Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czasem bywa tak, że okres żałoby staje się antyżałobą. Znam takie sytuacje. Umiera przedwcześnie młody człowiek, ojciec nieletnich jeszcze dzieci. I rozpoczyna się oskarżanie matki zmarłego o nie wiadomo co, właściwie o śmierć syna. Kwiaty, które przynosi matka zmarłego, są usuwane przez wdowę po zmarłym. Rozkwita do kosmicznych rozmiarów nienawiść.
Muszę wyznać, że rok, który upłynął od tragedii smoleńskiej, był dla mnie raczej rokiem antyżałoby niż żałoby. Tyle pretensji, tyle niezrozumiałych oskarżeń, tyle nienawiści - to było coś, co nie pozwoliło spokojnie przeżywać smoleńskiego dramatu. Stwierdzam fakt i nie ośmielam się wskazywać winnych.
W Smoleńsku zginęli bardzo bliscy mi ludzie. Codziennie, kiedy o tym myślałem, rozdzierało mi się serce. To o mnie. A co powiedzieć o najbliższych? O żonach i mężach, o dzieciach i rodzicach? Widziałem, jak strasznie cierpieli. W takich sytuacjach najcenniejszą rzeczą, jaką możemy dać przeżywającym śmierć bliskich, jest przyjazne milczenie.
Nie daliśmy im tego - wciągając ich w jakieś nieludzkie swary.
Ostatnio odbierałem w Sukiennicach Medal Świętego Jerzego; wątpię, czy zasłużony. Usiłowałem przy tej okazji powiedzieć, że obecnie zagraża nam smok agresji graniczącej z nienawiścią, chęć zniszczenia i podeptania ludzi, którzy inaczej myślą niż ja. Nie w tym rzecz, że jesteśmy zbyt przywiązani do tradycyjnej żałoby po zmarłych, ale że znowu odkryliśmy i pokochaliśmy "piekielne swary".
Myślę, że wezwanie biskupów do zakończenia żałoby należy rozumieć jako wezwanie do zakończenia "antyżałoby". Trzeba pochylić w ciszy nasze głowy przed tą tragedią i nie wykorzystywać jej do własnych celów.