Armia umarłych

Już sceneria ma w sobie coś upiornego: dominująca szarość, wilgoć i zimno, do tego wiosenna pogoda, szara, pozbawiona radości... Skoro tak to wygląda dziś, co musieli czuć ludzie, którzy kilkanaście lat temu przekraczali bramy "Stasi-landu?.

08.05.2006

Czyta się kilka minut

Cela w areszcie Stasi w Hohenschönhausen /
Cela w areszcie Stasi w Hohenschönhausen /

Tutaj, w berlińskiej dzielnicy Hohenschönhausen, mieściła się centrala Stasi, owianej grozą tajnej policji politycznej Niemiec Wschodnich. A także bloki mieszkalne jej pracowników. Oraz słynny areszt śledczy, niepodlegający ani prokuraturze, ani zwykłej milicji, tylko bezpośrednio Stasi. Otoczony wysokim murem, wraz z resztą terenu, który w czasach NRD nie figurował na żadnym planie miasta. Terra incognita, dom duchów - z celami, pokojami przesłuchań i nowoczesnymi izbami tortur.

Tajne więzienie tajnej policji w Hohenschönhausen było widownią jednego z najmroczniejszych rozdziałów niemieckiej historii po 1945 r. Założone wkrótce po zakończeniu wojny przez NKWD, do 1950 r. miejsce to służyło za sowiecki "obóz specjalny". Od maja do października 1945 r. Sowieci więzili tzw. internowanych (nazistów, rzeczywistych lub domniemanych, a także wszelkich przeciwników nowego systemu, który powstawał już w strefie okupacyjnej ZSRR) oraz osoby skazane przez sądy sowieckie. Dla tych ostatnich Hohenschönhausen było etapem przejściowym przed transportem do innych "spec-obozów" lub w głąb ZSRR. Oblicza się, że zginęło tutaj ok. 900 osób. Potem utworzono sowieckie więzienie śledcze, zaś po powstaniu NRD kompleks budynków przejęło (w 1950 r.) i z czasem rozbudowało Ministerstwo Bezpieczeństwa (czyli Stasi).

Po jej rządami do Hohenschönhausen trafiali "wrogowie państwa i ustroju socjalistycznego", "sabotażyści", opozycjoniści, uciekinierzy ujęci na zielonej granicy. W ciągu prawie 40 lat, aż do upadku NRD, przez Hohenschönhausen przewinęło się ponad 40 tys. aresztantów - więzionych w skrajnie ciężkich warunkach.

Po upadku komunizmu dawne więzienie zamieniono na miejsce pamięci i muzeum. I tak było przez kolejne lata. Aż w końcu dawni oprawcy ze Stasi, którzy pamięć o swych ofiarach odbierali zawsze jako prowokację, postanowili dać publicznie wyraz swemu niezadowoleniu.

Pracownicy muzeum nie dostrzegli nic podejrzanego w tym, że w połowie marca swe przybycie do Hohenschönhausen zaanonsowała wycieczka "historyków z Saksonii". Wycieczka, jak wiele innych, składała się z dwudziestu kilku starszych mężczyzn. Nic dziwnego nie zauważył też przewodnik, były więzień. Dopiero pod koniec zwiedzania, gdy wycieczka dotarła do izb tortur, okazało się, że posiwiali mężczyźni to byli wyżsi oficerowie Stasi, którzy postanowili zlustrować swoje dawne miejsce pracy.

W tym miejscu lustratorzy, dotąd w milczeniu słuchający opowieści przewodnika, w końcu dali upust narastającej złości. Tortury? Bzdura, tu nie było żadnych tortur! "Macie w ogóle jakieś dowody?" - wrzasnął jeden z "historyków". Inni dołączyli, wykrzykując coś o "fałszowaniu historii". Liderem "wycieczki" okazał się niejaki Wolfgang Schwanitz, 75-letni dziś były generał i były wiceminister bezpieczeństwa.

Podobną "wycieczkę" poprowadził wkrótce inny eks-generał, Werner Grossmann, ostatni szef wywiadu zagranicznego NRD. Ot, taka rozrywka dla emerytów. Pardon, nie rozrywka: walka o zachowanie dobrego imienia instytucji, która walczyła o pokój i socjalizm.

Ministerstwo Bezpieczeństwa zostało rozwiązane w 1990 r. Pracownicy muzeum wspominali potem, że "oficerowie w stanie spoczynku" (jak się w końcu przedstawiali) robili wrażenie upiorne. Jak tolkienowska "armia umarłych".

Teraz emeryci już się nie krępują, nie sięgają po "operacyjny kamuflaż". Byli pułkownicy i generałowie coraz częściej występują otwarcie - i coraz bezczelniej. Najwyraźniej przezwyciężyli już odrętwienie i szok, w jaki popadli 16 lat temu. Budzą się. Są dobrze zorganizowani. Na cel biorą zwłaszcza muzea i miejsca pamięci, a także swoje dawne ofiary, które obrażają, występując publicznie. Zaalarmowało to Marianne Birthler, dawną opozycjonistkę, dziś stojącą na czele urzędu zawiadującego archiwami Stasi.

W połowie kwietnia "czekiści" uderzyli ponownie: przybyli tłumnie (w liczbie ok. dwustu; zebranie takiej liczby nie było trudne o tyle, że wciąż mieszkają w "swoich" blokach) na publiczną dyskusję, zorganizowaną przez władze dzielnicy Hohenschönhausen, która chciała postawienia tablic pamiątkowych, przypominających o dawnej "strefie zamkniętej". Gromkie protesty emerytów "w stanie spoczynku" wywołały już same słowa "komunistyczna dyktatura" na planowanych tablicach. Krzyczeli, że nie będą dłużej znosić w "swojej" dzielnicy "kłamstw produkowanych przez wroga klasowego". Przedstawiali się dumnie stopniami oficerskimi, a nawet liczbą "rozpracowanych obiektów", aby następnie występować "przeciwko stygmatyzacji".

Ofensywa "byłych" rozpoczęła się już trzy lata temu, ale początkowo mało kto ją zauważył. Pierwszym wyraźnym jej sygnałem był dwutomowy zbiór tekstów pt. "Die Sicherheit" (Bezpieczeństwo). Autorzy, byli wyżsi oficerowie Stasi, przedstawiali w nim swą działalność, rzecz jasna w jak najlepszym świetle. Potem ukazywały się kolejne książki, pokazujące Stasi jako zwykłą tajną służbę, jak wszystkie inne. Próżno szukać w nich choćby refleksji, nie mówiąc o poczuciu winy. Jest za to cynizm, ideologia (wydawałoby się, dawno umarła) i samousprawiedliwianie.

Być może cała sprawa nie zasługiwałaby na uwagę, gdyby "emeryci" nie mieli wsparcia politycznego. Trudno nie dostrzec związku pomiędzy tym, że ich ofensywa rozpoczęła się dopiero w ostatnim czasie, a faktem, że rząd Berlina - będącego osobnym landem, z własnym parlamentem - tworzą od kilku lat postkomuniści (PDS) do spółki z socjaldemokratami (SPD). Nie kto inny, ale berliński minister kultury Thomas Flierl (z PDS; przed 1989 r. enerdowski funkcjonariusz) zaszczycił swą obecnością imprezę organizowaną przez byłych ubeków. I nazwał ich "świadkami epoki".

Swoją rolę w przebudzeniu "armii umarłych" miały też zapewne przejawy "Ostalgii", czyli nostalgii za NRD. A dokładniej może nie tyle samo zjawisko, co dowartościowujący je sposób, w jaki próbowano na nie czasem odpowiedzieć. Telewizja organizowała więc "Ostalgie-shows", produkowano filmy (jak "Słoneczna Aleja" albo "Good Bye Lenin"), które jednak banalizowały czasy komunistyczne. Mimo wszystko, trudno wyobrazić sobie odpowiednik filmu "Good Bye Lenin", który byłby poświęcony dyktaturze brunatnej. Szkód, które spowodowały w umysłach te produkcje telewizyjne i kinowe, raczej nie odrobi najnowszy film poświęcony NRD: "Das Leben der Anderen" (Życie innych), wstrząsający obraz, ukazujący brutalność Stasi.

Czy to znamiona rewizjonizmu historycznego w 17 lat po upadku Muru? Nie brakuje w Niemczech głosów, formułowanych zwłaszcza w kręgach byłych komunistów, domagających się zamknięcia archiwów i rozwiązania urzędu kierowanego przez Birthler. Dołączył do nich niedawno Hans Modrow, były premier NRD: archiwa, oświadczył ów honorowy przewodniczący PDS, nie powinny być dłużej wykorzystywane jako "polityczny instrument do niszczenia NRD-owskich biografii". Zaś nowy wiceprzewodniczący SPD, Jens Bullerjahn (zarazem minister finansów landu Saksonia-Anhalt), publicznie wziął w obronę byłych pracowników Stasi, argumentując, że "także z nimi należy współpracować". Choć w jego przypadku chodzi raczej o głosy: Bullerjahn, wschodząca gwiazda SPD, próbuje w ten sposób "łowić" wyborców PDS.

Co ciekawe, można doszukać się wielu paraleli - w tym podobnej argumentacji - pomiędzy niegdysiejszym wołaniem o zakończenie rozliczeń z dyktaturą brunatną a postulatami zakończenia obrachunków z dyktaturą czerwoną. Zarówno po roku 1945, jak i po roku 1989, winni - także ci zwani "oprawcami zza biurka", ponoszący odpowiedzialność polityczną - doświadczyli w gruncie rzeczy traktowania bardzo łagodnego, bo jedynie na takie pozwalało państwo prawa. Z tego także powodu zarówno po roku 1945, jak i po roku 1989 nie udało się rozliczenie obu systemów totalitarnych na gruncie prawa karnego.

Pozostały jednak inne sfery - historyczna, polityczna, moralna. Tutaj obrachunek z przeszłością - i brunatną, i czerwoną - nie zakończy się nigdy.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2006