Przyjaciela nie zostawisz

Mieszka w zniszczonej chałupie we frontowej wsi. Przygarnęła dziewięć psów i sześć kotów. Czerwony Krzyż chciał ją ewakuować, odmówiła. „Miałam je porzucić?” – mówi babcia Sonja, lat 78.

19.03.2016

Czyta się kilka minut

Babcia Sonja ze wsi Pieski koło Doniecka, marzec 2016 r. / Fot. Monika Andruszewska
Babcia Sonja ze wsi Pieski koło Doniecka, marzec 2016 r. / Fot. Monika Andruszewska

Gdy dwa lata temu, wiosną 2014 r., wybuchły walki, ludzie z Donbasu zaczęli masowo opuszczać domy. Do dziś uciekły stąd ponad dwa miliony mieszkańców. Zwłaszcza tu, na linii frontu, który nadal jest frontem, zostały po nich puste gospodarstwa i mieszkania. A wśród niszczejących mebli, zabawek i książek – również one, też porzucone. Kiedyś kochane, rozpieszczane. Tylko te, które nauczyły się radzić sobie same, miały szansę przetrwać.

To będzie opowieść o nich: zwierzętach na wojnie.

Pieski, grudzień 2014

Ukraińska pozycja we wsi Pieski, pod donieckim lotniskiem.

Noc. Igor, lat dwadzieścia kilka, obserwuje okolicę przez noktowizor. Nagle sięga nerwowo po krótkofalówkę. Ale nie, nie chodzi o Rosjan.

– Uwaga, pozycja druga, słyszycie?

– Plus, mamy łączność – odpowiada chłopięcy głos.

– Idzie do was Bender, nie strzelajcie.

– Przyjąłem!

Bender to wilkowaty kundelek. Towarzyszy batalionowi ochotniczemu OUN od początku ich stacjonowania w Pieskach. Urodził się już na wojnie, gdy trwały pierwsze walki.

– Jedyny miejscowy, który nie jest przeciwko nam – śmieje się Igor. – Do naszych się łasi, a na separatystów szczeka. Nie wiem, jak nas rozróżnia. Sam przechodzi między pozycjami. I to pod ostrzałem! Ostrzegłem teraz chłopaków, bo jak siedzisz nocą na posterunku i widzisz ruch, możesz strzelić bez zastanowienia.

Igor mówi, że mają kilka psów, ale to Bender budzi najcieplejsze uczucia. Może dlatego, że jest „dzieckiem wojny”? Gdy przyszedł na świat, poddonieckie Pieski zamieniały się już w cmentarzysko spalonych czołgów i zburzonych domów. Igor: – Jemu się wydaje, że świat taki ma być: że każdego dnia z nieba spadają pociski. Wie, że trzeba ich unikać, przyzwyczaił się. Wyczuwa ostrzał na kilka sekund przed nami. Jak idziesz z Benderem i widzisz, że zaczyna nasłuchiwać, to wiesz, że trzeba paść na ziemię.

Igor: – Zwierzęta to też uchodźcy. Cały czas ściągają do nas psy i koty z Doniecka. Niektóre rasowe, widać, że należały do bogatych ludzi. Nawet one nie chcą mieszkać w „Donieckiej Republice” – uśmiecha się.

Psy i koty gromadzą się wokół piwnic, w których śpią żołnierze. Rozumieją, że pod ziemią jest bezpieczniej. Igor: – Bywało, że zostawały ranne, a my oddawaliśmy im nasze opatrunki. Niektóre przeżyły. Choć czasem musimy je przeganiać... One ze strachu nie chcą wychodzić za potrzebą, a w małej piwnicy nie może mieszkać 20 psów, bo nie starczy miejsca dla ludzi. I nie ma czym ich karmić, mięso to rarytas nawet dla nas...

Faktycznie: gdy zaczyna się ostrzał, słychać rozpaczliwe skomlenie pod wejściem do schronu. Żołnierze się litują, uchylają drzwi. Gromada czworonogów wpada do piwnicy.

Pieski, styczeń 2015

Gdy przyszli do zrujnowanej, kiedyś luksusowej willi, stary pies rasy golden retriever czekał pod rozbitą bramą. Pewnie na powrót właścicieli.

Był wychudzony, widocznie siedział tak od kilku tygodni. – Płakać się chciało, tak smutno i pytająco patrzył – mówią żołnierze. – Od bramy ruszał się tylko wtedy, gdy ostrzał był już nie do wytrzymania. Psu nie wytłumaczysz. A przecież właściciele nie uciekali w popłochu, zabrali nawet meble. Ale starego psa zostawili. Zresztą znajdujemy też inne zwierzęta, zwykle już nieżywe: świnki morskie, papugi, żółwie w terrariach. Zostawili je na śmierć.

Biały retriever jest już bezpieczny: wolontariusze zabrali go do Lwowa.

Za każdym razem, gdy do batalionu przyjeżdżają wolontariusze z prowiantem, żołnierze próbują namówić ich do adopcji.

– Bierz psa, to terier. Wiesz, ile kosztuje taki rasowy pies? Będziesz go jeszcze woził na wystawy! A może wolisz kota? – chudy żołnierz o pseudonimie „Niemiec” próbuje wcisnąć któregoś z pupili zdumionemu zagranicznemu dziennikarzowi.

Dziennikarz się opiera. Żołnierze perswadują łamanym angielskim: skoro wioska nazywa się „Pieski”, to mają tradycję, że żaden gość nie wyjeżdża bez psa czy kota. – Bądź człowiekiem, bierz, wspieraj Ukrainę. Kotka nie uratujesz?

I człowiek opuszcza Pieski, tuląc pręgowaną kocicę. „Niemiec” zamyśla się. – To dobra kicia. Nawet jeśli nie zabierze jej do tej swojej Europy, tylko zostawi w Kijowie na ulicy, i tak będzie jej lepiej.

Pieski, luty 2015 

Snajper Jura wraca z akcji. Chwilę wcześniej obok niego wybuchł pocisk z moździerza.

Jura ma objawy wstrząsu mózgu, wymiotuje, cały się trzęsie. Słabym głosem mówi, żeby zostawić go w spokoju. To nie pierwszy taki uraz. Wie, że po kilku dniach objawy przejdą.

Prosi o jedno: żeby położyli go obok Bendera.

Koledzy kładą go delikatnie koło psa. Chłopak wtula się w ciepłe futro, zasypia.

Wiele miesięcy później spotykam żołnierza z tego batalionu. Wasyl to weteran: był w prawie wszystkich najgorętszych miejscach na froncie. Zapali papierosa i wyzna, że Bender zginął zeszłej wiosny. Wszedł na minę.

Byli dumni, że Bender omija miny. Tym razem się nie udało. Wybuch go rozerwał.

Wasyl: – Dziesięciu dorosłych facetów stało nad tym strzępkiem futra i płakało jak za poległym towarzyszem. Przez dwa lata wojny zginęło wielu moich kolegów. Jak przychodzili nowi, mówiliśmy: dobra, śpij tu, na miejscu zabitego, i tak go nie znałeś. Nigdy nie płakałem. A za Benderem ryczałem. Co on miał z życia? Normalnego świata nie widział. Nikt go nigdy nawet na spacer nie wyprowadził.

Artemiwsk, zima 2015

Aleksander, zwiadowca z oddziału specjalnego przeznaczenia, wzdryga się, gdy podbiega do niego Mika. Suczka, owczarek niemiecki, to maskotka jego oddziału.

– Niech się nie zbliża. Zabierzcie, bo zastrzelę! – woła rozpaczliwie, choć jeszcze kilka dni wcześniej bawił się z Miką. Teraz patrzy na psa z przerażeniem.

Nerwowo opowiada: – Szliśmy przez las, zgubiliśmy się. Nieśliśmy rannego. Nagle otoczyły nas zdziczałe psy. Cała wataha, owczarki, kundle, bernardyny, wszystkie możliwe rasy. Byliśmy za blisko separatystów, żeby strzelać. Zataczały wokół nas kręgi jak wilki. Odganialiśmy je nożami. Kiedy ranny umarł, zostawiliśmy go tym psom.

– Wciąż słyszę, że rodziny szukają ciał chłopaków zaginionych w akcji. Nie wiedzą, że wielu nigdy się nie odnajdzie, bo pożarły je zdziczałe psy. Wiem, one nie są niczemu winne. Po prostu nie sądziłem, że pies może tak patrzeć na człowieka: jak na mięso.

Opytne, lato 2015

Krok w krok za „Mechanikiem”, z 81. Brygady, podąża mały żółty kundel. To Kitajec, jego najlepszy przyjaciel. Utyka, odkąd odłamek ranił go w łapę.

Zaprzyjaźnili się na wojnie. „Mechanik” planuje, że po wojnie zabierze Kitajca do domu.

– Przecież on ma zeza. Tyle rasowych psów do wzięcia, a ty wybrałeś najbrzydszego – dziwi się ktoś.

Faktycznie, Kitajec nie grzeszy urodą. Natura obdarzyła go nieprzyjemnym wyrazem pyska, z którego spoglądają ciemne, nieco zezowate oczka.

Ale „Mechanik” mówi, że wybrał Kitajca nie ze względu na urodę, lecz heroiczny charakter.

Każdy, kto widział Kitajca w boju, kiwa głową z uznaniem: ten pies ma jaja.

Bo Kitajec za „Mechanika” oddałby życie. Gdy „Mechanik” siedzi w okopie i zaczynają walić pociski, pies szczeka na odległy moździerz. Niech się nie waży trafić w jego pana.

Żołnierz \"Mechanik" z 81. Brygady ze swoim psem Kitajcem, Opytne, luty 2016 r. / Fot. Monika Andruszewska

– Nie da się go powstrzymać – wzdycha „Mechanik”. – Przywiązałem go do łóżka, to przegryzł smycz i mnie znalazł. Przybiegł do mnie pod ogniem, żebym nie był sam na pozycji.

Podobno przed wojną Kitajec należał do starszego małżeństwa, które zginęło w ostrzale Opytnego.

Opytne, zima 2016

Zrujnowany szkielet hangaru, teraz pozycja 93. Brygady. Zmarznięci mężczyźni próbują się ogrzać w cieple „kozy” na węgiel, zwanej tu „burżujką”. Wokół ludzi gromadzą się koty. Na tej pozycji jest ich szesnaście. – Jak ci zimno, okładasz się kotami – śmieją się ludzie. – Kot jest cenny na froncie. Zdarzały się porwania kotów przez oddziały, które nie mogły poradzić sobie z myszami. Ale nasze mamy na oku, nikt ich nie ukradnie.

– Kiedyś nie lubiłem kotów – mówi Sasza z Iwanofrankiwska. – Siedzę raz na pozycji, przeładowuję broń, a tu coś się do mnie łasi. Uciekaj, kocisko paskudne, warczę. Pociski wybuchają, a on mruczy jak szalony. Nakryli nas moździerzami, to razem z kotem padłem na dno okopu. Leżeliśmy jakieś 40 minut, wtulał się we mnie jak dziecko. Ani na chwilę nie przestał mruczeć. Bezpieczniej byłoby dla niego, gdyby schował się wśród ruin. Ale zwierzę też się boi, też chce do czyjegoś ciepła.

– A ja, jak widzę kocięta, myślę o moich dzieciach – włącza się jeden z mężczyzn. – Mieliśmy tu pięć małych kotków. A w domu urodził mi się drugi synek, jeszcze go nie widziałem. Mówią, że koci noworodek pachnie jak niemowlę. Przytulałem te kocięta i płakałem. Niech się ta wojna już skończy.

– Było tak: oni strzelają, my strzelamy, a tu na ziemię niczyją wbiega kot – opowiada Wowa (starszy weteran, ma stwardniałą twarz, spierzchniętą od mrozu). – Obie strony przestały strzelać. Potem zobaczyliśmy tego kota przez noktowizor, jak chodzi wyłudzać jedzenie u wroga. Że niby raz jest ich kotem, raz naszym. Szybko zakończyliśmy te wycieczki: kolega jechał do domu, do Połtawy, to zabrał kocisko. Przejdzie silną ukrainizację, żeby więcej nie zadawało się z wrogiem.

Awdijewka, wiosna 2016

Żołnierze z 20. Batalionu próbują zapakować dwa koty do kartonu po pomocy humanitarnej. Na potrzeby tej operacji ubrali taktyczne rękawiczki. Koty drą się wniebogłosy, drapią, zaciekle walczą, by pozostać na wolności. – Nie znaleźliśmy klatki, a ciężko byłoby jechać z kotami luzem w transporterze – żalą się. Dostali rozkaz zmiany pozycji, zabierają zwierzęta.

– Towarzysza broni nie zostawisz, a one są z nami od początku – mówi Bohdan, dowódca kompanii. – Chłopaki już się dogadali, kto którego weźmie do domu. Mówią, że koty są bardziej przywiązane do miejsca niż do człowieka. A moje doświadczenie wojenne temu zaprzecza: zmienialiśmy bazę cztery razy, a one nie oddalają się od nas na krok.

Bohdan znalazł na froncie długowłosego popielatego kota, nazwał go Petrowicz.

Petrowicz rozumie, że funkcja kota dowódcy wymaga powagi. Dostojnie siedzi na kolanach, oczekując na wojskowego dżipa, który po nich przyjedzie.

Pieski, wiosna 2016

Staruszka w zielonej chustce to babcia Sonja, mieszkanka Piesków. Z trudem otwiera powyginaną furtkę, żeby pokazać mi swoje podwórko. Biega po nim stado psów pozbieranych z okolicy. – Mam dziewięć psów i sześć kotków – mówi.

Ma 78 lat. Poza psami i kotami jedynym jej towarzyszem jest upośledzony umysłowo syn. Ich dom, położony tuż przy linii frontu, spłonął w zeszłym roku.

Babcia Sonja straciła wtedy także ukochaną krowę-żywicielkę: – Ukraińcy zaczęli strzelać i trafili w moją krówkę. Upadła i tak leżała, trzy dni konała. Mówiłam do niej, tuliłam, przemawiałam: krówko kochana, przepraszam, że cię nie ochroniłam. A ona umierała i z oczu spływały jej łzy, jak u człowieka. I wszystko rozumiała. Objęłam ją, pocałowałam. Zamuczała i umarła.

Teraz Sonja mieszka w nędznej chałupie, którą opuścili poprzedni właściciele. Gdy Czerwony Krzyż proponował, że ją ewakuuje do ośrodka dla uchodźców, odmówiła.

– Ludzie i zwierzęta tak samo cierpią na tej wojnie – powiada babcia Sonja. – Mam moje psy zostawić? Niektóre są już stare. Rodziny je porzuciły, mają tylko mnie. One też żyły sobie spokojnie, a teraz na starość zostały bez niczego. Tak jak ja. ©

POMOC DLA UKRAINY

Stowarzyszenie Pokolenie, które przy wsparciu także czytelników „Tygodnika” organizuje pomoc dla Ukrainy, przygotowuje kolejny transport do Donbasu. Chcemy dotrzeć m.in. do opisanej w tekście Sonji z Piesków. Przelewy (z hasłem „Sonja” w tytule) można przekazywać na konta:
Przelew krajowy: ING Bank Śląski 89105012141000002319853707
Przelew zagraniczny: SWIFT/BIC: INGBPLPW IBAN: PL89105012141000002319853707
Adres: Stowarzyszenie Pokolenie, ul. Drzymały 9/4, 40-059, Katowice.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2016