Chrześcijanin w dzisiejszym świecie

Tekst opublikowany w Tygodniku Powszechnym na pierwszą rocznicę śmierci Jerzego Turowicza.

15.01.2009

Czyta się kilka minut

Jerzy Turowicz /fot. Zofia Rydet / Archiwum Jerzego Turowicza /
Jerzy Turowicz /fot. Zofia Rydet / Archiwum Jerzego Turowicza /

Wybieram dla niniejszego wspomnienia tytuł pierwszego zbioru publicystyki żegnanego przed rokiem Naczelnego, bo wydaje mi się, że najdokładniej odpowiada nie tylko jego sylwetce i dorobkowi, ale także wszystkiemu, co teraz, już z perspektywy, pozostaje w niezmienionym porządku i hierarchii istotą całego jego życiowego programu. Żeby przekartkować pół setki roczników "Tygodnika Powszechnego", opuszczonego przezeń tak niedawno dopiero, trzeba by bardzo wiele czasu - ale ten, kto sięgnie po książki Jerzego, choć jest ich zaledwie trzy, i wszystkie będące tylko wyborem twórczości publicystycznej, znajdzie w nich tę spójność i harmonię, jaka jest znamieniem postaw głęboko przemyślanych i wybranych z poczuciem odpowiedzialności, a potem potwierdzanych, rok po roku i fakt po fakcie, przez cały życiorys. Żadnego z trzech tomów (wydanych w dużym rozrzucie czasu: 1963, 1990, 1999) Jerzy nawet nie miał czasu zredagować sam - ale tytuły dwu pierwszych wybrał zdecydowanie i oba też są wyrazem jego credo (drugi, za ojcem Loewem, to "Kościół nie jest łodzią podwodną").

Wszystko tu ma znaczenie, włącznie z tym pierwszym słowem: "Chrześcijanin", a więc nie "katolik", choć przecież to Kościół katolicki był Jerzego wyborem i tą drugą, nadprzyrodzoną ojczyzną - prócz ojczyzny ziemskiej. Chrześcijanin, bo to wskazuje na korzenie ewangeliczne, na Kościół u jego początków, kiedy nie było żadnych podziałów i kiedy zadaniem pierwszej apostolskiej wspólnoty było po prostu: "nauczać i zachowywać wszystko" co przekazał Założyciel, a oni potwierdzali świadectwem własnych oczu, uszu i rąk. Takie właśnie chrześcijaństwo było dla Jerzego zadaniem na czas współczesny, którego specyfika i dramatyczność z jednej strony fascynowały go i pochłaniały, z drugiej - sygnalizowały mu potrzeby, wyzwania, zadania, owe soborowe "znaki czasu", od których właśnie uczeń Chrystusa nie ma prawa się odwrócić jak od obojętnych sobie albo tak wrogich, że na dobrą wolę nie zasługują.

Kiedy Jerzy razem z księdzem Piwowarczykiem w marcu 1945 roku zakładał "Tygodnik Powszechny", w pierwszym numerze, wydanym już w cieniu sowieckiego molocha, a niosącym na wstępniaku tytuł "O chrześcijańską kulturę jutra", nikomu nawet śnić się nie mógł Sobór Watykański II. Kiedy dla swojej pierwszej książki w kilkanaście lat potem wybierał tytuł, dopiero zaczynano pracować nad soborową konstytucją "O Kościele w świecie współczesnym". A jednak kiedy dziś, oderwawszy się od przeglądania kolejnych trzech tomów Jerzego, zajrzałam na początek "Gaudium et spes", wydawało mi się, że jest to jakby wielkie orkiestrowe tło do jego pojedynczych rozważań o sprawach Kościoła, Polski, czy wspomnień o ludziach. "Radość i nadzieja, smutek i trwoga ludzi współczesnych (...) są też radością i nadzieją, smutkiem i trwogą uczniów Chrystusowych; i nie ma nic prawdziwie ludzkiego, co nie miałoby oddźwięku w ich sercu. Ich bowiem wspólnota składa się z ludzi, którzy zespoleni w Chrystusie, prowadzeni są przez Ducha Świętego w swym pielgrzymowaniu do Królestwa Ojca i przyjęli orędzie zbawienia, aby przedstawiać je wszystkim. Z tego powodu czuje się ona naprawdę ściśle złączona z rodzajem ludzkim i jego historią".

Po to przecież właśnie wydawał "Tygodnik", w tym miejscu ziemi, które było jego własnym, ale w warunkach, którym przez cały czas musiał na różne sposoby stawiać czoło, aż do ostatniego jeszcze przez siebie podpisanego numeru. Wiadomo, że miał dwóch mistrzów szczególnych, obu we Francji: Maritaina, nauczyciela personalizmu chrześcijańskiego, i Mouniera, uczącego go wrażliwości społecznej. Myślę, że oni w wielkiej mierze (nie zagłębiając się już w formację przedwojennego Odrodzenia, szkołę księdza Korniłowicza czy o. Jacka Woronieckiego), formowali Jerzego "chrześcijaństwo otwarte", budzące w ostatnim czasie tyle krytyk, a przecież tak do głębi ewangeliczne. Otwarte chrześcijaństwo, otwarty Kościół, to był w jego rozumieniu Kościół "posłany do ludzi", w każdym czasie i miejscu, nigdy nie zasługujących na potępienie albo pogardę, tylko na staranie o to, by z pomocą wierzących też zechcieli spotkać się z Dobrą Nowiną i ją przyjąć. Ten człowiek każdego czasu i każdej epoki zasługuje na szacunek jako osoba, jako stworzenie Boże, jako istota obdarzona godnością i prawem do wyborów sumienia, a równocześnie wezwana do wspólnoty ludzi, którym - wszystkim bez wyjątku - otwarta została perspektywa osiągnięcia ostatecznie zbawienia. Stąd logika tolerancji nigdy nie była dla Jerzego płynącą z relatywizmu obojętnością na świat wartości, wybierany lub negowany przez innych, tylko szacunkiem dla wolności sumienia ludzkiego. Ekumenizm soborowy, któremu tak gorąco towarzyszył i o którym tyle pisał, był dla niego po prostu spotykaniem się z poszukującymi prawdy i dobra na sposób inny niż ten, który praktykowała własna wspólnota. Z całej publicystyki Jerzego widać dzisiaj jeszcze wyraźniej niż za życia, jak olbrzymia radością były dla niego (obdarzonego jeszcze i szansą towarzyszenia Soborowi jako korespondent rzymski) poszczególne soborowe dokumenty Kościoła, potwierdzające to odczytanie znaków czasu, jakie jego formacja nosiła w sobie od lat, a po otwarciu Polski bodaj trochę na inne kraje, gruntowała się w spotkaniach z wierzącymi z różnych krajów i różnych części świata.

Szczególnie uderza dzisiaj, przy lekturze najważniejszych esejów i studiów Jerzego o "kryzysie w Kościele", który śledził bardzo bacznie i wytrwale, doskonale zorientowany w tysiącach faktów i ich interpretacji, jak bardzo rozważania te snute były zawsze z wewnątrz Kościoła, tak jak pisze to ktoś, dla kogo ani przez chwilę Kościół nie staje się przedmiotem zewnętrznej analizy, a do tego tworem świeckim, mierzonym wyłącznie kryteriami, jakie przykładamy do instytucji przez ludzi utworzonych. Czasem głęboko zatroskany, umiał dostrzec proporcje tego, co ważne i nieważne, co powierzchowne i sensacyjne, a co niebezpieczne. Nie wahał się wyrażać niepokoju o zagrożone dobro wiary, a w późniejszym, wolnym od cenzury czasie bardzo zdecydowanie protestował w obronie tego, co uważał za nienaruszalne w chrześcijaństwie, w Kościele. To zdecydowanie w mówieniu również "nie" stanowiło równie ważną składową tego chrześcijaństwa otwartego, jakie wyznawał, jak wierna postawa dialogu i nadzieja na budowanie mostów, czy to wtedy, gdy entuzjastycznie towarzyszył komentarzami poczynaniom Kościoła, czy kiedy czynił to sam jako autorytet publiczny.

Ta sama maritainowsko-mounierowska szkoła wiary dała Jerzemu jeszcze jedną wrażliwość i jedną nieufność: nieufność wobec "środków bogatych" jako koniecznie potrzebnych (zdaniem wielu) w ewangelizacyjnej misji Kościoła, w tym zwłaszcza nieufność wobec wszelkich sojuszów Kościoła z władzą rozporządzającą środkami nacisku. A równocześnie głęboką wiarę w moc świadectwa, czyli owej "siły samej prawdy", jaką ludzie własnym życiem zdołają przekazać innym razem ze swoją wiarą. W ostatnim wyborze publicystyki Jerzego ("Bilet do raju") ów rozdział "Świadkowie Ewangelii" (częściowo zresztą powtarzany za książkami poprzednimi) właśnie z perspektywy jego zamkniętego już życia czyni wrażenie szczególnie silne. Jest przesłaniem tak czytelnym, że komentarz czy rozwijanie tej myśli byłoby całkowicie zbędne.

Dodajmy natomiast, by to wspomnienie choć trochę zabarwić, czego pozytywy tak naprawdę zrobić nie są w stanie, że Jerzy nie byłby sobą (ani "Tygodnik" nie byłby taki, jak był) gdyby jego fantastyczne uczulenie na kategorię ludzi-katechumenów i na wszystko, co w odniesieniu do otoczenia i świata wypływało z jego personalistycznej formacji, nie nosiło na sobie piętna swego rodzaju wybredności. Jerzego fascynował świat pełen piękna i niespodzianki, przed bylejakością umykał jak najszybciej, twórca tzw. średni nie miał u niego żadnych szans, katechumen musiał wnosić w aurę pisma coś naprawdę autentycznego, potwierdzonego owocami godnymi uwagi. A już na pewno najbardziej zrażało go nadużywanie religijnych haseł, słów czy symboli mające okupić czyjąś płytkość duchową czy po prostu tandeciarstwo. Gdyby kto inny już wcześniej nie wymyślił anegdoty o Styce i jego próżnym malowaniu na klęczkach, pewnie by to zrobił Jerzy. Tak sobie myślę, iż po prostu uważał, że piękno należy się Bogu równie koniecznie, jak wszystko inne, czym ludzi obdarzył.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Podobne artykuły

Historia
Naczelnego żegnali: Luigi Accatoli, Jean Baisnée, Władysław Bartoszewski, ksiądz Andrzej Bardecki, Jan Błoński, Halina Bortnowska, Václav Burian, Erich Busse, premier Jerzy Buzek, brat Charles-Eugene z Taizé, Tadeusz Chrzanowski, Wilhelm Dichter, Andrzej Dobosz, Marek Edelman, kardynał Roger Etchegeray, Joschka Fischer, Stefan Frankiewicz, Pier Francesco Fumagali, Wanda Gawrońska, Konstanty Gebert, Bronisław Geremek, Jerzy Giedroyc, Stanisława Grabska, Jean Halperin i Gerhart M. Riegner, Julia Hartwig, Józefa Hennelowa, Mała Siostra Jeanne, Wojciech Karpiński, Jan Andrzej Kłoczowski OP, Leszek Kołakowski, musa Maciej Konopacki, Jan Kott, kardynał Franz König, Szymon Krajewski, Hanna Krall, Marcin Król, prezydent Aleksander Kwaśniewski, biskup Karl Lehmann, Stanisław Lem, Ewa Lipska, Vincens M. Lissek, kardynał Jean-Marie Lustiger, kardynał Franciszek Macharski, brat Marek z Taizé, Bronisław Mamoń, Tadeusz Mazowiecki, Hans Joachim Meyer, Czesław Miłosz, arcybiskup Henryk Muszyński, Jan Nowak-Jeziorański, Janina Ochojska, Joanna Olczak-Ronikier, Józef Puciłowski OP, biskup Tadeusz Pieronek, Jerzy Pilch, Mieczysław Porębski, Stanisław Rodziński, brat Roger z Taizé, ksiądz Szymon Romańczuk, Tadeusz Różewicz, Rafael F. Scharf, Marek Skwarnicki, Hansjacob Stehle, Stanisław Stomma, Władysław Stróżewski, Gian Franco Svidercoschi, Stefan Swieżawski, Anna Szałapak, biskup Jan Szarek, Andrzej Szczeklik, Jan Józef Szczepański, Ewa Szumańska, Wisława Szymborska, ksiądz Józef Tischner, ksiądz Jan Twardowski, Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz, Lech Wałęsa, Szymon Wiesenthal, Stefan Wilkanowicz, Jacek Woźniakowski, Adam Zagajewski, Włodzimierz Zagórski, Tullia Zevi, Maciej Zięba OP, Jacek Żakowski, arcybiskup Józef Życiński