Polski Episkopat po Janie Pawle II

Biskup Tadeusz Pieronek: Polscy biskupi Jana Pawła II za bardzo nie słuchali. Rezultatem są braki w recepcji Soboru, a myślenie o przyszłości zostało zdominowane przez kategorie przeszłości. Nowe czasy wymagają nowego podejścia do człowieka. Rozmawiał Maciej Müller

14.10.2008

Czyta się kilka minut

Jan Paweł II /fot. KNA-Bild /
Jan Paweł II /fot. KNA-Bild /

Maciej Müller: Czy w Kościele w Polsce żyje duch Jana Pawła II?

Bp Tadeusz Pieronek: W warstwie zewnętrznej coś takiego widzę. Jest zachwyt Ojcem Świętym, podziw dla jego pracy i nauki. Ale znajomość tej nauki to druga warstwa, znacznie skromniejsza.

Do dorobku doktrynalnego i przede wszystkim pastoralnego Jana Pawła II trzeba podchodzić poprzez znajomość Soboru Watykańskiego II. Papież bazował na Piśmie Św. i tradycji, ale przekazywał je w kategoriach soborowych - na tym polegało aggiornamento, uwspółcześnienie tej nauki. Tyle że znajomość Soboru nie zaszła zbyt daleko. I, co istotne, nie wyciągnięto wniosków praktycznych. Weźmy "Deklarację o wolności religijnej", najkrótszy i najbardziej rewolucyjny dokument soborowy. Był trudny do przyjęcia, bo wielowiekowa tradycja Kościoła nie znała takiej interpretacji wolności.

Dlaczego Jan Paweł II przepraszał za grzechy ludzi Kościoła? Bo nie zrozumieli i nie praktykowali ducha wolności ewangelicznej. Wyprawy krzyżowe, inkwizycja, potępianie za kacerstwo - "wy jesteście źli, my dobrzy"... Takiego podziału w Ewangelii nie ma. Zły jest każdy w tym znaczeniu, że należy do grzeszników, i dobry jest każdy, ponieważ jako zbawiony przez Chrystusa ma szansę dojścia do Boga. Trzeba umieć posługiwać się niuansami. A te niuanse to często cena życia ludzkiego.

Drugi przykład braków w recepcji Soboru to stosunek Kościoła w Polsce do rzeczywistości współczesnej: myślenie o przyszłości zostało zdominowane przez kategorie przeszłości.

W jakim sensie?

Nie umieliśmy wyjść poza niesłusznie idealizowany okres międzywojenny - czas, kiedy Kościół był pierwszym wśród równych. A nowe czasy wymagają nowych sposobów oceny, nowych metod, podejścia do człowieka. Świat się zmienił i człowiek się zmienił, więc trzeba inaczej się do niego ustawić. Nawet jeśli sama prawda się nie zmienia: gdy weźmiemy kryształ, to on z każdej strony może wyglądać trochę inaczej, ale pozostanie sobą.

Kościół lubi jednak podkreślać, że posiada prawdę.

I ma do tego prawo. Ale na Soborze powiedziano: inne religie też dotykają prawdy. Nikt nie posiada jej całej. Bo wtedy nie musiałby jej szukać. Atrakcyjność prawdy polega na tym, że nie można jej raz na zawsze zdobyć. To nie eksploatacja złoża, ale wchodzenie w tajemnicę, której nigdy nie zgłębimy.

Wolność religijna przekłada się na wolność w ogóle. Bo dotyka najgłębszych przekonań ludzkich. Wolność, jak definiował Jan Paweł II, to możliwość stałego postępowania w prawdzie, wyboru ciągłego pogłębiania swego człowieczeństwa.

W czasie wizyty biskupów polskich ad limina w 1998 r. Jan Paweł II mówił: "Kościół nie szuka i nie chce posiadać specjalnych przywilejów. Środkiem apostolskim jest siła świadectwa, a nie gwarancje świeckie". Podczas pielgrzymki w 1991 r. krytykował zaangażowanie polityczne biskupów. Mówił, że w polityce trzeba świeckim pomagać, ale ich nie wyręczać. Czy biskupi potrafili wyłączyć się z czynnego życia politycznego?

Po 1989 r. Kościół poczuł siłę. Jego rola w odzyskaniu wolności była duża, a kiedy ktoś zwycięży, chce zebrać łupy. I to może nie byłoby takie groźne, gdyby się nie przekładało na politykę. Mnie uczono w seminarium prostej zasady: "Polityką księdza jest »Ojcze Nasz«".

Dała też o sobie znać nostalgia za przeszłością, kiedy wójt konsultował się z plebanem, wojewoda z biskupem, a prezydent z prymasem. Po doświadczeniach komunizmu trzeba było sobie dać na wstrzymanie. Przede wszystkim dlatego, że sprawa stosunku państwa do Kościoła została precyzyjnie określona przez Sobór. Ale to nie weszło w świadomość biskupów ani świeckich.

Kościół na Soborze definitywnie zrezygnował z aprobaty jakiejkolwiek formy państwa wyznaniowego. Rozdział Kościoła od państwa został także wyrażony w polskiej konstytucji i w konkordacie. Ale w mentalności wielu biskupów, może nie sama nazwa, ale treści­ państwa wyznaniowego ciągle funkcjonowały. Nam się należy to, tamto... A Jan Paweł II mówił wyraźnie, że się nie należy.

Powiedział kiedyś, że Kościołowi wystarczy wolność przepowiadania Słowa Bożego. Kropka. Nasza skuteczność nie zależy od tego, czy będziemy mieli szkoły i szpitale.

Przypomnijmy wybory roku 1991, kiedy z ambon księża odczytywali, na kogo głosować.

Brak zrozumienia nauki Soboru spowodował, że zagrano na tej strunie. Kiedy byłem sekretarzem Episkopatu, szukałem w archiwach akt na temat tamtych decyzji. Nic nie znalazłem. A przecież słyszałem od niektórych biskupów, że rozdawano instrukcje. Czyli szeptanka.

To wychodziło od ludzi nieodpowiedzialnych. Bo jak ktoś chce innych do jakiejś postawy namówić, to powinien mówić otwarcie. A oni się bali. I to się zemściło, bo popierana partia przegrała. Wtedy biskupi zaczęli mądrzeć, trzymać się zasady: "Nie pchaj palca między drzwi". Namawianie do głosowania na kogoś to prawo obywatelskie, ale duchowni powinni z niego zrezygnować - bo Kościół jest powszechny, posłany do wszystkich.

Czy można zatem powiedzieć, że biskupi przyjęli tę część nauczania Jana Pawła II?

Tak, poza pewnymi pomrukami. Niestety przy wyborach, w których zwyciężył PiS, pojedynczy biskupi zaczęli występować z tezą, że polityka to jednak domena Kościoła. Ale oficjalne komunikaty nie dawały podstaw, by zarzucać Kościołowi popieranie jakiejś partii.

Po upadku komunizmu zaczęła narastać krytyka Kościoła. Papież to dostrzegał i ubolewał, że nie docenia się zasług Kościoła, ale mówił też, że "należy przezwyciężyć mentalność ofiary, której bliższy jest model walki niż model dialogu". Zdarzały się i nadal się zdarzają wypowiedzi biskupów wyrażające ból, że tyle zrobiliśmy, a nie jesteśmy szanowani.

To były początki lat 90. Kiedy pojechałem do Warszawy jako sekretarz KEP, trwała już mocna nagonka. Pamiętam spotkanie z Adamem Michnikiem: jego środowisko chciało wyjaśnić, jak to się stało, że Kościół, który tak mężnie walczył o wolność, czuje się zaszczuty. Rezerwa w stosunku do chrześcijaństwa wychodziła wszystkimi szczelinami.

Określano Kościół jako oblężoną twierdzę. Okopał się i woła: "Strzelajcie, my damy sobie radę". A trzeba było zwalić mury, wyjść naprzeciw i rozmawiać. Kościół nie może się uszczelniać przed złem, żeby się z nim, broń Boże, nie zetknąć. A takie postawy się zdarzały.

Ze strony biskupów widać było brak zrozumienia ważnej prawdy z soborowej konstytucji "Gaudium et Spes": świat jest po to, żeby go uświęcać i żeby się w nim uświęcić. Nie można się na niego zamknąć - trzeba z chrześcijańskim przesłaniem iść do takiego świata, jakim jest. A nie warunkując, że jak świat się zmieni, to do niego pójdziemy...

Z tym wiąże się jeszcze jeden element, o którym mówił Papież - przyjmowanie krytyki. W 1991 r. zwrócił uwagę, że trzeba się nauczyć akceptować to, co w danej krytyce może być słuszne.

Nikt chętnie nie przyjmuje krytyki. Ale jeśli ktoś jest eksponowaną postacią Kościoła, to nie znaczy, że nie może popełniać błędów.

Nie można negować faktów i twierdzić, że błędu nie popełniono, jeśli się zdarzył. Kościołowi zarzuca się inkwizycję, palenie czarownic, krucjaty i wiele innych rzeczy. Wiele złego można zarzucić też wielkim królom czy uczonym. To płaszczyzna faktów.

Papież przepraszał za grzechy Kościoła, bo Kościół dorósł do świadomości, że prawdy nie można negować. Kościół jest święty obecnością Chrystusa, ale jego ludzie to tacy sami grzesznicy jak wszyscy inni. Popełniali, popełniają i będą popełniać błędy.

Co ze wskazań Jana Pawła II biskupi najłatwiej przyjęli?

Za jedną sprawę biskupi wzięli się od razu - powołanie Akcji Katolickiej, do czego Papież wzywał. Ale było błędem tworzenie jej według wzorów przedwojennych. Trzeba było odtworzyć Akcję w sposób nowoczesny; nie zakładać jej odgórnie, ale na zasadzie dobrowolnego naboru. Bo jak się ktoś samodzielnie decyduje na zaangażowanie, to będzie się w tym dobrze czuł i pracował.

Szybko też zrealizowano myśl o zwołaniu Synodu Plenarnego (1991-99). Byłem niegdyś sekretarzem Synodu diecezjalnego i prowincjalnego w Krakowie, pełniłem też podobną funkcję w Synodzie plenarnym, ogólnopolskim. To była ogromna szansa, ale wymagała wysiłku, bardzo poważnej pracy od podstaw. Tymczasem tej szansy nie wykorzystano. Jakoś  ten Synod nie przypadł im do serca, zlekceważono go, nie dostrzeżono pożytków, jakie przyniósłby, gdyby go potraktowano poważnie. Znowu zagrała mentalność przedwojenna i powrót do wzorców, które nikomu już nie służą. Wzorem był Duszpasterski Synod Archidiecezji Krakowskiej, który działał jednak w innym klimacie i dawał świeckim poczucie podmiotowości.

Tymczasem na Synodzie Plenarnym pojawiły się głosy, i to biskupów: "Podmiotowość świeckich? Cóż to jest?". Jeżeli ktoś tak widzi Kościół, to jak go może rozwijać... Można było odnieść wrażenie, że nauczanie Ojca Świętego, chociaż było przyjmowane z radością, nie było odbierane jako impuls do programowej pracy duszpasterskiej. Programów duszpasterskich Episkopatu było wiele i nakładały się jeden na drugi. Wznawiano program Wielkiej Nowenny, ale obok niego lansowano oparcie duszpasterstwa na przeżywaniu. Przede wszystkim organizowano wielkie masowe celebracje, ukazujące splendor Kościoła.

Zacytuję Papieża: trzeba działać tak, "aby świeccy mogli poczuć się rzeczywistymi podmiotami w życiu Kościoła i przejąć na swe barki część odpowiedzialności w Kościele i w społeczeństwie".

A to się stanie, kiedy będą się czuć wolni, dowartościowani, mający w Kościele pozycję nie nadaną przez biskupa, ale nabytą poprzez chrzest i życie sakramentalne.

Jesteśmy więc zadowoleni, że mamy bogatą pobożność ludową i nie musimy się starać jej pogłębić...

Po Soborze okazało się, że na Zachodzie teren zasiany, mocno intelektualnie pogłębiony, zamienił się w pustynię. A w Polsce przechodziły burze, ale trawa się utrzymała. Pobożność ludowa okazała się czymś głębszym, niż sądzono. Jan Paweł II pielęgnował pobożność ludową przez całe życie, także w Watykanie. Mimo że był człowiekiem nowoczesnym, widział jej wartość i karmił się nią, choć liturgiści po Soborze woleli z niej zrezygnować.

Ale Papież wzywał też do nowej ewangelizacji.

Jedno trzeba robić, a drugiego nie zaniedbywać. Nie wolno wyrzucać do kosza wartości, które się sprawdziły, po to, żeby przyjąć inne, które być może się sprawdzą, ale niekoniecznie.

Powiedzieliśmy już o Akcji Katolickiej. Ale Papież wspierał też rozwój innych ruchów religijnych.

Tak, one przed przyjściem Jana Pawła II nie miały komfortowej sytuacji, a raczej: były na cenzurowanym. Np. na Comunione e Liberazione patrzono jak na przybudówkę komunistyczną. Jan Paweł II - powiedziałbym, że nawet w sposób ryzykowny - ufał ludziom. I myślę, że na tym zaufaniu się nie zawiódł.

Ale czy zdołał przekazać je biskupom?

Przekazywał, jak mógł. Lecz skuteczność przekazu nie zależy tylko od źródła, ale i od adresata. Jak coś padnie na kamień, to nie urośnie.

Papieżowi stawia się czasem zarzut, że w końcu to on mianował wszystkich tych biskupów... Krąży żart, że za polski Episkopat pokutuje w czyśćcu.

Kiedyś, po wyborze jednego z biskupów mówiło się, że Duch Święty-gołębica latał, latał, aż się zmęczył i przysiadł... na sztachecie. Pamiętajmy jednak, że św. Paweł pisze: "To, co u świata głupie, wybrał Bóg, aby zawstydzić mądrych". Taka jest logika Boża. Nie jest łatwo znaleźć kandydatów. Jako sekretarz byłem pytany o kandydatów na biskupów diecezjalnych. Ale skąd mam np. znać ludzi z Białegostoku czy Szczecina? Można czytać książki czy artykuły kandydata, ale przecież dobry biskup nie musi dobrze pisać. Trzeba szukać ludzi, którzy gdzieś błysnęli. Ale czasem to światło jest takie jak gwiazdeczki, której całe życie skupiło się na jednym błysku. A z kolei jeśli ktoś wszedł nawet w drobny konflikt z przełożonym,  np. powiedział mu coś niemiłego prosto w oczy, to się go nie wysuwa jako kandydata na biskupstwo, bo po co on taki mądry...

Jak polscy biskupi radzą sobie w sytuacji, kiedy nowy Papież już nie zna tak dobrze ich problemów?

Skoro Jana Pawła II i tak nie za bardzo słuchali, to zmiana papieża nie wnosi wiele nowego.

W Polsce chyba brakuje krytycznego podejścia do spuścizny Papieża. Nie licząc publikacji Obirka czy Bartosia, nie ma rzetelnej refleksji krytycznej.

Mnie by to do głowy nie przyszło. Dialog twórczy nie musi być krytyką. Może być polemiką. Ja czuję się absolutnie za mały, żeby krytykować Papieża. Sprzeciwiłbym się swoim przekonaniom. Ale przecież mamy Sporniaka, Prusaka...

A nie jest tak, że panuje przekonanie: z Papieżem trzeba się ze wszystkim zgadzać?

Papież nawet jako najwyższy nauczyciel wiary nie ma autorytetu we wszystkich sprawach. Jan Paweł II nie znał się np. na kuchni. Żaden człowiek nie jest doskonały i on też nie był.

A poważnie, na krytykę jeszcze mamy czas. Starożytni wymyślili mądrą zasadę: de mortuis nil nisi bene, o zmarłych tylko dobrze. Jeśli mamy klejnot, jakim był ten człowiek, to czy trzeba go odzierać z piękna?

Po śmierci Pawła VI jeszcze przez 2-3 lata dużo się go cytowało i wspominało. Potem zaczął powoli wyparowywać z mentalności wiernych - pałeczkę przejął nowy papież. Czy to spotka też Jana Pawła II?

Oczywiście. To normalne zjawisko związane z umieraniem i przemijaniem. Wiele przemyśleń Jana Pawła II się ostoi, choć przecież nie wszystkie. Z drugiej strony proszę spojrzeć na takie postacie jak Grzegorz Wielki, Jan Chryzostom, św. Augustyn... Coś po nich zostało. Jan Paweł II na pewno w dużej mierze przyczynił się do upadku komunizmu. Tak mówi Gorbaczow, a trudno tu o lepszy autorytet.

Jan Paweł II funkcjonował w cieniu Soboru. Niemniej jego pontyfikat nie polegał na biernym posługiwaniu się soborowymi cytatami. To była ich aplikacja do konkretnych przypadków. Czasem dyskusyjna - żeby wspomnieć spotkania w Asyżu. Ale Benedykt XVI to podjął. W ten sposób Jan Paweł II wyznaczył kierunek, który może doprowadzi do celu za 100 czy 200 lat.

Na wieki pozostanie jeszcze jedna rzecz. Przy tworzeniu największych osiągnięć Soboru, konstytucji "Gaudium et Spes" i "Deklaracji o wolności religijnej", Karol Wojtyła brał osobisty i ważny udział. Nie zawsze przy wielkim dziele musi być imię.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2008