Sąd Najwyższy show

Sprawa wyboru nowego sędziego Sądu Najwyższego otwarła największą od 80 lat bitwę o kształt „trzeciej władzy” w USA. Stała się też głównym tematem prezydenckiej kampanii wyborczej.

21.02.2016

Czyta się kilka minut

Członkowie Sądu Najwyższego przed pogrzebem sędziego Williama Rehnquista. Sędzia Scalia – trzeci od prawej. Waszyngton, 2005 r. / Fot. Andrew Councill / AFP / EAST NEWS
Członkowie Sądu Najwyższego przed pogrzebem sędziego Williama Rehnquista. Sędzia Scalia – trzeci od prawej. Waszyngton, 2005 r. / Fot. Andrew Councill / AFP / EAST NEWS

Niemal 80-letni sędzia Antonin Scalia zmarł nagle, w nocy z 12 na 13 lutego, prawdopodobnie na zawał serca. Podczas weekendu, który spędzał na teksańskim ranczo, polując na przepiórki.

Do Sądu Najwyższego został mianowany 30 lat temu przez prezydenta Ronalda Reagana; Senat zatwierdził wtedy jego nominację bez głosu sprzeciwu. Uchodził za jednego z najwybitniejszych konstytucjonalistów. Nie krył się ze swym konserwatyzmem i to wokół niego grupowała się frakcja sędziów o podobnych poglądach.

Jego nagłe odejście spowodowało bezprecedensowy kryzys w amerykańskiej polityce – oto nagle zniknęła krucha większość konserwatystów w Sądzie Najwyższym. Ciało zmarłego jeszcze nie wróciło do Waszyngtonu, a już zaczęły się widowiskowe kłótnie. Mitch McConnel, przywódca Republikanów w Senacie, oświadczył, że nie dopuści, by izba zaakceptowała kandydata, którego wskaże prezydent. Nie było to roztropne, bo McConnel dał tym do zrozumienia, że nie chodzi o kompetencje kandydata, lecz o kłótnię z Obamą. Ten ostatni zapowiedział, że wypełni swój konstytucyjny obowiązek i wyznaczy następcę Scalii. Zapowiada się największa batalia o kształt „trzeciej władzy” w USA od prawie 80 lat.

Siła rozumu, potęga emocji
Jeden z Ojców Założycieli USA, Alexander Hamilton, otwierając prawie 230 lat temu debatę o ustroju powstającego państwa tłumaczył, że system równowagi i hamulców (check and balance) w ustawie zasadniczej jest po to, by refleksja i mądry wybór zastąpiły przypadek i przemoc. Twórcy pierwszej na świecie konstytucji byli wolni od naiwnego optymizmu o możliwościach rozumu ludzkiego, ale tym bardziej stronili od metafizyki i dogmatycznego porządku wartości. Dlatego rozstrzygnęli w niej jedynie o formie politycznego zrzeszenia, ustalając zasady, wedle których powinna zorganizować się wspólnota – gotowa zaakceptować prymat rozumu, ale pamiętająca o ludzkich słabościach. „Gdyby ludzie byli aniołami, żaden rząd nie byłby potrzebny, gdyby to aniołowie mieli rządzić ludźmi, nie byłaby potrzebna żadna, ani zewnętrzna, ani wewnętrzna kontrola rządu” – pisał w „Federalist” kolejny z Ojców Założycieli, czwarty prezydent USA James Madison.

Problem polega jednak na tym, że założyciele państwa skupili się na władzy wykonawczej (1049 słów w ustawie zasadniczej) i ustawodawczej (2388 słów), lekceważąc sądowniczą (tylko 391 słów). Dlatego to, jak funkcjonuje Sąd Najwyższy USA, zależy od splotu różnych czynników: ustaw parlamentu (Kongresu), zwyczajów i tradycji oraz osobowości urzędującego prezydenta.

Nie poświęcając za wiele miejsca sądownictwu, Ojcowie Założyciele nie przewidzieli dwóch spraw. Po pierwsze, choć zakładali, iż polityka jest konstelacją interesów, nie docenili tego, jak bardzo w siłę urosną partie we współczesnym tego słowa rozumieniu – w konsekwencji czego proces powoływania nowych sędziów będzie tak radykalnie upolityczniony. Po drugie, jeszcze ważniejsze, jak bardzo w siłę urośnie „trzecia władza”. W Stanach mówi się nawet o jej supremacji wobec Kongresu i prezydenta. Sąd Najwyższy jest nie tylko sądem kasacyjnym ostatniej instancji, ale przez swoją interpretację ustaw i wyroków stał się główną mocą stanowiącą w USA prawo.

Na wokandzie w tej kadencji Sądu Najwyższego są sprawy, które na lata zmienią społeczną rzeczywistość. Po śmierci Scalii każda z nich może skończyć się remisem cztery do czterech głosów – co w praktyce będzie oznaczać podtrzymanie decyzji sądu niższej instancji, niemal w każdym przypadku zgodnej z agendą lewicy. Pierwsza dotyczy siły związków zawodowych. Zrzeszeni w jednym z nich kalifornijscy nauczyciele walczą o to, by negocjacje zbiorowe dotyczące podwyżek obejmowały wszystkich pracowników, a nie tylko tych zrzeszonych w związku. Kolejna to problem tzw. gerrymandering, tj. wyznaczania granic okręgów wyborczych tak, aby faworyzowały jedną partię. Republikanie, którzy lubią upychać obwody zamieszkałe przez tradycyjnie głosujące na Demokratów mniejszości etniczne, liczą na utrzymanie status quo. Teraz mogą poważnie odczuć brak sprzyjającego im Scalii.

Niepewna przyszłość kary śmierci
Dalej, w sprawie „Zubik przeciw Burwell” sędziowie zdecydują, czy szpitale prowadzone przez organizacje religijne mają prawo odmówić pacjentkom dostępu do antykoncepcji, nawet jeśli finansowana jest ze środków publicznych. W „Foster przeciw Humphrey” czekający od 30 lat na egzekucję czarnoskóry Timothy Foster skarży władze Georgii, twierdząc, że jego proces był niesprawiedliwy, bo prokuratorzy nie dopuścili żadnego Afroamerykanina do ławy przysięgłych. Wyrok może wpłynąć na znaczne ograniczenie stosowania kary śmierci. Wreszcie w „Stany Zjednoczone przeciw Teksasowi” rząd Obamy pozwał władze tego stanu, bo chcą wysiedlić ponad milion niezalegalizowanych imigrantów, którzy pozostają na utrzymaniu swych dorosłych dzieci, będących obywatelami bądź rezydentami. Werdykt będzie ważny dla Obamy, który walczy o naturalizację kilkunastu milionów przybyszów (głównie z Meksyku).

Ale dwie sprawy są szczególnie istotne dla bieżącej polityki. Na cztery dni przed śmiercią Scalia był jednym z pięciu sędziów, którzy zablokowali prawo Obamy do realizacji planu walki z globalnym ociepleniem, wynegocjowanego na konferencji w Paryżu. Bez Scalii inicjatywa może znów wrócić do Białego Domu.
Kolejna wzbudza jeszcze większe emocje. Chodzi o to, że dwaj faworyci do republikańskiej nominacji na kandydata na prezydenta mogą mieć problem, aby się oficjalnie zarejestrować. Senator Ted Cruz z Teksasu urodził się w Kanadzie, a konstytucja wyraźnie mówi, iż pretendent musi być urodzony w USA.

Z kolei senator Marco Rubio przyszedł co prawda na świat na Florydzie, ale jego rodzice byli wówczas nielegalnymi imigrantami. Prawdopodobnie obaj będą dochodzić swego prawa do kandydowania przed Sądem Najwyższym.

Tymczasem brak jasnych konstytucyjnych wytycznych co do tego, jak powinien wyglądać Sąd Najwyższy, przypomina polski spór o Trybunał Konstytucyjny. Np. to, ilu jest sędziów, ustalają ustawy Kongresu. – Wśród Republikanów pojawił się pomysł, by na każdego kandydata Obamy o liberalnych poglądach Senat zwiększył liczbę sędziów o jednego. Ale skoro inicjatywa wskazywania sędziego należy do prezydenta, to każde nowe stanowisko sędziowskie obsadzi on swoim człowiekiem. I tak zacznie się błędne koło – mówi „Tygodnikowi” Tom Goldstein, wpływowy adwokat i autor bloga SCOTUSblog poświęconego Sądowi Najwyższemu.

W 1937 r. prezydent Franklin D. Roosevelt próbował powiększyć skład sędziowskiej izby o przychylnych swemu programowi prawników, ale przegrał z kretesem (przeszło to do historii jako court-packing plan – plan upychania sędziów). Wyszło na jego dopiero, gdy konserwatywni członkowie Sądu zaczęli odchodzić na emeryturę i prezydent mógł, z poparciem demokratycznej większości w Senacie, powołać swoich ludzi.

Walka o miejsce w historii
Pojawiły się też plotki, że Obama może powołać na miejsce Scalii aktywnego polityka bez doświadczenia w sądownictwie, np. czarnoskórego senatora z New Jersey Cory’ego Bookera, Hillary Clinton albo... samego siebie. I choć jako profesor prawa konstytucyjnego Obama ma kwalifikacje, szanse na taki wariant są bliskie zeru. Na prawicy podniósł się jednak lament, że koncepcja z czynnym politykiem jeszcze bardziej upartyjniłaby Sąd. Niemniej amerykańska praktyka dowodzi, że powołani w skład Sądu Najwyższego politycy często odchodzili od swych partyjnych korzeni, bo walczyli o miejsce w historii. Wymienić tu warto republikańskiego gubernatora Kalifornii Earla Warrena, który w latach 50. jako prezes Sądu Najwyższego zaczął proces nadawania Afroamerykanom praw obywatelskich. Albo sędziego z tej epoki Hugo Blacka, który przed nominacją był senatorem wybranym przez rasistowskie elity Alabamy.

Robert Reich, b. minister pracy, zdradził na Twitterze, że Obama swojego kandydata już ma i jest nim 49-letni Sri Srinivasan – syn tamilskich imigrantów i sędzia Sądu Apelacyjnego dla stołecznego Waszyngtonu, ostatniej instancji przed Sądem Najwyższym. Uchodzi on za centrystę. Wcześniej pracował u Obamy jako zastępca szefa amerykańskiego odpowiednika prokuratorii generalnej (Solicitor General) i jako urzędnik w biurze ministra sprawiedliwości w rządzie... George’a W. Busha. – Republikanie mieliby wielki kłopot z odrzuceniem jego kandydatury, bo nie dalej jak 2,5 roku temu bez sprzeciwu poparli go do Sądu Apelacyjnego – tłumaczy „Tygodnikowi” Maeva Marcus, konstytucjonalistka z Uniwersytetu Georgetown.

I tu się pojawiły w obozie Republikanów pęknięcia. „Prezydent nie może abdykować na chwilę i musi wypełnić swój obowiązek mianowania nowego sędziego, a Senat musi tę kandydaturę rozpatrzeć” – oświadczył Alberto González, prokurator generalny u Busha juniora. Podobnie wypowiedział się, narażając się na gniew władz partii, senator Dean Heller z Nevady.

Jeden z najpotężniejszych
Uzasadniając swój sprzeciw wobec jakiegokolwiek nominata Białego Domu, Mitch McConnel mówił, że Obama nie ma prawa do decyzji, bo jest tzw. kulawą kaczką: jego kadencja się kończy i mandat do mianowania sędziego powinien mieć prezydent wybrany w listopadzie. Ale to nadużycie. Ronald Reagan mianował do Sądu Najwyższego Anthony’ego Kennedy’ego dokładnie w tym samym momencie drugiej kadencji, w którym jest obecnie Obama. A Demokraci w całości poparli wówczas tę kandydaturę.

– Jestem przekonany, że Obamie nie uda się do końca urzędowania nikogo przeforsować i on o tym wie – mówi „Tygodnikowi” Charles Lipson z Uniwersytetu Chicago. Sprawa wyboru nowego sędziego już stała się głównym motywem kampanii wyborczej. Demokratyczni i republikańscy kandydaci będą się teraz licytować, kim powinien być idealny następca Antonina Scalii, kokietując kolejne grupy wyborców. A walka idzie o kobiety, Latynosów, katolików, zwolenników i przeciwników aborcji oraz „niebieskie kołnierzyki”. Zaczyna się pierwszy akt spektaklu, który można by zatytułować za Faulknerem „Wściekłość i wrzask”.

Jedno jest pewne: nowy sędzia będzie jednym z najpotężniejszych ludzi świata. Od jego werdyktów w sprawach paktu klimatycznego, imigracji i państwowej służby zdrowia mogą zależeć losy globalnej gospodarki. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2016