Plan na niepodległość

Iraccy Kurdowie chcą przeprowadzić referendum, które będzie podstawą do negocjacji o utworzenie własnego państwa. Dla nich to także kwestia historycznej sprawiedliwości.

09.05.2016

Czyta się kilka minut

Hemin Hawrami (po lewej), obóz peszmergów Czarny Tygrys k. Makhmour, 2 kwietnia 2016 r. / Fot. Witold Repetowicz
Hemin Hawrami (po lewej), obóz peszmergów Czarny Tygrys k. Makhmour, 2 kwietnia 2016 r. / Fot. Witold Repetowicz

Hemin Hawrami, iracki Kurd, nie jest historykiem, lecz politykiem. Ale gdy ten 40-letni mężczyzna, który w Kurdyjskiej Partii Demokratycznej, rządzącej irackim Kurdystanem (regionem autonomicznym, od obalenia dyktatury Saddama Husajna w 2003 r. mającym dużą niezależność, choć należącym wciąż do Iraku), mówi o teraźniejszości, historia nagle wraca.

Europejczykowi, zwłaszcza z zachodniej części kontynentu, może się to wydać dziwne. Polacy, lepiej pamiętający historię – w tym rozbiory Rzeczypospolitej w XVIII w. – zapewne szybciej zrozumieją słowa Hawramiego.

– Chcemy pokojowego rozstania się z Irakiem – mówi mi kurdyjski polityk. – Irak nie jest państwem naturalnym, stworzyły go zachodnie mocarstwa po I wojnie światowej. Kurdowie nie mieli tu żadnego udziału we władzy. Mieliśmy za to, za czasów Husajna, ataki z użyciem broni chemicznej i ludobójstwo – dodaje Hawrami, którego rodzinne miasto Halabja stało się w 1988 r. celem takiego chemicznego nalotu; zginęło wtedy 5 tys. ludzi, głównie kurdyjskich cywilów.

Sto lat temu trwała tamta Wielka Wojna, gdy brytyjski dyplomata Mark Sykes i jego francuski kolega François Picot usiedli przy mapie bliskowschodnich prowincji Imperium Otomańskiego i postanowili je podzielić na strefy wpływów krajów, którym służyli. Chyląca się ku upadkowi Turcja była sojusznikiem Berlina i Wiednia, a Brytyjczycy i Francuzi korzystali ze wsparcia walczących o niepodległość narodów Bliskiego Wschodu, zwłaszcza Arabów.

Długi cień historii

Układ, nazwany umową Sykes-Picot i podpisany 16 maja 1916 r., dzielił Bliski Wschód na pięć części, w oderwaniu od uwarunkowań etniczno-religijnych. Teren dzisiejszego Libanu, syryjskie wybrzeże zamieszkane przez alawitów (mniejszość religijną), a także część dzisiejszej Turcji – w tym znaczna część tureckiego Kurdystanu – miały trafić pod administrację francuską. Południowa Mezopotamia, tj. Bagdad i obecny południowy Irak z Kuwejtem – pod brytyjską. Reszta dzisiejszego Iraku (bez Mosulu), Jordania i cały Półwysep Arabski miały się znaleźć w strefie wpływów brytyjskich, a Syria i rejon Mosulu – francuskiej. Piątą strefą była Palestyna; miała być mandatem międzynarodowym [więcej o tej umowie patrz w dziale Historia – red.].

Gdy rozmawiam dziś z Kurdami, to wszystko wraca.

– Umowa Sykes-Picot została zawarta na sto lat, one właśnie mijają. Trzeba zrobić nową konferencję w sprawie granic na Bliskim Wschodzie – przekonuje mnie Mohamed, młody kurdyjski inżynier, pracujący dla zachodniej firmy naftowej.

Siedzimy w herbaciarni na pięknie odremontowanym bazarze w Erbilu, stolicy irackiego Kurdystanu. Na ogromnym placu ciągnącym się u stóp zabytkowej cytadeli tryskają fontanny. Liczne gołębie sączą wodę z kamiennych zbiorniczków.

Mohamed racji nie ma, okrągła rocznica układu nie ma politycznego znaczenia. Ale mity na temat umowy Sykes-Picot są tu powszechne, podobnie jak nazwiska obu dyplomatów.

Powstanie za powstaniem

W istocie, umowa ta zapoczątkowała zmiany granic Bliskiego Wschodu w takim kształcie, jaki znamy dziś. Choć już w 1918 r. doszło do jej korekty: Paryż zrezygnował z Mosulu na rzecz Londynu. Z kolei Turcy pod wodzą Atatürka, twórcy republiki po upadku Osmanów, zaczęli nową wojnę, która skończyła się traktatem w Lozannie z 1923 r.; to on ostatecznie ukształtował granice. Jedyna korekta miała jeszcze miejsce w 1939 r.: Turcja anektowała należący do Syrii sandżak Alexandrietty (dziś to turecka prowincja Hattay).

Także dla Kurdów umowa Sykes-Picot i traktat z Lozanny były rozbiorem ich ziem – już drugim. Pierwszy datują na rok 1514 r., po bitwie stoczonej na równinie Czałdyran między siłami otomańskiego sułtana Selima Groźnego i perskiego szacha Ismaila I. Kilka niezależnych emiratów kurdyjskich zostało wtedy podzielonych między Turcję i Persję. Rok 1514 otworzył też Turkom drogę do podboju dzisiejszego Iraku. Wciąż jeszcze krążą legendy o dzielnej księżniczce Khanzad, która długo broniła niezależności kurdyjskiego emiratu Soranu, stawiając opór najeźdźcom w swej górskiej twierdzy (księstwo to, choć już jako lenno sułtana, przetrwało zresztą do połowy XIX w.).

Kurdyjskich emiratów nigdy nic nie łączyło z Bagdadem – właśnie aż do czasu, gdy po I wojnie światowej Londyn postanowił utworzyć zależne od siebie Królestwo Iraku, w dzisiejszych jego granicach. Brytyjczycy na tron w Bagdadzie ściągnęli księcia Fajsala, głównego arabskiego sojusznika w wojnie z Turkami, któremu Francuzi dopiero co odebrali koronę proklamowanego na krótko Królestwa Wielkiej Syrii.

Wcześniej, do połowy XIX w., Bagdadem rządziła mamelucka dynastia wasalnych wobec sułtana książąt, a gdy w 1831 r. Stambuł dokonał reformy, likwidując niezależność lokalnych księstw w Imperium Otomańskim, powstały tu trzy wilajety (prowincje): Basry, Bagdadu i Mosulu. Do tego ostatniego włączono kurdyjskie emiraty Babanu i Soranu.

Po I wojnie dla Kurdów nowa mapa była abstrakcją – i już w 1919 r. zaczęli pierwsze powstanie pod wodzą Mahmuda, szejka plemienia Barzandżi. Brytyjczycy je stłumili, ale w 1922 r. postanowili udobruchać Kurdów, dając Mahmudowi urząd gubernatora Sulejmani. Ten zaraz ogłosił się królem Kurdystanu i wszczął nowe powstanie, stłumione w 1924 r.

Ponownie Kurdowie powstali w 1931 r., już pod wodzą klanu Barzanich, z którego wywodzi się obecny prezydent autonomii Masoud Barzani. Dopiero 60 lat później, w 1991 r., armia z Bagdadu – teraz już iracka – została zmuszona do opuszczenia Kurdystanu, dzięki ustanowieniu tzw. stref bezpieczeństwa przez Amerykanów, którzy pobili wtedy Husajna (ale jeszcze nie obalili; wojnę tę zaczęła aneksja Kuwejtu przez Husajna). Wreszcie, po 2003 r., po upadku Husajna, nieobecność wojska irackiego w autonomicznym już Regionie Kurdystanu została zagwarantowana w nowej irackiej konstytucji.

– Po 2003 r. mieliśmy nadzieję że powstanie nowy Irak: pluralistyczny, demokratyczny i federalny – mówi Hawrami. – Ale Bagdad nie akceptuje nas jako partnerów, a my nie akceptujemy bycia ich poddanymi.

Spory Erbilu z Bagdadem

W 2013 r., jeszcze przed zajęciem Mosulu przez tzw. Państwo Islamskie, wybuchł poważny spór między Erbilem i Bagdadem o rozliczenia dochodów ze sprzedaży ropy, której złoża są w irackim Kurdystanie. Ówczesny premier Iraku Nouri al-Maliki miał skłonności autorytarne, rozważał nawet wprowadzenie znów do regionu wojska irackiego. Zablokował też środki należne Kurdom z budżetu centralnego. – Nawet jeśli była to jego samowolna decyzja, nikt po stronie arabskiej nie protestował – narzeka Hawrami. Jego zdaniem to dowód, że stosunek Arabów do Kurdów jest coraz gorszy.

W odpowiedzi na działania Malikiego prezydent Barzani odpowiedział groźbą ogłoszenia niepodległości przez Kurdystan. Tymczasem w kwietniu 2014 r. w Iraku odbyły się wybory parlamentarne, które partia Malikiego wygrała, ale nie uzyskując takiej większości, by utrzymać swego lidera w roli premiera. Jednak Maliki nie chciał zrezygnować. I wtedy to, w środku gorących debat na temat nowego rządu, na Irak spadł kataklizm: 10 czerwca Mosul zajęli dżihadyści z tzw. Państwa Islamskiego, po czym ruszyli na Bagdad.

Tymczasem Kurdowie toczyli jeszcze jeden ważny spór z Bagdadem. Po 1975 r. reżim Husajna zaczął arabizację ich terenów, nasiloną w ramach ludobójczej operacji „Anfal”, rozpoczętej w 1986 r. Ocenia się, że zginęło wtedy 150 tys. Kurdów. A że w efekcie zmieniła się też mapa etniczna Iraku, to zgodnie z uchwaloną po 2003 r. konstytucją na terenach spornych miało zostać przeprowadzone referendum. Maliki jednak zablokował realizację tego zapisu. Gdy więc teraz armia iracka uciekała przed Państwem Islamskim, Kurdowie – mający własne siły zbrojne, zwane peszmergami – sami zajęli te tereny.

Wtedy, latem 2014 r., zdawało się, że Irak przestanie istnieć jako państwo. Kurdowie uznali, że wojna Bagdadu z dżihadystami ich nie dotyczy, zwłaszcza że znienawidzony Maliki kurczowo trzymał się fotela. W Kurdystanie zapanowała euforia: ludzie oczekiwali proklamowania niepodległości. Ale Bliski Wschód to świat pełen tajemniczych zwrotów akcji. W sierpniu 2014 r. dżihadyści nagle postanowili zaatakować Erbil. Była to najmniej racjonalna decyzja „kalifatu” w całej tej wojnie, gdyż otwarcie drugiego frontu wstrzymało ich ofensywę na Bagdad, a także spowodowało interwencję Amerykanów, których lotnictwo zaczęło naloty na dżihadystów.

Skutek był też taki, że Kurdowie odłożyli plany niepodległości, a Erbil znów podjął trudne negocjacje z Bagdadem. W końcu Maliki ustąpił i tekę premiera objął Hajdar Abadi.

Rezerwa zamiast entuzjazmu

– Abadi powtarza błędną politykę Malikiego i narusza zawarte z nami porozumienie – twierdzi dziś Hawrami.

Wprawdzie w grudniu 2014 r. Kurdowie podpisali porozumienie z rządem nowego premiera, które kompromisowo regulowało kwestie sprzedaży ropy i przekazywania pieniędzy z budżetu centralnego. Ale szybko okazało się ono martwe: Bagdad przekazywał Kurdom tylko połowę należnych funduszy, a ci zaczęli sprzedawać ropę na własną rękę. W dodatku latem 2015 r. zaczęły się protesty w Bagdadzie, nad którymi kontrolę przejął radykalny duchowny szyicki Muktada as-Sadr. Pod jego naciskiem Abadi zerwał z zasadą muhasasa (zakładała udział wszystkich sił politycznych w rozdziale stanowisk z klucza etniczno-politycznego) i stworzył „rząd technokratów”. – Jeśli ministrowie mają być technokratami, to i premier, a więc Abadi też powinien podać się do dymisji – twierdzi Hawrami i podkreśla: – My Kurdowie nie godzimy się na taki rząd i żądamy należnych nam 20 proc. miejsc we władzach centralnych.

Hawrami uważa, że rozwój sytuacji w Bagdadzie pokazuje, iż formuła federalizmu i podziału władzy, na jakiej miało powstać po 2003 r. nowe państwo, zawiodła, i że potrzeba nowych rozwiązań: – Nie mamy wpływu na proces decyzyjny w irackim wojsku czy służbach specjalnych, a także w banku centralnym. Dlatego zamierzamy zorganizować referendum niepodległościowe.

– Nastroje w Kurdystanie są dziś fatalne, ludzie od pięciu miesięcy nie dostają pensji – twierdzi z kolei Mohamed. – Nie ma pieniędzy, nie ma inwestycji, rośnie bezrobocie i nawet w branży naftowej zwalniają ludzi.

Gdy spotkaliśmy się rok wcześniej, inżynier z entuzjazmem opowiadał, jak wkrótce nadejdzie historyczna chwila i Kurdystan wreszcie stanie się niepodległy. Teraz podchodzi do planów kurdyjskich władz z rezerwą: – Ludzie mogą nie pójść na referendum albo nawet zagłosować przeciw, na złość, bo mają już dość.

Kłopoty i plany

Na katastrofalną sytuację ekonomiczną Kurdystanu złożyło się kilka czynników: wstrzymanie wypłat z Bagdadu, spadek cen ropy i wydatki na wojnę. Peszmergowie zajęli wprawdzie prawie wszystkie tereny, które Kurdowie uważają za swoje, ale trzeba utrzymywać siły w gotowości na liczącej ponad 1000 km linii frontu z dżihadystami. To kosztuje.

W Bagdadzie kpią sobie z kurdyjskich planów niepodległościowych. – Nie mają dostępu do morza, będą zablokowani przez Iran, Turcję i państwa arabskie, a już teraz nie mają pieniędzy – mówił mi jeden z irackich polityków.

Ale równie realne mogą okazać się prognozy tych ekspertów, którzy twierdzą, że kryzys w Kurdystanie jest przejściowy, bo wydobycie ze złóż w Kirkuku stale rośnie, a po wojnie zmniejszą się związane z nią wydatki.

– Referendum będzie jeszcze w tym roku – zapowiada Hawrami. Choć zastrzega, że to ma być tylko podstawa do nowych negocjacji z Bagdadem: – Chcemy ich przekonać, by zaakceptowali naszą niepodległość. Potem podobne rozmowy planujemy z Iranem, Turcją i USA. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2016