Narodowy Bank Partii. Jak PiS zdewastował instytucję stojącą na straży złotówki

Za przedwyborcze decyzje Adama Glapińskiego zapłacimy wszyscy, także zwolennicy rządu, wyższymi cenami w kolejnym roku. Nie będzie to wina Kremla.

02.07.2023

Czyta się kilka minut

Adam Glapiński (po lewej) podczas zaprzysiężenia w Sejmie na kolejną kadencję prezesa NBP.  Warszawa, 22 czerwca 2022 r.  / ANDRZEJ HULIMKA / FORUM
Adam Glapiński (po lewej) podczas zaprzysiężenia w Sejmie na kolejną kadencję prezesa NBP. Warszawa, 22 czerwca 2022 r. / ANDRZEJ HULIMKA / FORUM

Po niemal dwóch latach od po­czątku serii podwyżek stóp procentowych pojawiają się głosy sugerujące możliwość pierwszej obniżki – jesienią. Czy ewentualna decyzja związanej ściśle z NBP Rady Polityki Pieniężnej będzie tylko wnioskiem płynącym z chłodnej analizy, czy też uwzględni głównie zbliżające się wybory? W dobrze funkcjonującym państwie takie pytanie w ogóle nie powinno się pojawiać, u nas jednak jest logiczne. Wystarczy spojrzeć na olbrzymi baner otulający elewację Narodowego Banku Polskiego w stolicy. „Główne przyczyny inflacji: 1. Agresja rosyjska w Ukrainie 2. Pandemia i jej skutki. Obciążanie NBP i rządu winą za wysoką inflację to narracja Kremla”.

Oczywiście, na inflację wpływa zarówno wojna, jak i wcześniejsza pandemia COVID-19 oraz wpompowanie w gospodarkę miliardów mających uchronić nas przed recesją. Z czasem te przyczyny zaczęły jednak tracić swe znaczenie. Za inflację sięgającą w maju 13 proc. odpowiadają również przedwyborcze programy, jak premia dla lekceważonych latami nauczycieli czy darmowe laptopy dla uczniów, a także pomysły kredytów na 2 proc., wprowadzenia 800 plus oraz podwyżek dla całej budżetówki w 2024 r. (one także wpływają na wzrost cen, ponieważ wielu ludzi już uwzględnia te programy w obecnych wydatkach). Wśród przyczyn dzisiejszej inflacji można też wymienić długie utrzymywanie niskich stóp procentowych przez RPP, a zwłaszcza postawę jej przewodniczącego i zarazem prezesa NBP Adama Glapińskiego, który jeszcze wiosną 2021 r. twierdził, że stopy przez dwa lata nie wzrosną, czym wpłynął na boom kredytowy. Wspominanie o tym nie jest powielaniem „narracji Kremla”, tylko przypominaniem, że przedsiębiorcy i konsumenci w swoich decyzjach kierują się również słowami człowieka stojącego na straży stabilności cen i kursu złotówki.


BELKA W CUDZYM OKU, CZYLI ŚWIAT WEDŁUG PIS >>>>


Zrozumiałe byłoby jeszcze, gdyby to ­reductio ad Putinum przeprowadzał Adam Glapiński wyłącznie w obronie banku centralnego i własnego urzędu. Tymczasem wspomniany baner broni także rządu, choć zgodnie z Konstytucją NBP powinien być od niego niezależny. Ostatnio zresztą to wsparcie dla władzy jeszcze się nasila. W maju Glapiński wydał komunikat, w którym opisywał szacunki dotyczące kosztów obietnic wyborczych PiS oraz PO. Wynika z nich, że obietnice partii władzy mają kosztować budżet 25-27 mld zł w latach 2024-2025 oraz podnieść ceny o 0,1 proc. w 2024 i 0,3 proc. w 2025 r. Propozycje PO, takie jak „babciowe”, podwyższenie kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł czy kredyty mieszkaniowe na 0 proc. mają być droższe – w tym samym okresie zapłacilibyśmy za nie rzekomo 88-93 mld zł, zaś inflacja wzrosłaby w najbliższych dwóch latach odpowiednio o 0,3 proc. i 0,8 proc.

Metodyka tego wyliczenia kuleje. Zaniża koszt obietnic PiS (np. za leki dla seniorów zapłaci NFZ, choć przecież pieniądze w nim biorą się ze składek), ale ważniejsze jest, że takie porównanie w ogóle nie powinno powstać. Rolą banku centralnego nie jest ocena obietnic wyborczych partii. Odpowiada on za wartość złotówki, oceny polityczne pozostawiając obywatelom. Jak widać, nie według prezesa NBP, związanego z Jarosławem Kaczyńskim od ponad trzech dekad.

Decyzje ku chwale partii

Glapiński był jednym z założycieli Porozumienia Centrum i jego wieloletnim skarbnikiem. Sam ma wykształcenie ekonomiczne i spory dorobek naukowy, choć bardziej z dziedziny historii myśli ekonomicznej niż polityki monetarnej. Bankiem centralnym kieruje od 2016 r., mając w zarządzie osoby, które z bankowością i finansami nie miały w swej karierze do czynienia, jak były zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Paweł Mucha albo poseł siedmiu kadencji i jeden z najwierniejszych towarzyszy Jarosława Kaczyńskiego, Adam Lipiński. W mniejszości są ludzie z doświadczeniem w branży, jak specjalizujący się w prawie bankowym prawnik Rafał Sura czy była wiceprezes Europejskiego Banku Inwestycyjnego Marta Gajęcka.

W 11-osobowej RPP jest podobnie. Przewagę mają politycy PiS, a w opozycji do nich są trzej członkowie RPP wybrani przez Senat: Przemysław Litwiniuk, Joanna Tyrowicz i Ludwik Kotecki. Alarmują oni, że Glapiński odcina ich od analityków pracujących dla NBP i stara się nałożyć prawny kaganiec, by nie mogli głosić w mediach poglądów krytycznych wobec decyzji Rady.

Kiedy w czerwcu 2016 r. Glapiński przejmował pałeczkę w NBP z rąk Marka Belki, sytuacja monetarna Polski była dobra. Mieliśmy wręcz deflację (-0,8 proc.), czyli spadek cen konsumpcyjnych, co jednak nie budziło dużych obaw, ponieważ bezrobocie także spadało – wynosiło 8,8 proc., najmniej od 2008 r. – a stopy procentowe znajdowały się od marca 2015 r. na rekordowo niskim poziomie (referencyjna wynosiła 1,5 proc.).

Nowy szef NBP oraz wybrana w tym samym roku RPP przez kolejne lata, kiedy sytuacja gospodarcza Polski się poprawiała, a ceny były stabilne, nie wykonywali nerwowych ruchów. I słusznie, po co psuć coś, co działa. Niestety, bierni pozostali też wtedy, gdy pod koniec 2019 r. inflacja zaczęła się rozpędzać. W marcu 2020 r., kiedy zawitał u nas COVID-19, była już od trzech miesięcy powyżej wyznaczonego celu.

Pandemia zamroziła gospodarkę, a wraz z nią wzrost cen. I wtedy właśnie, po prawie czterech latach, Glapiński wraz z RPP, której przewodzi, zaczęli działać. W marcu, kwietniu i maju 2020 r. trzykrotnie obniżono stopy do rekordowego poziomu 0,1 proc. Stracili na tym oszczędzający w bankach i na lokatach, lecz ulgę odczuli kredytobiorcy. Zmniejszyło się też oprocentowanie długu publicznego, w związku z czym rządzącym łatwiej było spłacać dotychczasowe zobowiązania i brać nowe pożyczki.


FUNDUSZ REZERWY PARTYJNEJ. JAK PIS RZĄDZI NASZYMI PIENIĘDZMI >>>>


Można się było jednak spodziewać, że taka polityka w przyszłości spowoduje wzrost inflacji wraz ze zwiększeniem ilości pieniądza na rynku. Mimo wszystko było to działanie zrozumiałe: nie wiedzieliśmy, ile potrwa pandemia, i bezpieczniej było zaryzykować potencjalną inflację w przyszłości niż niemal pewne upadki firm oraz rosnące bezrobocie, i to od razu. Trudno mieć też pretensje do RPP, że robiła to samo, co czyniła Rezerwa Federalna w USA czy Bank Anglii.

Banki „słupami” rządu

Glapińskiemu i RPP można mieć jednak za złe, że kiedy w 2021 r. powoli wychodziliśmy już z pandemii, a od marca tego roku wzrost cen przyspieszył, nie zaczęto stóp procentowych ponownie podwyższać. Przeciwnie: Glapiński mówił wtedy, że nie musimy obawiać się inflacji. Czy Rada Polityki Pieniężnej, zaczynając podnosić stopy dopiero we wrześniu 2021 r., popełniła tylko szkolny błąd, czy było to jednak działanie świadome – na rzecz interesu partii rządzącej?

Wiele wskazuje, że chodzi o to drugie. Niskie stopy powodowały, że państwo płaciło mniejsze odsetki za pożyczone pieniądze, co przekładało się na niższe wydatki z budżetu. Ale nie był to jedyny sposób, w jaki NBP pomagał rządzącym. Zgodnie z prawem, 95 proc. zysku banku centralnego przekazywane jest do budżetu. Pochodzi on m.in. z różnic kursowych złotówki do innych walut. W 2019 r. RPP zdecydowała, że na rezerwę, którą można wykorzystać w przypadku nagłej utraty wartości przez złotówkę, zacznie przeznaczać jedynie połowę zysku z różnic kursowych, a nie, jak do tej pory, całość. Co prawda dzięki temu więcej pieniędzy może wpływać do budżetu państwa (choć akurat w tym roku NBP zanotował stratę, więc nie wypłacił zysku ­budżetowi), ale z drugiej strony jesteśmy w przyszłości hipotetycznie bardziej narażeni na wahania kursowe.

W czasie pandemii NBP zrobił jeszcze coś osobliwego. Kupił od banków komercyjnych obligacje skarbowe Polskiego Funduszu Rozwoju i Banku Gospodarstwa Krajowego o łącznej wartości prawie 150 mld zł, co pomogło zdobyć ­budżetowi środki na ówczesne pakiety anty­covidowe oraz obniżyć koszt ich spłaty. Ktoś powie: i co z tego, bank centralny może kupować obligacje skarbowe na rynku wtórnym. Tyle że NBP nabył owe papiery wartościowe niedługo po tym, jak banki same kupiły je od rządu i państwowych funduszy. A to rodzi podejrzenie, że komercyjne instytucje finansowe wystąpiły tu w roli „słupów”. Jak twierdzi część prawników, np. Bartłomiej Opaliński, który napisał ekspertyzę na zlecenie wicemarszałka Sejmu Piotra Zgorzelskiego z PSL, było to obejście konstytucyjnego zakazu finansowania długu publicznego przez NBP, poprzez wykorzystanie banków jako pośredników.

Taki scenariusz trudno udowodnić, bo trzeba by wykazać, że banki wiedziały, iż NBP odkupi od nich posiadane papiery (Adam Glapiński temu zaprzecza). Jednak jeśli tak było, NBP umożliwił budżetowi, PFR i BGK wpompowanie w gospodarkę gigantycznego zastrzyku gotówki.

Utrzymywane długo niskie stopy zachęcały Polaków do brania kredytów w czasie, kiedy gospodarka wychodziła z inercji. Od marca 2020 do czerwca 2021 r. inflacja to spadała, to rosła, wahając się między 2,4 a 4,7 proc. Jednak od lipca 2021 r. mocno przyspieszyła i jesienią RPP nie mogła już nie podnosić stóp procentowych. Od października 2021 do września 2022 r. seria podwyżek wywindowała je na obecny poziom 6,75 proc. To jednak nadal poniżej wskaźnika inflacji, co powoduje, że de facto stopy pozostają ujemne, zaś oszczędzający cały czas tracą. Zresztą, nie tylko oni. Wysoka inflacja powoduje, że spadają realne płace: wynagrodzenia rosną wolniej niż ceny, a przeciętny Polak biednieje.

Krótka historia (nie)zależności

Zależność banku centralnego od polityków jest bardzo szkodliwa dla obywateli, ponieważ powoduje, że polityka monetarna służy nie tyle stabilizacji złotówki, co realizacji interesów partyjnych. Dążenie do taniego kredytu bez oglądania się na to, czy idzie to w parze z realiami gospodarczymi, może krótkoterminowo wzmagać wzrost gospodarczy, ale długoterminowo nadmuchuje bańki spekulacyjne, ponieważ ludzie kupują za pożyczone pieniądze rzeczy (np. nieruchomości), na które inaczej nie byłoby ich stać, a przez ten popyt rosną ceny. Nadmierne pompowanie pieniędzy w gospodarkę może też rozpędzać inflację, która zjada oszczędności i wprowadza niepewność do życia przedsiębiorców i konsumentów. W ustawie o NBP zapisano, że „podstawowym celem działalności NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen, przy jednoczesnym wspieraniu polityki gospodarczej Rządu, o ile nie ogranicza to podstawowego celu NBP”. Chodzi o to, by niski wzrost cen nie stał się celem samym w sobie, bo z kolei zbyt wysokie stopy procentowe czynią pieniądz drogim i zachęcają do jego chomikowania. To z kolei może (choć nie musi) prowadzić do zastoju gospodarczego i bezrobocia, gdyż inwestowanie w produkcję czy usługi staje się zbyt ryzykowne. Rozsądna polityka monetarna jest więc nieustannym chodzeniem po linie między jedną przepaścią, którą może być duży wzrost cen, a drugą, jaką jest recesja.

Aby utrzymać „stabilny poziom cen”, NBP ustala tzw. cel inflacyjny, do którego prowadzić ma polityka monetarna. Cel ten wynosi od 2004 r. 2,5 proc. z tolerancją w granicach 1,5-3,5 proc. Za jego osiągnięcie odpowiada zarówno prezes NBP, jak i 9-osobowa Rada Polityki Pieniężnej, wybrana przez Sejm, Senat i prezydenta.


RZĄD PRZYJĄŁ 800 PLUS: CO PIS CHCE TYM OSIĄGNĄĆ? >>>>


RPP pojawiła się w Konstytucji z 1997 r. po to, żeby ograniczyć rolę samego prezesa NBP. O polityce monetarnej państwa miało decydować gremium, którego szef jest tylko „pierwszym wśród równych”. Rządząca w tamtym czasie Polską koalicja SLD-PSL toczyła więc boje z ówczesną prezes Hanną Gronkiewicz-Waltz, która, zdaniem lewicy, zbyt wolno obniżała stopy. Rządzący liczyli jednak na to, że po kolejnych wygranych wyborach w 1997 r. jej ludzie będą mieli większość w Radzie i zaczną prowadzić „gołębią” politykę monetarną. Tyle że zwycięstwo odniosła AWS i Unia Wolności, i to one w 1998 r. wybrały większość pierwszego składu Rady. Sporów na linii bank centralny–rząd w tamtym czasie raczej nie było, choć ówczesnemu ministrowi finansów Leszkowi Balcerowiczowi zdarzało się nawoływać RPP do obniżania stóp procentowych. Co może zaskakiwać, biorąc pod uwagę fakt, że gdy sam był ministrem finansów w latach 1989-1991, zdecydowanie przeciwstawiał się inflacji.

Punkt widzenia zależy jednak od punktu siedzenia i gdy Balcerowicz został prezesem NBP w 2001 r., stał się wzorcem niezależności. Parę miesięcy później do władzy wróciła lewica z ludowcami, i od razu weszli z nim w konflikt. Nowy rząd chciał, by RPP, składająca się głównie z osób wybranych przez prawicę i liberałów, prowadziła „gołębią” politykę monetarną i obniżała stopy procentowe, które wynosiły w chwili obejmowania funkcji premiera przez Leszka Millera 14,5 proc. Balcerowicz i RPP obniżali stopy, ale, zdaniem lewicy, zbyt wolno. W 2002 r. Sejm podjął nawet uchwałę wzywającą do poluzowania polityki pieniężnej. W narzucaniu swojej opinii rządzący sięgali też po radykalne środki. – Ponieważ Balcerowicz nie chciał działać na rzecz obniżenia wartości złotego, to Miller obniżył zarządowi banku płace podstawowe – mówi „Tygodnikowi” ówczesny wiceprezes NBP, Andrzej Bratkowski.

Nieugięty bank – z cieniami

Można oczywiście spierać się, czy utrzymywanie stóp na poziomie 10 proc., gdy inflacja wynosi 3,5 proc., a bez pracy pozostaje co piąty Polak – nie było wtedy zbyt „jastrzębim” działaniem, i czy nie należało rozpędzić gospodarki po to, żeby ludzie znaleźli zatrudnienie. Niemniej Balcerowicz pozostał nieugięty i wspólnie z RPP obniżał stopy w tempie, które uznawał za odpowiednie. Po 2004 r. wpływ na decyzje Rady przejęli członkowie wybrani przez zdominowany przez lewicę parlament i prezydenta Kwaśniewskiego, ale on swoje opinie zachował.

W 2007 r. prezesem został Sławomir Skrzypek. Można domniemywać, że rządzący wtedy PiS wspólnie z LPR i Samoobroną szykowali sobie uległego szefa NBP. Jako inżynier budownictwa oraz absolwent studiów menedżerskich nie miał ekonomicznego wykształcenia kierunkowego, a prezesem PKO BP został pod koniec 2005 r. z politycznego nadania PiS. W dodatku bardzo blado wypadł podczas przesłuchania w Komisji Finansów. Czy byłby zależny od PiS, tego się jednak nie dowiemy, bowiem kilka miesięcy później zdarzyły się przedterminowe wybory do parlamentu, po których nastąpiło osiem lat rządów koalicji PO-PSL. Sam Skrzypek zginął w katastrofie smoleńskiej trzy lata później.

Bronisław Komorowski, by przyciągnąć do siebie nieco bardziej lewicowych wyborców, wskazał jako kandydata na jego następcę Marka Belkę. Bratkowski, w latach 2010-2016 członek RPP, wspomina konflikt, jaki miał wtedy miejsce. – W 2012 r. prosiłem, by nie podnosić stóp procentowych, ponieważ inflacja spadała. Uważałem, że należy wspierać politykę rządu, który walczył wtedy z bezrobociem. Wykształciła się jednak maniera, że dobra polityka monetarna to „jastrzębia”. Ja uważam, że czasem trzeba podnosić stopy procentowe, czasem je obniżać. Zostałem przegłosowany – opowiada. Co znaczące: w 2012 r. większość w RPP miały osoby wybrane przez Sejm i Senat zdominowany przez PO-PSL. Można więc powiedzieć, że podwyższając stopy, działały wbrew interesowi politycznemu środowisk, którym zawdzięczały swoje stanowiska.

Na niezależność Marka Belki jako prezesa NBP poważny cień rzuca jednak rozmowa, jaką przeprowadził z Bartłomiejem Sienkiewiczem (ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Donalda Tuska), nagrana w restauracji Sowa i Przyjaciele. Panowie rozważali umożliwienie NBP bezpośredniego pożyczania pieniędzy rządowi (co wymagałoby zmiany prawa) tuż przed wyborami parlamentarnymi. W rozmowie pojawiają się sugestie, że dzięki temu byłoby więcej funduszy na ewentualne transfery dla obywateli, które ci mogliby bardziej docenić niż mniej namacalne dla wielu inwestycje, jak np. orliki. Niezależnie od oceny późniejszych posunięć rządu PiS, było to ustalanie działań banku centralnego w celu wsparcia PO i PSL w walce wyborczej. Belka w swoich rozważaniach (choćby i niezrealizowanych) wykroczył daleko poza dopuszczalne granice i w ten sposób dał pretekst następcy, by już całkiem jawnie sprzyjać rządowi.

Rynki czekają na obniżki

Nie znaczy to, że kontakty między politykami a NBP powinny być zabronione. – Jego prezes powinien współpracować z rządem w kwestii synergii różnych polityk gospodarczych: budżetowej, finansowej, fiskalnej. Ludzie w rządzie i banku centralnym muszą wiedzieć, co się dzieje w gospodarce, żeby lepiej realizować zadania, za które są odpowiedzialni. Ale to się powinno odbywać transparentnie, w ramach np. Komitetu Stabilności Finansowej. Każda ze stron musi pozostać niezależna – mówi „Tygodnikowi” Sławomir Dudek, prezes Instytutu Finansów Publicznych, w latach 1996-2019 pracujący w Ministerstwie Finansów.

W skład KSF wchodzi minister finansów, prezes NBP, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego oraz prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Ich celem jest utrzymanie stabilności systemu finansowego. Na tym tle nieskrywane odwiedziny prezesa Glapińskiego w siedzibie PiS to przekroczenie prawa i dowód współpracy między partią polityczną a NBP. Nie jest też wykluczone, iż jeszcze w tym roku, przed wyborami, RPP obniży stopy procentowe. Taki ruch sugerują członkowie RPP, w tym sam Adam Glapiński, i spodziewa się go rynek.

Dowód? Instytucje finansowe, które pożyczają sobie pieniądze, by uniknąć ryzyka związanego ze zmieniającymi się stopami, zawierają między sobą umowy terminowe. Jak wskazuje „Business Insider”, półroczne kontrakty są oprocentowane na średnio 6,3 proc., czyli poniżej obecnej stopy procentowej. Oznacza to, że finansiści już szykują się na obniżkę stóp.


POLSKA PATODEWELOPERKA. CZY DO ŻYCIA POTRZEBNE JEST WŁASNE MIESZKANIE? >>>>


Niższe stopy oznaczają łatwiejsze branie kredytów, przez co na rynku pojawia się więcej pieniądza. Ponadto dają sygnał przedsiębiorcom i konsumentom: spokojnie wydawajcie pieniądze (choć może to wpłynąć na wzrost cen), sytuacja jest opanowana. Ale tak nie jest. Wskazują na to prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, OECD, a przede wszystkim samego NBP, który ocenia, że dopiero w 2025 r. inflacja osiągnie 3,5 proc., a więc górną granicę przyjętego celu. RPP nie powinna obniżać stóp, dopóki wzrost cen nie spowolni do okolic celu inflacyjnego. A to nie zdarzy się prawdopodobnie przez najbliższe dwa lata.

Obniżka stóp byłaby jednak korzystna dla rządzących, którzy tuż przed wyborami mogliby pochwalić się rzekomo poprawiającą się sytuacją gospodarczą. Po głosowaniu RPP mogłaby stopy znowu podnieść, powołując się na nadzwyczajne okoliczności. Kłopot w tym, że za przedwyborcze ulżenie kredytobiorcom zapłacimy wszyscy, także zwolennicy PiS, wyższymi cenami w kolejnym roku. Nie będzie to wina Kremla. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Narodowy Bank Partii