Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
10 stycznia 2007 r. przestaje być prezesem Narodowego Banku Polskiego i szefem Rady Polityki Pieniężnej. Po nim nastąpi pustka. Po niespodziewanej rezygnacji dwudniowego kandydata, prof. Jana Sulmickiego, kandydata nie ma, co oznacza, że 11 stycznia nie będzie prezesa NBP. Do 10 stycznia zostało bowiem niewiele dni roboczych i nie ma na ten czas zaplanowanego posiedzenia Sejmu. A prezes NBP jest powoływany przez Sejm na wniosek Prezydenta RP na sześcioletnią kadencję i wprawdzie w sytuacji funkcjonowania koalicji PiS z przystawkami jest to zapewne tylko formalność, ale formalność czasochłonna. Kandydata bowiem powinna zaopiniować Komisja Finansów, a kluby poszczególnych partii mają prawo poddać go przesłuchaniu. Jak się wydaje, tego - nawet nadludzkim wysiłkiem - nie da się zrobić w czasie, jakim dysponujemy.
Skutki braku prezesa banku centralnego mogą być, bo szereg decyzji (np. zwoływanie posiedzeń Rady Polityki Pieniężnej) należy wyłącznie do jego kompetencji. A co gorsza, zdarza się, że przełom roku bywa okresem gorącym na rynkach finansowych. I nawet jeżeli nie wydarzy się w tym czasie nic strasznego, sam fakt, że IV RP w tym okresie nie ma urzędującego prezesa NBP, będzie niedobrym sygnałem dla inwestorów i rynków finansowych.