Putinizacja Turcji

Prezydent rozpętał konflikt z Kurdami, by zmobilizować Turków i zdobyć pełnię władzy. To mu się udało: wygrał wybory. Ale konflikt trwa.

08.11.2015

Czyta się kilka minut

Plakat rządzącej partii AKP z podobizną premiera Ahmeta Davutoğlu, Stambuł, 3 listopada 2015 r. / Fot. Ozan Kose / AFP / EAST NEWS
Plakat rządzącej partii AKP z podobizną premiera Ahmeta Davutoğlu, Stambuł, 3 listopada 2015 r. / Fot. Ozan Kose / AFP / EAST NEWS

Turcja staje się taka jak Rosja, a prezydent Erdoğan to drugi Putin – tak uważa Tahir Elçi, przewodniczący Rady Adwokackiej w Diyarbakır, stolicy tureckiego Kurdystanu.

Kilka dni po wyborach parlamentarnych Elçi siedzi w swoim biurze ubrany w garnitur. Ale wkrótce może przywdziać więzienny strój, bo tuż przed głosowaniem wydano nakaz jego aresztowania – później zamieniony na zakaz opuszczania kraju.

Powodem było to, że na antenie telewizji CNN Türk powiedział, iż kurdyjska Partia Pracujących Kurdystanu (PKK) nie jest organizacją terrorystyczną. – Nie bronię PKK, wielokrotnie ich krytykowałem i wszyscy wiedzą, że jestem przeciwny walce zbrojnej. Ale przecież taka jest prawda. W ocenie PKK nie można abstrahować od tego, jakie mają poparcie i skąd się ono wzięło. A wzięło się z tureckiego terroru wobec Kurdów – twierdzi adwokat. Grozi mu za to – tj. za „propagandę terrorystyczną w mediach” – od dwóch do siedmiu lat więzienia.

Jadę autobusem przez ubogie dzielnice Amed, jak swoją „stolicę” nazywają Kurdowie. Wnętrze wypełnia muzyka: „PeKeKe Jiyane”, czyli piosenka sławiąca kurdyjską guerillę PKK. Towarzysząca mi Güler, młoda prawniczka, pokazuje rozkopaną ziemię wokół miejscowego parku. – Turcy zburzyli zabytkowy mur, aby widzieć, czy nie zbiera się tam młodzież – wyjaśnia. – Oni tu robią, co chcą, strzelają do ludzi, zabijają dzieci.

Właśnie pojawiła się informacja, że w pobliskim Silvan, gdzie od powyborczego wtorku trwają walki, zginęła kolejna osoba cywilna. – To dopiero początek – Tahir Elçi nie ma złudzeń. – Walki będą trwały do wiosny, a może i dłużej.
 

W atmosferze zastraszenia

Niedziela wyborcza była w stołecznej Ankarze słoneczna i pogodna. W siedzibie prokurdyjskiej partii HDP panowała atmosfera nadziei i obawy. Nadziei na dobry wynik, a obawy przed kolejnym zamachem. Biuro HDP zostało bowiem miesiąc wcześniej spalone przez prorządowe bojówki, a na dwa tygodnie przed wyborami demonstrację tej partii na rzecz pokoju zaatakowali zamachowcy samobójcy – zginęły 102 osoby.

Wbrew obawom tym razem do zamachu nie doszło. W pobliskiej szkole głosowanie przebiegało spokojnie. Dwie obserwatorki, sympatyczki głównej opozycyjnej partii CHP, stwierdziły, iż incydentów nie było.

Inaczej niż w południowo-wschodniej Turcji – czyli Kurdystanie. Tam w ponad stu utworzonych „strefach bezpieczeństwa” mnożyły się incydenty z udziałem wojska i policji, które zastraszały wyborców. – Nie wysłaliśmy tam obserwatorów, bo nie moglibyśmy im zagwarantować bezpieczeństwa – mówili potem przedstawiciele misji obserwacyjnej OBWE. – Mieliśmy dostęp tylko do niektórych terenów zurbanizowanych i tam były incydenty – podkreślali, a przedstawiciel Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy dodał, że wybory nie były wolne.

Nie chodzi przy tym o fałszerstwo, ale o atmosferę terroru i nierówny dostęp do mediów. Na przykład: tuż przed wyborami policja wzięła szturmem siedzibę Grupy Medialnej Ipek, wprowadzając zarząd komisaryczny w należących do niej dziennikach „Bugün” i „Millet”. Ipek związana jest z Fetullahem Gülenem, amerykańskim miliarderem tureckiego pochodzenia, który kiedyś był sojusznikiem Erdoğana, a teraz przez tureckie władze uznawany jest za „terrorystę”.

Następnego dnia „Bugün” i „Millet” z gazet opozycyjnych przekształciły się w gazety prorządowe, a część zespołu redakcyjnego została aresztowana. Wobec dziennikarzy wszczęto sprawy o „propagandę terrorystyczną w mediach”. – Wykończą ich wszystkich, przejmą media i wszystko, co jest związane z Gülenem, a ludzi wsadzą do więzień – adwokat Elçi nie ma złudzeń. – Ostatnio wszczęto postępowanie karne przeciw 40 sędziom, którym, tak jak mnie, zakazano opuszczania kraju.

Ale nagonka nie ogranicza się do mediów Gülena. Miesiąc przed wyborami jeden z deputowanych rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) poprowadził szturm na redakcję największego opozycyjnego dziennika „Cumhuriyet”. – Mam nadzieję, że nie czeka nas los Grupy Ipek – mówiła mi dzień po wyborach dziennikarka tej gazety. Ale Tahir Elçi znów nie ma złudzeń. – Chciałbym się mylić, ale Doğan Group spotka to samo co Ipek – prognozuje.

„Cumhuriyet” należy właśnie do Grupy Doğan, podobnie zresztą jak telewizja CNN Türk. – Po mojej wypowiedzi o PKK nie tylko ja zacząłem być linczowany przez media prorządowe i przez internetowe trolle AKP. Telewizja CNN Türk również. To była zorganizowana kampania – podkreśla Elçi. – Doğan Group jest niezależna i dlatego są oni ostatnią gwarancją wolności mediów. Gdy padną Ipek i Doğan, inni będą stosować autocenzurę.
 

Co zrobią Kurdowie?

Po pojawieniu się pierwszych wyników wyborów w siedzibie prokurdyjskiej HDP w Ankarze zapanowało powszechne przygnębienie. Współprzewodniczący partii Selahattin Demirtaş pojawił się tu z dużym opóźnieniem – i w towarzystwie drugiej współprzewodniczącej Figen Yüksekdağ, która niespodziewanie przyleciała z kurdyjskiego Van, skąd kandydowała.

Konferencja prasowa zaczęła się dopiero wówczas, gdy pewne już było, że HDP nieznacznie przekroczyła 10-procentowy próg wyborczy. – Władze nie osiągnęły swego zasadniczego celu, jakim było wypchnięcie nas z parlamentu – mówiła Yüksekdağ.

– W ogóle nie mogliśmy prowadzić kampanii wyborczej, zabito 258 naszych sympatyków, 500 działaczy aresztowano, zginęło 33 dzieci. Koncentrowaliśmy się na ochronie naszych ludzi – dodał Demirtaş. – To nie były uczciwe wybory – podkreślał. – Ale jesteśmy silni przeciw faszyzmowi i morderczej polityce władz, będziemy pracować w parlamencie i kontynuować nasze wysiłki na rzecz demokracji i pokoju.

Jednak nie wszystkich Kurdów to przekonuje. – Tutaj ludzie nie mają nic do stracenia. U nas wszyscy popierają PKK i HDP, ale nie widzą sensu w prowadzeniu polityki w Ankarze – tak mówi prawniczka Güler, gdy przejeżdżamy przez dzielnicę Sur w Diyarbakır, znaną z oporu przeciw tureckiej władzy.

Podobnego zdania byli niektórzy działacze HDP w sztabie wyborczym w Ankarze. – Wkrótce powołamy własny parlament w Diyarbakır, założymy własne szkoły i instytucje, stworzymy pełną autonomię – mówił mi jeden z działaczy HDP w tureckiej stolicy.

– PKK chce stworzyć tutaj to, co PYD (partia syryjskich Kurdów) stworzyła w Rożawie (syryjskim Kurdystanie) – uważa Tahir Elçi. – Ale to się nie uda, bo Turcja to nie Syria, i nie chodzi tylko o to, że tu państwo jest silniejsze, społeczeństwo jest inne, a wielu kurdyjskich aktywistów woli drogę polityczną od konfrontacji – wyjaśnia.

– Jeśli nie teraz, to kiedy? – z takim podejściem nie zgadza się Sipan, brat Güler. – Poza tym deklaracja autonomii nie musi prowadzić do walk, to nie ma nic wspólnego z separatyzmem, tylko z samorządnością.

– Rząd nie jest gotowy na żadne ustępstwa w tym zakresie – przekonuje jednak Tahir Elçi. – Turcja to państwo całkowicie scentralizowane.

Elçi uważa, że walki między tureckim wojskiem a PKK zaczęły się wkrótce po tamtych czerwcowych wyborach, w których prokurdyjska HDP przekroczyła po raz pierwszy próg wyborczy, gdyż Erdoğan dostrzegł, że rozmowy pokojowe tylko wzmacniają HDP i PKK.

– Ale druga strona, czyli miejska partyzantka YDG-H (to część PKK), też dążyła do konfrontacji, aby zradykalizować nastroje społeczne i przekonać społeczeństwo kurdyjskie do autonomii – dodaje adwokat.
 

Co zrobi Erdoğan?

W ankarskiej siedzibie HDP można usłyszeć, że w tych wyborach na AKP głosował może nawet co piąty turecki Kurd.

– Raczej więcej – uważa Sipan. – To ludzie, którzy albo boją się powrotu tego, co działo się w latach 90., gdy trwała otwarta wojna domowa między Turcją i PKK, albo którzy są zastraszeni, albo też nie do końca uświadomieni narodowo. To ostatnie musi ulec teraz zmianie.

Dla wielu Kurdów głosowanie na partię Erdoğana po tym, co Turcy robili na terenach zamieszkanych przez kurdyjską mniejszość w ostatnich miesiącach, to zdrada.

Tahir Elçi pokazuje broszurę zawierającą raport opracowany przez Radę Adwokacką z Diyarbakır na temat dziewięciodniowego faktycznego oblężenia miasta Cizre, we wrześniu tego roku. – To, co się tam stało, to zbrodnia przeciw ludzkości – twierdzi adwokat. – Zresztą nie pierwsza zbrodnia dokonana przez tureckie państwo na Kurdach. I nie chodzi o zamierzchłą przeszłość, ale o lata 90. XX wieku i czasy późniejsze. Europejski Trybunał Praw Człowieka potwierdził, że Turcja wielokrotnie naruszyła konwencje genewskie i popełniła zbrodnie wojenne w czasie walki z PKK. W latach 90. było to palenie i bombardowanie wiosek, które doprowadziło do wypędzenia miliona Kurdów z ich domów. To były tortury i egzekucje bez sądu – wylicza Elçi.

– Ale – dodaje – w więzieniach siedzą tylko członkowie Ruchu Kurdyjskiego – tak Elçi określa PKK – zaś odpowiedzialni za te zbrodnie po stronie tureckiego wojska czy policji pozostali bezkarni.

W Ankarze wielu moich niekurdyjskich rozmówców wyrażało przekonanie, że teraz, gdy Erdoğan ma to, czego chciał, będzie chciał zakończyć wojnę na wschodzie, bo wymusza to ciężka sytuacja gospodarcza Turcji. – Nic z tego nie będzie – prognozuje Elçi. – Erdoğan już po wyborach powiedział jasno, że będzie kontynuował operacje wojskowe przeciw PKK.

Elçi uważa, że dowodem, iż władze nie chcą pokoju, jest to, że od kwietnia izolują przywódcę PKK Abdullaha Öcalana, odsiadującego karę dożywotniego więzienia. – Nie dopuszczają do niego nikogo. A on mógłby zatrzymać te walki, jak zrobił to w sierpniu 2014 r. Nasza Rada Adwokacka wystąpiła do władz jeszcze przed wyborami, by umożliwiono nam spotkanie. Chcieliśmy, by Öcalan zaapelował o pokój. Ale władze odmówiły dostępu do niego.

Elçi uważa też, że PKK przeceniła swe siły, a Kurdowie powinni być zadowoleni z tego, co dotąd osiągnęli. – Stanęliśmy przed historyczną szansą. W Syrii udało się stworzyć faktyczną autonomię Rożawy i zyskać dla tego projektu wsparcie międzynarodowe. Ale teraz to się zmieni, bo po silnym zwycięstwie AKP w wyborach Ameryka i Unia staną po stronie ważniejszego dla nich partnera, czyli Erdoğana.

Kurdyjski adwokat sugeruje, że Zachód znów zdradzi Kurdów. – A tymczasem konflikt w Turcji odbije się na sytuacji w Rożawie. Nie wykluczam, że Turcja dokona tam interwencji militarnej, by zapobiec umocnieniu się syryjskich Kurdów.

 

Konflikt bez końca?

Taka perspektywa przeraża wielu mieszkańców tureckiego Kurdystanu, nie tylko Kurdów. – Jeśli Kurdowie proklamują auto- nomię, Turcja urządzi tu jatkę gorszą niż w latach 90. – uważa ojciec Gaffar z niewielkiej społeczności ormiańskiej w Diyarbakır.

Duchowny twierdzi, że problem ormiański w Turcji może być rozwiązany tylko, jeśli wpierw rozwiązany zostanie problem kurdyjski. – Jestem przekonany, że prędzej czy później Kurdowie zdobędą autonomię, i wiem, że dadzą nam wtedy pełnię praw.

Ksiądz podkreśla, że nie chodzi tu wcale o garstkę osób: przekonuje, że „ukrytych Ormian”, czyli takich, którzy przeszli na islam ze strachu, ale zachowali swą tożsamość, jest nawet 4-5 mln. – Ale jak na razie władze tureckie kontynuują wobec nas politykę kulturowego ludobójstwa.

Ojciec Gaffar deklaruje, że jeśli dojdzie do powtórki z lat 90., to on z Diyarbakır ucieknie. Elçiego to nie dziwi: – Już mamy ponad 200 tys. uchodźców. Nie Syryjczyków, lecz kurdyjskich obywateli Turcji, którzy uciekli z domów ze strachu przed wojną. A ich liczba będzie rosnąć.

Elçi uważa, że nie ma szans, aby Turcja zgodziła się teraz na jakąkolwiek mediację strony trzeciej, i że możliwe jest tylko pośrednictwo w rozmowach ze strony Masuda Barzaniego, prezydenta irackiego Kurdystanu: kurdyjskiej prowincji autonomicznej, należącej do Iraku.

– On jest Kurdem, ale ma dobre relacje z Turcją, oparte na interesach gospodarczych – mówi Elçi. – Ale najpierw musi być wola rozmów po stronie Erdoğana, a jej jak dotąd nie ma. Jeśli tureckie wojsko będzie odnosić sukcesy w wojnie z PKK, to w ogóle nie będzie szans na pokój, bo Erdoğan może zechcieć wszystko rozwiązać siłą.

Prawniczka Güler opowiada, że jeden z jej kolegów w pracy jest zwolennikiem AKP: – Już się do niego nawet nie odzywamy. Gdy w czerwcu AKP nie osiągnęła tego, czego chciała, samodzielnej większości w parlamencie, to oni byli w szoku i doprowadzili do powtórki wyborów. A teraz mówią nam, że mamy niby respektować wynik, bo taka jest demokracja? Przecież to śmieszne.

Turcja może jeszcze długo tłamsić kurdyjski ruch wyzwoleńczy, zyskując dla swych działań aprobatę międzynarodowych sojuszników. Ale w zaułkach Diyarbakır dorasta nowe pokolenie, wychowywane w coraz większym poczuciu beznadziei i nienawiści do Turcji. A to znaczy, że konflikt będzie trwać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2015