Mieszkańcy strefy zero

„Żyjemy między wrogimi pozycjami – mówi Natasza z Opytnego koło Doniecka. – My, którzyśmy tu zostali. Ludzie, którzy nie powinni już żyć, ale złośliwie ciągle żyją. I nikomu to nie jest na rękę”.

25.01.2016

Czyta się kilka minut

Opytne, wschodnia Ukraina, styczeń 2016 r. / Fot. Monika Andruszewska
Opytne, wschodnia Ukraina, styczeń 2016 r. / Fot. Monika Andruszewska

W Opytnem panuje cisza. Przerywa ją pojedyncza seria z karabinu maszynowego. Gdy milknie, zaczynają szczekać psy, jakby dalekie strzały były zbliżającym się intruzem, którego trzeba odgonić. Po nich wraca cisza.

– Chciałoby się znów, choć przed śmiercią, usłyszeć śmiech dzieci, rozmowę przy śniadaniu. Takie głosy normalnego życia – mówi po rosyjsku staruszka w różowej chustce. – W naszej okolicy nie zostało ani jedno dziecko. Czasem, gdy słyszę dźwięk silnika, zaraz idę na drogę. Bo może ktoś z sąsiadów wrócił z dziećmi? Ale nie, to znowu auto z żołnierzami.

Droga, którą staruszka ostrożnie stąpa, jest oblodzona, poznaczona lejami. Walonki kobiety ślizgają się, co chwila podtrzymuje ją idący obok ukraiński żołnierz.

To Tamara Anatolijiwna. W Opytnem mieszka od 50 lat.

– Piękna to była okolica – opowiada Tamara. – Emeryci budowali sobie tu dacze, przyjeżdżali zimą i latem na odpoczynek. Proszę zobaczyć, jakie ładne były te domki – pokazuje na otaczające nas ruiny.

Opytne leży na linii frontu, między terytorium kontrolowanym przez Ukrainę i tzw. Doniecką Republiką Ludową (DNR). To tu wstrzeliwała się rosyjska artyleria z Doniecka podczas walk o pobliskie lotnisko. W ciągu prawie dwóch lat wojny większość budynków, których urodę wspomina Tamara Anatolijiwna, przestała istnieć niczym domki z kart. Niektóre dachy zapadły się do środka, inne siła wybuchu zerwała, rozrzuciła po ogródkach. Warstwa śniegu litościwie zakrywa teraz obnażone przez eksplozje wnętrza. Czasem widać kolorowe detale parapetów, ręcznie malowanych okiennic.

– A wzdłuż tej drogi kiedyś rosły drzewa – dodaje staruszka. – Pięknie tu było, tak zielono. Ale wojna niszczy nawet drzewa. Szkoda, tak długo rosły. Zapuściły tu korzenie. Tak jak ja. One, stare drzewa, też nie rosłyby już w innym miejscu.

Z drzew zostały czarne osmolone kikuty. Sennie opadają na połamane płoty ogródków.

Ni priczom

Tej zimy na Donbasie temperatura waha się od minus 10 do minus 30 stopni Celsjusza. W Opytnem nie ma wody, gazu ani prądu. Nie działa ani jeden sklep. Ze wszystkich hodowlanych zwierząt pozostała tylko jedna krowa.

– Mam 86 lat, przeżyłam 86 zim. Dwie ostatnie były najtrudniejsze – mówi Tamara. – Palimy w izbie kozą, ale nie zawsze jestczym ją rozpalić. Wydawałoby się, że pod koniec życia człowiek będzie miał nareszcie spokój. A gdzie tam! – wykrzywia usta w bezzębnym uśmiechu.

Pod męską sportową kurtką Tamara Anatolijiwna nosi więc kilka swetrów, założonych jeden na drugi. – Starość, a ja nic nie mam – powiada. – Tylko dom został, dzięki Bogu. Nie można zostawić domu, bo zaraz zamieszkają w nim żołnierze. Im w końcu też jest chłodno, wybierają jak najmniej zniszczone budynki. A potem, kto wie? Jak przyjdzie DNR, może spalą dom za to, że mieszkali w nim Ukraińcy? Tu nikt złego słowa nie powie ani o Ukraińcach, ani o DNR-owskich, bo nikt nie wie, czyje to będzie terytorium. Jak był ostrzał, modliłam się, ale nie do Boga, tylko do Ukraińców i do tych DNR-owskich żołnierzy: dzieci, tylko nie w nasz dom, nie w nasz dom, po co macie strzelać do takich dziadków!

– Bo my tu we dwoje mieszkamy, razem z mężem – tłumaczy. – Mąż ma cukrzycę i prawie już się nie rusza sam. Podobno tej zimy w Donbasie umarło na grypę już kilkadziesiąt osób. Mnie to nie dziwi. Przecież nie ma tu żadnych lekarstw, higieny, żyjemy jak w średniowieczu. Do lekarza mamy 50 kilometrów. Nie mamy auta, a tu nie jeździ żadna komunikacja. Można dogadywać się z żołnierzami, gdy gdzieś jadą. Ale nie zawsze chcą brać pasażerów na gapę.

– Rodzina? – zamyśla się. – Syn z synową pojechali do Moskwy. Ważne, że zabrali wnuka, bo on ma 20 lat i chciałby na pewno tu gdzieś walczyć. „Wnuczku, Iluszeńka – powiedziałam mu – ty tu ni priczom”. Zrozumiał. Wyjechali zaraz na początku wojny. A teraz nawet nie mogą do nas zadzwonić ani wysłać pieniędzy, bo Ukraina blokuje przelewy z Rosji.

Tamara mówi, że jej życie zaczęło się od wojny i kończy się wojną: – Podczas II wojny światowej byłam dzieckiem. Tamta wojna była łatwiejsza od tej. Można było jakoś żyć. Armie przeszły, zrobiły, co miały, żołnierze walczyli i odchodzili. A tu? Może ja jestem prostą kobietą i tego nie rozumiem, ale co to są te mińskie porozumienia? Kto to wymyślił, dla kogo to ma być dobre? Strzelają trochę mniej, ale też można zginąć.

Ja nie wiem, kto przedłuża tę wojnę – Rosja, Ukraina czy Europa. Pytałam nawet tych z OBWE, jak przyjeżdżali w tych swoich białych autach: „Dzieci, po co wy tu, jedźcie do siebie do domu, niech armie same przeprowadzą swoje bitwy, wtedy wojna szybciej się skończy”.

Między wrogami

Gdy rozmawiam z Tamarą Anatolijiwną, z pobliskich ruin zaczynają nieśmiało wychodzić ludzie. Dwie starsze kobiety, Natasza i Olena, oraz Sasza: drobny, wymizerowany 40-latek o przestraszonych, nerwowych oczach.

– Usłyszałem kobiecy głos, pomyślałem, że chyba nie żołnierze – wyjaśnia Sasza. – Miałem nadzieję, że może jakaś pomoc od Cerkwi albo Czerwonego Krzyża. Bo czasem do nas przyjeżdżają. A widzę, że to nie pomoc, że to ktoś przyszedł sprawdzić, czy my tu jeszcze żyjemy.

Olena, blondynka o zmęczonej twarzy, do domu wróciła pół roku temu. Mówi, że wcześniej spędziła kilka miesięcy w obozach dla uchodźców. – W Opytnem zostało kilkanaście osób, więc zawsze sąsiad przyjdzie, zapyta o zdrowie. A te obozy to tułaczka dla młodych – wyjaśnia powody powrotu. – Nikt nie wiedział, co z nami zrobić, nikt nie wiedział, gdzie mamy iść, nie byliśmy tam nikomu potrzebni. W Dniepropietrowsku czy Zaporożu roboty żadnej nie znajdziesz, robota jest dla młodych. A mi trzy lata zostały do emerytury. Emeryci mają lepiej, dla mnie nie ma już ani roboty, ani jeszcze emerytury.

Olena mieszkała pod Donieckiem przez 40 lat. – Jak mam umrzeć, to tu. Z domu niewiele zostało, siedzimy w piwnicy. Ale czuję, że jestem u siebie. Jak wróciłam, przybiegł do mnie mój czarny kotek – niebieskie oczy Oleny wypełniają łzy. – Od razu mnie poznał, czekał na mnie całe lato w tych gruzach. A na Ukrainie, w obozach dla uchodźców, nikt na mnie nie czeka.

Natasza, postawna brunetka w puchowym płaszczu, w Opytnem mieszkała przez 20 lat. Podczas najcięższych walk uciekała do pobliskiej Awdiejewki. – Możesz do mnie mówić po ukraińsku, wszystko rozumiem – zapewnia. – Ja w tym roku zapomniałam o świętach. Urodziłam się w Sumach, znam wszystkie ukraińskie tradycje, ale zapomniałam o Bożym Narodzeniu. Człowiek każdego dnia martwi się, co do garnka włożyć, to nie zwraca uwagi na kalendarz.

– Okopy pierwszej linii obrony są daleko za nami – wyjaśnia Natasza. – Możesz napisać w Polsce, że Opytne to militarna strefa zero. To znaczy bezpośrednio między wrogimi pozycjami. I my, którzyśmy tu zostali, też jesteśmy takie zero – i dla Ukraińców, i dla separatystów. Oto my, obywatele buforowej strefy zero! Ludzie, którzy nie powinni już żyć, ale złośliwie ciągle żyją. I nikomu to nie jest na rękę.

Życie trwa

– A ilu dobrych sąsiadów tu poginęło! – wzdychają kobiety. – Choćby na tej ulicy! O, tutaj – Natasza wskazuje zgliszcza żółtego domu jednorodzinnego – tu mieszkał Iwan. Zginął zimą zeszłego roku, gdy łowił ryby. Akurat ostrzelali staw z moździerzy. Żołnierzom ciężko było później wyciągnąć jego ciało z wody. A tu – ręka Nataszy przesuwa się na czarny szkielet małego domku – spłonęła żywcem starsza kobieta. Miała problemy z nogami, nie zdążyła uciec.

– A tu, w tym domu, zginął Kola, mechanik – dopowiada Sasza. – Akurat zamykał drzwi, gdy strzelił tam czołg. Prawie nie było co zbierać. On gdzieś tam leży jeszcze, taki rozrzucony. Wtedy każdy martwił się, żeby następny czołg nie trafił w niego samego. I my, i żołnierze, nikt nie myślał o pogrzebach.

– Sasza to jedyny młody, jaki z nami został – chwalą sąsiada kobiety. – Bardzo nam pomaga. Gdzieś indziej byłoby mu pewnie lepiej, ale został, nie chciał nas porzucić. A my tu ciężko pracujemy.

– Cały dzień organizujesz rzeczy, dzięki którym przetrwasz do nocy, a potem idziesz spać. Masz nadzieję, że nie spadnie pocisk. Budzisz się i od nowa – opowiada Natasza. – Bo tak: jest zimno, więc drzewo na opał trzeba przynieść. Raz na trzy tygodnie przyjedzie jakaś pomoc humanitarna od Czerwonego Krzyża, trzeba przynieść. Żołnierze obiecają konserwy, trzeba przynieść. Woda do picia, i żeby umyć choć twarz i ręce, trzeba przynieść. Naładować telefon, żeby zadzwonić do dzieci – trzeba iść do sąsiada, ma generator.

Natasza: – Ukraińscy żołnierze tego nie rozumieją. Jak ginie ktoś z miejscowych, to mówią: a po co on tu łaził pod ostrzałem? Idźcie do domów, siedźcie w piwnicy, tu trwa wojna, tak powiadają. A ja bym tym po dwóch stronach powiedziała: wy idźcie do domów, tu trwa życie. ©

DLA SZPITALA W SWATOWIE

Stowarzyszenie Pokolenie (skupiające ludzi z dawnej opozycji w PRL, którzy dziś pomagają Ukrainie) organizuje kolejny transport dla szpitala psychiatrycznego w Swatowie koło Łuhańska. To największy w regionie taki szpital. Poprzedni transport, złożony z darów przekazanych przez czytelników „Tygodnika”, dotarł tam w październiku (pisaliśmy o tym w „TP” 42/15; wcześniej, w nr. 28/15, ukazał się reportaż o szpitalu – oba teksty, a także zdjęcia z przekazania pomocy, dostępne są na powszech.net/swatowo).
Przelewy (ze „Swatowo” w tytule) można przekazywać na konta:

Przelew krajowy: ING Bank Śląski 89105012141000002319853707

Przelew zagraniczny: SWIFT/BIC: INGBPLPW IBAN: PL89105012141000002319853707

Adres: Stowarzyszenie Pokolenie, ul. Drzymały 9/4, 40-059 Katowice.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2016