Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeden dzień w PRL" to doskonałe dopełnienie filmów Barei, Piwowskiego, dokumentów Kieślowskiego czy Łozińskiego, z których młody widz, nieznający PRL-u z autopsji, czerpie swoją wiedzę o tamtych czasach. Drygas przekopał się przez kilometry archiwalnych zapisów nie po to, by stworzyć zobiektywizowany i jedyny prawdziwy obraz życia w komunistycznej Polsce. Intencja, a zarazem tendencja filmu jest jasna: trzeba przypomnieć grozę tamtego czasu, często ukrytą w jego najbanalniejszych szczegółach. Nie doczekaliśmy się filmu fabularnego na miarę rosyjskiego "Ładunku 200" Aleksieja Bałabanowa czy rumuńskiego "4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni" Cristiana Mungiu, które z dystansu lat, w sposób niezwykle brutalny odtwarzają tamtą atmosferę strachu i upodlenia. Tego rodzaju jawne przerysowanie w filmie dokumentalnym znajdzie zapewne wielu swoich przeciwników. Niemniej przedstawiony przez Drygasa socjalistyczny "Matrix" przybliża najciemniejsze strony peerelowskiej rzeczywistości jak mało który polski film.
Montażowi archiwaliów (kronik filmowych, materiałów operacyjnych, prywatnych zapisów) towarzyszy nie mniej znaczący komentarz. Pośród pisanych nowomową tajnych meldunków, donosów, protokołów z rewizji, uzasadnień wyroków sądowych, rozlicznych skarg i zażaleń, cytowane jest nawet "sprawozdanie z kontroli prewencyjnej nr 598" dotyczące usunięcia z numeru "Tygodnika Powszechnego" nazbyt pesymistycznych wierszy księdza Jana Twardowskiego. Obok tajnych dokumentów państwowych pojawiają się prywatne listy, czytane z dużym wyczuciem przez autentycznych bohaterów tamtych wydarzeń. Nietrudno się domyślić, że stosowne organa zdążyły prześwietlić owe listy na wszelkie możliwe sposoby - wszak Wielki Brat nie śpi. Wizja totalitarnego państwa najokrutniej przejawia się właśnie w tych momentach, kiedy słyszymy, jak jego tajni funkcjonariusze wchodzą w butach w najbardziej intymne sfery życia śledzonych krok po kroku "figurantów".
Posmak ponurego absurdu wnosi do filmu sprawa pewnej matki sześciorga dzieci skazanej na pół roku więzienia za handlowanie cielęciną. Jak z filmu Barei brzmi raport o sprzedawczyni, której "zakwestionowano" jej własne stylonowe biustonosze, na które nie posiadała rachunków dostawczych. Śmiech raz po raz więźnie nam w gardle. Czy wtedy tak właśnie było? - zapyta ktoś z niedowierzaniem. Bywało - powinna brzmieć odpowiedź. Nie ma bowiem jednego PRL-u. Dobrze jednak, że jest film, który pozwala zobaczyć w Polsce Ludowej coś więcej niż skansen. Który pozwala spojrzeć na jej rzeczywistość od środka, z perspektywy zarówno "figurantów", jak i tropiących ich funkcjonariuszy systemu. Co przecież wcale nie znaczy, że PRL składał się wyłącznie z tych dwóch kategorii obywateli.
JEDEN DZIEŃ W PRL - reż. Maciej Drygas, Polska 2005, TVP Kultura, środa 13 VIII, 19.00