Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pamiętam, że mój ojciec strasznie się w trakcie tych konferencji denerwował, nieraz wstawał gwałtownie z krzesła, wychodził do swego pokoju, by coś zapisać, potem jednak wracał i słuchał dalej. Urban prowokował nasz bezradny gniew, chciał, żebyśmy go nienawidzili, żebyśmy nim pogardzali (musiał wiedzieć, że opowiadano sobie o nim niewybredne dowcipy), słowem: chciał nam udowodnić, że etos opozycji jest nic nie wart, przed niczym nas nie chroni, nie ma czegoś takiego jak "siła bezsilnych", jest śmieszność i frustracja, i jedno wielkie bajoro, w którym opozycja pogrąża się głębiej niż władza.
Teraz zobaczyłem przez moment Jerzego Urbana w programie "Kropka nad i". Mówił o "znęcaniu się nad starszymi ludźmi", więc łatwo było się domyślić, że chodzi o niemogący się rozpocząć proces autorów stanu wojennego. (Nawiasem mówiąc, język działa tu trochę przeciwko rzeczywistości, słowo "autor", mimo że w zasadzie opisowe, ma w sobie jednak pewien element dowartościowujący. Chyba byłoby lepiej, gdyby dziennikarze pisali po prostu o "osobach odpowiedzialnych za wprowadzenie, przebieg i zbrodnie stanu wojennego"). Mimo wysiłków Moniki Olejnik znów powiało atmosferą tamtych konferencji z lat 80.; poczułem w sobie nieprzyjemny przypływ agresji. I wtedy coś nagle mi się przypomniało.
Rok 1987, 8 czerwca. Papież na Zamku Królewskim spotyka się przedstawicielami władz. Nie wiem, czy Jerzy Urban był na tym spotkaniu, nie mam pod ręką żadnej fotografii. Ale to bez znaczenia. Nawet jeśli go nie było, mógł usłyszeć, co powiedział papież. A papież mówił spokojnie o prawach człowieka, o jego godności, która jest fundamentem praw, i o tym, że człowiek, aby móc owocnie pracować, nie może stracić zaufania do własnej pracy. "Człowiek jest zawsze pierwszy", podkreślił. Pod koniec przemówienia zacytował soborową konstytucję Gaudium et spes: "Słusznie możemy sądzić, że przyszły los ludzkości leży w rękach tych, którzy potrafią podać następnym pokoleniom motywy życia i nadziei".
Oglądając w telewizji Jerzego Urbana, jak zawsze opanowanego, mówiącego gładko i potrafiącego inteligentnie uchylić się od odpowiedzi, przypomniałem sobie właśnie te słowa. Jeżeli udało nam się przed laty przezwyciężyć to poczucie bezradności (naprawdę wielu miało udział w owym zwycięstwie), to właśnie w imię "motywów życia i nadziei", które w sobie odkryliśmy. Sam gniew i pogarda nie byłyby w stanie podnieść nas z kolan. Stan wojenny był ciosem wymierzonym przede wszystkim w polską nadzieję. Władze stanu wojennego ją właśnie upatrzyły sobie jako głównego wroga. Z wielu dokumentów, które dziś znamy, ale też z publicystyki, którą wtedy nas karmiono, jasno wynikało, że chodzi o to, aby podciąć ludziom skrzydła, aby ich złamać, przekonać, że "tak będzie zawsze". Do dziś zbieramy owoce tego, co się wówczas stało.
A jednak nadzieja okazała się silniejsza. Również silniejsza niż nasz gniew. Przez chwilę patrzyłem jeszcze na Urbana, ale nie słuchałem już tego, co mówił. Agresja odpłynęła. Nie czułem nic prócz ulgi.