Rodzinne opowieści

Dwie książki, dwa świadectwa z czasów Zagłady. U Baka historia śmierci przekształca się w opowieść o życiu. Narracja Baua jest inna: gwałtowna, emocjonalna.

16.10.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

"Pinkas" to po hebrajsku kronika, po grecku zaś - kawałek drewna. Tytułem tym opatrywano księgi, w których zapisywano dzieje gmin żydowskich. Dziś stare foliały stanowią cenne źródło historyczne. Przetrwały w nich nie tylko imiona wielkich rabinów i uczonych, ale także zwykłych handlarzy, rzemieślników, a nawet Luftmenschen, jak nazywano ludzi imających się każdego zajęcia.

Samuel Bak, utalentowany artystycznie chłopiec, syn dentysty, jedyny egzemplarz dziewiętnastowiecznej księgi otrzymał w 1942 roku w wileńskim getcie. Ofiarodawcy "sądzili, że ma ona większą szansę przetrwania niż ludzie, przez których ręce przechodziła". Chłopiec miał jednak stać się kimś więcej niż strażnikiem księgi, choć i ta rola wymagała heroizmu, gdy na rzecz opasłego tomu trzeba było rezygnować z czegoś, jak się wydawało, potrzebniejszego, by przetrwać. W pewien sposób miał kontynuować księgę - aż do nieuchronnego końca - rysując na jej kartach wszystko, cokolwiek przyjdzie mu do głowy.

Zaufanie, jakim obdarzono dziecko, nie było gestem rozpaczy, ale nadziei. Wyjątkowy depozyt przekazali chłopcu dwaj wybitni pisarze żydowscy, Abraham Sutzkever i Szmerke Kaczergiński. Oni też zorganizowali mu w getcie pierwszą wystawę (dziecięce obrazki zajęły podobno całą ścianę).

Pinkas towarzyszył dziecku w "dzielnicy zamkniętej", a po jej likwidacji w obozie. Nawet wtedy, gdy chciało się księgą rzucić o ziemię, podeptać, widząc rodzinę - obcą, ale jakże podobną do własnej - zamordowaną za próbę ucieczki. Aż do 27 marca 1944 roku - do Kinderaktion, kiedy wywózki do komór gazowych udało się uniknąć jedynie niewielkiej grupce dzieci. Chłopiec ukrywający się pod łóżkiem, przemykający potem na aryjską stronę, postanowił zostawić księgę: "Niech Pinkas będzie ofiarą złożoną Bogu w intencji naszego ocalenia".

Jednak kronika przedwojennego żydowskiego świata, która po wojnie odnalazła się w Litewskim Muzeum Narodowym, nadal domagała się kontynuacji. Jej wojenny opiekun zdecydował się napisać o swojej rodzinie, gdy w 1971 roku zmarła ocalała z Zagłady matka. "Wraz z nią po raz drugi pogrzebani zostali wszyscy moi krewni, którzy choć zginęli w tragicznych latach Holokaustu, wciąż żyli w jej pamięci". Pamięci domagało się też rodowe nazwisko o niejasnym pochodzeniu, które mogło co prawda pochodzić od jidyszowych słów "policzek" albo "piec", mogło też jednak być akronimem wyrażenia Benei Kedoszim. Tak właśnie, Synami Męczenników, nazywano przed kilku wiekami tych, którzy przetrwali pogromy w czasach Chmielnickiego.

Obrazy z przeszłości złożyły się na nowy, prywatny pinkas, jakby spoza Zagłady. Historia śmierci przekształciła się w nim w opowieść o życiu. Bliską tej, którą Amos Oz stworzył niedawno w swojej autobiografii (nic dziwnego, że autor "Opowieści o miłości i mroku" rekomenduje książkę Baka). "Wspomnienie Wilna" zaludniają dziadkowie, ciotki, kuzyni, wujowie autora... Postaci niemal mityczne, a zarazem bardzo zwyczajne, niemal dotykalne, częściej komiczne niż heroiczne, przede wszystkim jednak bliskie - nawet jeśli znane tylko ze słyszenia.

Jak wywodzący się ze sztetla pradziadek Szmul Jochel, protoplasta rodu ze strony matki. "Nigdy nie doliczyliśmy się, ilu Szmul miał potomków. Ze wszystkich był bardzo dumny. Przeżył dziewięćdziesiąt kilka lat, a jego płodność przeszła do legendy, żywej jeszcze długo po jego śmierci. Siła legendy była tak wielka, że gdy któryś z jego potomków opowiadał o Szmulu, robił to zawsze z miłością, ale i z pewnym zakłopotaniem. Czyżby Szmul był kimś w rodzaju mitycznego żydowskiego królika?". Czy w ten sposób można pisać o patriarsze? Można, jeśli do własnych korzeni, sztetlowego świata, docierało się poprzez słynną wileńską Bibliotekę Straszuna, skrywającą baśniowe niemal powieści Szolema Alejchema.

A ciotka Jetta, młodsza siostra matki, która "lubiła grać w karty i czytać ilustrowane magazyny. Uwielbiała historie o duchach i czarach. Choć nigdy by się do tego nie przyznała, w głębi duszy wierzyła, że posiada nadprzyrodzoną moc"? A obydwie babki, Szyfra i Rachela, które żyły w przekonaniu, że do szczęśliwego małżeństwa ich dzieci doszło wyłącznie w wyniku tajemnych swatów?

Portrety najbliższych nie są przy tym próbą "terapeutycznej" ucieczki od Zagłady. Najważniejsi w tej opowieści o miłości i bliskości są bowiem rodzice. Również zwyczajni. Kłócący się o to, czy w domu powinien pojawić się wielki niemiecki dog. Pozwalający dziecku jeść lody, ale uważający, by nie przeszkadzało w rozmowach dorosłych...

Wspomnieniem, które najmocniej chyba pozostaje w pamięci, jest jednak opis ostatecznego rozstania: "Na moich oczach Ojciec »grał« ze strażnikami niemieckiego obozu. Rozgrywał z nimi partię, udając, że jestem kupą drewna wepchniętą w płócienny worek, i zaniósł mnie na plecach do bramy, na wolność. Ostatnia rozgrywka, w której zagraliśmy przeciw Niemcom, ocaliła mi życie. Niestety, te moje drugie narodziny nie pomogły przeżyć Ojcu". Jak lepiej można by zdefiniować fenomen zwykłej, rodzicielskiej miłości?

***

Pamięć o rodzinie determinuje także książkę innego artysty, Józefa Baua - krakowianina, zmarłego w roku 2002 w Tel-Awiwie malarza, grafika, ilustratora, prekursora filmu animowanego w Izraelu. "Czas zbezczeszczenia" otwiera kennkarta matki autora. Na fotografii starsza już, zmęczona kobieta o gładko zaczesanych, siwiejących włosach. Dalej rzędy pieczątek, potwierdzających zdolność do pracy. Pod spodem dedykacja odautorska: książka poświęcona jest matce, zamordowanej w obozie Bergen-Belsen w 1945, ojcu, zamordowanemu w obozie Płaszów w 1943, bratu, zamordowanemu w getcie krakowskim w 1943 roku...

Matka jest najwyraźniejszą postacią w tej historii. To ona z narażeniem życia przynosi rodzinie odrobinę kartofli, których nie udało się zdobyć jej synom. Gettowe bohaterstwo nie przyniesie jednak pożytku: kartofle wpadną do wiadra z odpadkami, które jeden z braci, zdenerwowany i głodny, przesunął w niewłaściwe miejsce. To matka "widzi świat na różowo", starając się dostrzegać najmniejsze nawet zwycięstwa codzienności, choćby tylko wieczór bez akcji wysiedleńczej.

Jednym z najbardziej wstrząsających fragmentów książki jest moment, w którym jej autor, już w obozie płaszowskim, jak co wieczór spotyka się z matką. Długo wspólnie czekają na brata. Jak powiedzieć, że Marcel nie żyje, że przed chwilą go powieszono? "Rozpacz zdusiła mi gardło jak szubieniczny stryczek. (...) Pocałowałem ją w czoło i uciekłem, zanim moje oczy zdążyły zdradzić tajemnicę". Po chwili okazuje się, że zginął nie Bau, ale Beim, chłopak, u którego podczas rewizji znaleziono złoty zegarek. Równie oczywista, co przerażająca emocja: radość z faktu, że tym razem zginął ktoś inny.

A jednak w całej tej relacji nie pojawia się nawet cień cynizmu. Wprost przeciwnie - i potwierdzają to obozowe wiersze, stanowiące jej kontrapunkt, wiersze, w których można zapytać wprost: "Boże, a byłeś ty kiedyś głodny?". Może dzięki nim swój zwyczajny wymiar znajduje w obozie miłość. Autor poznaje tu Rebekę. "Pierwszy raz pocałowałem ją w świetle księżyca poza latryną. Później co rano przed apelem przynosiłem jej do baraku ciepłą wodę z kuchni i czyściłem jej buty śliną i rękawem". O ślubie współwięźniów - do którego doszło wbrew zakazowi lagerkomendanta - przypomniał Spielberg w "Liście Schindlera".

Narracja świadectwa spisanego przez Baua - gwałtowna, emocjonalna, brutalna, chropowata - różni się od spokojnego tonu charakteryzującego opowieść Baka. Emocje nie znalazły ukojenia nawet po wielu latach. Przyjazd z żoną do Wiednia w 1971 roku, by wziąć udział w procesie przeciw esesmanowi Grünowi, który w Płaszowie zamordował m.in. ojca autora, okazał się koszmarem. Nie tylko dlatego, że widok mordercy odnowił dawny strach, a pytania broniącego go adwokata wydawały się wręcz obraźliwe. Cały Wiedeń - ośnieżone ulice, wszechobecność języka niemieckiego (zapisywanego w całej książce fonetycznie), austriackie orły przy bramach urzędów i błękitnookie twarze - doprowadził do chorobliwej maligny, z której wyzwolić miał dopiero powrót do Izraela. Nie może być mowy o pojednaniu, o zasymilowaniu europejskiej przeszłości.

Niewiele też w tej narracji odniesień do czasów sprzed wojny. Czasem tylko pojawia się informacja, że matka była niegdyś wziętą modniarką, albo że ojciec chorował. Przeszłość staje się ważna wtedy, gdy zapowiada katastrofę. Dlatego prologiem książki jest krzyk przekupki targującej się z matką latem 1939 roku o cenę jabłek. Oburzona na klientkę krzyczała coś o siarczystym ogniu, który powinien spaść na grzeszników.

Opowieść zaczyna się w Krakowie, dwa lata po wybuchu wojny. Ludność żydowska została już zamknięta w getcie. Jak poradzić sobie w nowym, surrealistycznym i wrogim świecie? A jest to tym trudniejsze, że nawet do niego nie ma się prawa, nie otrzymawszy w magistracie odpowiedniego dokumentu. Aby tu pozostać, trzeba być użytecznym dla Niemców. Pomysł, który z początku wydawał się absurdalny, okazuje się skuteczny: młody artysta postanawia pozostać w getcie grafikiem. Najpierw wykonuje wizytówki, które powstrzymywać mają Niemców przed wejściem do mieszkań. Potem kreśli dla Niemców plany obozu w Płaszowie.

Taki plan znajdziemy w książce wraz z opisem - obok rysunków tak przerażających, że trudno by je nawet nazwać ekspresjonistycznymi. Oto pęknięta klepsydra, z której wysypuje się piasek (a może to krew?) i słowo "Tod" (śmierć) z wpisaną weń swastyką. Pod spodem napis: "Nie pomoże żadna siła - tak mogiła i tak mogiła". To powiedzonko krążyło podobno po getcie. Na innej stronie rysunek przedstawiający kostkę mydła marki RIF, co oznaczać ma "rein jüdisches Fett" (czysty tłuszcz żydowski). I rozpaczliwy żart, tym razem z Płaszowa: "Zanim mnie zakatrupią, wypiję szklankę wody kolońskiej, aby być mydełkiem toaletowym".

Kto wie, czy rysunki nie są najważniejszym elementem tej książki? W tym punkcie relacja Baua zbliża się do rodzinnej opowieści Baka. Zarówno młodemu krakowianinowi, jak kilkuletniemu mieszkańcowi Wilna, sztuka pomogła przetrwać Zagładę - i to bynajmniej nie w sensie metaforycznym.

  • Samuel Bak, "Słowami malowane. Wspomnienie Wilna", z angielskiego przełożył Piotr Szubert, Sejny 2006, Wydawnictwo Pogranicze;
  • Józef Bau, "Czas zbezczeszczenia", Kraków 2006, Wydawnictwo WAM.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (43/2006)