Przez ściśnięte gardło. Felieton Zuzanny Radzik

Mam w sobie wyhodowany mięsień wzruszeń patriotycznych. Tylko nie mam go na czym ćwiczyć.

26.09.2022

Czyta się kilka minut

Zuzanna Radzik / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Zuzanna Radzik / FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Kto z nas patriotycznych wzruszeń nie nauczył się w szkole? W końcu gdzie, jak nie w szkole, uczymy się być częścią większej całości albo ciut od niej dystansować? W moim przypadku polonistka z podstawówki nieco przesadzała, wzruszając się do łez każdym wierszem o cierpieniu Polaków i wojnie. Czternastoletni, siedzieliśmy w ławkach skrępowani jej płaczem, czując, że nasze dorastanie musi oznaczać krytyczny dystans do wyciskaczy łez. I już w liceum było jasne, że wzruszać się sprawami kraju nie wypada. Nowocześni jesteśmy przecież. Dla równowagi było jednak harcerstwo, ten dziwny szacunek do ognia i munduru, poczty sztandarowe, hymn i honor wciągnięcia flagi na obozowy maszt. No i gawędy przy ognisku, czasem zbyt pouczające czy ckliwe, ale pasujące do dziwnego nastroju takich chwil. Mam w sobie wyhodowany taki mięsień wzruszeń patriotycznych, nic nie poradzę.

Tylko nie mam go na czym ćwiczyć. Bo przecież nie porwie mnie tłumny marsz w narodową rocznicę. Ani polscy politycy, którzy nie umieją specjalnie w mowy, choć wydawałoby się, że to ważne narzędzie przekonywania i uprawiania polityki. Nie ma się gdzie wzruszyć, nie ma komu dać się pociągnąć, żeby poczuć, że ktoś mnie zabiera we wspólną misję, angażuje do wspólnej sprawy. Lubiłabym się tak poczuć, nawet jeśli XX wiek zaszczepił nam na zawsze podejrzliwość wobec kolektywnych odruchów serca. Lubiłabym… i wtedy przed Parlamentem Europejskim na pierwszej wrześniowej sesji staje Ursula von der Leyen i wygłasza coroczną mowę, nazwaną na wzór amerykańskiego pierwowzoru: State of the Union.

Orędzie o stanie Unii. Słucham sobie przed komputerem i roztapiam się w Wielkim, Wspólnym, Zespolonym i Kontynentalnym. Napawam się podniosłością momentu, że razem znaczy tak wiele, zwłaszcza w tym roku. Mała rzecz, godzinne przemówienie. Niszowy rytuał europejskiego patriotyzmu.

Państwo pewnie tę mowę przeoczyli, bo przegapiły ją też media. W końcu ważniejsze na dziś się zdaje, kim będzie Jacek Kurski, niż jaka będzie Unia Europejska i co w niej słychać najważniejszego. Bardzo wam jednak polecam ten wrześniowy rytuał. Jest do odtworzenia, mowę można jeszcze odsłuchać albo przeczytać. Można sobie zrobić własne święto bycia w Europie i myślenia Europą. Nie wstydzę się specjalnie, że w podniosłej atmosferze siedziałam przed komputerem, patrząc na drobną kobietę ubraną w barwy Ukrainy – ale właściwie to i unijne – która z mocą deklarowała, dokąd europejski polityczny organizm ma razem iść.

„Jeszcze nigdy Parlament nie debatował o stanie naszej Unii, gdy na terytorium Europy toczyła się wojna – zaczęła. – Przywróciliśmy Europie jej wewnętrzną siłę. Będziemy potrzebować całej tej siły”. I mówiła o wojnie w Ukrainie, że „to nie tylko wojna rozpętana przez Rosję przeciwko Ukrainie. To wojna o naszą energię, naszą gospodarkę, nasze wartości; wojna o naszą przyszłość”. Mówiła o cenach energii, ale też o kryzysie klimatycznym, suszy, konieczności trwałych zmian rynku energii, wspólnych inwestycji w nowe rozwiązania i adaptacji do zmian klimatycznych. O solidarnym cięciu zużycia energii, o wspólnym przeciwdziałaniu ekstremalnym zjawiskom pogodowym i suszy, bo zmianom klimatycznym żaden kraj nie da rady w pojedynkę. O dofinansowaniu badań i nowych kierunków, o bezwzględnym wsparciu Ukrainy, ale też konieczności stworzenia systemu dostępnej dla obywateli opieki psychicznej, bo to może im ocalać życie. Mocno i jasno mówiła. Konkretnie, ale też o wizji. A ja dałam się ponieść, bo chciałam na to pozwolić. Chciałam poczucia pociechy i wzmocnienia, że wobec tego wszystkiego jednak myślimy razem, a nie każdy kraj w pojedynkę.

Ile Europa może osiągnąć, gdy jest zjednoczona – stwierdzała stanowczym głosem, powtarzając często o sile tkwiącej w jedności, solidarności, punktując kraje, które niszczą praworządność i zapowiadając walkę z korupcją oraz obcymi wpływami osłabiającymi nasze demokracje. Apelując o polityczną wolę, mówiła: „Chcę Europy, która podchodzi do migracji z godnością i szacunkiem”.

Mówiła, że już czas przeformułować traktaty założycielskie i rozwijać idee ojców założycieli w imię dalszego rozszerzenia, ale też konieczności międzypokoleniowej solidarności, którą trzeba w traktaty wpisać. Wskazała, jakie rysują się nowe horyzonty: „Unia odważniejsza. Bliższa obywatelom w trudnych czasach. Śmielsza w reakcji na historyczne wyzwania i codzienne troski Europejczyków”.

Niech żyje Europa! – zakończyła. Niech żyje! – odpowiedziałam odruchowo przed komputerem, przez ściśnięte gardło. Niech się dalej integruje! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2022