Barbie, eugenika i polityka

Nikt nie zaprzeczy, że osobom brzydkim, otyłym, łysym czy niezgrabnym trudniej jest urzeczywistnić swoje dążenia i marzenia w rozmaitych dziedzinach życia, od znalezienia satysfakcjonującego partnera i atrakcyjnej pracy do osiągnięcia sukcesu towarzyskiego i politycznego.

24.07.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Sprowadzona do Polski moda na nowy typ reality show, pokazujący poddawanie kobiet "ekstremalnym metamorfozom" przez sztaby specjalistów od chirurgii plastycznej i modelowania ciała, daje asumpt nie tylko do dyskusji o przemianie obyczajów, ale także o poważnym problemie współczesnej teorii polityki. Chodzi o trwający w niej spór wokół równości. Dodatkowy impuls do namysłu nad tą (choć nie tylko tą) kwestią tworzy nowa książka Iana Wilmuta - specjalisty od klonowania, twórcy owieczki Dolly, a także niedawna decyzja brytyjskiego urzędu, rozszerzająca dopuszczalny zakres selekcji zarodków ludzkich ze względu na ich obciążenia genetyczne.

Równość to jedna z fundamentalnych idei demokracji i nowożytnej filozofii politycznej. W swym tradycyjnym rozumieniu, utożsamianym dziś z liberalizmem, oznacza równość wobec prawa i w sposobie traktowania oraz warunkach funkcjonowania, czyli równość motywacyjną (jak nazywa ją Ronald Dworkin). Taka jej wykładnia stała się przedmiotem krytyki za nieuwzględnianie różnic, jakie zachodzą między ludźmi z samej natury, a więc w dostępie do osobistych dóbr naturalnych, zasobów osobistych, naturalnych dóbr pierwotnych, aktywów pierwotnych - jak określają je różni teoretycy. Chodzi o to, że ludzie nie są jednakowo wyposażeni w talenty i uzdolnienia, predyspozycje i umiejętności, możliwości i siły. Niektórzy rodzą się niepełnosprawni, ułomni, z wrodzonymi dysfunkcjami organizmu, skłonnościami do chorób lub innymi zaburzeniami. To ich upośledza, dyskryminuje w życiu społecznym i ekonomicznym, zmniejsza ich indywidualne szanse i możliwości w porównaniu do osób zdrowych, silnych, sprawnych, zgrabnych i przystojnych.

Ludzie nie są równi z natury, więc nie wystarczy im przyznać równe formalnie szanse i możliwości samorealizacji we wspólnocie społecznej i politycznej. Jak głoszą wyraziciele takiej krytyki, przyrodzone nierówności między ludźmi sprawiają, że takie formalnie ustanowione równe szanse i możliwości wcale nie będą równe realnie. Państwo musi to uwzględnić w swojej polityce i dokonać rzeczywistego wyrównania. Niezbędny jest więc egalitaryzm dystrybucyjny, a nie tylko motywacyjny. Szkopuł w tym, że naturalnych, wrodzonych dóbr pierwotnych (talentów, predyspozycji, zdolności) nie da się dystrybuować, można jedynie kompensować ich nierówne wyposażenie dystrybucją zasobów społecznych, dzięki nim wytworzonych. Przynajmniej tak było dotychczas.

Ładni mają łatwiej

Nikt nie zaprzeczy, że osobom brzydkim, otyłym, łysym czy niezgrabnym trudniej jest urzeczywistnić swoje dążenia i marzenia w rozmaitych dziedzinach życia, od znalezienia satysfakcjonującego partnera i atrakcyjnej pracy do osiągnięcia sukcesu towarzyskiego i politycznego. Trzeba uczciwie przyznać, że także mały biust, koślawy nos, odstające uszy, niesymetryczne usta, zbyt wydatne pośladki czy krzywe nogi ograniczają wiele możliwości, zwłaszcza osobom marzącym o karierze w życiu publicznym. Wygląd, cechy fizyczne i fizjologiczne upośledzają w dostępie do wielu dóbr społecznych. Jak to wyraziła jedna z kandydatek do poddania się "ekstremalnej metamorfozie", ładni mają łatwiej.

Gdyby więc przyjąć nakaz równości dystrybucyjnej, należałoby ułomności i mankamenty wyrównywać ze społecznych zasobów. Państwo (społeczeństwo) powinno to wziąć na siebie jako przedmiot wspólnej troski, a system polityczny uwzględnić w swoich zasadach funkcjonowania.

Traktując rzecz dosłownie, osobom deklarującym jako swój cel życiowy zrobienie kariery w show-biznesie czy znalezienie atrakcyjnego partnera powinny być udostępniane ze środków publicznych stosowne zabiegi, zmniejszające ich względne upośledzenie w tych dziedzinach życia. "Ekstremalne metamorfozy" należałoby więc praktycznie refundować każdemu, kto uzna je za niezbędne dla wyrównania swoich szans, ograniczonych jakimś naturalnym defektem.

Jak podano, do pierwszej edycji polskiego programu zgłosiło się 100 tysięcy chętnych, co raczej tylko sygnalizuje, niż obrazuje ilościowe rozmiary pojawiającego się problemu.

Równia pochyła

Problem ten znany jest współczesnej filozofii politycznej jako niebezpieczeństwo "równi pochyłej" w wyrównywaniu dostępu do naturalnych zasobów osobistych.

Uznawszy niektóre różnice między ludźmi za upośledzające jednych w porównaniu z innymi, a więc skazujące na faktyczną nierówność szans, stajemy wobec ryzyka niepohamowanych rewindykacji w tym zakresie. Dlatego niektórzy teoretycy (np. Robert Nozick) negują w ogóle zasadność wyrównywania dostępu do takich dóbr osobistych ze środków publicznych. Nozick zauważył zresztą drwiąco, że zapewnienie równych szans brzydalom można też osiągnąć przez oszpecenie przystojnych, co ma ukazać absurdalność samej idei równości dystrybucyjnej (skądinąd wyrównywanie dostępu do zasobów społecznych poprzez odbieranie bogatym nie uchodzi za tak absurdalne).

W praktyce jednak dokonuje się wielu działań motywowanych tą ideą. Usuwa się możliwe do wyeliminowania wady wrodzone, refunduje koszty urządzeń ułatwiających życie osobom niepełnosprawnym, likwiduje bariery (nie tylko fizyczne) ograniczające ich możliwości. Gdzie jest jednak kres listy ułomności czy przypadłości, które powinno się usuwać lub rekompensować ze środków publicznych? Czy zmarszczki, małe piersi i wydatny nos też należy na nią wpisać?

Jeszcze poważniejszym jest potencjalny konflikt między równością dystrybucyjną a godnością osobistą. Można przekonująco argumentować, że Michael Jackson czy pewna kobieta upodobniona serią operacji plastycznych do lalki Barbie ponieśli większy uszczerbek na własnej godności, niż zyskali w osobistych zasobach naturalnych. Odbyło się to bowiem przez depersonalizację. Jak twierdzą specjaliści z branży, osoby zgłaszające się na zabiegi upiększające mają bardzo podobne życzenia, odpowiadające aktualnemu ideałowi fizycznej atrakcyjności. Gdyby te oczekiwania całkowicie spełniać, wszyscy wyglądaliby tak samo. Wyrównanie dostępu do tych zasobów naturalnych, które uzewnętrzniają się w wyglądzie, mogłoby doprowadzić do tego, że wygląd zostałby ujednolicony.

Michael Jackson czy lalkopodobna kobieta zmienili jednak wygląd na własny koszt i odpowiedzialność, a więc za ewentualny szwank na własnej godności (wynikający z dezindywidualizacji, zatraty cech osobowych) odpowiadają sami. Gdyby takie zabiegi zostały uznane za wymagane nakazem wyrównywania szans i możliwości, wszyscy staliby się współodpowiedzialni za wszystkie uchybienia godności, w wyniku tego dokonane.

Widmo eugeniki

W tle tak pojętego egalitaryzmu dystrybucyjnego czai się jeszcze poważniejszy problem: eugenika. Dziś wiemy, że somatyczne (a być może i psychiczne) cechy osobowe wynikają z genotypu, są uwarunkowane genetycznie. Czyż zatem nie byłoby właściwsze zapobieganie pojawieniu się niepożądanych cech u przyszłego człowieka niż ich usuwanie, gdy już się pojawią? Czy nie lepiej zapobiegać błędom (natury), niż je naprawiać? Czy modyfikowanie genotypu nie byłoby najlepszym sposobem wyrównywania szans i możliwości, najskuteczniejszym urzeczywistnianiem ideału równości dystrybucyjnej?

Idące w tym kierunku sugestie zawiera książka "After Dolly" autorstwa Iana Wilmuta. Twierdzi on, że techniki wypróbowane przy klonowaniu tej owcy i innych zwierząt mogą być wykorzystane do usuwania z ludzkiego zarodka niepożądanych genów. Brytyjski Urząd Ludzkiej Płodności i Embriologii otworzył już drogę prowadzącą w tym kierunku. Dopuszcza on selekcjonowanie zarodków powstałych w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego pod kątem obecności genów odpowiedzialnych za pewne dziedziczne schorzenia, których listę ostatnio rozszerzył. Można sobie wyobrazić selekcję zarodków o genach warunkujących kolejne cechy, uznane za niepożądane u przyszłego człowieka. Tu też stajemy przed równią pochyłą.

Najpełniejszym wyrównywaniem dostępu do zasobów naturalnych byłoby klonowanie ludzi - wtedy wszyscy zostaliby jednakowo wyposażeni. Klonowanie osobników uznanych za szczególnie korzystnie wyposażonych w dobra naturalne (przystojnych, ładnych, sprawnych, zdrowych i silnych) dodatkowo podniosłoby ogólny poziom dostępu do tych dóbr. Konsekwentny zwolennik egalitaryzmu dystrybucyjnego powinien więc akceptować selekcjonowanie zarodków, modyfikowanie genotypu oraz klonowanie jako metody wyrównywania różnic w dostępie do dóbr naturalnych albo uzasadnić powody ich odrzucenia.

Oprócz wskazanego już zagrożenia dla godności, klonowanie reprodukcyjne niesie mnóstwo innych niebezpieczeństw. Część z nich wiąże się z oddzieleniem podmiotu i przedmiotu takich ewentualnych decyzji. Kto inny (kto: rodzice? władza państwowa?) decydowałby o cechach człowieka (obywatela), który dopiero w przyszłości miałby się narodzić. Głośny był przed kilku laty przypadek dwóch niewidomych lesbijek, które postanowiły wspólnie wychować dziecko poczęte przez sztuczne zapłodnienie w łonie jednej z nich, ale chciały, aby było ono niewidome, bo tę swoją przypadłość uważały za wzbogacającą wewnętrznie, sprzyjającą pogłębianiu osobowości. Kto i jak wyznaczałby granice inwencji rodziców (państwa?) w wyposażaniu przyszłego potomstwa w pożądane, według ich opinii, cechy? Czy więcej byłoby przypadków uszczęśliwiania czy raczej unieszczęśliwiania ludzi przez nadawanie im cech nieaprobowanych później przez nich samych?

Jedną z takich pierwszorzędnych cech jest zresztą płeć. W naszej kulturze to problem mniejszej wagi i drażliwości (choć też obecny), w innych doniosły i napięty. Jak mogłoby wyglądać społeczeństwo z wywołaną sztucznie (przez selekcję zarodków) nierównowagą płci, już niedługo zobaczymy w Chinach. Nie jest to przykład zachęcający, gdyby nawet pominąć aspekty moralne, które przecież w tej kwestii są pierwszoplanowe.

Obecne i przyszłe możliwości chirurgii plastycznej i genetyki stawiają na nowo kwestię eugeniki. "Ekstremalne metamorfozy" są jedynie widowiskowymi przejawami problemów, jakie się za takimi operacjami i zabiegami kryją. Tutaj tylko zasygnalizowane, stanowią one poważne wyzwanie dla zwolenników równości dystrybucyjnej, mającej wyrównywać z zasobów społecznych nierówności w dostępie do osobistych dóbr naturalnych. Mówiąc dosadniej, stawiają dystrybucyjnych egalitarystów w kłopotliwej sytuacji. Na razie jest ona zagłuszana euforycznymi okrzykami osób poddanych takim metamorfozom i ich najbliższych, choć z trudem ich rozpoznających.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Ucho Igielne - przewodnik (31/2006)