Kuźniczka

Garść piachu rzucona między morze aniebo. Trochę sosen, przerzedzonych przez zimowe sztormy. Wioska ogęstej zabudowie, jakby domy przytulały się do siebie przestraszone wodą po jednej idrugiej stronie. Położona na Półwyspie Helskim, najmniej znana miejscowość na najbardziej znanym odcinku polskiego wybrzeża.

22.08.2007

Czyta się kilka minut

Fot. Biuro Promocji Jastarni /
Fot. Biuro Promocji Jastarni /

Garść piachu rzucona między morze a niebo. Trochę sosen, przerzedzonych przez zimowe sztormy. Wioska o gęstej zabudowie, jakby domy przytulały się do siebie przestraszone wodą po jednej i drugiej stronie. Położona na Półwyspie Helskim, najmniej znana miejscowość na najbardziej znanym odcinku polskiego wybrzeża.

Niebezpieczny pocałunek

Tu półwysep jest najwęższy - ok. 200-300 metrów. Po jednej stronie Bałtyk, po drugiej Zatoka Pucka. Z paru miejsc w Kuźnicy (i z paru okien) można oglądać równocześnie i jedno, i drugie: morze huczące od fal i połyskującą od słońca spokojną zatokę (to wtedy, gdy wieje nord lub nord-west), albo odwrotnie. Do wyboru. Nic dziwnego, że herbem Kuźnicy jest całująca się para - morze z zatoką. Czasami dosłownie. Bo raz na kilkanaście, kilkadziesiąt lat zdarzają się "deptki", przelewanie się morza przez półwysep w czasie gwałtownych sztormów, gdy północny wiatr podnosi poziom wód. To katastrofa wciąż wisząca nad tym miejscem. Ale w letnie południe, gdy światło odbite od wody prawie pozbawia widzenia, a uliczki Kuźnicy są rozpalone od słońca, katastrofa to ostatnia rzecz, jaka przychodzi do głowy.

Łowcy

Ci najbardziej wytrawni celują w czerwiec albo w przełom sierpnia i września. Nie tylko dlatego, że to pory pozasezonowe i jest bardziej pusto. Sklepiki są jeszcze nieczynne albo się zamykają, po uliczkach snują się krępe miejscowe pieski i nieliczni mieszkańcy. Mocniej wieje, a noce są chłodniejsze. I właśnie wtedy światło jest najwspanialsze. Światło północnego morza, oślepiające, ostre, prawie dotykalne. Łowcy chodzą na długie spacery lub zagrzebani w dołkach na plaży, osłonięci od wiatru pławią się w promieniach, wciągając głęboko zapach słonego powietrza.

Przyjeżdżają tu na wschody i zachody - spektakle, które każą dzień w dzień wychodzić jak do teatru. Sceny są dwie: najpierw idzie się nad morze, a potem na drugą stronę, by sprawdzić, jak te same purpurowo-żółte chmury odbiją się w wodach zatoki. Stały rytuał łowców światła.

Droga

Kuźnica jest przecięta na pół drogą wiodącą z Władysławowa i Chałup do Jastarni, a dalej do Juraty i Helu. Sąsiedztwo popularnych miejscowości oznacza nieustannie przepływającą przez miejscowość rzekę samochodów. Lecz myliłby się ten, kto by sądził, że to wyłącznie kłopot. Droga jest bowiem częścią wypoczynku. Przyglądanie się ludziom pędzącym do nadmorskich kurortów, podczas gdy samemu jest się w miejscu (mijanym niedbale), na które zwykle nie zwraca się uwagi - jest niezwykle odprężające. Daje poczucie udziału w czymś wyłączonym z normalnego hałaśliwego świata: dyskotek, pól namiotowych i tego wszystkiego, co dla rodaków stanowi sedno wypoczynku.

Bo w Kuźnicy ziemia jest na wagę złota. Tu jest za wąsko, by postawić pole namiotowe czy porządny wielki bar całonocny albo wybudować kolejny szpetny pensjonat "Perła Bałtyku" (nie licząc leżącej opodal, powstałej w latach 70. "dzielnicy" o wiele mówiącej nazwie Syberia). Więc nie ma wycieczek ani obozów, a tylko "indywidualni". Często ci sami ludzie, których spotkało się rok, pięć, dwanaście, w niektórych przypadkach parędziesiąt lat temu. Dużo matek z dziećmi, często wielopokoleniowe rodziny. Trochę starej i młodej inteligencji, rentierów, garść artystów (ale nie tabloidalnych). Warszawa, Kraków i Poznań. Wszystkich łączy poczucie, że są we własnym gronie, w miejscu dopasowanym do swoich upodobań i przyzwyczajeń. Oto co nas różni od tych pędzących do Jastarni czy Juraty. Tak, bez tej drogi, mimo jej uciążliwości, nie byłoby tak miło.

Ryba i krzyż

W tak małej miejscowości trudno mówić o centrum, po pięciu minutach te same osoby spotkać można w sklepikach, kawiarni słynnych państwa Krajewskich czy na rybce "U Dawida". Ale są dwa miejsca niezmiennie organizujące cały ruch - wszystko jedno, przyjezdnych czy miejscowych. Pierwsze to port. Betonowe nadbrzeże, przy którym kołyszą się kutry mlaskające kadłubami o wodę, zwykle malowane na żółto-niebiesko. Wczesnym rankiem, gdy rybacy przypływają po wybraniu sieci, czeka na nich zawsze tłumek. Sąsiedzi wpadają sprawdzić, jak poszedł połów, gospodynie przychodzą po ryby na obiad dla gości, wczasowicze i ich dzieci stanowią asystę. Potem rozplątywanie sieci, pierwsze piwka na ławce, sączone przez tych, którzy nigdy nie mają określonego zajęcia ("Jak dzisiaj zaczynamy: przyrodniczo czy geograficznie?" "Przyrodniczo" - pada odpowiedź i w ręce pojawia się puszka "Żubra" zamiast "Tatry"). Bo port był sercem i racją istnienia tej społeczności na długo zanim przybyli tu pierwsi letnicy w latach 20. ubiegłego wieku. Tak zostało do tej pory, mimo Unii, zakazu połowu dorszy i inspektorów, Manuela Barroso czy pewnego młodzianka z Ligi Polskich Rodzin jako niedawnego ministra od spraw morskich. Wieczorami wzdłuż portowej zatoczki "promenaduje" się, siada w którejś ze smażalni lub po prostu patrzy na zatokę i kołyszące się kutry.

Drugim miejscem jest kościół. Czerwono-ceglany, z grynszpanową iglicą na wieży - charakterystycznym znakiem Kuźnicy, widocznym nawet z Pucka. Wybudowany w skromnym stylu neogotyckim, z podpisanymi ławkami jak u protestantów i drewnianym sklepieniem. Wybudowano go siłą lokalnej społeczności w latach międzywojennych, a pierwszy ksiądz tej parafii, Ksawery Szynelewski, w 1939 r. podzielił los polskiej i kaszubskiej inteligencji tej ziemi - został rozstrzelany w Piaśnicy. Codziennie dzwon obwieszcza Msze i Anioł Pański. Tadeusz Kantor, który przyjeżdżał tu przed wieloma laty, regularnie wysyłał chłopaka swoich gospodarzy do księdza ze stanowczym przykazaniem, aby przestał kołysać dzwonem, bo to go rozprasza... W kościele w sezonie odprawia Msze i wygłasza kazania znany biskup, który wypoczywa tu od niepamiętnych czasów. Można go spotkać na plaży, dyskretnie wygrzewającego się w czarnych spodenkach, albo w porcie na przechadzce, w końcu - w kościele, spełniającego w liturgicznych szatach Ofiarę Pańską.

Świetne kazania przyciągają tłumy, przed konfesjonałem rano i wieczorem stoi spora kolejka wczasowiczów. W kuźnickim kościele jest jakaś cicha siła, jakiś magnes, który często każe w drodze z plaży bądź do sklepu wejść choć na chwilę, na jedno "Zdrowaś...", "Ojcze...", na jedną prośbę i podziękowanie. Bo tu wszędzie blisko. I nad wodę, i na rybkę. Do Boga też.

Kaszubi morscy

Mieszkańcy Kuźnicy: gospodynie utrzymujące swoje domki w aptekarskiej czystości, rybacy w charakterystycznych czarnych czapkach z daszkiem. Są poważni i rzetelni, niezbyt wylewni, trochę nieufni (choć to się stopniowo zmienia). Żyją w swoim świecie, dla którego letnie miesiące to zaledwie epizod w rocznej codzienności. Należą do tzw. morskich Kaszubów, mówią odmianą kaszubskiego różniącą się od tej z Kartuz czy Kościerzyny. Miejsce, które zamieszkują, było przez dziesiątki lat w izolacji, jak na wyspie. O wszystkim, co poza półwyspem, mówią "ląd" - z "lądu" idą chmury, "na ląd" jedzie się na zakupy.

Kiedy się tu osiedlili, tego dokładnie nie wiadomo. W XVII w. w czasie wojen ze Szwecją król Władysław IV kazał w tym miejscu wybudować fort, potem w kronikach pojawiła się wzmianka o działającej karczmie w "Kusfeld" - tak aż do 1918 r. nazywano Kuźnicę. W XIX w. była tu już spora osada rybacka, słynąca umiejętnościami swoich mieszkańców: to oni pierwsi obwieszczali przybycie łososi czy ławic śledzi, pierwsi wynaleźli pułapki na foki (które przyczyniły się do wyeliminowania tego gatunku z "pucyfiku"). Izolacja i odległość od jakiejkolwiek władzy sprzyjała osiedlaniu się tu niespokojnych duchów - tych, którzy mieli na karku wykroczenia przeciw prawu bądź uciekali przed ostracyzmem swoich środowisk. Ktoś uciekł ze Szwecji, ktoś schronił się tu przed wyrokiem pruskiego sądu na "lądzie". Tutaj, na tej łasze piachu, można było czuć się bezpiecznym.

Góra Libek

Odległa jakieś dwa kilometry od Kuźnicy, najwyższy punkt na półwyspie. Porośnięte lasem wzniesienie urywa się od strony morza, tworząc piaszczysty klif. Jak pogoda kiepska, jest obowiązkowym celem pielgrzymek wczasowiczów (jeśli akurat nie siedzą w naleśnikarni Pogodne Dania).

Jak mówi podanie, rzecz działa się w XVIII wieku. W zimową noc, w czasie sztormu statek "Lübeck" osiadł na mieliźnie i zaczął tonąć, zalewany lodowatymi falami. Mieszkańcy poczekali, aż załoga przestanie być problemem, a morze wyrzuci ładunek na brzeg. Nie różnili się w tym postępowaniu od innych nadbrzeżnych ludów: z Irlandii, Szkocji czy Bretanii. I jak w przypadku tego typu społeczności, czas nie zaciera wszystkiego. Dlatego nie bądźcie zbyt nachalni wypytując, skąd nazwa najwyższego wzniesienia na półwyspie.

Wschodni wiatr

Filigranowa starsza pani nagle zatrzymuje się na środku drogi, ale równie dobrze może się to zdarzyć w sklepie lub pod kościołem. Zatrzymuje się i śpiewa, bez wyraźnej jednej linii melodycznej, we własnym języku, wysokim tonem wyrzucając gwałtownie słowa. Wtajemniczeni wiedzą, co to oznacza: dzisiaj w nocy, najdalej jutro, przyjdzie wschodni wiatr. Starsza pani, mieszkająca w małym dom­ku pełnym kotów, była bardziej czuła niż satelity meteo i barometry. W sezonie ten śpiew oznaczał wspaniałą upalną pogodę i zimne prądy, które powodują, że woda w morzu staje się krystalicznie czysta i seledynowa, a jej temperatura spada czasem do 7 stopni w środku lata!

Ta pani, podobnie jak i wiele innych kuźnickich mieszkańców, miejsc, zwyczajów, tworzy mikrokosmos, odkrywany rok po roku, kolekcjonowany skwapliwie, aby w zimowe dni w kamiennych miastach opowiadać sobie o "kuźniczce", wyczekując powrotu. Bo wracam tu od prawie dwudziestu lat, przywieziony pierwszy raz przez żonę, a moje dzieci znają to miejsce od urodzenia. Kuźnica jest częścią naszego życia, niezbywalną, oczywistą. Niezależnie, gdzie jadę na wakacje, jakimi obcymi krajami i krajobrazami się zachwycam, zawsze w końcu odnajdujemy się tam, na skrawku lądu, garści piachu między wodą a niebem.

---ramka 530207|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2007