Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W przyszłym roku Niemcy wraz z Europą świętować będą jubileusz: 20 lat minie od upadku komunizmu. 20 lat - a mimo to tamta przeszłość nie chce odejść do historii. Cień rzuca zwłaszcza tajna policja Stasi. Ci, którzy donosili, zdradzali, łamali innym życie, nie mogą liczyć na rozgrzeszenie. Tym bardziej że nazwiska wielu dopiero teraz wychodzą na światło dzienne - w miarę, jak Urząd Birthler (odpowiednik IPN) opracowuje kolejne zasoby archiwalne. A ocenia się, że uporządkowano dopiero 40 proc. archiwum [patrz rozmowa poniżej - red.].
Zdrajca w todze adwokata
Nowe dokumenty pojawiają się też w przypadku postaci, o których przeszłości dyskutuje się od dawna. Na przykład Gregor Gysi: ten 60-letni polityk jest w Niemczech postacią znaną. Za czasów NRD jako adwokat bronił opozycjonistów, po 1989 r. współtworzył partię postkomunistyczną PDS, która potem przeistoczyła się w Partię Lewicy. Dziś jest szefem jej frakcji w Bundestagu. Elokwentny, ulubieniec politycznych talk-show. Błyskotliwa kariera - gdyby nie ciągnące się podejrzenie, że był konfidentem.
Pojawiło się już w latach 90.: będąc adwokatem prześladowanych, Gysi miał zdradzać swych klientów, przekazując Stasi uzyskane od nich informacje. Ponieważ zasiadał już w Bundestagu, sprawę badała komisja parlamentarna i uznała jego współpracę ze Stasi za "dowiedzioną". Gysi zaprzeczał, że współpracował "za wiedzą i zgodą", i ścigał po sądach tych, którzy twierdzili coś innego.
Dokumenty, które pojawiły się niedawno, znów stawiają jego przeszłość w złym świetle. Chodzi o akta z 1979 r., w których Stasi notowała treść rozmów, jakie znany krytyk reżimu Robert Havemann prowadził z żoną i jeszcze jednym dysydentem, wówczas intensywnie śledzonym. W rozmowach uczestniczył też Gysi, wtedy adwokat Havemanna - i z dokumentów wynika, że przekazywał ich treść Stasi. Ów drugi dysydent - był nim malarz Thomas Klingenstein, przyjaciel Havemanna - zdecydował się dziś, że jeśli będzie trzeba, wystąpi przed sądem jako świadek przeciw Gysiemu.
Ten nie tylko uparcie zaprzecza, ale atakuje i Klingensteina, i szefową "niemieckiego IPN-u" Marianne Birthler, niegdyś działaczkę opozycji. Podczas emocjonalnej debaty w Bundestagu Gysi kpił z parlamentu, który postanowił zająć się ponownie jego sprawą, ironizując, że nie musiał utrzymywać kontaktów ze Stasi, bo "prowadziłem rozmowy z samym Komitetem Centralnym partii, a ona była najważniejsza".
Być może jego pewność siebie wynika nie tylko z popularności Partii Lewicy, ale także z tego, że wśród jej polityków taka przeszłość nie jest czymś obciążającym: dziennik "Die Welt" twierdzi, że ze Stasi współpracował co dziesiąty z 203 posłów Partii Lewicy, którzy zasiadają w Bundestagu i w parlamentach wschodnich landów.
Ksiądz przed sądem
Inna sprawa, która rozgrywa się przed sądem w Saksonii, pokazuje, jak historia bezprawia z czasów NRD może trwać nadal. Chodzi o kwestię, kto i w jakich okolicznościach może ujawniać nazwiska konfidentów. Przed sądem stanął pewien duchowny: podał publicznie nazwisko konfidenta, którego donosy doprowadziły do aresztowań - i początkowo przegrał: sąd skazał go na milczenie.
Oskarżonym tym jest człowiek, który już w NRD miał kłopoty z ówczesnym prawem: ks. Edmund Käbisch, były proboszcz katedry w Zwickau - odważny duchowny, w czasach NRD prześladowany. W 2007 r. zorganizował wraz z uczniami z miasteczka Reichenbach wystawę o sytuacji chrześcijan w NRD - i podał na niej pełne dane niejakiego TW "Schuberta". Ten zażądał usunięcia swych danych z wystawy, a gdy tak się nie stało, wystąpił na drogę prawną. Sąd w Zwickau początkowo przychylił się do jego pozwu, uzasadniając swą decyzję tak: "Wskazanie na działalność powoda jako tajnego współpracownika Ministerstwa Bezpieczeństwa NRD mogło skutkować negatywnie dla jego wizerunku i oceny w opinii publicznej oraz wystawić go pod pręgierz" (w roli adwokata byłego konfidenta wystąpił obecny działacz Partii Lewicy).
Potem sąd zmienił zdanie - i zezwolił na podanie nazwiska na wystawie - uciekł jednak od zajęcia stanowiska w kwestii, czy wolność słowa jest ważniejsza od prawa danej osoby do ochrony swych danych.
Lokalny proces, który wzbudził zainteresowanie w całych Niemczech, trwa nadal - i pokazuje po raz kolejny, jak wielkie kłopoty ma państwo prawa z rozliczeniem systemu totalitarnego. Nawet w Niemczech, kraju uchodzącym za wzór obrachunków z nazizmem i komunizmem.
Przełożył WP