Historia Polski według SB

Gdy "Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej, także i w dziedzinie werbowania tajnych współpracowników nadzwyczajne osiągnięcia statystyczne szły w parze z kreowaniem fikcji, która w epoce gierkowskiej stanowiła fundament wszelkich osiągnięć, od ekonomii po agenturę.

11.07.2006

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Artykuł Wojciecha Polaka podejmuje kwestie, których doniosłość trudno przecenić w obliczu obecnych polskich dyskusji o tajnych współpracownikach w Kościele. Ks. Władysław Wołoszyn - legenda toruńskiego duszpasterstwa akademickiego - został dołączony do listy osób, na której bolesnymi symbolami stały się wcześniej nazwiska Andrzeja Przewoźnika czy Zyty Gilowskiej. Nazwiska te winny stać się wyrzutem sumienia dla tych wszystkich, którzy cierpiąc na kompleks kaprala Kosiby, skłonni byli traktować z jednakową śmiertelną powagą wszystkie esbeckie notki i utrzymywać, że są one wiarogodne, gdyż pochodzą od zdyscyplinowanych autorów, których celem na pewno nie było okłamywanie resortu.

Dzięki dokumentacji, która ocalała w teczce "Myśliciela", wyraźnie widzimy metodologiczną naiwność podobnych założeń. Potrzeba natomiast poprowadzić o krok dalej dotychczasowe ustalenia i zapytać: jaką metodologię stosować w tych przypadkach, w których zniszczono wszelką zawartość teczek, zachowano natomiast szczątkowe formy zapisu o okolicznościach zwerbowania "współpracowników"? Uważam, że w imię domniemania niewinności należy wtedy zakładać prawdomówność ofiary, nie zaś oprawcy. Problem w tym, że nie wszyscy tak sądzą.

Nasz człowiek w Burkina Faso

Moje pierwsze obawy co do obiektywnej wartości esbeckich dokumentów przejętych najpierw przez UOP pojawiły się, gdy otrzymałem wykaz kapłanów, którzy zarejestrowani zostali jako tajni współpracownicy, lecz po których nie przetrwały żadne dokumenty z wyjątkiem dokumentu zwerbowania, opatrzonego często jedynie podpisem werbującego funkcjonariusza. Zaskoczyło mnie, że na otrzymanej liście było nieproporcjonalnie dużo nazwisk misjonarzy pracujących w ubogich krajach Afryki. Zachodziłem w głowę, jakież to kwestie z realiów afrykańskich mogły interesować polski wywiad z epoki wczesnego Gierka. Skoki cen bananów na targowiskach w Burkina Faso? Nowe zarządzenia cesarza Bokassy w Środkowej Afryce? Nie wytrzymywały krytyki sugestie, że interesowały ich plotki pozwalające na rozwijanie intryg wobec współtowarzyszy misyjnej posługi - skoro bowiem w jednym ośrodku misyjnym pracował Polak, Holender i Francuz, to wobec kogo można było robić użytek z tych plotek? Wywiad holenderski nie wykazywał zapewne zainteresowania osiągnięciami asów polskiego wywiadu. Na dodatek, przy ówczesnych cenach biletów i trudnościach paszportowych, misjonarz umieszczony na liście pojawiał się Polsce raz na 7-8 lat. Ta rzadkość wizyt działała na korzyść werbującego esbeka, gdyż utrudniała władzom resortu sprawdzenie, czy ktoś wpisany na listę jako TW obiektywnie zgodził się na współpracę.

Zrodziła się wtedy we mnie obawa, że w okresie, gdy "Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej", także i w dziedzinie werbowania tajnych współpracowników nadzwyczajne osiągnięcia statystyczne szły w parze z kreowaniem fikcji, która w epoce gierkowskiej stanowiła fundament wszelkich osiągnięć, od ekonomii po agenturę. Umocniłem się w tych przekonaniach, gdy w wyniku prac Komisji Naukowej badającej działalność lubelskiej SB w środowisku KUL odnaleźliśmy założenia leżące u podstaw działań resortu wobec Kościoła w 1977 r. W punkcie 4. owych założeń wymieniano ponad trzydzieści nazwisk duchownych, alumnów i związanych z Kościołem osób, które należało pozyskać na tajnych współpracowników w ciągu najbliższych miesięcy. Przy każdym nazwisku wyznaczono ostateczną dopuszczalną datę pozyskania i nazwisko oficera, który był odpowiedzialny za werbunek. Por. J. Sokołowski wykazywał w pracy największy zapał, gdyż zobowiązał się, że jeszcze przed 30 stycznia 1977 r. zwerbuje TW. Podobnego entuzjazmu brakowało natomiast por. L. Figielowi, który obiecał, że zwerbuje przydzieloną mu osobę dopiero z końcem października 1977 r.

W punkcie piątym tego samego dokumentu znajdujemy z kolei centralne planowanie kandydatów na agentów. Sekcja I otrzymała polecenie wytypowania pięciu kandydatów na TW, natomiast sekcja II aż 21; najskromniejsze wymagania stawiano sekcji V, która miała znaleźć tylko trzech potencjalnych agentów. W innych dokumentach z tamtego okresu znajdujemy podobne absurdalne przejawy stosowania do agentury zasad gospodarki planowej. Pozwalają one spojrzeć z nowej perspektywy na umieszczane na listach nazwiska rzekomych TW. Trudno byłoby przyjąć, iż w okresie propagandy sukcesu radosna twórczość statystyczna kwitła we wszystkich dziedzinach, natomiast jedynie w sprawozdaniach SB pisano czystą prawdę nieskażoną fikcyjnymi upiększeniami, które były ważne dla rozdziału premii i przyszłych awansów.

Cynicy w Sodomie

Fikcja przybierała różnorodne imiona w okresie, gdy hartowała się stal gierkowskich liberałów. Świadectwem zakłamania widocznego w cytowanych wytycznych dla lubelskiej SB pozostaje m.in. polecenie "podejmowanie działań »D« w odniesieniu do figurantów spraw". Ten żargonowy volapük informuje o cynicznych działaniach osławionej komórki D, w której jako przyjęte formy umacniania ludowej władzy stosowano dezinformację, zastraszanie, intrygę. Wśród poleceń przygotowanych dla tej komórki znalazłem m.in. wiadomość, iż porucznik Z. Kawecki i podporucznik

A. Szewera zostają zobowiązani, by przed 15 lutego 1978 r. rozpowszechnić w środowisku akademickim list-fałszywkę, w którym jeden z księży profesorów, uznany za przeciwnika władzy ludowej, zostanie oskarżony o homoseksualizm. Ten sędziwy profesor, ceniony jako uosobienie prawości i symbol wierności Stolicy Apostolskiej, jest dziś znaną i cenioną osobistością. Próba połączenia go ze środowiskiem gejów wydała mi się tak groteskowa, że postanowiłem przesłać mu owe odnalezione instrukcje SB. Wcześniej poradziłem się jednak jednego z jego przyjaciół i usłyszałem definitywne "nie". Przed laty Profesor przeżył bardzo boleśnie, gdy spreparowany przez Kaweckiego i Szewera list został przesłany do Konferencji Episkopatu i rozpowszechniony wśród studentów KUL. Nie należy dziś odnawiać ran, nawet wtedy, gdy stanowią one jedynie świadectwo żenującego prymitywizmu byłych pracowników resortu.

Świadectwo tego samego prymitywizmu odnajdujemy dziś choćby w reakcjach na sprawę prof. Zyty Gilowskiej. Gdy całe społeczeństwo włącza się w dyskusje, wyrażając solidarność i ból, oznaką naturalnej ludzkiej reakcji ze strony współpracowników generała Kiszczaka byłoby wyrażenie choćby minimalnych ludzkich odczuć, np. w stylu: "Wybaczcie, nie wszystko mogę powiedzieć. W naszych dokumentach były jednak nieuczciwe fikcje, które uderzają teraz w niewinną osobę". W esbeckiej Sodomie nie znalazł się jednak dotychczas nawet jeden sprawiedliwy. Cyniczne milczenie demonstruje także ostatni szef PRL-owskiego MSW. Kiedy trwają dyskusje, jaką rolę odgrywały instrukcje dotyczące podsłuchów i metod werbowania, kilka zdań komentarza mogłoby zakończyć niektóre polemiki, jakże brzemienne w konsekwencje. Zdobycie się na to przekracza jednak moralne standardy gen. Kiszczaka. Rozwiewa to też definitywnie złudzenia, by pojęcie honoru należało do znanych mu kategorii.

Absurdalna przysługa, jaką można wyświadczyć starszym panom bez honoru, polega na podnoszeniu ich do roli świadków moralności i prawdy. W skrajnie pieniackich przypadkach otrzymujemy sytuację, gdy świadectwo nieuczciwości finansowej Lecha Wałęsy mają dawać przed sądem emerytowani funkcjonariusze powołani do tej roli przez pałających nienawiścią byłych działaczy "Solidarności". Nienawiść stanowi osobliwe kryterium prawdy. Tych, którzy zachęcają, aby na klęczkach czytać esbeckie raporty, chciałbym zapytać, jak odczytaliby zapis prowokacji dotyczącej pani Ireny Kinaszewskiej, gdyby w lutowy wieczór 1983 r. porucznik Grzegorz Piotrowski pił mniej i nie rozbił służbowego samochodu. Po rewizji u ks. Andrzeja Bardeckiego znaleziono by wówczas podrzucony dzień wcześniej, a spreparowany przez komórkę "D", rzekomy pamiętnik pani Ireny sugerujący jej romans z byłym metropolitą krakowskim. Działo się to, gdy Jan Paweł II, wspierany gorącą modlitwą całego Kościoła, doszedł do zdrowia po zamachu. W Polsce zaś występująca w roli obrońców ojczyzny ekipa Jaruzelskiego i Kiszczaka, przemawiając żargonem patriotyzmu i odnowy moralnej, usiłowała uwikłać najwyższy autorytet w Kościele w pozory skandalicznego romansu.

Fikcja, kłamstwo i surrealizm

Doskonała książka Marka Lasoty pt. "Donos na Wojtyłę" przejmująco ukazała moralny poziom ostatniej generacji budowniczych PRL. Nie wiem, jaką skalę stosować przy ocenie podobnych barbarzyńskich zachowań. Uważam jednak, że milczenie tych, którzy odpowiadali za podobne działania w tamtym okresie, dyskwalifikuje ich całkowicie jako partnerów dialogu, w którym można by mówić o zasadach moralnych czy jakimkolwiek poczuciu odpowiedzialności. Podnoszenie ich podwładnych do rangi świadków historii, przekazujących prawdę o stanie ludzkich sumień, jest wyrazem surrealizmu, który tłumaczyć można jedynie czynnikami pozaracjonalnymi.

Fikcja, kłamstwo i surrealizm pojawiają się jako istotny czynnik w raportach z tamtych lat. Nie znajdujemy w tych raportach świadectw dobrze znanych dramatów. Kiedy pytałem historyków IPN, czy ktokolwiek znalazł jakieś ślady zapisków o podrzuceniu granatów do mieszkania ks. Jerzego Popiełuszki, zawsze otrzymywałem odpowiedź negatywną. Podobnie było przy pytaniu, kto pierwszy w resorcie wpadł na pomysł, by "garsonierę obywatela Popiełuszki" traktować jako miejsce, gdzie kapelan "Solidarności" miał łamać ślub celibatu, najczęściej słyszałem prywatne domysły, że wygląda to na pomysł kogoś pokroju Jerzego Urbana; nikt jednak nie potrafił podobnych przypuszczeń udokumentować materiałem źródłowym, który byłby dostępny w archiwach.

Znajdujemy w nich natomiast m.in. znamienny tekst wystąpienia Wojciecha Jaruzelskiego z listopada 1984 r. Nawiązując do zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki, ówczesny Pierwszy Sekretarz wyjaśniał prosto: "On jest męczennikiem nie za wiarę, ale za politykę, za sianie nienawiści" (Biuletyn IPN, nr 10, 1004, s. 90). Jeśli kierownictwo partii wyznaczało podobny kierunek interpretacji historii, to czego możemy spodziewać się po przeciętnych funkcjonariuszach? Ktoś mógłby sugerować, że ich opis faktów pozostaje niezależny od wytycznych określanych przez górę resortu. Znamiennym wskaźnikiem stopnia znajomości realiów pozostaje jednak choćby fakt, iż w zapiskach pułkownika Pietruszki ks. Jerzy przywoływany jest zawsze jako "ks. Popieuszko". W moralności resortu łatwiej można było wydać wyrok śmierci na człowieka, niż poznać pisownię jego nazwiska. Kultura logiczna nie odbiegała daleko od kultury ducha i trzeba mieć wiarę dziecka, by traktować serio te zapiski funkcjonariuszy SB, które nie mają potwierdzenia w żadnych innych niezależnych dokumentach.

***

Zarówno strukturalny cynizm resortu, jak i obecne zachowanie jego funkcjonariuszy, rozwiewają złudzenia. Równocześnie jednak mogą one prowadzić do sytuacji, które dostarczać będą wielu rozterek moralnych osobom traktującym esbeków jako wiarygodnych świadków prawdy. Wśród poleceń przyjętych jako wytyczne dla działań lubelskiego SB w 1977 r. znalazłem zalecenie, aby w celu infiltracji Kościoła praktykować "okresowe nawiedzanie biskupów i kurialistów w związku z przypadającymi uroczystościami imieninowymi, rocznicami święceń kapłańskich, nominacji, oraz wręczanie przy tej okazji upominków okolicznościowych lub kwiatów".

Przypuszczam, że za wręczane kwiaty nie pobierano pokwitowań. Nie wiadomo jednak, jaki komentarz wpisywano potem do akt. Być może dalsze studium dokumentów z tamtych lat pozwoli poznawać to połączenie dramatu z cynizmem, które usiłuje się dziś nierzadko sprowadzać do poziomu sensacji. Nie potrafimy przewidzieć, ile osób będzie jeszcze musiało zapłacić na tej drodze cenę stresów i napięć, dlatego że ich bliskich zafascynowała wizja historii Polski według SB. Ostatnio do tego grona niesprawiedliwie oskarżonych dołączył o. Władysław Wołoszyn. Wyobrażam sobie, Władku, jak musiałeś się czuć, gdy znalazłeś swe nazwisko na liście spreparowanej przez tych, którzy usiłowali systematycznie niszczyć Twój toruński ośrodek stanowiący w trudnych latach duchową ostoję dla duszpasterstwa, zarówno studentów, jak i pracowników nauki. Przyjeżdżając wtedy z wykładami do Torunia, patrzyłem z podziwem na oazę wolności, którą udało ci się stworzyć.

W kwietniu tego roku odwiedziłem ponownie Toruń, zaproszony z wykładem do Instytutu Fizyki. Większość moich rozmówców stanowili ludzie z Twego duszpasterstwa, którzy nadal żyją wspomnieniem tamtych dni. Tylko ktoś z radiotechników przepraszał mnie, że nie był na moim ostatnim wykładzie prawie 25 lat temu, bo kończyli wtedy akurat przygotowania do pierwszej audycji nielegalnego Radia "Solidarność". Nie dziwię się, że tow. Marek Kuczkowski chciał się przed laty wykazać i umieścił Twe nazwisko na liście swoich zdobyczy. Dziwię się natomiast niezmiennie tym wszystkim, którzy resortowych kolegów Kuczkowskiego podnieśli do rangi świadków historii i autorytetów moralnych.

Smak zwycięstwa bywa często nadzwyczaj gorzki. Może jest w tym jakieś powracające echo dramatu Golgoty. Przybity do krzyża Chrystus nie polemizował z prześmiewcami; nie podkreślał też, że napis umieszczony na krzyżu nie ma nic wspólnego ani z prawdą, ani z poczuciem elementarnej odpowiedzialności za słowo.

Spreparowano Ci osobistą wersję Golgoty, zgodną z instrukcjami funkcjonariuszy MSW. Na tym szlaku cierpienia wyraża się Twa osobowość i Twa wierność Chrystusowi. Dziękujemy, Władku, za wczoraj i za dziś. Przede wszystkim zaś za tę wierność, która nie zależy od esbeckich wpisów do akt.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2006