Stany we władzy sędziów

Aż rok trwał bój między Republikanami i Demokratami o obsadzenie wakującego stanowiska w Sądzie Najwyższym USA.

23.04.2017

Czyta się kilka minut

Neil Gorsuch (z lewej) po zaprzysiężeniu do Sądu Najwyższego. Waszyngton, 10 kwietnia 2017 r. / Fot. Chip Somodevilla / GETTY IMAGES
Neil Gorsuch (z lewej) po zaprzysiężeniu do Sądu Najwyższego. Waszyngton, 10 kwietnia 2017 r. / Fot. Chip Somodevilla / GETTY IMAGES

Jedną z pierwszych decyzji, którą Donald Trump podjął jako prezydent, było wycofanie kandydatury wskazanego przez Baracka Obamę sędziego Merricka Garlanda do objęcia miejsca w Sądzie Najwyższym USA, które pozostaje nieobsadzone już od roku. Zamiast niego, Trump nominował na to stanowisko 50-letniego konserwatywnego prawnika Neila Gorsucha.

Demokraci w Senacie od początku planowali blokować tę nominację i robili wszystko, by ją utrącić – włącznie z obstrukcją, czyli niesławnym filibuster. Polega to na prostym blokowaniu mównicy przedłużającą się nawet do kilkudziesięciu godzin mową, niekoniecznie na temat, byle tylko uniemożliwić głosowanie.

Opozycja próbowała zatem nawet i takich chwytów. Jednak Partia Republikańska, polityczne zaplecze prezydenta Trumpa, zmieniła regulamin senacki i wprowadziła zasadę, że zwykłą większością (dotąd była to większość trzech piątych) można zakończyć ową obstrukcję i przejść do głosowania nad kandydaturą.

Gorsuch dostał zaledwie 54 ze 100 głosów. Ale większość to większość. Poparli go wszyscy Republikanie i dwoje Demokratów, ze stanów mocno konserwatywnych obyczajowo.

Sędziowie rosną w siłę

Skąd tak zacięta walka? Ojcowie-Założyciele USA zlekceważyli w konstytucji kwestię władzy sądowniczej. Dlatego to, jak funkcjonuje Sąd Najwyższy, zależy od splotu różnych czynników: od ustaw Kongresu, od zwyczajów i tradycji, wreszcie od temperamentu urzędującego prezydenta.

Nie poświęcając za dużo miejsca sądownictwu, ojcowie założyciele nie przewidzieli dwóch spraw. Po pierwsze, choć zakładali, iż polityka jest układem interesów, to nie przewidzieli, jak bardzo w siłę urosną partie we współczesnym tego słowa rozumieniu – w konsekwencji czego proces powoływania nowych sędziów będzie tak bardzo upolityczniony. A po drugie, co jeszcze ważniejsze, jak bardzo w siłę urośnie „trzecia władza”. W Stanach mówi się nawet o jej supremacji wobec Kongresu i prezydenta. Sąd Najwyższy jest nie tylko sądem kasacyjnym ostatniej instancji, ale – przez swą interpretację ustaw i wyroków – stał się główną mocą stanowiącą prawo.

Sędziowie federalni powoływani są dożywotnio. Wskazuje ich prezydent, a nominację zatwierdza Senat. Dzieje się tak za sprawą Aleksandra Hamiltona, który uważał, że jeżeli sędziemu zapewni się pewnego rodzaju immunitet – polegający na braku sztywnych kadencji i odpowiedzialności za wyroki przed innymi instytucjami – to tylko w ten sposób zagwarantuje się niezależność judykatury.

Języczek u wagi

Ale meandry formalne tylko po części tłumaczą zaciętość tego starcia.

Trudno jest winić Republikanów, że tak długo blokowali Garlanda, a Demokratów, że próbowali wszelkimi siłami zapobiec nominacji Gorsucha. Chodziło o obsadzenie kluczowego miejsca w Sądzie Najwyższym: dopóki trwał wakat, w izbie zasiadało czterech sędziów o konserwatywnych poglądach i czterech sprzyjających lewicy.

Zarówno Garland (wcześniej prezes federalnego Sądu Apelacyjnego dla stołecznego Waszyngtonu, tj. ostatniej instancji przed Sądem Najwyższym), jak Gorsuch są prawnikami o wielkich kompetencjach. Ale ten dziewiąty głos jest języczkiem u wagi, który zdecyduje o werdyktach w najbardziej kontrowersyjnych sprawach, dotyczących m.in. globalnego ocieplenia, aborcji czy finansowania kampanii wyborczej.

A także – czy też dziś zwłaszcza – dzielących opinię publiczną dekretów Trumpa: o zakazie wjazdu dla obywateli kilku państw islamskich, budowie przechodzącego przez ziemie rdzennych Amerykanów rurociągu Dakota Access czy wielkiego muru na granicy z Meksykiem.

Młody i konserwatywny

Wyjątkowo młody (jak na sędziego Sądu Najwyższego USA) wiek Gorsucha pozwala sądzić, że będzie decydować o losach Stanów przez jakieś 30-40 lat. W czasie przesłuchań przed senacką Komisją Sprawiedliwości stronił od jasnych deklaracji, jak głosowałby w kontrowersyjnych przypadkach. Ale wiadomo, że jest wyznawcą koncepcji prawa naturalnego.

Przeważająca większość systemów kodeksowych oparta jest na doktrynie pozytywizmu prawniczego, sprowadzającego pojęcie prawa do ustanowionej normy, bez koniecznego związku między nim a moralnością i obowiązującej jedynie na określonym terenie w określonym. Tymczasem Neil Gorsuch, jako zwolennik prawa natury, uznaje je za wspólne dla wszystkim kultur. Ma ono łączyć wszystkich ludzi i wspólnoty – i pomimo istnienia wielu różnic kulturowych, zakładać pewne wspólne zasady postępowania. Ma też być trwałe i nie zmieniać się pod wpływem ewolucji poglądów i obyczajów. Prawa tego nie można człowiekowi odebrać, bo oparte zostało na jego naturze. Broni ono ludzkiej godności, określa fundamentalne prawa i obowiązki człowieka.

Na tej kanwie można wnioskować, że Gorsuch będzie ściśle trzymać się litery konstytucji napisanej ponad 240 lat temu, co w praktyce oznacza podejście mocno zachowawcze.

Sędziowie z woli ludu

Przy okazji wielkiej debaty o Sądzie Najwyższym warto się przyjrzeć strukturze sądownictwa w USA.

Dziś 90 proc. sędziów pochodzi tu z wyboru. To tradycja wyjątkowo amerykańska, nieznana w innych krajach demokratycznych, a biorąca się właśnie z literalnego rozumienia procedur demokracji.

Gdy prezydent Andrew Jackson zainicjował w 1829 r. „ludową rewolucję”, w ramach której zlikwidowano cenzusy majątkowe i dopuszczono do głosowania wszystkich białych mężczyzn, zrodziła się idea, że sędziowie powinni być odpowiedzialni przed elektoratem – tak jak przedstawiciele władzy ustawodawczej i wykonawczej. Pierwszy wprowadził to w 1832 r. stan Missisipi, co uczeni w prawie odebrali jako skrajną formę ochlokracji, czyli niczym niezrównoważonej władzy tłumu. Największy wtedy ekspert od Ameryki Alexis de Tocque- ville pisał: „Owe innowacje wcześniej czy później doprowadzą do fatalnych skutków i pewnego dnia ludzie zobaczą, że ograniczając w ten sposób niezawisłość sędziów, zaatakowano nie tylko sądownictwo, ale samą demokratyczną republikę”.

Krytyka krytyką, lecz od tego czasu coraz więcej stanów postanowiło sędziów wybierać. Dziś ledwie trzy nie stosują tego obyczaju.

Przez pierwszych osiem dekad były to regularne partyjne wybory. Gdy u zarania I wojny światowej USA przechodziły proces reform, aby ukrócić korupcję, rozcieńczono nieco ten system (ale tylko w niektórych stanach). Niezależne od politycznych machin, komitety tworzyły listy kandydatów, gubernator wskazywał spośród nich swego nominata, ten składał przysięgę, a dopiero po jakimś czasie był poddawany ocenie wyborców. System ten zwany jest wyborami retencyjnymi. Ledwie dwa procent pretendentów przegrywa takie referenda.

Ale do czasu. Jeśli tak zatwierdzeni sędziowie wydają wyrok, który bardzo nie podoba się elektoratowi, oznacza to koniec ich karier. To przypadek trzech prawników, którzy w 2010 r. orzekli w Iowa, że jedno- płciowe małżeństwa są zgodne z konstytucją. Mieszkańcy stanu odwołali ich w kolejnym cyklu wyborczym. Strach przed utratą stanowiska może być zatem przyczynkiem do koniunkturalizmu, jeśli wydaje się werdykty społecznie kontrowersyjne.

Systemowe nadużycia

Kolejnym problemem jest rosnące od czasów Reagana upartyjnienie tych wyborów. A pomogło w tym orzeczenie federalnego Sądu Najwyższego z 2002 r. w sprawie „Partia Republikańska ze stanu Minnesota przeciwko White”: uznano wtedy, że sędziowie jak wszyscy obywatele mają prawo do wolności słowa i mogą w kampanii wyborczej deklarować swe poglądy.

Okazało się to legalizacją praktyk, które ocierają się o korupcję (o ile nią już nie są). Lobbyści od prawa do lewa policzyli sobie, że łatwiej jest ufundować kampanię dla kilku kandydatów do sądu niż dla ponad setki chętnych do legislatury stanowej. A że do sędziów należy ostatni głos w sprawie stanowienia prawa, to w ten sposób cel zleceniodawców będzie osiągnięty.

Przykładem rażącego nadużycia była tu pewna sprawa z Wirginii Zachodniej. Firma Massey Energy przegrała w najniższej instancji proces z inną firmą i została zobowiązana do zapłaty 50 mln dolarów odszkodowania. Prezes Massey postanowił tymczasem wpłacić 4,5 mln dolarów na kampanię życzliwego mu kandydata do stanowego sądu najwyższego, który okazał się decydującym głosem w wyroku unieważniającym nakaz tegoż zadośćuczynienia.

Drugim wynaturzeniem, które ujawnił ten incydent, było przeniesienie na grunt wyborów „uczonych w prawie” brutalnych praktyk z głosowania na ustawodawców. Kandydat lansowany przez Massey Energy oczerniał rywala, sugerując w telewizyjnych spotach, że ten wypuszcza z więzień pedofilów – co było kłamstwem.

A że upolitycznienie sądownictwa postępuje, tym ważniejsze jest, jak w sprawach własnego środowiska będzie orzekać Neil Gorsuch. Bo tylko Sąd Najwyższy – jako ostatnia instancja kasacyjna (i prawotwórca) – może ukrócić ten niszczycielski proces. Ma do tego kilka narzędzi. Po pierwsze, gdy w sprawie takiej jak z Massey Energy korzystny dla korumpującego wyrok sądu stanowego trafi w końcu do federalnego Sądu Najwyższego, ten może go utrącić. Po drugie, może po prostu zakazać upartyjniania wyborów sędziów stanowych.

Sędzia Gorsuch – tak jak ponad 200 lat temu chciał tego Aleksander Hamilton – nie musi się już oglądać na swe polityczne zaplecze. Bo, parafrazując przepis naszej konstytucji kwietniowej, jest już odpowiedzialny wyłącznie przed Bogiem i Historią. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2017