Cielec schodzi z ołtarza

Dolara, a ściślej jego mit, zniszczyli w Polsce: Leszek Balcerowicz i Chińczycy.

01.04.2008

Czyta się kilka minut

/rys. Mirosław Owczarek /
/rys. Mirosław Owczarek /

26 marca kurs dolara wynosił 2,24 zł, o 32 proc. mniej niż przed dwoma laty. Jeśli - co niewykluczone - taka dynamika utrzyma się przez dwa lata, to wiosną 2010 r. nastąpi zrównanie relacji wymiennej dolara i złotego. Na naszych oczach następuje kres największego chyba mitu ekonomicznego. Mitu o niewzruszonej potędze pieniądza, który na banknotach ma inskrypcję "In God We Trust".

Z karą śmierci włącznie

Przed wojną dolar w Polsce traktowany był normalnie. Potrzebny był wybierającym się za ocean albo sprowadzającym stamtąd towary. Niemal nikt nie używał go jako instrumentu przechowywania oszczędności. Bo i po co? Złoty był pieniądzem mocnym, o stałej (nawet rosnącej) wartości, a gromadzenie dolarów narażało na pewne koszty transakcyjne i kłopot (drobny, co prawda) z chodzeniem do banku.

Sytuacja zmienia się za okupacji. "Młynarki" szybko traciły na wartości, reichsmarki były niewiele lepsze. A za dolarem stała potęga amerykańskiej armii i gospodarki. Oraz rząd londyński, zasilający Państwo Podziemne "twardymi" (złote monety) i "miękkimi" (banknoty) dolarami.

Po te, jakże jej miłe, walory postanowiła sięgnąć władza ludowa. Początkowo do rekwizycji wykorzystywała przedwojenny (z 1936 r.) dekret prezydenta. W 1950 r. uchwaliła własną ustawę o zmianie ustroju pieniężnego. Zakazywała ona posiadania walut obcych, a za złamanie tego zakazu przewidywała karę więzienia i grzywnę w wysokości do 100 tys. zł. Ustawa chytrze nie precyzowała, jak długi mógł być to pobyt w więzieniu. Za to za obrót dewizowy przewidywała grzywnę w wysokości do 300 tys. zł

oraz "karę więzienia albo dożywotniego więzienia, albo karę śmierci". A ponieważ jeśli ktoś miał, a nie mógł wejść w posiadanie drogą legalną, czyli - tak przynajmniej twierdzili śledczy i prokuratorzy - musiał go kupić, za posiadanie choć jednego dolara można było dostać "czapę".

Bank sprzeda spodnie

Wedle powszechnej świadomości "po Październiku" sytuacja się zmieniła. Praktycznie tak, ale formalnie nie. Jedyną podstawą prawną zmian było rozporządzenie ministra finansów z listopada 1956 r., które stwierdzało, że "posiadanie dewiz jest dozwolone". Inkryminowana ustawa (znowelizowana bez zmian w omawianej kwestii w 1952 r.) obowiązywała aż do 1983 r. Przez 27 lat żyliśmy zatem w kraju, w którym dolary wolno było posiadać i - równocześnie - nie wolno było ich mieć.

Zmiany wymusiła chciwość. Bóg wie, ile dolarów szwendało się po czarnym rynku, a władza nie miała z nich żadnej pociechy. Dlatego poszukiwała sposobów na wyciągnięcie od obywateli przechowywanych w pończochach i materacach prawdziwych pieniędzy (a szacowano, że mogą to być kwoty w granicach dwóch, a nawet pięciu miliardów dolarów).

Od 1956 r. obywatele otrzymujący legalnie dewizy z zagranicy (renty, spadki, odszkodowania czy oficjalne przekazy) mogli zakładać w PeKaO konta dewizowe. Takich szczęśliwców (a przy tym osób na tyle naiwnych, aby chwalić się zagranicznymi dochodami) było jednak niewielu. Zwłaszcza że owe rachunki nie były oprocentowane. Oprocentowanie kont wprowadzono bowiem dopiero w 1968 r.,

i to jednak nie pomogło, bo kont takich było w tym roku raptem dwa tysiące. Dlatego po 1970 r. zdecydowano się na otwieranie subkont, na które można było wpłacać waluty ze źródeł nieudokumentowanych. Mimo że kwoty na owych subkontach musiały przejść okres karencji, aby można było z nich korzystać - pomogło. W końcu 1973 r. kont dewizowych było już 36 tys., a kiedy w 1976 r. władza zupełnie zrezygnowała z dokumentowania pochodzenia wpłacanych dewiz, stan kont wzrósł z 125 mln dolarów w 1975 do pół miliarda dolarów pod koniec 1977 r.

Stefan Kisielewski szydził, że mamy jedyny w świecie bank, który sprzedaje spodnie. I była to prawda. Od 1952 r. bank PeKaO zaczął - choć groziło mu za to wykreślenie ze światowych rejestrów banków - sprzedawać za wydawane przez siebie czeki dewizowe "artykuły pochodzenia zagranicznego".

W 1960 r. na tym marginalnym rynku nastąpiła pierwsza wielka rewolucja. Wprowadzono bowiem "bony towarowe". Nie były one walutą obcą, a zatem nie odnosiły się do nich restrykcyjne przepisy prawa dewizowego (choć przy ich sprzedaży dalej trzeba było być ostrożnym, bo zawsze można było podpaść w oparciu o przepisy antyspekulacyjne). Ta rewolucja sprawiła, że "eksport wewnętrzny" banku sprzedającego spodnie wzrósł z 6 mln dol. w 1960 r. do 125 mln dol. 10 lat później. I nie było to mało, bowiem całkowita wartość eksportu do "drugiego obszaru płatniczego" wynosiła w tym czasie tylko 2,5 mld dol.

Druga wielka rewolucja nastąpiła w 1972 r.,kiedy utworzono Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego, doskonale znane wszystkim pod eleganckim akronimem Pewex. Pewex nie tylko przejął sklepy PeKaO, ale znacznie rozbudował ich sieć, niosąc dżinsy, gumę do żucia i tanią polską wódkę do wielu polskich wsi, miast i miasteczek.

Czarny, bo innego nie było

Wprowadzając pieniądz krajowy, władze postanowiły, że będzie on oparty na złocie i bity wedle parytetu 1 zł = 0,22 gramów złota. Zgodnie z przeliczeniem parytetowym kurs złotego do dolara wynosił zatem cztery do jednego i utrzymał się przez 20 lat, czyli do momentu, kiedy Amerykanie zawiesili wymienialność dolara na złoto. Potem sprawa skomplikowała się jeszcze bardziej, bo wprowadzono "złotego dewizowego" i różne jego kursy przeliczeniowe na dolara. Sprawiło to, że najbardziej wyrafinowani ekonomiści nie potrafili powiedzieć, jaka jest relacja złoty - dolar.

I bardzo słusznie. Żadnej takiej relacji nie było, poza kursem czarnorynkowym. A ten, od początku lat 50. do końcówki lat 70., był stały i wynosił sto złotych za dolara. W tej stałości wyrażała się głęboka tęsknota, aby w kraju o księżycowej ekonomii, w którym wszystko może się wydarzyć (nawet, jak to było w listopadzie 1950 r., zabór dwóch trzecich pieniędzy obywateli), było coś stałego. Tęsknota ta była tak silna, że mimo iż władze miały dość dobre instrumenty manipulowania kursem w postaci ustalania peweksowskich cen towarów najpotrzebniejszych (wódka), bądź dostępnych tylko na rynku nieoficjalnym (samochody), posłusznie do owego kursu się dostosowały.

Śmieszne, ale zauważyć trzeba, że ów stały kurs oznaczał przy rosnących cenach krajowych pełzającą realną dewaluację dolara i umacnianie się złotego. Wiele z tej aprecjacji przeciętny Kowalski nie miał, bowiem średnia płaca wyrażona w dolarach między 1950 i 1980 r. zwiększyła się raptem z 10 do 20 dolarów.

Zasada "sztywnego kursu" obowiązywała także w czasach stanu wojennego, kiedy radykalnie wzrosła dolaryzacja naszego prywatnego życia gospodarczego. Dolar bowiem, obok swojej podstawowej dotychczasowej funkcji środka tezauryzacji, niesłychanie poszerzył - uboczną, bo poprzednio ograniczoną do Peweksu - funkcję pośrednika wymiany. Niewiele przesadzę, jeżeli powiem, że po 1981 r. nie było w Polsce większych transakcji (typu sprzedaż mieszkania czy samochodu), która jeśli nie regulowana, to przynajmniej wyceniana była w dolarach.

Mimo to rynkowy kurs dolara skoczył w 1982 r. na 400, a w 1983 na 700 zł, ale po tym skoku pozostał niezmieniony przez następne 4 lata. Oczywiście pomijając wzrosty pod koniec roku, te jednak spowodowane były wzmożonymi świątecznymi zakupami w Peweksie oraz obawą, że władza znowu może dokonać wymiany pieniądza. Tak było za PRL-u zawsze. Kiedy jednak ludzie budzili się po 1 stycznia i stwierdzali, że kiełbasa podrożała tylko o 10 proc. - kurs dolara wracał do normy.

Mordercy mitu

Dolara, a ściślej jego mit, zniszczyli w Polsce Balcerowicz i Chińczycy. Balcerowicz wprowadzając od 1 stycznia 1990 r. pełną wewnętrzną wymienialność dolara po sztywnym kursie 0,90 zł = 1 dol. I choć nie wszyscy wierzyli, że to się uda (Gawronik uwierzył i otworzył sieć kantorów, Grobelny nie wierzył i skupował dolary, wprawdzie obaj skończyli tak samo, bo w więzieniu, ale w tej akurat konkurencji Gawronik był jednak lepszy) - udało się. Sztywny kurs złotego wytrzymał najpierw przez 16,5 miesiąca (dewaluacja na 1,1 zł nastąpiła dopiero w maju 1991 r.), a potem doskonale sprawdził się kurs pełzający.

I znowu jest tak jak przed wojną: dolar w Polsce traktowany jest normalnie. Potrzebny wybierającym się za ocean albo sprowadzającym stamtąd towary. Kto używa go jako instrumentu przechowywania oszczędności - traci. A zresztą, po co miałby to robić? Złoty jest pieniądzem mocnym, o stałej (czy nawet rosnącej wartości), a gromadzenie dolarów narażałoby nas na koszty transakcyjne i kłopot (drobny, co prawda) z chodzeniem do banku lub kantoru.

Dolara dobili Chińczycy. Za dużo produkują i za dużo sprzedają. Amerykanie zaś za dużo jedzą i za dużo wydają na prowadzone wojny. Dlatego mają kolosalny deficyt budżetowy. A ponieważ nie chcą, aby ten deficyt przerodził się w galopującą inflację, finansują go wzmożonym importem towarów.

Złośliwi od dawna twierdzili, że dopóki w USA są drzewa, które można zamienić na papier, a z papieru wydrukować banknoty, Stany Zjednoczone zawsze będą mogły sfinansować swój deficyt w handlu zagranicznym. Na razie mogą, bo finansują go Chińczycy. W ubiegłym roku sprzedały do USA towary o wartości 321,5 mld dol., uzyskując nadwyżkę handlową w wysokości 256,3 mld. Te 256,3 mld poszło w świat i zgodnie z prawami rynku, wzrost podaży towaru (dolara) sprawił, że jego cena (kurs) spadła. Dlatego każdy z wyemitowanych do tej pory (w fizycznej postaci znaku pieniężnego) 762,1 mld dolarów ma coraz mniejszą wartość.

Przyznam się Państwu: jednego z owych 762,1 miliardów dolarów mam ja. Teraz oprawię go w ramkę i powieszę nad łóżkiem. Niech przypomina mi czasy, kiedy - przez lata - do owego cielca po cichu się modliłem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2008