Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
André Frossard, autor znakomitej książki o św. ojcu Kolbe (wyd. polskie „Pamiętajcie o miłości”), pisząc ją odkrył, że nawet jeśli w wyniku procesu nie dojdzie do beatyfikacji, to zebrane materiały (tzw. Positio) są kopalnią rzetelnych informacji o osobie, której dotyczą, i czasach, w których żyła. W procesy beatyfikacyjne i kanonizacyjne Stolica Apostolska angażuje swój prestiż i wiarygodność. Pamiętam, jak w 1985 r. zakwestionowano rzetelność procesu kanonizacyjnego Marii Goretti, dopatrując się w nim manipulacji. Wtedy Watykan podjął precyzyjną rewizję procesu i ostatecznie zarzut został odparty. Dlatego zgłaszane do Kongregacji zarzuty zawsze są traktowane poważnie. W przypadku wątpliwości odstępuje się od postępowania procesowego, w końcu nikt nie musi być beatyfikowany, bo świętość nie jest wynikiem beatyfikacji ani kanonizacji. Kościół wierzy w świętych niekanonizowanych i czci ich w dniu Wszystkich Świętych. Jeśli kogoś ogłasza świętym, to po to, by ukazać światu piękno świętości. Były przypadki, że nie kanonizowano kanonicznie uznanych kandydatów na ołtarze, że z racji politycznych dziesiątki lat zwlekano z kanonizacją, np. żeby nie prowokować jakiegoś reżimu, kanonizując jego ofiary. Warto tu dodać, że ogłoszenie kogoś świętym czy błogosławionym nie oznacza, że był on człowiekiem powszechnie uwielbianym, wolnym od błędów i wszelkiej niedoskonałości.
Nie miał pomysłu na pokojowe współistnienie Polaków i Żydów w jednym państwie. To prawda: nie były to czasy dialogu. Ale czy od kandydatów na ołtarze nie oczekujemy wyrastania ponad schematy swoich czasów?
Piszę to w związku z listem rabina Davida Rosena, który słysząc o zbliżającym się zakończeniu procesu beatyfikacyjnego kard. Augusta Hlonda zwrócił się w imieniu Komitetu Żydów Amerykańskich do przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan kard. Kurta Kocha z ostrzeżeniem, że ta beatyfikacja będzie odczytana jako aprobata jego niezwykle negatywnego podejścia do Żydów.
Wystosowanie tego listu uważam za fakt pozytywny. Widać, że Komitet poczuwa się do zapobieżenia kolejnym napięciom, do których, ku zaskoczeniu strony katolickiej, wiele razy dochodziło nie tyle ze złej woli, co z niewiedzy. List rabina Rosena dał asumpt do debaty nad wysuniętą w liście kwestią (patrz artykuł Macieja Müllera). Przytaczane z tej okazji teksty prymasa Hlonda wskazują na to, że trzymając się nauki Kościoła, przeciwstawiał się teoriom rasistowskim oraz potępiał stosowanie przemocy wobec Żydów (i nie tylko). Jednak... nawet broniący Hlonda trzeci jego następca na stolicy prymasowskiej (2009-10), abp Henryk Muszyński, przyznaje, że „dla dzisiejszego człowieka język, słownictwo i charakterystyka Żydów, ukazana w przedstawionym liście [chodzi o list pasterski z roku 1936 „O katolickie zasady moralne”] jest dość niezwykła, by nie powiedzieć szokująca”. To prawda, lecz abp Muszyński tłumaczy to kontekstem historycznym.
Osoba kardynała Hlonda od wielu lat jest przedmiotem wnikliwych badań. Ks. Stanisław Kosiński SDB, autor szeregu rozpraw związanych z kard. Hlondem, wydał siedmiotomowe „Acta Hlondiana”. Proces beatyfikacyjny trwa od 1992 r. Zebrana dokumentacja została przekazana do Stolicy Apostolskiej w 1996 r., a Positio (blisko 1800 stron) oficjalnie zaprezentowano w roku 2008. Tak więc papież podpisał dekret o heroiczności cnót po 10 latach badań.
Nie sądzę, by problem stosunku kardynała Hlonda do Żydów nie był uważnie zbadany, ani żeby Kościół mógł dziś wynieść na ołtarze kardynała antysemitę. ©℗