Pustki w Mieście Miłości

Najbardziej groteskowa miejscowość Azji Środkowej znajduje się w Turkmenistanie. Szkoda, że zadziwia tylko nielicznych.

28.08.2017

Czyta się kilka minut

Centrum Aszchabadu, 2015 r. / RAMIL SITDIKOV / SPUTNIK / EAST NEWS
Centrum Aszchabadu, 2015 r. / RAMIL SITDIKOV / SPUTNIK / EAST NEWS

O szóstej rano bladoróżowy świt kładzie się na wzgórzach Kopet-dag, przytulonych do Aszchabadu od południa. Miasto dopiero przeciera oczy. Na ulicach pojawiają się pierwsi przechodnie. Od dworca kolejowego wędruję prostą jak linijka aleją imienia ekscentrycznego byłego prezydenta Saparmurata Nijazowa – Turkmenbaszy.

Władze kraju nie chcą turystów. Ci, którzy się pojawią, muszą wyłożyć krocie za wizę, organizację wycieczki, przejazdy, hotele. Nieliczni, jak ja, próbują prześlizgnąć się na tańszej wizie tranzytowej.

Wszystko mamy największe

Wśród swoich znaczeń nazwa stolicy ma jedno, które uwodzi. Turkmeńskie słowo „ashk” oznacza miłość, końcówka „abad” – zamieszkały. A więc: „miasto miłości”. Zbitka bezdźwięcznych głosek „sz” i „ch” brzmi jak baśniowe zaklęcie, kokietuje.

Z trudem znajduję tani hotel Syyahat. Do wytargowanej ceny dorzucam paczkę papierosów. Od czasu, gdy prezydent Turkmenistanu orzekł, że palenie jest niezdrowe, ceny tytoniu poszybowały w górę i niewielu Turkmenów nań stać. Do roku 2025 papierosy mają zniknąć całkowicie z kraju. Teraz stanowią twardą i wyczekiwaną walutę.

Stolica oszałamia. Jeśli turkmeńskie miasto Mary – kiedyś ważny ośrodek handlowy na Jedwabnym Szlaku – wydaje się bizantyjskie, to jakie przymiotniki znaleźć na opisanie Aszchabadu? Tłuste budynki, kolumny, monumentalne fasady, antyczne łuki, sklepienia. Pozłacane posągi, popiersia, figury, statuy pierwszego, i drugiego prezydenta – Gurbangulego Berdimuhamedowa. Wszystko rozpięte na ogromnych przestrzeniach, rozrzucone z rozmachem, bez europejskiego zagęszczenia. Ulice szerokie niczym pasy startowe.

I ta biel marmurów... Wydaje się, że wszystko jest nim pokryte, bo nawet ławki czy latarnie są białe. Jeszcze parę lat temu Turkmeni krzyczeli zdumionemu światu: „Mamy 543 marmurowe budynki! I ponad 4,5 miliona metrów kwadratowych marmuru w mieście!”. Tylko przy 13-kilometrowej alei Neutralnego Turkmenistanu wybudowano 170 marmurowych obiektów.

Tak było kilka lat temu. To ile tego marmuru mają teraz?

Fasada Centrum Radiowo-Telewizyjnego, w kształcie gwiazdy, ma wraz z wieżą 211 metrów wysokości. Oddano ją do użytku na pamiątkę 20-lecia niepodległości kraju. Obiekt to również symbol „Złotego Wieku” – okresu szybkiego wzrostu i rzekomej poprawy jakości życia Turkmenów, o którym pisał b. prezydent Nijazow w „Ruchnamie” – niby-autobiografii, niby-duchowym przewodniku, obowiązkowej lekturze turkmeńskich urzędników. Jego następca może zasiąść wygodnie w obracającej się wokół osi restauracji na 29. piętrze gwiazdo-wieży i sycić samopoczucie widokiem alabastrowej stolicy.

Z restauracji zobaczy diabelski młyn – również największy na świecie. Koło ma średnicę 57 metrów, a jego szklana obudowa mieści 24 kabiny sześcioosobowe. Tuż obok młyna kręgielnia, kina, planetarium. Wszystko powstało kosztem 90 mln dolarów.

Uwagę przyciąga też park miejski. Ma powierzchnię siedmiu kilometrów kwadratowych i szczyci się 130-letnią historią. Powstał ledwie sześć lat po założeniu miasta, kiedy do Aszchabadu doprowadzono kolej łączącą miasto z Krasnowodzkiem (dziś: Turkmenbaszy).

Woda droższa od paliwa

Wydaje się, że pół Aszchabadu to parki, zieleńce, kwietniki, rabaty, alejki drzewne, skwery. Wszędzie widać róże. Białe, żółte, czerwone.

Ale tę zieleń trzeba nawodnić, bo ktoś wymyślił miasto na środku pustyni, gdzie latem temperatura przekracza 40 stopni. Aszchabad zasilany jest wodą z Kanału Karakumskiego. Niestety, nie najdłuższego na świecie. Tylko drugiego w rankingach.

Woda jest w mieście wszędzie. Strzela, bucha, płynie, rozbryzguje się, kotłuje, pieni z setek fontann, zraszaczy, natrysków, ujść, zaworów, węży, konewek. – Jeszcze do niedawna mówiliśmy, że paliwo było tańsze od wody – zapewnia kierowca taksówki. – Jeden kubek taniego napoju wychodził drożej od kubka benzyny.

W tym irygacyjnym i nawadniającym wariactwie Turkmeni znów biją rekordy – chełpią się niemal 15-hektarowym systemem fontann. Zaprogramowanym i skoordynowanym wraz z bogatym oświetleniem zasilanym przez baterie słoneczne.

Wszystko to wydaje się nierealne i nieprawdziwe, bo rzadko widać ludzi. Parki są puste i martwe. W centrum, w okolicach pałacu prezydenckiego, jestem sam. Jak na planie surrealistycznego filmu lub po nuklearnej hekatombie. Zdaje się, że całość jest pokazem, demonstracją, witryną sklepową. Istnieje, aby być, ale, uchowaj Boże, niczego nie dotykać, nie zbezcześcić, nie brudzić.

A nawet gdy się coś splami, Turkmeni wyślą armię, która to uporządkuje. Setki ludzi zamiatających widzialny i niewidzialny kurz z ulic, chodników i skwerów. Beczkowozy doprowadzające wodę niezbędną do szorowania krawężników. Silne strumienie wypłukujące niewidzialne nieczystości z miejsca, w którym krawężnik spotyka się z ulicą. Proces odbywa się powoli, metodycznie, od rana do wieczora. Granity, marmury i tynki mają lśnić i radować prezydenta. Są wizytówką, etykietą, znakiem rozpoznawczym. To nic, że drogi poza miastem wyglądają fatalnie, średnia zarobków jest niska, a lekami handluje się na bazarze Teke. Tutaj wszystko ma urzekać i krzyczeć bogactwem, więc władza nie szczędzi pieniądza.

Pamiętaj gościu, że to tylko dla twoich oczu. Nie rób zdjęć, nie filmuj, nie utrwalaj. Pokaż w aparacie, co uwieczniłeś. Możesz jedynie nacieszyć zmysły. Reżim doskonale zdaje sobie sprawę z ulotności i nietrwałości ludzkiej pamięci.

Aż trudno uwierzyć, że Aszchabad wyrósł w niemal 140 lat. A przecież przeżył zamach na swoje życie, gdy w październikową noc 1948 r. w kilka sekund trzęsienie ziemi zniszczyło go doszczętnie, grzebiąc przy tym 100 tys. osób. Jeden z sowieckich generałów notował, że miasto wyglądało jak po całodobowym metodycznym nalocie kilkuset bombowców.

Ubierać się macie w sukienki

Po pierwszym zakrztuszeniu Aszchabadem dostrzegam wreszcie ludzi, którzy pojawiają się w mniej eksponowanych miejscach stolicy. Szczupli mężczyźni w czarnych materiałowych spodniach i białych koszulach z wzorcowo zawiązanymi krawatami. W dłoniach trzymają małe czarne aktówki, przypominające kobiece torebki kopertowe. Śniadzi, wyprostowani, idą rześko do pracy i szkół. Na głowach noszą tiubietiejki.

Kobiety ubierają tradycyjne bawełniane i długie do kostek sukienki – taki wzorzec ubioru nakazał autor „Ruchnamy”. Dominuje kolor zielony i czerwony oraz łagodny haft wokół szyi, ciągnący się przez środek piersi aż do pępka. Większość Turkmenek ma spięte włosy w dwa warkocze. Są tak długie, że wesoło tańczą na pośladkach ich właścicielek. Młodsze kobiety również mają tiubietiejki przypięte do włosów wsuwkami.

Starsze kobiety – to oznaka zamążpójścia – noszą na głowach cylindrycznie zawiązane kolorowe chusty, zwane yaglyk lub z rosyjskiego platok, które wyewoluowały z tradycyjnego nakrycia börük. Bywa, że konstrukcja ma 30 cm wysokości. Pod chustą jest kolejna chusta, kartonowy wypełniacz i jeszcze jedna chusta, opinająca głowę jak czepek. Dwudziestoparoletni Murad, wspierający swoim angielskim turystów, tłumaczy zawiłości ubioru: – W kolorach sukienek ukryty jest klucz. Zielone noszą uczennice od 6. do 18. roku życia, a czerwone studentki. Chłopcy na każdym etapie edukacji mają wyglądać tak samo: czarne spodnie, biała koszula, krawat. Jeśli chodzi o nakrycie głowy, to niektóre młode kobiety zakładają bardzo duże platoki.

Przypominają mi głowę potwora z „Obcego”.

Księga już zamknięta

Mam tylko dobę, aby wchłonąć miasto. Natrafiam na pomnik „Ruchnamy”. Do pewnego czasu księga otwierała się wieczorem i z głośników słychać było wersy dzieła. Nowy prezydent, odbrązawiając postać poprzednika, zamknął na głucho księgę w 2006 r., usunął kilka jego pomników i przeniósł słynny Łuk Neutralności, na którym prężył się Turkmenbasza.

Wieczór. Miasto w nocy, w blasku lamp ledowych, wrze wszystkimi kolorami tęczy. Jednak zmęczenie pokonuje mnie szybko i wracam do hotelu. Później dowiaduję się, że od godziny 23 rozpoczyna się nieoficjalna godzina policyjna. Spacerując w nocy, można trafić do aresztu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2017