Póki my żyjemy

Wojna na wschodzie Ukrainy zniknęła z medialnych czołówek. Kolejne ofiary na froncie donieckim to dla świata już tylko oswojona statystyka. Jak wygląda ósma jesień w okopach?
z frontu ukraińsko-rosyjskiego

15.11.2021

Czyta się kilka minut

Ukraińscy żołnierze przed chwilą przeżyli ostrzał ich schronu, w tle jego resztki. Październik 2021 r. / monika andruszewska
Ukraińscy żołnierze przed chwilą przeżyli ostrzał ich schronu, w tle jego resztki. Październik 2021 r. / monika andruszewska

Gdy chwilę wcześniej w ich pozycję trafił pierwszy pocisk, wystrzelony najpewniej z naprowadzanego systemu przeciwpancernego, był wczesny poranek. Na szczęście wybuchł w korytarzu dobiegowym, prowadzącym do okopu. Na szczęście, bo oni, doświadczeni i teraz ostrzeżeni, zdążyli wybiec ze schronu. Kilkanaście sekund później kolejny pocisk, już namierzony precyzyjniej, uderzył w miejsce, gdzie przed chwilą spali.

Spokojny słoneczny dzień

Eksplozja wymieszała ziemię, drewno i ich rzeczy osobiste. Teraz krzątają się po gruzowisku: pięciu mężczyzn o osmolonych twarzach. Jakby spod ziemi, spośród zgliszczy, co chwila słychać stłumiony wystrzał. To w żarze eksploduje amunicja. – Nasz karabin do końca chce strzelać do Rosjan – próbują żartować. Ktoś wybucha nerwowym śmiechem.

Starają się rozkopać zgliszcza, znaleźć coś, co można jeszcze uratować. Rzucają urywane: „żyjemy”, „nic nie zostało”. Potem przypalają papierosy i milczą, aby po chwili znów odreagować: zaczynają powtarzać sobie nawzajem, że przeżyli, jakby musieli to jeszcze sobie potwierdzić. – Niewiele brakowało! Moje dziecko ma kilka miesięcy, jak pierwszy raz walnęło, pomyślałem, że go już nie zobaczę. Że szkoda, że nie będzie mnie pamiętać. Niewiele brakowało… – powtarza w kółko jeden.

– A ja pomyślałem, żeby chwycić karabin, bo zaraz zaczną szturm i zostaniemy kilkaset metrów od wroga bez broni. I żeby tylko nie wzięli do niewoli, bo zakatują. Ale zobacz, pomyliłem się, to nie mój automat. Przez przypadek wziąłem twój – powiada drugi.

Wygrzebują zniszczone hełmy i kamizelki kuloodporne. Według instrukcji nie powinni byli wybiegać z okopu bez nich. – No, gdybyśmy tracili czas na przebieranki, już by nas nie było – wsuwają palce w dziury w hełmie, który odłamki przebiły na wysokości potylicy.

Oceniają, że z drugiej strony strzelał profesjonalista, bo pocisk trafił w cel ze snajperską precyzją. – Tak nie strzela separatysta, tak strzela kadrowy rosyjski wojskowy.

Cieszy ich, że tej nocy nie zdjęli mundurów do snu, więc telefony mieli w kieszeniach.

– A najlepsze, że tuż po ostrzale, jak się wszystko jeszcze jarało, moja żona jakby coś wyczuła. Powinna jeszcze spać, a tu nagle dzwoni, żeby sprawdzić, czy u mnie wszystko dobrze. „Jasne, kochana! Spokojny, słoneczny poranek, robimy sobie śniadanko” – powiedziałem. A ona pyta, co to za dźwięki w tle. No to głupio mówię, że to kuchenka turystyczna, na której robimy kawę, tak szumi. Już o nic nie pytała. Myślicie, że uwierzyła? – śmieje się jeden.

– Dobrze zrobiłeś! Nie trzeba denerwować żony – klepią go po ramieniu.

Wygrzebują odłamki. Muszą je pozbierać, żeby przekazać jako dowód do sztabu wraz z informacją, że przeciwnik użył broni o kalibrze, który teoretycznie – według niezliczonych już porozumień rozejmowych – nie powinien znajdować się na linii frontu.

Przerzucają się słowami: – Napiszą raport i tyle. Może gdybyśmy zginęli, ktoś by się przejął? Pięć trupów naraz, co sądzicie? Może w Kijowie manifestację zrobiliby przed Administracją Prezydenta, trochę pokrzyczeli? Media może by puściły o nas informację? A może nawet w Europie coś by o pięciu trupach powiedzieli? Coś ty, w jakiej Europie?

Osiem krzyży

– W każdym społeczeństwie są ludzie, którzy dbają tylko o własny interes. Są też ci bierni, którzy bez zaangażowania czekają, co los przyniesie. No i tacy, którzy potrafią poświęcać się dla innych, dla wspólnego dobra. Ale czasami, gdy wyjeżdżasz z wojny, znaczy z frontu, choćby na rocznicę śmierci towarzysza broni, i gdy patrzysz na tych obojętnych, to już nie wiesz, dla kogo to poświęcenie – mówi filozoficznie rudy brodacz, gdy krążymy po labiryncie okopów i indywidualnych pozycji strzeleckich.

Andrij został zmobilizowany do armii w 2014 r., zaraz na początku wojny na wschodzie Ukrainy. Ale jego oddział został początkowo wysłany na drugą linię.

– W armii mówi się, że im dalej od frontu, tym więcej medali i tym głupsi dowódcy. Tak było i w naszym przypadku. Praktycznie nic nie robiliśmy. Mimo to, gdy ukończyłem służbę, traktowano mnie jak weterana. Źle się z tym czułem, wiedziałem, że to niezasłużone. Dlatego gdy kolega zadzwonił i zaproponował mi powrót do wojska, zgodziłem się.

Tym razem znalazł się na pierwszej linii – Jak tylko podpisałem kontrakt, zaraz na drugi dzień trafiłem pod ostrzał i widziałem pierwszego rannego. Zapamiętałem tylko ten pierwszy raz. Kolejnych takich sytuacji już nie liczę. Dopiero teraz, po czterech latach na froncie czuję, że spłaciłem swój dług wobec kraju.

Andrij żałuje, że wojna w Donbasie przekształciła się w pozycyjną. Żałuje, gdyż – jak ocenia – z tego powodu będzie trwać jeszcze przez długie lata, bo żaden ukraiński polityk nie weźmie na siebie odpowiedzialności za decyzję, żeby pójść naprzód.

– No i ludzie będą tu gnić. I ginąć. Nawet żeby odpowiedzieć ogniem na ostrzał, jest teraz problemem, ci tchórze u władzy nie pozwalają – dodaje, wskazując na pozycję strzelecką zarośniętą trawą. – Tu dzika łąka wyrosła, bo nikt z niej długo nie korzystał.

– Skończę ten kontrakt i wrócę do mojego życia, jakie miałem przed tym wszystkim. Mam plan: będę transportował jachty z południa Ukrainy do Europy. Z wojną dla mnie już koniec. No, może nie do końca: zawsze będę mieć za plecami tych osiem krzyży moich przyjaciół, pochowanych. Akurat symbolicznie – reflektuje się – no bo trwa ósmy rok wojny.

Cena ziemi

– Nie widziałem rodziców przez dwa lata, choć mieszkają niedaleko. Mógłbym dojść do ich domu pieszo, ale dzieli nas front. Wciąż mieszkają w rodzinnej miejscowości, która od 2014 r. jest pod okupacją Rosji. A teraz, odkąd trwa pandemia, zamknięto przejścia między tzw. republikami separatystów a wolną Ukrainą – zaczyna swoją opowieść mężczyzna w kominiarce.

Nie zdejmuje jej nawet na chwilę. Nie ma konta na Facebooku ani w żadnych serwisach społecznościowych. Nikt nie może się dowiedzieć, że służy w ukraińskiej armii. Boi się, że wówczas separatyści wzięliby jego rodziców jako zakładników, aby go szantażować.

– Mój kolega był w takiej sytuacji. Separatyści wysłali mu zdjęcie jego domu i napisali: „Zwalniaj się z ukraińskiej armii, zdrajco, albo więcej nie zobaczysz bliskich” – dodaje.

– Zresztą rodzice mają i tak dość problemów – opowiada. – Mojego ojca już raz ciężko pobili. To dlatego, że wcześniej służył w Afganistanie i separatyści chcieli, żeby teraz walczył po ich stronie. Jego historia pasowała im do ich propagandowych legend. Nie zgodził się, no to trafił pobity do szpitala. A ziemię, którą dostał wiele lat temu od państwa za ten Afganistan, skonfiskowali mu za karę. Na rzecz rozwoju młodej republiki, tak powiedzieli. A teraz jeszcze starają się im wcisnąć rosyjskie paszporty.

Jak do niego mówić? Niech będzie: Nazar. Imię oczywiście zmienione.

Kiedy wiosną 2014 r. na terenach obwodu donieckiego i ługańskiego utworzono tzw. republiki ludowe, Nazar akurat przebywał w miejscowości, która pozostała pod kontrolą rządu Ukrainy.

– W rosyjskich mediach przedstawiano to jako ludowy zryw, ale mój tata od razu do mnie zadzwonił i powiedział: „Synku, tu są sami Rosjanie poprzebierani za miejscowych! Nie przyjeżdżaj tu nigdy więcej” – wspomina. – Już wiele razy prosiłem rodziców, żeby się stamtąd wyprowadzili. Ale mówią, że nie będą wyjeżdżać, bo są u siebie.

Wtedy, w 2014 r., Nazar od razu chciał się zgłosić do ukraińskiej armii, ale ze względu na problemy z sercem proponowano mu tylko biurowe posady: – Nie mógłbym w sztabie przewracać papierów, gdy ktoś inny walczy o moją ziemię. Dlatego gdy skończyła się moja tura i kolejny raz zgłosiłem się do armii, po prostu ukryłem problemy zdrowotne. I teraz za każdym razem, gdy podpisuję kontrakt z armią, dobieram oddziały tak, żeby walczyły niedaleko moich rodzinnych stron.

Nazar mówi, że chciałby, żeby politycy, którzy powtarzają o konieczności utrzymania zawieszenia broni, powiedzieli to w twarz komuś takiemu jak on: – Nie zgadzam się na przetwarzanie Donbasu w jakieś Naddniestrze, w jakiś zamrożony konflikt. Zabrali mi dom! Jedyne rozwiązanie sytuacji to ofensywa, do końca. Niech Rosjanie wracają do siebie.

On może czekać: – Nieważne, czy ta wojna potrwa jeszcze pięć lat czy piętnaście, kiedyś osobiście uwolnię spod okupacji moją wieś, mój dom i to pole, co je zabrali ojcu.

Babcia Masza

– Najbardziej to mi szkoda drzew. Tak je pokaleczyły te ostrzały. Biedne drzewa, tyle lat spokojnie przetrwały, a tu coś takiego. I nawet się poskarżyć nie mogą – starsza kobieta gładzi korę przydomowej jabłoni. Rozgląda się po zagraconym podwórku. – Tu był taki porządek, ale wybuchy wszystko porozrzucały! Muszę poczekać, aż żołnierze przyjdą pomóc to pozbierać. Sama się boję, że coś jeszcze wybuchnie.

– A to moje kotki – przedstawia swoich bliskich. – Ta szara to Ślicznotka, trikolorka to Jula, a ostatnia przybłąkała się tu niedawno. Po ostrzale uciekły i ich tydzień nie było, jak ja się o nie bałam – trzy koty łaszą się u jej stóp.

75-letnia babcia Masza – jak sama siebie nazywa – pochodzi z Połtawy, miasta położonego w centralnej Ukrainie. Tutaj, na Donbas, przyjechała za mężem, już lata temu.

– Z Doniecka wyjechaliśmy od razu, jak to wszystko się zaczęło. Powiedziałam mężowi, że nie będę żyć w Rosji, jestem Ukrainką! Zamieszkaliśmy tutaj, na naszej działce. Myśleliśmy, że jeśli działka jest kilkadziesiąt kilometrów od Doniecka, to będzie tutaj bezpiecznie. A okazało się, że to pierwsza linia frontu – załamuje ręce.

Od pozycji rosyjsko-separatystycznych dom Maszy dzielą niecałe dwa kilometry. Okna po stronie wschodniej są zakryte szmatami. – To żeby nie było widać światła, bo Rosjanie ostrzelają. Tydzień temu tak zrobili. Siedzę, liczę wybuchy, raz, dwa, trzy… Doliczyłam do siedmiu, a tu bach, na moim podwórku! – wykrzykuje, gestykulując. – A następny znowu, bach! Uderzył obok okna, wszystko się sypie, szkło lata! Trzeba było się schować pod stół, ale wybiegłam z domu. Próbowałam uciec przez siatkę do sąsiadów, a tu znowu huk i poczułam takie uderzenie, aż mi oddech zabrało. Dobrze, że byłam ciepło ubrana! Tylko siniak został – demonstruje dziurę w kurtce, pośrodku pleców, zrobioną przez odłamek.

– Chłopcy, bo tak nazywam naszych żołnierzy, od razu przybiegli, żeby sprawdzić, czy jestem cała. Martwili się. Kochani ci chłopcy. Mam jednego syna i mieszka daleko, nie może do mnie przyjeżdżać. To teraz jakbym miała ich wielu! Rozmawiam z nimi jak z dziećmi. Każdy z nich ma w domu babcię, mamę. A tu jestem ja, babcia Masza, ich frontowa babcia – uśmiecha się. – Czasem im pomidorków marynowanych przyniosę, a oni dla mnie czasem lekarstwa. Albo posprzątają. I tak sobie razem żyjemy.

– Wtedy to na nich aż nakrzyczałam, że tak przybiegli od razu, choć kule latały – przypomina sobie. – Ja im mówię: dzieci, o babcię się nie martwcie, swoje przeżyłam. Najważniejsze, żebyście wy byli zdrowi!

***

Babcia Masza nie słyszała o porozumieniach mińskich. Wieści o rozmowach polityków – czy to w tzw. grupie kontaktowej, czy w formacie normandzkim – nie docierają do jej domu na skraju wojny. – Jak to nie strzelają, skoro wciąż strzelają? – dziwi się. – Czego to ludzie nie wymyślą. Wojna jest, a oni tam gdzieś się gimnastykują, żeby jej nie nazywać wojną. I co to zmienia? – znów się dziwi, gdy słyszy, że oficjalnie trwa zawieszenie broni.

Mąż zmarł trzy lata temu. Masza: – Teraz mam już tylko moje kotki i moich chłopców.

Męża pochowała tutaj, na miejscowym cmentarzu. – Wojna, nie wojna, teraz nie mogę już wyjechać z naszej wsi, bo przecież nie zostawię jego mogiłki. Ktoś kwiaty musi dla męża nosić, grób posprzątać.

Masza tak sobie myśli, że nie dożyje końca tej wojny. – Mówię wszystkim sąsiadom, żeby mnie pochowali obok męża. Ja już się tylko martwię, żeby bomba nie rozbiła cmentarza. Żebyśmy chociaż po śmierci byli razem w spokoju. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2021