Kiedyś będziemy szczęśliwi

Do zrujnowanej Rakki – niedawnej stolicy tzw. Państwa Islamskiego – wraca życie. Jednak nie da się naprawić tego, co wojna pozostawiła w ludzkich głowach.
z Rakki (Syria)

31.07.2018

Czyta się kilka minut

W ruinach Rakki, 1 lipca 2018 r. / MICHAŁ ZIELIŃSKI
W ruinach Rakki, 1 lipca 2018 r. / MICHAŁ ZIELIŃSKI

Wojskowe pikapy równym tempem przemierzają leżące w gruzach ulice. Ponury widok ciągnie się kilometrami. Po drodze auta mijają zdewastowany Szpital Narodowy, który podczas walk służył Daesh (tym arabskim słowem nazywa się tutaj tzw. Państwo Islamskie) jako sztab i stadion, przez bojowników przerobiony na okrutne więzienie. Konwój objeżdża też cieszące się złą sławą rondo Naim. Jeszcze niedawno na otaczającym je ogrodzeniu wisiały nabite głowy.

Przez niemal trzy lata Rakka, położona w centrum Syrii, była nieformalną stolicą Państwa Islamskiego – z policją obyczajową, publicznie przeprowadzanymi egzekucjami i skorumpowanymi sądami, skazującymi na śmierć tych, którzy nie mieli pieniędzy na łapówkę.

Niewinni ludzie ginęli też podczas operacji prowadzonej przez Syryjskie Siły Demokratyczne (koalicję milicji kurdyjskich i arabskich), które wyzwoliły miasto. W ciągu czterech miesięcy walk samoloty międzynarodowej koalicji zrzuciły na Rakkę kilka tysięcy bomb, miało zginąć ok. 1300 cywilów. Dziś ponad 90 proc. miasta leży w gruzach.

Dziewięć miesięcy po wyparciu stąd ­Daeshu w Rakce budzi się życie. Na ulicach pracują zespoły usuwające gruz, funkcjonuje coraz więcej sklepów, a zmęczeni tułaczką ludzie wracają do porzuconych kiedyś domów. Można nawet trafić na kafejki internetowe, cieszące się popularnością. Ale do normalności wciąż jest daleka droga.

Ahmed używa liny

Chwilę po tym, jak konwój dojeżdża do celu, Ahmed Hiiab Ibrahim zakłada kuloodporną kamizelkę. Choć czynność nie jest skomplikowana, przybrała formę rytuału. Mężczyzna kilkukrotnie poprawia stalowe płyty i starannie dociska wszystkie pasy. Kamizelka jest jednak karykaturalnie mała. Gdy Ahmed wchodzi do budynku, jego brzuch pozostaje odsłonięty.

Dom należy do doktora Abdullaha ­Al-Issy. Mężczyzna postanowił sprawdzić, ile zostało z jego dobytku. – Jeśli Bóg pozwoli, to miejsce będzie bezpieczne. Co mnie martwi najbardziej, to obserwujący nas sąsiedzi. Boję się, że wrócą później i rozkradną moje rzeczy – spojrzenie zatroskanego Abdullaha wędruje w kierunku okien po drugiej stronie ulicy.

W tym czasie saperzy przeczesują kolejne pokoje. Ich praca polega na przekładaniu przedmiotów z kąta w kąt. Nie używają przy tym specjalistycznego sprzętu. Jeśli coś wydaje im się podejrzane, po prostu trącają to nogą. W ten sposób codziennie oczyszczają do 30 domów.

Bojownicy tzw. Państwa Islamskiego zostawili po sobie miny-pułapki. Zaminowane może być wszystko: zabawki, wyposażenie kuchenne, kawałek tynku zalegający w rogu pokoju. Pomysłowość konstruktorów zadziwia nawet zachodnich ekspertów, którzy wspierają lokalne zespoły saperskie. Zdarza się, że detonacja następuje w wyniku przerwania wiązki laserowej lub wychwycenia dźwięków o odpowiedniej częstotliwości. Niektóre pułapki są wyposażone w baterie i mogą być aktywne jeszcze długo.

Po dziesięciu minutach w drzwiach pojawia się pokryty kurzem Ahmed. Niesie elementy umundurowania bojowników Daesh, które wyciąga przed siebie niczym trofea. Stwierdza, że teraz mieszkanie jest czyste. Od jego słów zależy życie doktora Abdullaha, jego żony, córki i trzech synów. Może też sąsiadów, którzy pod osłoną nocy mogą przyjść na szaber.

Ahmed mówi, że najtrudniejsze do rozbrojenia są miny wykorzystujące podczerwień. A najbardziej boi się tych, które wybuchają po otwarciu drzwi. Samo rozminowywanie zwykle odbywa się przy pomocy najprostszych narzędzi, np. liny. – Obwiązujemy nią ładunek i, szarpiąc za drugi koniec, próbujemy go wyciągnąć. Albo wybucha od razu i nikt nie zostaje ranny, albo detonujemy go w specjalnym miejscu – mówi saper.

Według władz Rakki na rozminowanie czeka ok. 45 proc. miasta. Nikt nie jest w stanie stwierdzić, jak sytuacja wygląda na prowincji. Wiadomo jedynie, że gorzej.

Pytany o ofiary, Ahmed wzrusza ramionami: – Nie mam pojęcia, ilu dziennie ginie ludzi.

Osama rozdziela krew

Osama Halaf (imię zmienione na jego prośbę) przerywa opowieść, sięga po dwie torebki z krwią i przekazuje je mężczyźnie w średnim wieku. Ten składa podpis na formularzu i pakuje worki do reklamówki. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, niebawem krew zostanie wpompowana w żyły jego córki. Wcześniej przez ponad godzinę leżała na biurku. Po prostu.

– To nasze drugie centrum, pierwsze zostało zbombardowane. Nasi pacjenci stracili rezerwy krwi, a ja kolegę – Osama pracuje w banku krwi od 17 lat. Robił to za rządów Asada, później Frontu Nusra (jednej z organizacji powstańczych, bliskiej Al-Kaidzie), na końcu Daeshu.

Osama twierdzi, że mieszkańcy Rakki byli podzieleni, ale nigdy nie żałowali krwi. Nawet bojownicy Daeshu mieli patrzeć na ich centrum przychylnie. Może nawet z niego korzystali. Osama nie sprawdzał, kogo ratuje. Wyznaczył tylko jedną zasadę: broń miała zostać za drzwiami.

Osama mówi, że wraz z początkiem walk większość ludzi uciekła z miasta i zaczęło brakować krwi. Z nieba ­spadały bomby, w oknach pojawili się snajperzy. Do Osamy strzelali siedem razy – ­niecelnie.

– Nigdy nie przerwaliśmy pracy, ale musieliśmy być oszczędni. Jeśli ktoś potrzebował dwie dawki krwi, otrzymywał jedną. Jeśli miał rzadką grupę, dawaliśmy mu osocze – głos mężczyzny jest nienaturalnie spokojny. – Kiedyś do naszego centrum trafiły dzieci, które w wyniku nalotu straciły całą rodzinę. Jednemu chłopcu wybuch urwał nogi. Jego siostra ciągle dopytywała, gdzie jest ojciec. Powtarzałem, że przyjdzie później. Okazało się, że ona wiedziała, że nie żyje, tylko chciała usłyszeć, czy trafił do nieba.

Rakka została odbita z rąk Daeshu, ale sytuacja w centrum krwiodawstwa wciąż jest skrajnie trudna. Brakuje podstawowego sprzętu, urządzeń do testów, wirówek do krwi. Brakuje też torebek, igieł, gazy, plastikowych rurek, odczynników. Oraz prądu. I krwiodawców. Nie brakuje jedynie potrzebujących.

– Głównym problemem są miny – ich ofiary zwykle wymagają nie jednej, lecz czterech dawek krwi. W przypadku jednego dziecka użyliśmy ich 25 – Osama otwiera lodówkę. W niedbale ułożonych piramidkach leży kilkanaście toreb z ciemnoczerwoną cieczą. Osama z dumą podkreśla, że nawet imamowie zachęcają wiernych do oddawania krwi. Tyle że są to imamowie żyjący w Indonezji.

Mohammed ogląda ciała

Plac ma ok. 200 m długości i 50 m szerokości. Wcześniej były tutaj zoo, park i basen. Dziś po kompleksie rekreacyjnym nie ma śladu. Została zryta ziemia, podzielona na 12 równych okopów. Przy jednym leżą cztery niebieskie worki.

W czasie zeszłorocznych walk o Rakkę ludzie, którzy zostali w mieście, nie mogli dotrzeć do cmentarzy. Ciała zabitych i zmarłych zaczęto chować w prowizorycznych grobach, także masowych. Często pośpiesznie, bez dokumentów lub przedmiotów umożliwiających późniejszą identyfikację. Czasem tylko krewni zostawiali na płytkim grobie podpisaną cegłę albo wbijali w ziemię oznaczony farbą pręt.

Dotąd w Rakce odkryto trzy takie miejsca. – Pierwszym był Czarny Stadion, gdzie chowano ludzi, którzy zmarli w okolicy Szpitala Narodowego. Znaleźliśmy tam ok. 400 ciał. Na drugim obszarze, zwanym Panorama, spoczywa ­500-700 zwłok. A tu może ich być 200-300 – doktor Mohammed Asad jest medykiem sądowym. W czasie swej kariery widział wiele, ale nie przypuszczał, że w rodzinnym mieście będzie ekshumował masowe groby.


Czytaj także: Michał Zieliński z Kobane i Rakki: Czoła ubrudzone ziemią


Do doktora czasem zgłaszają się bliscy, którzy chcą pochować swych krewnych z godnością. Jak ten mężczyzna, który w wybuchu bomby stracił żonę, dwoje dzieci i brata.

Po wstępnych ustaleniach grabarze zaczynają kopać. Starczy kilka ruchów łopatą, by odkryć zwłoki owinięte w koc. Doktor bada szczątki, w uzębieniu i na piszczelach szuka wskazanych przez krewnego znaków szczególnych. Okazuje się, że to szczątki nastolatka.

Zwłoki są w stanie posuniętego rozkładu, ale dysponując wiedzą można określić wiek ofiar i przyczynę zgonu. Większość obrażeń wskazuje na śmierć w wyniku eksplozji lub zasypania. Czasem egzekucji – np. gdy czaszki zostały oddzielone od kręgosłupów za pomocą ostrych narzędzi.

Niektóre rodziny nie zgadzają się na ekshumację ze względów religijnych. Ciała leżą warstwami, dlatego takie sytuacje uniemożliwiają dalsze prace.

Wielu ofiar nie udaje się zidentyfikować. Te zostają pochowane w nagrobkach oznaczonych numerami. W niektórych spoczną zwłoki noworodków.

– Na początku miałem koszmary, ale szybko przyzwyczaiłem się do tego widoku i złe sny odeszły. Po powrocie do domu biorę prysznic, piję kawę i zabieram się za swoje sprawy – doktor podkreśla, że wszystkie ciała traktuje z szacunkiem. Czule, jak własnych przyjaciół.

Laila szuka wody

Młoda kobieta nie pasuje do tego ponurego gabinetu. Laila Mustafa ubiera się na zachodnią modę i w taki sposób zachowuje. Pierwsza wyciąga rękę, do rozmówców zwraca się bezpośrednio i konkretnie. Jej twarz zdobi delikatny, ciepły uśmiech. Ale spojrzenie ma ostre. Laila Mustafa jest politykiem, przewodniczącą Rady Cywilnej Rakki.

– Gdy po raz pierwszy weszliśmy do miasta, przeżyliśmy szok. Zniszczenia przerosły nasze wyobrażenia – Laila podkreśla, że od tego czasu Rada ma sporo sukcesów. W ostatnich miesiącach na terenie całej prowincji uruchomiono ponad 240 szkół i otwarto 20 stacji, które zaopatrują mieszkańców w pitną wodę. W samym mieście działa już sześć szpitali. Niestety są słabo wyposażone. Poważnie chorych wciąż transportuje się do Kobane lub Hasaki. A że ludność prowincji utrzymuje się głównie z rolnictwa, duże znaczenie miało uruchomienie na nowo systemów irygacyjnych. Obecnie nawadniana jest już większość okolicznych pól.

Zdawałoby się, że najgorsze minęło. Ale nad Rakką zbierają się kolejne czarne chmury.

Turcja, pozostająca w konflikcie z Kurdami, postanowiła zamknąć tamy na Eufracie. Zatem gdy tureckie zapory niemal trzeszczą pod naporem wody, północna i centralna Syria stoi na progu suszy. Jeśli taki stan utrzyma się przez najbliższe tygodnie, sytuacja w regionie będzie dramatyczna.

Ograniczenie dostępu do wody przekłada się na deficyt prądu, ale to ma drugorzędne znaczenie. – Turbiny w zaporach są uszkodzone, nie mamy też środków na odbudowę sieci energetycznej. To przerasta nasze możliwości – Laila Mustafa podkreśla, że prócz pieniędzy brakuje też podstawowego wyposażenia, jak młoty pneumatyczne czy koparki.

Problemem Rakki jest też bezpieczeństwo. Choć walki zakończyły się jesienią 2017 r., czasem słychać strzały. Arabska ludność nie chce zaakceptować władzy Kurdów. To prowadzi nie tylko do protestów, ale też do rozłamów w strukturach Syryjskich Sił Demokratycznych. Kilka dni przed naszą rozmową jedna z grup, utożsamiająca się z Wolną Armią Syryjską, starła się z kurdyjskimi Powszechnymi Jednostkami Obrony. W wymianie ognia zginęło kilka osób.

Nieoficjalnie mówi się, że w tym samym czasie Rakkę wizytowała delegacja z Damaszku. Również nieoficjalnie można usłyszeć, że być może Kurdowie porozumieją się z syryjskim prezydentem Baszarem al-Asadem i – po spełnieniu pewnych warunków – przekażą mu władzę nad prowincją. Po rządach opozycji, Daeshu i Kurdów historia zatoczyłaby więc koło. Paradoks? W mieście można usłyszeć, że właśnie tego oczekuje znaczna część mieszkańców.

Ludzie tu wrócą

Stojąc nad Eufratem, można się przez chwilę przenieść do innego, lepszego świata.

Słońce mieni się w błękitnej wodzie, a pokryty zaroślami brzeg daje wytchnienie od upału. Tylko zarys wysadzonego mostu przypomina, że niedawno toczyły się tu walki.

W pobliżu zniszczonego mostu bawią się dzieci. Chłopcy dokazują, śmieją się i przepychają. Niektórzy nurkują. Woda jest tak przejrzysta, że widać ich sylwetki.

To dzieci miejscowych rybaków. Jednym z ich rodziców jest Muhammad, może pięćdziesięcioletni mężczyzna z krzaczastą brodą przyprószoną siwizną. – Teraz życie jest trudne, dlatego pracuję na okrągło. W nocy łowię ryby, a za dnia przewożę ludzi – na potwierdzenie swoich słów Muhammad wskazuje niewielką łódkę, na którą właśnie załadowano motocykl. Jego właściciel usadowił się na ławce i czeka, aż Muhammad złapie za wiosła. W ciągu dnia rybak przemierzy tak rzekę kilkanaście razy.

– To nic trudnego, jestem wysportowany. Ale ucieszę się, gdy zobaczę odbudowane mosty. Drogi zostaną otwarte, przyjadą podróżni z Aleppo, z Damaszku, z innych miast. Ludzie będą szczęśliwi i zaczną kupować więcej ryb.

Wokół łodzi biega chłopiec. Twarz kilkulatka wykrzywiona jest w grymasie. Oczy jakby zapadły się w głąb czaszki, wystawiony na zewnątrz język przygryzają zaciśnięte zęby. Dziecko zaczepia rówieśników, bije na oślep, wpycha do wody. W pewnym momencie podbiega do jednego z nich i kilkakrotnie przesuwa ręką po drobnej szyi. Jakby chciał odciąć mu głowę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2018