Pożegnanie z Hongkongiem. Jak złamano ducha wolności miasta

1 lipca zawita tu chiński przywódca Xi Jinping, by osobiście odebrać przysięgę od nowego szefa lokalnej administracji. Będzie nim człowiek, którego biografia zwiastuje erę kolejnych represji.

27.06.2022

Czyta się kilka minut

Policja zatrzymuje mężczyznę, który do Victoria Park – gdzie tradycyjnie miało odbyć się upamiętnienie w 33. rocznicę stłumienia demonstracji w Pekinie w 1989 roku – przyszedł z maseczką z napisem „Pamiętając Tiananmen”. Hongkong, 4 czerwca 2022 r. / LAM YIK / REUTERS / FORUM
Policja zatrzymuje mężczyznę, który do Victoria Park – gdzie tradycyjnie miało odbyć się upamiętnienie w 33. rocznicę stłumienia demonstracji w Pekinie w 1989 roku – przyszedł z maseczką z napisem „Pamiętając Tiananmen”. Hongkong, 4 czerwca 2022 r. / LAM YIK / REUTERS / FORUM

Dwadzieściapięć lat mija od chwili, gdy Wielka Brytania oficjalnie przekazała Pekinowi swoją dawną kolonię. Uroczystości – jak je nazwano w Pekinie – powrotu Hongkongu do Chin, dokładnie o północy z 30 czerwca na 1 lipca 1997 r., odbywały się w strugach deszczu. Jedni mówili, że miasto zmywa z siebie 150 lat kolonialnej hańby. Inni, że to znak trwogi przed nadejściem komunistycznego reżimu. Dziś, ćwierć wieku później, rządy Brytyjczyków wydają się odległą historią, a obawy o przyszłość miasta okazały się zasadne: obiecany Hongkongowi okres 50 lat swobód nie dotrwał nawet półmetka.

Przy wszystkich zastrzeżeniach wobec czterech poprzednich szefów lokalnej autonomii, z których żaden nie ukończył pełnych dwóch kadencji, mieli oni za sobą bogatą karierę biznesową albo doświadczenie w administracji. Natomiast 64-letni John Lee, który obejmie tę funkcję 1 lipca, zaraz po szkole wstąpił do policji, w której pozostał aż do zeszłego roku, gdy objął urząd głównego sekretarza, czyli drugiej osoby we władzach Hongkongu.

Podczas protestów, które wstrząsały miastem w 2019 r., Lee odpowiadał za resort spraw wewnętrznych, a potem nadzorował wprowadzanie drakońskiej ustawy o bezpieczeństwie narodowym (weszła ona w życie dwa lata temu). Stylem bycia przypominający szarego komunistycznego aparatczyka, Lee chwalił represje Chin w Sinciangu wobec islamskiej ludności Ujgurów, twierdząc, że elementy tamtejszej „antyterrorystycznej” strategii nadają się do wykorzystania w Hongkongu.

Wprawdzie dotychczasowych szefów administracji wyłaniano spośród kandydatów zatwierdzonych przez Pekin, jednak zachowywano pozory rywalizacji wyborczej. Tymczasem Lee nie miał nawet jednego konkurenta, zaś aprobatę 1500-osobowego komitetu elekcyjnego uzyskał prawie jednogłośnie. Jego wybór 8 maja wzbudził więc znikome zainteresowanie mieszkańców. Gdy Hong Kong Free Press, jeden z ostatnich niezależnych portali internetowych w mieście, zrobił tego dnia sondę uliczną, wielu zapytanych miało kłopot z wymienieniem nazwiska swojego nowego lidera.

Nieocenione doświadczenie

Hongkong nigdy nie miał demokracji. Niechętni jej wprowadzaniu byli Brytyjczycy, poszerzali jednak stopniowo zakres swobód w swojej kolonii. Na odchodnym zostawili po sobie polityczny model określany łagodnym paternalizmem, w którym było miejsce na niezawisłe sądownictwo i szereg atrybutów społeczeństwa obywatelskiego.

Zapisy Prawa Podstawowego, czyli lokalnej konstytucji, miały chronić te swobody oraz praworządność, w myśl zasady „jeden kraj, dwa systemy”. Tymczasem po włączeniu miasta do Chin rozpoczęła się erozja autonomii – choćby przez monopolizowanie mediów „czerwonym kapitałem” czy próby narzucania „patriotycznej” edukacji.

Jednak aż do tej pory mieszkańcy Hongkongu nigdy jeszcze nie zaznali w przestrzeni publicznej tyle bezczelnego kłamstwa co dziś.

Jak to kłamstwo wygląda w praktyce? Wybory nowego szefa administracji, na którego głosować mogło 0,02 proc. populacji, ogłasza się świętem demokracji. Miasto oblepione zostaje plakatami kandydata, który organizuje zamknięty wiec wyborczy dla członków komitetu elekcyjnego i oświadcza, że przeprowadzone w trakcie kampanii konsultacje społeczne stanowią dla niego „nieocenione doświadczenie”. Rzeczniczka chińskiego MSZ Hua Chunying pisze na Twitterze, że wybór Johna Lee „z przygniatającym poparciem” odzwierciedla poglądy opinii publicznej i szeroki konsensus Hongkończyków. Dla szefa biura łącznikowego Luo Huininga wysoka frekwencja stanowi natomiast dowód akceptacji dla nowej ordynacji, a wybory były „praworządne, uczciwe i sprawiedliwe”.

Dzieje się to na oczach ludzi, którzy jeszcze niedawno brali udział w nieskrępowanej debacie publicznej. Kres temu położyła dopiero wspomniana ustawa o bezpieczeństwie narodowym, narzucona miastu przez Pekin 30 czerwca 2020 r. Odtąd władze mogły bez przeszkód likwidować wolne media i organizacje społeczne, a także wsadzać do więzienia działaczy demokratycznych. Los ten nie ominął nawet 90-letniego kardynała Josepha Zena, znanego przeciwnika chińskich władz – został chwilowo aresztowany na trzy dni po uzyskaniu nominacji przez nowego szefa administracji.

Złamana przez Chiny

Dla przeciętnego mieszkańca Hongkongu odrażający jest zwłaszcza fakt, że represje dokonywane są nie rękami komunistycznych służb, lecz jego rodzimych elit.

Weźmy szefową administracji Carrie Lam, która kończy właśnie swoją pięcioletnią kadencję. W 2017 r. witano ją z kredytem zaufania nawet w kręgach demokratycznej opozycji. Po nieudanych rządach poprzedników liczono, że ta katoliczka ze skromnej rodziny, która – co lubi podkreślać – swoje sukcesy ­zawdzięcza pracowitości i zdolnościom, okaże niezależność wobec Pekinu.

Cała kariera Carrie Lam jest związana z administracją Hongkongu. Po 1997 r. zachowuje ona brytyjskie obywatelstwo (zrzeknie się go lata później, dla ­­awansu), podobnie jak jej mąż, matematyk z 20-letnim doświadczeniem w Anglii, a także dwaj synowie (obaj wykształceni i mieszkający za granicą). Obejmując urząd, oświadcza, że chce przede wszystkim jednoczyć podzieloną społeczność Hongkongu.

Przełomem w jej karierze okaże się moment, gdy zacznie forsować ustawę ekstradycyjną, umożliwiającą wysyłanie do Chin osób tam podejrzanych. Wywoła to wielkie protesty, co ostatecznie sprowadzi na Hongkong represje. Kiedy w czerwcu 2019 r. demonstrują setki tysięcy, a nawet miliony Hongkończyków, Lam jest zagubiona, przestaje pojawiać się publicznie. Z zamkniętego spotkania wycieka wówczas jej nagranie: płacząc, przyznaje się do winy i wyraża gotowość ustąpienia.

Ale już kilka tygodni później objawia się całkiem nowa Carrie Lam – zapewne złamana przez Chiny. Nikną wszelkie wątpliwości. Zaczyna żyrować każdą represję Pekinu, składa hołdy Xi Jinpingowi i oświadcza przy tym, że swobody Hongkongu pozostają nienaruszone. Podczas ostatniej sesji pytań i odpowiedzi w parlamencie – to obyczaj wprowadzony przez Brytyjczyków – powie nawet, że nigdy przez myśl nie przeszła jej chęć rezygnacji.

Postawa Lam nie jest wyjątkiem. Wsparcia dla Johna Lee zdążył już udzielić choćby wielki biznes Hongkongu – środowisko kiedyś wierne Brytyjczykom, a dziś bijące pokłony nowemu panu w Pekinie. Te piruety śledzą zwykli Hongkończycy, o których losie zawsze decyduje ktoś wyżej. Dopóki ich nie zakneblowano, próbowali walczyć o swoją podmiotowość.

Papierek lakmusowy

W tych protestach chodziło zresztą nie tylko o zagrożone swobody – coraz częściej przybierały one także tożsamościowy charakter.

Do niedawna Hongkong stanowił jedyny punkt na mapie Chin, gdzie legalnie oddawano hołd ofiarom masakry na pekińskim placu Tiananmen w 1989 r. Każdego 4 czerwca, w rocznicę, mieszkańcy gromadzili się ze świeczkami na czuwaniu w parku Wiktorii. Rytuał ten pełnił równocześnie funkcję papierka lakmusowego: do jakiego stopnia obowiązuje wciąż formuła „jeden kraj, dwa systemy”.

W tym roku, trzeci raz z rzędu, obchody zostały zakazane, a kto próbował robić to na własną rękę, był zatrzymywany.

Równocześnie, co ciekawe, stosunek do Tiananmen w obozie przeciwników władz jest zróżnicowany. Weterani tutejszego ruchu demokratycznego jeszcze od lat 80. XX w. hołdowali narracji, że istotę konfliktu z Chinami stanowi komunistyczny system tego kraju, nie negując przy tym wspólnoty kulturowych korzeni. Tymczasem w ostatniej dekadzie doszła do głosu generacja „lokalistów”, która uważa siebie przede wszystkim za Hongkończyków, a w Chinach widzi już inny naród. Stąd dystans do wydarzeń na Tiananmen, które – choć tragiczne – nie dotyczyły jednak wprost Hongkongu.

Przerwana debata

Jeszcze trzy lata temu ludzie, głównie młode pokolenie, debatowali tu namiętnie o tożsamości swojego miasta, formując różne koncepcje bycia Hongkończykiem. Kontrastowało to z postawą ich rodziców i dziadków, często godzących się na życie w poczuciu wykorzenienia i tymczasowości. Sprzyjał temu system kolonialny, który długo pozostawał niechętny tworzeniu osobnej tradycji Hongkongu, odmawiając zarazem tubylcom akcesu do brytyjskości.

Miejsce to stanowiło przede wszystkim szalupę ratunkową przed niedostatkiem i chaosem politycznym Chin. Stan zawieszenia pogłębiała też perspektywa roku 1997, a potem roku 2047, gdy Pekin miał przejąć pełną kontrolę nad miastem.

„Lokaliści” próbowali zatrzymać tę płynną rzeczywistość. Świadome drążenie własnej tożsamości stanowiło formę oporu wobec Pekinu, miało też jednak sprawić, by mieszkańcy Hongkongu poczuli się wreszcie u siebie. Dlatego bronić będą każdego skrawka tradycji: starego sklepu przed wyburzeniem; wioski, przez którą ma przejść nowa linia kolejowa do Chin; przystani obsługującej jeszcze brytyjską rodzinę królewską. Nie było to łatwe w miejscu przechodzącym ciągłą metamorfozę, którego rozwój dyktują zyski deweloperów.

Nurt lokalistyczny wyłonił z siebie formację radykalną, dopuszczającą stosowanie przemocy wobec organów państwa. Wielu jej członków, ubranych na czarno, ścierało się z policją podczas demonstracji w 2019 r. W oczach Pekinu wszyscy „lokaliści” stanowili grupę ekstremistyczną, prącą do secesji. Fakt, że zyskiwali coraz większą popularność wśród Hongkończyków, przyczynił się do skali represji wprowadzanych od dwóch lat.

Debata o tożsamości została więc gwałtownie przerwana, a jej uczestnicy, o ile nie siedzą w więzieniu, boją się nawet używać mediów społecznościowych. Pekin proponuje za to mieszkańcom Hongkongu własne remedium na poczucie wykorzenienia: miasto jest i zawsze będzie tylko chińskie. A komu się to nie podoba, droga wolna.

Głosowanie nogami…

Cena biletu na czarterowy lot z własnym psem wynosi równowartość 100 tys. złotych. Za kota płaci się mniej, a gdy jest ich dwójka, wydatek od sztuki jeszcze trochę spada. Dla niejednego mieszkańca, który chciałby wyemigrować ze swoim pupilem, koszty te są barierą.

A jednak Hongkończycy wyjeżdżają, i to z całym dobytkiem. Przez 12 miesięcy od wprowadzenia ustawy o bezpieczeństwie narodowym miasto opuściło ok. 90 tys. osób. Tylko w pierwszym kwartale tego roku liczba ta przekroczyła 60 tys. Chodzi o miejscową ludność, a także o zagranicznych biznesmenów porzucających Hongkong z powodu pandemii. Restrykcje podyktowane przez Pekin, jak konieczność długiej kwarantanny, utrudniają im prowadzenie działalności gospodarczej.

Celem emigrantów jest przede wszystkim Zjednoczone Królestwo, które otwarło się na wszystkich Hongkończyków urodzonych przed 1997 r. Według wstępnych szacunków w ciągu pięciu lat może ich przyjechać na Wyspy nawet 300 tys.

Pęczniejąca diaspora staje się depozytariuszem wolnościowej tożsamości Hongkongu. Część jej członków kontynuuje działalność polityczną, tworząc sieć powiązań z hongkońską emigracją w Kanadzie, Australii czy na Tajwanie. To tam upamiętniać się teraz będzie i Tiananmen, i wielkie protesty w Hongkongu z roku 2019.

...i emigracja wewnętrzna

Władze zdają się nie przejmować odpływem ludności, choć początkowo próbowały to utrudniać. Pozbycie się krnąbrnych jednostek może być im na rękę, a ewentualne dziury w populacji można uzupełniać chińską imigracją. Liczą też na pragmatyzm wielkich korporacji, zwłaszcza finansowych. Wszak Hongkong, pełniąc funkcję pośrednika z Chinami, wciąż daje dobrze zarobić.

Poza tym, bez względu na polityczne poglądy, większość Hongkończyków i tak pozostanie. Emigrację uniemożliwia im wiek, sytuacja rodzinna bądź finansowa, ale też miłość do swojego miasta – pomimo wszystko. Wielu do niedawna aktywnie protestowało, a teraz musi jakoś odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Rok temu to pewnie oni zaczęli sięgać po książki George’a Orwella – o nagłej popularności tego autora informowały miejscowe biblioteki. Dziś modna staje się uprawa ziemi, choćby niewielkich ogródków, oraz kupowanie lokalnych produktów rolnych. To akt przywiązania do tożsamości Hongkongu, gdzie większość żywności jest chińskiego pochodzenia.

Obcowanie z naturą, z czymś realnym, stanowi też dla nich rodzaj lekarstwa na wszechobecne kłamstwo. Podobnie jak dla bohatera „Nieznośnej lekkości bytu” Milana Kundery, któremu życie na roli pomagało uciec od realiów komunistycznej Czechosłowacji.

Narracje dla historii

Pekin nigdy nie przyzna, że za niepokojami społecznymi w Hongkongu stać może pragnienie wolności jego mieszkańców. Jako powód protestów dopuszczano jedynie kwestie materialne: stagnację zarobków i ich rozpiętość, a przede wszystkim kosmiczne ceny nieruchomości. Wedle tej wykładni, nawet jeśli ludzie nieśli na sztandarach demokratyczne postulaty, to faktyczną, choć nieuświadomioną przyczyną ich gniewu jest ciasnota mieszkań.

Powszechność protestów, z udziałem również zamożnej warstwy średniej, podważa jednak tę interpretację. Choć problemy rynku mieszkaniowego są realne, a jego reformę, przyjazną zwykłym Hongkończykom, zapowiadał każdy szef administracji – włącznie teraz z Johnem Lee. Zważywszy jednak na siłę deweloperów, pozostających właścicielami gruntów, a także na fakt, że lokowany jest tutaj kapitał z Chin oraz na to, iż mieszkania stanowią często jedyne zabezpieczenie emerytalne Hongkończyków, trudno oczekiwać tu rychłej poprawy. Zbyt wielu ludzi straciłoby na tąpnięciu cen.

Ale dziś coraz wyraźniej górę bierze inne wytłumaczenie protestów: za cały ruch oporu wobec władz po 1997 r. mają odpowiadać obce pieniądze, głównie z Waszyngtonu, którego celem miało być wywołanie „kolorowej rewolucji” w Chinach i secesja Hongkongu.

Ktoś mógłby wzruszyć ramionami – przecież nie da się zafałszować uczuć i przekonań ludzi, którzy jeszcze niedawno brali udział w milionowych marszach. Aplikowanie tej narracji obliczono jednak na dekady wprzód, a wymazana na terenie Chin pamięć o Tiananmen pokazuje, że taka odgórnie skonstruowana historia potrafi się zakorzenić.

Władze liczą zapewne, że i tym razem rodzice niechętnie mówić będą dzieciom o protestach: ze strachu, ale też w poczuciu beznadziei – z Pekinem nie da się przecież wygrać. Z kolei nowe wystawy muzealne, akcentujące chińskie korzenie Hongkongu od tysięcy lat, mają dowieść, że pobyt tutaj Brytyjczyków stanowił jedynie epizod. Jeszcze dalej idą zatwierdzone właśnie podręczniki szkolne, gdzie kolonializm zostaje już całkowicie pominięty.

Cień nadziei

Nie ma zatem ratunku dla wolności w tym mieście?

„Hongkong umiera od zawsze, tylko ostatnio bardziej” – mówi lokalna dziennikarka Karen Cheung. Nawiązuje tym do obecnych represji, ale i do istoty Hongkongu, którą pewien australijski dziennikarz określił przed laty słowami: „pożyczone miejsce, pożyczony czas”.

Agonia, jak widać, trwać może bardzo długo. Zawsze też pozostaje cień nadziei na ozdrowienie. Bo koncesjonowani historycy o tym nie napiszą, ale w odległych „chińskich” wiekach Hongkong służył również jako schronienie – przed opresyjną władzą centrum i jako miejsce rebelii przeciwko niemu skierowanej. ©

Autor mieszka w Japonii, stale współpracuje z „TP”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Najnowsza jego książka „Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny” ukazała się właśnie w Czarnym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Pożegnanie z Hongkongiem