Ciepły dotyk kamienia. Jak Nowy Sącz pamięta o Zagładzie

Być może po raz pierwszych widzą wykute w kamieniu imiona bliskich. „Czuję, jakbym trzymała babcię za rękę” – mówi ktoś. W Nowym Sączu upamiętniono 80. rocznicę śmierci tutejszych Żydów.

05.09.2022

Czyta się kilka minut

Potomkowie sądeckich Żydow odnajdują imiona swoich krewnych na kamiennych tablicach, Nowy Sącz, 28 sierpnia 2022 r. / JACEK TARAN
Potomkowie sądeckich Żydow odnajdują imiona swoich krewnych na kamiennych tablicach, Nowy Sącz, 28 sierpnia 2022 r. / JACEK TARAN

Berta Korenman i Stefan Mazur poznali się tuż przed II wojną światową. On był czeladnikiem u nowo- sądeckiego zegarmistrza, ona pracowała w herbaciarni, którą prowadził jej ojciec. Stefan przychodził tam po pracy. Chociaż wcale nie na herbatę. Cienka okupacyjna lura smakowała lepiej w towarzystwie Berty. Ona dawała mu więcej cukru niż innym, a on obiecał, że ożeni się z nią, jak tylko zacznie pracować na swoim.

W 1940 r. Berta wraz z całą rodziną trafiła do getta w Nowym Sączu.

Dziś jej historię opowiadają mi Ewa i Danuta, córki jej przyjaciółki, Heleny Szancer.

– Nasza mama przyjaźniła się z Bertą – wspominają. – Stefan przerzucał przez mur getta paczki z jedzeniem, którym Berta dzieliła się z naszą przyszłą mamą. Potem pomógł im obu w ucieczce. Najpierw swojej ukochanej Bercie, a potem naszej mamie. Mama podsadzała Bertę na ramionach, żeby mogła przejść przez mur. Mazur przekupił policjanta, który udawał, że niczego nie widzi, a później kupił bilet na pociąg naszej mamie. Ryzykował życiem. A Bertę ukrył w wieży ratusza, pod zegarem, do którego musiał codziennie przychodzić, żeby go nakręcać. W ten sposób mógł jej przynosić jedzenie i wodę. Mama ukrywała się u jakichś ludzi w Gromniku pod Tarnowem.

Po kilku tygodniach spędzonych na wieży Berta dołączyła do przyjaciółki. W tym też pomógł Stefan Mazur, który potem kilkukrotnie odwiedzał je w podtarnowskiej wsi. Miłość Berty i Stefana przetrwała okupację, ślub wzięli w 1945 r. w Sosnowcu.

Helena ukrywała się potem we Lwowie. Zatrzymana w łapance, trafiła na roboty w Niemczech. Przeżyła wojnę.

W 1992 r. Stefan Mazur za uratowanie Berty i Heli otrzymał medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Zmarł w 2006 r.

Dziewczyny miały wtedy podwójne szczęście: dwa dni po ich ucieczce z getta, 23 sierpnia 1942 r., Niemcy zaczęli jego likwidację w ramach akcji ­„Reinhardt” [patrz ramka – red.]. Rodzina Berty trafiła do obozu zagłady w Bełżcu. Stąd nikt nie wracał. Przez kolejne dni, do 28 sierpnia, przez Nowy Sącz szły marsze śmierci. Tysiące dzieci, kobiet i mężczyzn, Żydów z miasta i okolic, pojechały w kolejowych transportach do Bełżca.

Ciarki przechodzą

80 lat po tamtych wydarzeniach mieszkańcy Nowego Sącza mają miejsce, w którym mogą upamiętnić dawnych sąsiadów. Na skwerze w obrębie dawnego getta, na rogu ulic Tymowskiego i Kazimierza Wielkiego, stanął symboliczny monument, na którym wypisano 12 tys. nazwisk żydowskich mieszkańców zamordowanych podczas II wojny światowej.

Wkopany w ziemię mur z surowego betonu ma przytłaczać i dawać poczucie oddzielenia od świata pozostającego po drugiej stronie. To tak, jak mur getta oddzielał zamkniętych w nim Żydów od reszty miasta.

Aby odczytać tablice z nazwiskami, trzeba zejść kilka stopni w dół, do przestrzeni przypominającej ciasną piwnicę. Autor projektu Paweł Kurzeja opisuje to tak: – To symboliczna przestrzeń piekła, życie jest na powierzchni, a tu schodzimy w dół, pod jego powierzchnię.

– Czuję się tutaj, jakbym zeszła do grobu, aż ciarki przechodzą po skórze – dzieli się wrażeniami Zofia Kalemba, mieszkająca nieopodal monumentu. – To się nie mieści w głowie, że coś takiego mogło się wydarzyć, tylu ludzi… – dodaje łamiącym się głosem.

Skwer Pamięci Ofiar Zagłady został odsłonięty w niedzielę 28 sierpnia 2022 r. Inicjatorem jego powstania był Dariusz Popiela – sportowiec, olimpijczyk, twórca projektu „Ludzie, nie liczby” i założyciel Fundacji Rodziny Popielów „Centrum”, których zadaniem jest przywracanie pamięci o żydowskich mieszkańcach miast i wsi w południowej Polsce.

Listę nazwisk przez 10 lat zbierał Łukasz Połomski, historyk, członek stowarzyszenia Sądecki Sztetl. W jej ostatecznej weryfikacji pomagali Karolina Panz i Artur Franczak oraz wolontariusze. – 12 tysięcy to jeszcze nie wszyscy – mówi Połomski. – Niemcy wywieźli z getta blisko 17 tysięcy Żydów. Ale prace wciąż trwają i wierzę, że tych nazwisk będzie jeszcze więcej. Już mam nowe tropy.

Wygraliśmy

Choć był wczesny ranek, tuż po wschodzie słońca, niedziela 23 sierpnia 1942 r. zaczynała się od upału i duchoty. Łąka nad Dunajcem od godzin nocnych wypełniała się Żydami wyprowadzonymi z getta przez Niemców. Obiecano im podróż na wschód, do pracy. Pozwolono zabrać po 15 kilogramów bagażu. Ustawieni byli według adresów i numerów domów. Kto oddalał się od tłumu, już nie wracał – padał zastrzelony. Nie pozwolono pić wody, nawet tej z rzeki. Niektórzy tracili siły, mdleli. Tych też dobijano.

W końcu na łąkę przyjechał Heinrich Hamann, szef sądeckiego gestapo. Uderzeniem harapa w twarz wyznaczał ludzi do oddzielnej grupy, która potem pojechała na roboty do Niemiec. Ci mieli szansę przeżyć. Pozostali, ogromna większość, ruszyli w ostatnią podróż.

Po wojnie Albin Tobiasz Kac w książce „Nowy Sącz. Miasto mojej młodości” pisał tak: „Po wielu latach od tych wydarzeń byłem na tej łące tak, jak ktoś idzie na groby swoich najbliższych. A łąka była podobna do owej z okresu mojego dzieciństwa. I rozmyślałem: kto z przechodniów zerknie chociażby na to miejsce, na którym dokonywały się sceny poprzedzające kaźnie tysięcy matek, ojców i dzieci? (...) Kto z tych przechodniów uwierzy i dosłyszy, że miejsce to krzyczy lamentem tysięcy dobijanych na żywo ludzi winnych jedynie tej zbrodni, iż urodzili się Żydami?”.

– Ten pomnik zrodził się z mojego wstydu – mówi Dariusz Popiela. – Jako chłopak trenowałem tu na Dunajcu, obok łąki, o której pisał Kac, z której jedną trzecią mieszkańców mojego miasta wywieziono na śmierć. Gdy się o tym dowiedziałem, byłem w szoku. Myślałem, że przecież musi być w mieście jakieś miejsce, które o tym przypomina, które każe nam pamiętać o tych ludziach. Niestety nie było, nie znalazłem. Poczułem wstyd. I postanowiłem wtedy – wspomina Popiela – że jeśli nie ma takiego miejsca, to muszę zrobić wszystko, żeby powstało. Dziś możemy powiedzieć, że symbolicznie wygraliśmy z nazistami. Nie udało im się zetrzeć pamięci o Żydach z Nowego Sącza. Wygraliśmy z nimi po raz kolejny. „Ziemio, nie kryj mojej krwi, iżby mój krzyk nie ustawał” – ten cytat z Księgi Hioba, widniejący na nowosądeckim monumencie, łączy nas symbolicznie z miejscem pamięci w obozie w Bełżcu, gdzie w większości życie tracili sądeccy Żydzi.

Z jednej Niemcy, z drugiej Sowieci

Przed rokiem 1939 Żydzi stanowili ponad jedna trzecią mieszkańców 30-tysięcznego Nowego Sącza. Po wojnie wrócili tu nieliczni, by ostatecznie opuścić Polskę w latach 1968-69. Teraz na uroczystość odsłonięcia pomnika przyjechali ich rozproszeni po całym świecie potomkowie.

Obecna była więc Sara Melzer, urodzona tu w 1927 r., jedyna żyjąca z ocalałych sądeckich Żydów. – Przed wojną żyliśmy razem, my Żydzi i chrześcijanie – wspominała. – Miałam przyjaciółkę Stefkę, chodziłam z nią czasami do kościoła w niedzielę. Mój ojciec, który był religijnym Żydem, mówił, że wierzy w to, iż moja wiara jest tak silna, że chodzenie do kościoła mi nie zaszkodzi. Ta jego wiara mnie uratowała, bo we wrześniu 1939 r. uciekaliśmy w sobotę, ojciec się nie chciał zgodzić, żebyśmy uciekali pociągiem, bo to szabas, bo Żydzi nie mogą w szabas pociągiem jechać. Znalazł wóz konny, zapakował nas, pięcioro dzieci i naszą mamę, i kazał nam jechać do ciotki, która, o ironio losu, mieszkała w Bełżcu.

– Mieliśmy się spotkać w Przemyślu, ale Przemyśl był cały w ogniu i woźnica nie chciał dalej jechać – wspominała Melzer. – Matka wyrzuciła wszystkie nasze rzeczy z wozu, żeby było jak najlżej. Udało nam się dotrzeć na miejsce, to był 17 września 1939 r., kiedy Rosjanie napadli na Polskę. Byliśmy okrążeni – z jednej strony Niemcy, z drugiej Sowieci, ojcu nie udało się do nas dołączyć. Zostaliśmy w domu ciotki w Bełżcu.

Uratował ich sowiecki szofer, Żyd, który wjechał na ich podwórko, by naprawić auto. Sara Melzer: – Od razu poznał, że jesteśmy Żydówkami. Ostrzegł nas, że za kilka godzin będą tu Niemcy i powinniśmy uciekać. Matka nie chciała, nie wierzyła mu, mówiła, że nie ma już siły, że czeka na męża. Nakrzyczał na nią, że powinna ratować dzieci, obudził nas, zapakował do auta i wywiózł do Rawy Ruskiej. To nas uratowało, zawdzięczamy mu życie.

Trauma przeszła na nas

Wśród potomków ocalałych jest też Karolina Lawitz – córka Jakuba Müllera, jednego z najdłużej mieszkających w Nowym Sączu Żydów.

– Wyjechaliśmy z Polski dopiero w 1969 r., kiedy coraz trudniej było tu żyć, kiedy wołano za nami na ulicy różne antysemickie przyśpiewki – opowiada. – To był pomysł mamy. Ojciec nie chciał się zgodzić na żaden wyjazd. Mówił, że Nowy Sącz to jego miasto, to jego życie całe. Zgodził się w końcu, ale pod warunkiem, że to nie będą Stany Zjednoczone, że to nie będzie Izrael, tylko gdzieś blisko. Dlatego wyjechaliśmy do Szwecji, gdzie mieszkam do dziś z mężem i dziećmi, mam już wnuki.

Karolina Lawitz opowiada, że ojciec nigdy nie chciał zbyt wiele mówić o czasach okupacji. Chciał chronić swoje dzieci przed traumą, przed wspomnieniami obrazów, które odebrały mu młodość. – Ale przez to milczenie właśnie ta trauma przeszła też na nas. Miałam często takie poczucie, że ojciec czuł się winny tego, że przeżył. Dlaczego on? Dlaczego ze 140 osób z jego dużej rodziny przeżył tylko on jeden? Rzadko widywałam go szczęśliwego. Był szczęśliwy tylko wtedy, kiedy wracał do Nowego Sącza. Więcej o jego historii dowiedziałam się od Łukasza Połomskiego ze stowarzyszenia Sądecki Sztetl niż od niego samego.

Połomski mówi, że Jakub Müller był przez wiele lat sądeckim strażnikiem pamięci o Żydach: – Nam chętnie opowiadał o tym, jak wyglądało to życie. To dość charakterystyczne dla osób ocalałych z Holokaustu, że swoją potrzebę podzielenia się pamięcią realizują poza rodziną. Gdy dziś rano spacerowałem po mieście z Sarą Melzer i jej dziećmi, gdy opowiadała mi o Nowym Sączu ze swoich młodych lat, to mówiła do mnie, nie do swoich, dorosłych już dzieci.

To samo mówią siostry Ewa i Danuta, córki ocalałej z sądeckiego getta Heli Szancer: – Mama nie chciała nigdy mówić o tym, co się działo tutaj w czasie wojny, nigdy nie powiedziała nam, jak wyglądało życie w getcie. Nawet historię o jej ucieczce poznałyśmy dopiero od Łukasza Połomskiego.

– Dzisiejsza uroczystość, budowa i odsłonięcie pomnika pamięci sądeckich Żydów to spełnienie marzenia mojego ojca – mówi Karolina Lawitz. – On całe życie zabiegał o pamięć o swoich sąsiadach i tamtym żydowskim świecie. Zmarł w Malmö w 2010 r. Bardzo chciał, żeby pochować go w Nowym Sączu. To się nie udało. Pochowaliśmy go w Izraelu, w Kiryat Sanz, takim małym izraelskim Sączu.

Długimi kolumnami

Sara Melzer, w wygłoszonym podczas odsłonięcia pomnika przemówieniu, przywołała pamięć pomordowanych członków rodzin, przyjaciół, sąsiadów: – Na miejscu, na którym tutaj stoję, nie jestem sama. Stoję w myślach i uczuciach 12 tysięcy braci i sióstr, których krew krzyczy, ale ich głos nie będzie słyszany.

Zgromadzeni odczytali wspólnie nazwiska ofiar. 12 tysięcy imion i nazwisk, jak apel pamięci, zabrzmiały wypowiedziane ustami potomków, gości i mieszkańców Nowego Sącza.

Potem jeszcze złożenie kamieni pamięci, wieńców, zniczy.

A potem zaczyna się chyba najbardziej wzruszająca chwila. Potomkowie pomordowanych schodzą w głąb pomnika, by odnaleźć na tablicach imiona krewnych. Nazwiska całych rodzin ciągną się tu długimi kolumnami. Czasami po kilkanaście, kilkadziesiąt osób. Kilka pokoleń. Drżącymi dłońmi przesuwają po tablicach, palce dotykają imion babć, pradziadków. Większości z nich nie mogli poznać osobiście. Być może po raz pierwszych widzą ich imiona wykute w kamieniu, bo bezimienne dotąd ofiary nie mają grobów. – Ten kamień jest taki ciepły, czuję, jakbym trzymała ją za rękę – mówi ktoś z głębi pomnika.

Modlitwy za zmarłych poprowadzą rabin Avi Baumol, rzymskokatolicki biskup pomocniczy z Tarnowa Stanisław Salaterski oraz pastorzy Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego i zielonoświątkowego.

Rachunek

Podobne upamiętnienia, organizowane przez wolontariuszy projektu „Ludzie, nie liczby”, odbyły się także w Czarnym Dunajcu i Nowym Targu. Obecni tam potomkowie podkreślali, jak istotne jest dla nich to, że kiedy wracają do miast przodków, mogą zobaczyć ich imiona wykute w kamieniu.

– Wiedziałem tylko, że 23 sierpnia 1942 r. mój dziadek Zygmunt Kaufer dostał ponaglenie z urzędu, że zalega sześć złotych za prąd – mówił na cmentarzu w Nowym Targu Moti Kaufer. – Być może wtedy już jechał w pociągu do Bełżca albo leżał z kulą w głowie. Dzięki historyczce Karolinie Panz poznałem imiona i historię moich przodków, zapełniłem czarną dziurę. Mogę wrócić tu i symbolicznie zwrócić dług mojego dziadka. ©℗

80 LAT TEMU: AKCJA „REINHARDT”

To, co w sierpniu 1942 r. stało się w Nowym Sączu, było częścią większej całości.

Celem operacji, którą Niemcy nazwali kryptonimem „Reinhardt”, było wymordowanie Żydów z okupowanej centralnej Polski (wg niemieckiego podziału administracyjnego – z pięciu dystryktów Generalnego Gubernatorstwa: warszawskiego, radomskiego, krakowskiego, lubelskiego i galicyjskiego). Pod koniec 1942 r. akcję rozszerzono na okręg białostocki, wcielony do III Rzeszy.

Operacja zaczęła się w nocy z 16 na 17 marca 1942 r., gdy Niemcy rozpoczęli deportację Żydów do obozu zagłady w Bełżcu z getta w Lublinie. Tu mieścił się sztab operacji, a jego szefem był Odilo Globocnik, komendant lubelskiego SS. Kryptonim „Reinhardt” nadano na cześć Reinhardta Heydricha, szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i protektora (zwierzchnika administracji) okupowanych Czech oraz Moraw, zabitego w Pradze przez czeski ruch oporu.

Na potrzeby akcji utworzono specjalne obozy natychmiastowej zagłady, gdzie śmierć zadawano głównie w komorach gazowych. Wielu ludzi umierało jednak już w czasie deportacji prowadzonej w nieludzkich warunkach; wielu innych było rozstrzeliwanych w egzekucjach, prowadzonych przez oddziały policji (np. na Lubelszczyźnie). Oprócz Bełżca funkcjonowały obozy zagłady w Sobiborze, Treblince i Majdanku.

Największą jednorazową operacją w ramach akcji „Reinhardt” była deportacja do obozów zagłady Żydów z warszawskiego getta: w ciągu dwóch miesięcy (od 22 lipca do 21 września 1942 r.) Niemcy wywieźli stąd do Treblinki ponad ćwierć miliona ludzi.

Dla III Rzeszy istotny był też wymiar ekonomiczny tej akcji: przynosiła ona olbrzymi dochód za sprawą rabunku własności pomordowanych. Według raportu Globocnika zarobiono 179 mln marek, podczas gdy koszty całej operacji szacowano zaledwie na 12 mln. Łącznie podczas akcji „Reinhardt” od 17 marca 1942 r. do 4 listopada 1943 r. zginęło ok. dwóch milionów Żydów, głównie obywateli polskich.

***

Częścią obchodów 80. rocznicy zagłady Żydów na Sądecczyźnie i Podhalu były pokazy wyprodukowanego przez Fundację Tygodnika Powszechnego filmu „Ukos światła” (reż. Wojciech Szumowski). Opowiada on o przywracaniu pamięci o Żydach z Czarnego Dunajca przez wolontariuszy zrzeszonych wokół projektu „Ludzie, nie Liczby”. Po sądeckiej projekcji Popiela mówił: „Zaczęło się od tego, że chciałem tylko wykosić trawę na cmentarzu w Krościenku, a okazało się, że projekt rozrósł się na cały świat”. ©(P) JT

Na podstawie materiałów Muzeum POLIN

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Fotoreporter i dziennikarz, fotoedytor „Tygodnika Powszechnego”. Jego prace publikowane były m.in w „Gazecie Wyborczej”, „Vogue Polska”, „Los Angeles Times”, „Reporter ohne Grenzen”, „Stuttgarter Zeitung”. Z „Tygodnikiem” współpracuje od 2008 r. Jest też… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2022