Przekreślony napis „Europa"

Do Ulcinja ciągle jeszcze dociera niewielu. Jadąc magistralą adriatycką na południe mijamy wszakże o wiele bardziej spektakularne miejsca czarnogórskiego wybrzeża: Hercegnovi, Perast, Kotor, Budvę... W miasteczku Ulcinj przytłaczająca większość to Albańczycy. Tu osiedliło się wielu uchodźców z Kosowa. Tu na weekend wpadają swoimi zdezelowanymi, wypakowanymi po brzegi mercedesami mieszkańcy Prisztiny czy Mitrovicy (do przejścia granicznego z Albanią jest zaledwie 10 kilometrów). Z meczetów pięć razy dziennie wzywają do modlitwy nagrani na taśmie muezini. W sklepiku z islamskimi dewocjonaliami ubrana w pełny czador młoda niewiasta sprzedaje pirackie filmy religijne. Wśród nich znajduję za symboliczne 3 euro... "Drogę do Guantanamo" Michaela Winterbottoma. Zachwycona dziewczyna próbuje wcisnąć mi jeszcze jakieś kreskówki o życiu Mahometa. Pewnie bierze nas za islamskich neofitów.

25.09.2006

Czyta się kilka minut

***

Kiedy wjeżdżamy do Ulcinja zmęczeni podróżą krętymi, górskimi drogami, orientujemy się, że ktoś nas śledzi. Od dłuższego czasu biały ford wyraźnie sugeruje, by zjechać na pobocze. Oczyma wyobraźni widzimy już nasze nerki odpływające w kontenerach z lodem z albańskiego portu Durrës na Zachód. Ale co tam - zew przygody każe się zatrzymać i stawić czoło albańskiej mafii. Jej domniemany wysłannik ma na imię Selim i łamaną polszczyzną proponuje swoje lokum w starej części miasteczka. Niezdrowo podekscytowani zdążamy w kierunku spadającej do morza kamiennej twierdzy. Selim ze swadą opowiada o swoich pirackich korzeniach. Wielu rodowitych ulcinjan to potomkowie morskich awanturników, którzy w czasach osmańskich zbuntowali się przeciwko sułtanowi i łupili beztrosko cały niemal Adriatyk. Opowieści Selima nie rokują dla nas najlepiej, ale decydujemy się skorzystać z jego oferty. Już na wstępie każą nam pozostawić buty za progiem - jak w każdym porządnym muzułmańskim domu.

W starym Ulcinju na ogół mieszka niewielu miejscowych. Więcej tam kotów niż ludzi. Plączą się między nogami, kiedy przedzieramy się przez labirynt stromych uliczek, żebrzą bezwstydnie w tawernach, wygrzewają leniwe cielska na grobowcach pobliskiego cmentarza. Stary Ulcinj to prawdziwa twierdza chroniąca nielicznych przybyszów przed zgiełkiem i chaosem pleniącej się w dole nowej części miasta. Tam wraz z pierwszym zmrokiem nadmorskie bary i dyskoteki rozpoczynają bezwzględną walkę o klienta. Chodzi o to, żeby zagłuszyć konkurencję. W repertuarze króluje rzecz jasna turecki "turbo folk", ale trudno w tej narastającej z każdą godziną kakofonii wyłowić choćby jedną zwartą linię melodyczną. Przy nadmorskim deptaku nocą budzi się życie. Z domów wylegają całe rodziny: brodaci starcy w wełnianych czapeczkach, ich żony w zwyczajowych białych chustach, wystrojona do granic przyzwoitości miejscowa kawalerka. Niemowlęta, nagie lub w samych tylko przyciężkich pampersach, wylegują się na gazetach pogrążone mimo potwornego hałasu w beztroskim śnie. Większości ulcinjan nie stać na zabawę w lokalu, wyciągają więc przyniesioną z domu wałówkę i raczą się, obserwując gęstniejący tłum. Pachnie pieczona kukurydza i baranie szaszłyki. Nagle od morza zrywa się ścinający z nóg wicher. Targa na głowach chustki, wzbija w górę tumany piachu, przewraca stragany z nadmorską tandetą. W powietrzu ponad spanikowanym tłumem fruwają parasole i dmuchane delfiny. Słychać krzyk przebudzonych dzieci. Błyskawice oślepiają niczym flesze. Z nieba spadają pierwsze ołowiane krople. Kto żyw pędzi szukać schronienia. Ale nic to. Muzyka dudni dalej niczym orkiestra z "Titanica".

***

W Ulcinju ma się wrażenie, że nikt nie pracuje. Działa jedynie mała gastronomia, nieliczne sklepiki i pensjonaty. Bliskość albańskiej granicy, promy do Włoch odpływające z niedalekiego miasta Bar sugerują mniej konwencjonalne formy zarabiania na życie. Za dnia plaża miejska pęka w szwach, ale jakże osobliwa jest kategoria samych plażowiczów. Kompletnie odziani starcy i staruszki wpatrują się godzinami w morze. Młodzież męska tankuje swoje wodne maszyny, a pełne do połowy plastikowe kanistry pozostawia na wiele godzin w pełnym słońcu. Na plażę przychodzi się, by odespać noc spędzoną na nadmorskim deptaku. Nieliczni zanurzają się w wodzie. Trudno jest zrozumieć obyczaje ściśniętych jak sardynki tubylców - wszak tuż obok Ulcinja znajduje się pamiętająca czasy jugosłowiańskiej świetności Wielka Plaża, kilkanaście kilometrów pięknego piaszczystego wybrzeża. Przyjeżdżali tu ongiś nudyści zza żelaznej kurtyny. Dziś pozostały jedynie pseudotropikalne parasole i nazwy w stylu "Copacabana". W drugiej dekadzie sierpnia plaże świecą pustkami. Dla Czarnogórców z Ulcinja to żadna atrakcja. Najwyraźniej dobrze czują się w ludzkiej ciżbie, wśród swoich. Zupełnie inaczej niż my, przyjezdni, poszukujący choćby skrawka niezagospodarowanego wybrzeża.

Prawdziwa wielokulturowa uczta czeka na nas w miejscowych konobach, gdzie najłatwiej niwelują się wszelkie pytania o to, gdzie zaczyna się czy kończy Europa. W naszej ulubionej, ukrytej w nowej części miasta, wita nas Lulzim, podobny do Zinedine'a Zidane'a imigrant z Kosowa. Mówi płynnym angielskim, a gdy nie ma szefa, wkłada koszulkę z napisem "Italian gigolo. 500 euro per night". Kiedy na stół wjeżdżają bakłażanowe chipsy z jogurtem i czosnkiem, kalmary faszerowane prszutem i serem, a w szczególności duże ilości miejscowego wina Vranac, zaczynamy snuć utopijne wizje świata bez granic, marzyć głośno o wielkiej ludzkiej rodzinie, a miejscowi wtórują nam, rozbudzając wstydliwe pokłady jugonostalgii. Większość z nich cieszy się jednak z tego, że ich kraj lada dzień definitywnie oderwie się od protekcjonalnego, serbskiego brata. Choć początki niepodległości będą na pewno ciężkie. Czarnogóra to nie Chorwacja. Znacznie bardziej dzika, bałaganiarska, bardziej wychylona na Wschód niż na Południe. Trudniej ją polubić, ale jeśli już się uda, zostaje na dłużej, zapada w nas o wiele głębiej.

***

Będąc turystą, nie sposób pozostać w Ulcinju niezauważonym. Pamiętam, że jak tylko przybyliśmy na miejsce, nasz gospodarz natychmiast rozpuścił wici pośród znajomych właścicieli knajp. Kiedy wieczorem zapragnęliśmy zobaczyć z bliska morze, które niczym na romantycznych płótnach z hukiem rozbijało się o skały, zza węgła zaraz wychynęli miejscowi potentaci w dziedzinie grilowanych ryb i jagnięciny zapiekanej w kuskusie. I nuż nas zachęcać do degustacji wszelakiej, z darmową rakiją włącznie. Jeden z nich, zwalisty jegomość z cygarem w zębach, wydał nam się zrazu znajomy. Tak, nie myliliśmy się. Nie był to bohater jakiegoś dawno oglądanego filmu o włoskiej mafii. Jego zdjęcie zdobi przecież okładkę przewodnika po Czarnogórze wydanego przez "Bezdroża"! Dumny restaurator sam zaproponował złożenie autografu na posiadanym przez nas egzemplarzu, po czym ugościł po królewsku, mając nadzieję na dłuższą komercyjną znajomość. My jednak, niewdzięczni, woleliśmy penetrować inne jeszcze obecne w mieście gastronomiczne przybytki, a zwłaszcza te oblegane przez ludność miejscową. Następnego wieczoru potajemnie przemykaliśmy obok gościnnej konoby, aby przekroczyć progi jej najbliższego konkurenta. Ten nie miał aż tak dobrego PR, ale za to okazał się skromnym, towarzyskim Czarnogórcem pochodzącym dla odmiany z Dubrownika, zapalonym wilkiem morskim i mistrzem w przyrządzaniu pomidorowej zupy rybnej. I on jednak uznał, że skoro wybraliśmy jego lokal, zapewne będziemy się w nim stołować już zawsze. Znowu więc przez kolejne noce skradaliśmy się chyłkiem uliczkami starego Ulcinja, by poznać inne jeszcze smaki Czarnogóry kresowej.

Spośród wszystkich po stokroć bardziej urokliwych miejsc Ulcinj właśnie ma posmak prawdziwej wakacyjnej przygody. Oglądaliśmy po drodze architektoniczne i krajoznawcze perełki, kurorty udające zachodni blichtr, miasteczka-bombonierki, w których wszystko: cerkiew, kościółek, wysepka na morzu, okalające zatokę pasmo gór mają posmak skończonej doskonałości i tam chciałoby się dożyć końca swoich dni. W takich miejscach ma swój dom muzyk Goran Bregović, nieruchomości wykupują masowo młodzi Brytyjczycy (stąd ceny domów liczy się w milionach euro), w innych znowu bawią się do upadłego nowobogaccy Rosjanie, a gdzie indziej niejaki Michael Douglas planuje zakup letniej rezydencji.

Dawna Czarnogóra powoli odchodzi więc w niepamięć. Jeszcze tylko w takich miejscach jak Ulcinj można poczuć atmosferę bałkańskiego kotła, miejsca na rubieżach europejskiej cywilizacji, w którym tylko nieliczni myślą o tym, jak wykorzystać swój turystyczny potencjał, a zachodnie mody mieszają się z lokalną tradycją, tworząc nową, zaskakującą jakość. Nigdy nie zapomnę pewnego późnego popołudnia, kiedy to u stóp naszej średniowiecznej twierdzy, tuż przy parkingu, gdzie udało nam się zaparkować samochód, zobaczyliśmy bijącą po oczach łunę. Liczyliśmy skrycie na jakiś cud natury, okazało się jednak, że trafiliśmy na plan potwornie kiczowatego teledysku. Główną rolę grał wypomadowany bałkański goguś, wokół kłębił się tłum roznegliżowanych panienek, w tle zaś prezentowała się karykaturalnie długa limuzyna. Z głośników rozbrzmiewały rytmy bałkańskie. Kiedy indziej błądząc po labiryntach starego miasteczka, zobaczyliśmy rozłożone na stromych schodach orientalne poduszki i młodych ludzi, którzy beztrosko rozłożeni sączyli piwo i drinki. W tle rozlegała się dziwnie egzotyczna w tym miejscu muzyka klubowa. Właściciel knajpy okazał się studentem z kosowskiej Prisztiny, który w sezonie prowadzi w Ulcinju swój mocno alternatywny biznes. Leżeliśmy na rozległym tarasie okupując jedyną sofę i oglądając rozciągającą się w dole panoramę miasta. Mieliśmy na wyciągnięcie ręki dwa światy: ten tutaj, nowoczesny, wysmakowany, pełen europejskich ambicji, a w dole jego całkowite przeciwieństwo: wspomnianą już orgię dźwięków, zapachów, bezwstydnych spojrzeń i ocierających się w tłumie spoconych ciał.

Jadąc z Ulcinja w kierunku granicy albańskiej, można trafić na wyspę Adę, utworzoną z jednej strony przez adriatyckie wybrzeże, a z dwóch pozostałych przez odnogi rzeki Bojany, która wpada w tym miejscu do morza. To dlatego w lokalnych knajpach serwują ryby zarówno słodkowodne, jak i morskie. Wzdłuż rzeki ciągną się rzędy drewnianych domków oraz przedziwne konstrukcje rybackie. Po drodze mijają nas wesołe brytyjskie mikrobusy, niedbale pomalowane w kwiaty i "pacyfki". Młodzi posthippisi jadą na wyspę zażywać uroków naturyzmu. Gdybyśmy ujrzeli nagle znak drogowy z przekreślonym napisem Europa, nie zdziwilibyśmy się zbytnio. W powietrzu unosi się atmosfera końca, jakiejś definitywnej granicy, choć rozum podpowiada, że pejzaż po albańskiej stronie pewnie niczym się nie różni. Stajemy na mostku prowadzącym na wyspę. Obok nas mieszkające w Czarnogórze albańskie rodziny stoją zapatrzone w nie tak odległe ojczyste góry. I choć przeczy to zdrowemu rozsądkowi, nam wydaje się, że dalej nie ma już nic.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2006