Paragraf na Hongkong

Pekin przegrał walkę o serca i umysły młodych Hongkończyków, postanowił więc działać drastycznie: upodobnić tę enklawę wolności do innych chińskich miast.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Mieszkańcy Hongkongu znajdują nowe sposoby na wyrażenie sprzeciwu: tu „ściana Lennona” w restauracji, której właściciel sympatyzuje z ruchem demokratycznym. Zapełniają ją kolorowe karteczki bez żadnych napisów. 3 lipca 2020 r. / ISAAC LAWRENCE / AFP / EAST NEWS
Mieszkańcy Hongkongu znajdują nowe sposoby na wyrażenie sprzeciwu: tu „ściana Lennona” w restauracji, której właściciel sympatyzuje z ruchem demokratycznym. Zapełniają ją kolorowe karteczki bez żadnych napisów. 3 lipca 2020 r. / ISAAC LAWRENCE / AFP / EAST NEWS

Od pierwszego lipca protestowanie na ulicy w Hongkongu nawet z czystą kartką papieru grozi aresztowaniem. Narusza to bowiem nowe prawo o bezpieczeństwie narodowym narzucone przez Chiny.

Zarówno władze miasta, jak i obóz demokratyczny uznały, wyjątkowo zgodnie, że wejście w życie nowej ustawy to punkt zwrotny w historii tej dawnej brytyjskiej posiadłości, w 1997 r. przekazanej ChRL. Szefowa miejscowej administracji Carrie Lam mówi, że na ulicach wreszcie zapanuje spokój, a „wrogowie ludu” zostaną ukarani. Dla opozycji zaś Hongkong traci właśnie swój autonomiczny status w obrębie chińskiego państwa.

Wybór terminu ogłoszenia nowej ustawy nie był przypadkowy. Od 23 lat każdego pierwszego lipca w Hongkongu odbywa się swoisty rytuał. Władze miasta przy lampce szampana celebrują kolejną rocznicę „powrotu do macierzy” – podczas gdy wielu zwykłych obywateli demonstruje, mniej lub bardziej pokojowo, w obronie swobód obywatelskich. W tym roku policja zatrzymała 370 osób, w tym dziesięć od razu z mocy nowego prawa: głównie za posiadanie flag i dystrybucję ulotek wzywających do wolności lub niepodległości Hongkongu.

Prawo o bezpieczeństwie narodowym w swoich 66 artykułach penalizuje: secesję, próbę obalenia władzy, terroryzm i konspirowanie z obcymi siłami. Najwyższą przewidzianą karą jest dożywocie. Jeśli eksperci mówią dziś o „atomowej opcji wobec Hongkongu” czy „bez- krwawym Tiananmen”, to dlatego, że ogólnikowa treść wielu paragrafów pozwala na dowolne ich stosowanie wobec politycznych przeciwników – oraz dlatego, że podporządkowują one de facto system prawny miasta systemowi prawnemu Chin.

Naruszenia nowej ustawy mają być rozpatrywane w Hongkongu, ale „skomplikowane” przypadki będą kierowane do sądów na terenie Chin Ludowych i mają podlegać tamtejszym obyczajom prawnym. Trudno o bardziej jaskrawy przykład złamania zasady „jeden kraj, dwa systemy”, która – według umowy między Pekinem i Londynem, regulującej przekazanie dawnej kolonii – miała obowiązywać do roku 2047.

Koniec pozorów

Wdrażanie nowych przepisów rozpoczęto błyskawicznie. Utworzony właśnie Komitet Ochrony Bezpieczeństwa Narodowego ma czuwać nad prawidłowym funkcjonowaniem ustawy. Obok szefa administracji, komendanta policji czy sekretarza sprawiedliwości ze strony Hongkongu, przewidziano w nim również miejsce „doradcze” dla przedstawiciela chińskich władz. Możemy tylko spekulować, czyj głos będzie w Komitecie decydujący. Już wspólne zdjęcie nowego gremium – gdzie tuż obok Carrie Lam siedzi delegat Pekinu – stanowi precedens. Dotąd przynajmniej starano się utrzymywać pozory autonomii władz lokalnych Hongkongu.

Komitet będzie się zajmować zapewne też doborem puli sędziów przydzielanych do spraw o bezpieczeństwie narodowym – choć oficjalnie jej skład wskazuje szefowa administracji. Kadencja sędziowska ma być przedłużana co 12 miesięcy. Sugeruje to otwarcie furtki dla szybkiego usunięcia sędziego, którego praca nie spełni oczekiwań.

Powołano też Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, instytucję całkowicie pod kontrolą Pekinu. Oznacza to formalne wprowadzenie chińskiej agentury na terytorium Hongkongu, z zadaniem m.in. monitorowania działalności obcych rządów, firm i mediów. Biuro ma współpracować z lokalną policją, która odtąd zyskuje prawo do przeszukiwania mieszkań i nagrywania rozmów telefonicznych bez nakazu sądowego.

Według Pekinu nowa ustawa to miecz Damoklesa na największych radykałów. W istocie jej celem jest wzbudzenie powszechnego strachu – i to nie tylko w Hongkongu. Artykuł 38 przewiduje karę za jej złamanie także dla obywateli obcych państw, którzy nigdy nawet nie byli w Hongkongu. Sekretarz Stanu USA Mike Pompeo mówi z sarkazmem, że ustawa bierze sobie na cel „całą planetę”. A specjalista od prawa chińskiego Donald Clark radzi: „Jeśli kiedykolwiek powiedziałeś coś, co mogło być obraźliwe dla Chin albo Hongkongu, trzymaj się od Hongkongu z daleka”. Australia i Kanada już zawiesiły umowę ekstradycyjną z Hongkongiem, USA mają wkrótce zrobić to samo.

Wirusy do usunięcia

Nie znamy kulis powstawania nowej ustawy. Nawet lokalne władze dowiedziały się o jej ostatecznej treści dopiero 1 lipca. Jednak zmianę nastawienia Pekinu wobec Hongkongu dało się zauważyć już na początku tego roku. Wymieniono wtedy dwóch najważniejszych urzędników centrali, odpowiedzialnych za sprawy miasta. Szefem pekińskiego Biura ds. Hongkongu i Macao został Xia Baolong, a placówkę łącznikową w Hongkongu objął Luo Huining.

Obaj są zaufanymi ludźmi prezydenta Xi Jinpinga i obaj mają twardą rękę. Ten pierwszy nadzorował kiedyś akcję strącania krzyży z kościołów w mieście Wen- zhou. Ten drugi, z doświadczeniem nabytym w Tybecie, zachowuje się wobec Hongkongu jak namiestnik. Jego biuro pozwala sobie na krytykę opozycyjnych polityków, puszczając mimo uszu zarzuty, że Chiny łamią tym samym artykuł 22 Prawa Podstawowego (tzw. mała konstytucja), gdzie mowa jest o nieingerencji władz centralnych ChRL w politykę miasta.

W kwietniu aresztowano 15 prominentnych opozycjonistów, bynajmniej nie radykałów. W tym 81-letniego Martina Lee, w Hongkongu zwanego „ojcem demokracji”. Usłyszeli zarzuty organizowania nielegalnych demonstracji i udziału w nich. Od maja, gdy pierwszy raz pojawiła się informacja o nowej ustawie, Pekin zaostrzył też retorykę, np. określając protestujących w Hongkongu mianem „wirusów”, które należy usunąć ze zdrowej tkanki miasta.

Jest oczywiste, że ustawa to odpowiedź Pekinu na demonstracje, często gwałtowne, które targały Hongkongiem w 2019 r. Ale na jej kształt mogła wpłynąć też postawa Hongkończyków w ostatnich miesiącach, gdy wskutek epidemii ulice stały się spokojniejsze. Sondaże wykazywały bowiem rosnącą liczbę zwolenników demokracji. Mieszkańcy zaczęli też tworzyć masowo organizacje związkowe, niemal we wszystkich możliwych grupach zawodowych. Liczba aplikacji o rejestrację nowego związku skoczyła w ciągu pół roku ponad stukrotnie!


Czytaj także: Piotr Bernardyn: Uciec od przeznaczenia


W mieście coraz sprawniej funkcjonował też tzw. żółty krąg gospodarczy: to sieć firm, w tym sklepów i restauracji, deklarujących otwarcie sympatie demokratyczne. Ich łączną wartość szacowano w maju na 13 mld dolarów. Opozycja – po świetnym wyniku w wyborach do rad dzielnicowych zeszłej jesieni – szykowała się też energicznie do dużo ważniejszych, choć tylko częściowo wolnych wyborów parlamentarnych zaplanowanych na wrzesień.

Jednak dla Chin najbardziej alarmująca mogła być ewolucja haseł demonstrantów. Już wcześniej Pekin zdał sobie sprawę, że przegrał walkę o serca i umysły młodych Hongkończyków, z których nie udało się stworzyć chińskich patriotów. Ale czym innym są wezwania o wprowadzenie wyborów powszechnych, a czym innym coraz częściej pojawiające się hasła niepodległości dla Hongkongu. Jeśli dodać do tego narastający konflikt z USA i szerzej z Zachodem – uważanym przez Chiny za podżegacza w Hongkongu – to centrala uznała, że działać trzeba szybko i drastycznie.

Z pochylonymi głowami

Carrie Lam twierdzi, że większość mieszkańców miasta tak naprawdę pragnie spokoju i z aprobatą przyjmie nową ustawę. Nie ma na to dowodów. A najazd policji 10 lipca na znany ośrodek badania opinii PORI (kojarzony z obozem demokratycznym) i skonfiskowanie tam komputerów można uznać za próbę zastraszenia – sygnał, że lepiej nie publikować niekorzystnych dla władz danych o nastrojach społecznych.

Inaczej rzecz się ma z szeroko pojętą elitą Hongkongu: miliarderami, rektorami większości uniwersytetów, artystami i celebrytami. Wszyscy oni pospieszyli z deklaracjami poparcia dla nowej ustawy. Pytanie tylko, czy zrobili to z przekonania, czy z obawy o utratę pracy lub pozycji, w tym utratę dostępu do wielkiego chińskiego rynku. Dotyczy to choćby biznesmenów, aktorów i piosenkarzy. Fakt, że większość z nich (podobnie jak rodziny prominentnych polityków) ma w zanadrzu obywatelstwo któregoś z zachodnich krajów, sugeruje, że niekoniecznie kierują się oni miłością do Chin Ludowych.

Chińskie firmy w Hongkongu wprost zaleciły swoim pracownikom podpisywanie list poparcia dla ustawy o bezpieczeństwie. W przypadku obcego kapitału perswazja przybierała inny charakter. Największy brytyjski bank HSBC połowę zysków generuje w Hongkongu. Jego kierownictwo z początku milczało w sprawie nowego prawa. Chun Ying Leung, były szef lokalnej administracji, zamieścił więc na Facebooku komentarz: „Ani Chiny, ani Hongkong nic nie zawdzięczają HSBC. Jego biznes w Chinach można zastąpić w ciągu jednej nocy”. W Pekinie zaś ukazał się elaborat znanego profesora prawa Jiang Shigonga: nawiązując jeszcze do XIX-wiecznych wojen opiumowych i kolonizacji brytyjskiej, wezwał on bank do okazania Chinom lojalności.

I tak się stało. Szef HSBC w Hongkongu pochylił głowę i poparł nową ustawę. Spotkało się to na Wyspach Brytyjskich z krytyką, ale wyniki finansowe banku z działalności w Chinach pozostaną zapewne niezagrożone.

Konflikt nieusuwalny

Politycy chińscy mówią dziś, że Hongkong nie wywiązał się nigdy z obowiązku wprowadzenia własnego prawa o bezpieczeństwie narodowym. Wskazują też, że regulacje wielu krajów zachodnich są podobne do nowej ustawy albo nawet, jak w przypadku zagrożenia terroryzmem, idące dalej.

To prawda, tylko nie na tym polega istota problemu. Chodzi o nieprzystawalność prawodawstwa Hongkongu i Chin. Dziś system oparty na anglosaskim prawie zwyczajowym, z niezawisłym sądownictwem i domniemaniem niewinności, zostaje podporządkowany systemowi Chin Ludowych, którego filozofię najjaśniej zdefiniował sam Xi Jinping: „Socjalistyczne rządy prawa muszą podlegać przywództwu partii. Chinom nie wolno naśladować zachodniej niezależności sądowniczej”. Bo w Chinach Ludowych faktycznie nie ma trójpodziału władzy. Celem nadrzędnym tamtejszych sądów, gdzie 99 proc. spraw kończy się wyrokiem skazującym, jest umacnianie interesu państwa i patriotyzmu, które definiuje partia komunistyczna.

Tworzy to nieusuwalny konflikt między oboma systemami prawnymi. Tracąc swoje niezależne sądownictwo, Hongkong przestanie różnić się od innych wielkich chińskich miast. Jednak tutejsi sędziowie, utrzymujący kontakty ze swoimi chińskimi kolegami, mówią, że druga strona nie potrafi tego zrozumieć: gdy dochodzi do antyrządowej demonstracji, patriotycznym obowiązkiem chińskiego sędziego jest skazanie jej uczestników.

Chiński tabloid „Global Times” wyłuszcza to klarownie: „Rządy prawa mogą być ostoją Hongkongu, ale zasadą nadrzędną jest kara dla uczestników zamieszek. Sędziowie i prawnicy, którzy ich uniewinniają, zasługują na pogardę równą przestępcom”.

Fioletowy baner

Za wcześnie przesądzać, jak nowe prawo odmieni Hongkong w dłuższym okresie. Trudno ukryć jednak, że jego drastyczność zaskoczyła Hongkończyków i w pierwszym odruchu zasiała w nich niepokój. Zaczęli masowo kasować internetowe komentarze z krytyką władz Pekinu i Hongkongu. Znani działacze demokratyczni, jak Joshua Wong czy Nathan Law, opuścili swoją partię Demosisto, która wkrótce się rozwiązała, zapewne w obawie przed oskarżeniami o działalność wywrotową.

Ludzie wychodzący dotąd bez obaw na demonstracje zaczęli stąpać ostrożnie, testując, jaki okrzyk czy gest może okazać się wykroczeniem. 1 lipca młoda kobieta stanęła prowokacyjnie na ulicy z białą kartką papieru. Kilka dni później osiem osób, które zrobiły to samo w domu towarowym, zostało aresztowanych. Całe miasto zdobią dziś plakaty informujące o wejściu w życie nowego prawa. Nawet przy niewielkich zgromadzeniach demonstrantów policja rozwija fioletowy baner z ostrzeżeniem, że narażają się na złamanie ustawy.

Cheung Chun-kit – właściciel znanej sieci kawiarni, będący dotąd filarem „żółtej sieci” – poinformował na Facebooku o wycofaniu się z działalności politycznej. Księgarnie i biblioteki przystąpiły do remanentu księgozbiorów, wycofując pozycje znanych dysydentów. Zapowiedziano też zmiany w edukacji, których celem jest wychowanie młodego pokolenia patriotów, m.in. przez eliminację liberalnych „toksyn” z programu nauczania. Tak jak kiedyś w Tybecie, celem Pekinu jest zapewne – po wzbudzeniu strachu – rozbicie dysydentów: na większość, która pogodzi się z nową rzeczywistością, i na niepokorną mniejszość „terrorystów”, zasługującą na zdławienie.

Jednak Pekin może się przeliczyć w swoich kalkulacjach. Wielka Brytania zapowiedziała już gotowość przyznania obywatelstwa blisko trzem milionom Hongkończyków urodzonych przed 1997 r. Również Tajwan i Kanada mają otworzyć granice dla emigrantów z Hongkongu. Donald Trump wprowadził zaś 14 lipca sankcje dla chińskich oficjeli odpowiedzialnych za dławienie swobód obywatelskich w mieście.

Dokręcając śrubę Hongkongowi, Pekin musi się więc liczyć z niebezpieczeństwem – choćby przez exodus ludności – jego zniszczenia. W tym na pewno zniszczenia statusu miasta jako globalnego centrum finansów. Większość zachodnich korporacji, mimo podpisania deklaracji lojalności, przyjęła postawę wyczekującą. A takie firmy jak Facebook czy Google wstrzymały przekazywanie danych osobowych swoich użytkowników miejscowej policji.

Ściany Lennona

Niespodziewanie dodatkowego znaczenia nabierają zatem wrześniowe wybory do lokalnego parlamentu, które stają się formą plebiscytu o nowej ustawie. W pełni demokratycznie można tu wybrać jedynie połowę z 70 deputowanych, ale dobry wynik opozycji będzie dowodem, że nie dała się zastraszyć. Co więcej, uzyska narzędzia do aktywnej polityki. Np. dwukrotne odrzucenie projektu budżetu wymusza rezygnację szefa administracji. Carrie Lam zapowiedziała już, że taka obstrukcja naruszy nową ustawę.

Do tego czasu okazywanie sprzeciwu będzie wymagać kreatywności. „Ściany Lennona” – forma protestu zaczerpnięta z komunistycznej Czechosłowacji, polegająca na oblepianiu przejść podziemnych i dworców karteczkami z satyrą polityczną – utrzymały się także po pierwszym lipca. Tylko że teraz, bez żadnych napisów, tworzą jedynie kolorową mozaikę. Na murach pojawiły się też świeże hasła: „Powstańcie, którzy nie chcecie być niewolnikami” albo „Rewolucja nie jest przestępstwem, rebelia ma sens”.

Oba brzmią buntowniczo. Tyle że jedno to pierwszy werset chińskiego hymnu, a drugie jest cytatem z mądrości Mao, twórcy Chin Ludowych. Czy i na to znajdzie się dziś w Hongkongu paragraf? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2020