Poza słowa, spoza słów

Kolejna książka Tadeusza Różewicza. Ten sam niepokój, to samo zmęczenie. I poczucie, że ta poezja, pisana na czarno, jest poezją zakneblowaną, poezją tłumionego krzyku.

02.01.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

No tak, ale od samego początku wiedzieliśmy, że żaden z Różewicza nihilista. Przeciwnie, autor “Płaskorzeźby" to ewidentny idealista, tyle tylko, że przeżył śmierć własnych ideałów i teraz, już jako poeta, przeprowadza bez końca jej symulację. “Bez końca" - to znaczy: w niezliczonych wariantach i bez ostatecznych wniosków; symulację, która odtwarza śmierć, ale jeśli już ją zadaje, to tylko w formie zadania do odrobienia - takie repetytorium śmierci, wyczerpania, rozkładania i gnicia.

Zresztą wiele mówiące są tytuły tomów wydanych przez poetę w latach 90.: “zawsze fragment", który nie zamyka całości i nie pozwala na moment transgresji; “recycling", a więc ponowne wykorzystanie śmieci, kołowy ruch materii, idei, ducha; “szara strefa" pozbawiona wyrazistych konturów i będąca przestrzenią nijakości, bylejakości i rozpadu. Podobnie powinniśmy chyba odczytać tytuł najnowszej książki: “wyjście" nie znaczy tutaj kresu, lecz przekroczenie kolejnej bramki, za którą czeka kolejny wiersz, jeszcze bardziej nijaki i pozbawiony konturów, tak jakby chciał się rozpłynąć w szumie rzeczywistości (ale nie może).

Kluczem do zrozumienia tej książki są dwa otwierające ją wiersze: pozbawiony tytułu utwór o bieli i “Kamień filozoficzny". Pierwszy, może najważniejszy w książce, warto przytoczyć w całości:

biel się nie smuci

ani weseli

tylko się bieli

uparty

mówię do niej

że jest biała

ale biel nie słucha

jest ślepa

głucha

jest doskonała

i staje się

bielsza

powoli powoli

Taki jest dramat świadomości, która staje naprzeciw pustki, wyrwy, luki, jakiegoś rozstąpienia rzeczywistości - wreszcie naprzeciw samej siebie, bo przecież opisywane w ostatniej zwrotce pogłębienie bieli to jakby melancholijna projekcja świadomości. Na pozór Różewicz proponuje nam kolejną wariację na temat zadany przez Wisławę Szymborską w wierszu “Rozmowa z kamieniem". U Różewicza jest monolog (na białym tle), choć podstawowa intuicja wydaje się być taka sama - podobnie jak kamień, biel jest szczelnie zamknięta, pozbawiona drzwi, nieprzetłumaczalna na język: “kamień" i “biel" to znaki w całości i bez wyjątku przesłaniające rzeczywistość, która tym samym nigdy nie daje się podejść czy poznać. Ale Różewiczowi chodzi rzecz jasna o coś innego. “Biel" to przede wszystkim brak - fantastyczny, fantazmatyczny moment, w którym świadomość dotyka i neutralizuje rzeczywistość, rozmienia ją na znaki będące li tylko fantomami rzeczy. Im usilniej staramy się dotknąć rzeczywistości, tym bardziej staje się ona nierzeczywistą, pozbawioną konturów i ram.

W wierszach otwierających książkę Różewicz opisuje swój stosunek do języka i poezji, a także bada ich relacje ze światem i egzystencją. Jest stanowczy, może patetyczny, lecz z całą pewnością niepokorny, zwłaszcza wobec własnej poezji. Z wiersza “lawina": “można powiedzieć że poeci / ukamienowali poezję / słowami". Z wiersza “na wyspiańską nutę": “słowo po słowie / się rozpada". To zdumiewająco idealistyczna wizja poezji jako czegoś nieskalanego przez język; ale czyż nie jest to zarazem wizja negatywna - wszak język zawsze będzie zasłaniał poezję, a ona sama powstaje jedynie dzięki słowom? Dla Różewicza poezja to proces nieskończenie dyskretny, zamknięty w sobie, opieczętowany “na" i “od" zawsze, niczym surrealistyczny list bez nadawcy i adresata, “powołany do życia / w chwili zapomnienia" (z wiersza “Kamień filozoficzny").

Kolejne utwory tworzą mniej lub bardziej wyraziste konstelacje sensów i tematów. W drugiej grupie tekstów dominuje postać Chrystusa. Zaskakuje nie wybór tematu - czy warto dodawać, że Różewicz to poeta stricte religijny? - lecz dość nieoczekiwana propozycja wiersza jako bezpośredniej i spontanicznej ekspresji światopoglądowej. Jakby nie bacząc na swoje wcześniejsze konstatacje - że konkretne przesłania “przesłaniają" rzeczywistość, a poezja nabiera mocy niejako wbrew nim - Różewicz chce zaprząc wiersz do wyrażenia osobistych (chyba) doświadczeń; zakłada więc, że w pewnych przypadkach słowa dotykają rzeczy. To dość dramatyczny moment, wydaje mi się bowiem, że wiersze, które umownie nazwałbym “chrystologicznymi", pozbawione są napięcia - a przecież z pewnością są dla poety ważne.

To kolejny, myślę, dowód, że Różewicz nigdy nie był poetą łatwej afirmacji, i że jest on poetą religijnym do momentu, w którym wypiera się własnej religijności. W jego poezji, nasyconej negatywną ironią (bądź, mówiąc słowami Johna Keatsa, “negatywną zdolnością", negative capability), nie ma miejsca na proste wyznanie wiary. To wszakże autor “Płaskorzeźby" nauczył nas, że słowa zawsze zawodzą, zawsze fragmentaryzują i przetwarzają rzeczywistość, że nie da się wprost przekładać rzeczy na wiersze, że to, co najważniejsze, pozostaje w odwodzie, niewypowiedziane, stłumione, zamknięte na cztery spusty. Stąd pewien (mój) kłopot z tymi fragmentami książki; wydają mi się mniej przekonujące niż wiersze, które w przypływie myślowego lenistwa nazywamy nihilistycznymi czy areligijnymi.

W latach 90. Różewicz udoskonalił formę długiego wiersza bądź poematu, który od biedy można by nazwać strumieniem zbiorowej świadomości, a w którym łączą się fragmenty lektur, zasłyszane rozmowy, cytaty skądinąd, banały i truizmy krążące wokół naszych głów. W “wyjściu" mamy wiele tego rodzaju wierszy, tworzą one ponad połowę książki. Aby w pełni je zrozumieć i docenić, należy, jak sądzę, pamiętać, że kluczową rolę odgrywają w nich świadomie i z premedytacją użyte techniki parodii, persyflażu, satyry i kiczu, i że nie tyle opowiadają one “o" rozproszeniu zbiorowej świadomości, co raczej usiłują tę świadomość odebrać (tak jak odbiera się przekaz radiowy). Mówiąc inaczej, Różewicz rezygnuje z selekcji i formalizacji otaczających go języków - zamiast tego staje się ich medium, przekaźnikiem szumu medialnego, rozumianego jako amorficzny potok przypadkowych i krzyżujących się dyskursów, wątków i narracji. Co zrozumiałe, poeta nie bierze odpowiedzialności za zasłyszane i podsłuchane słowa. Ale nie znaczy to, że jest poetą nieodpowiedzialnym. Wręcz przeciwnie, poetyka chaotycznego przebiegu słów, ironiczna retoryka szumów, zlepów i ciągów, znaczą poetycką odpowiedzialność wyższego rzędu - poeta odpowiada na wezwanie rzeczywistości i pragnie pozostać jej wierny (choć wie, że to nieosiągalne).

W gruncie rzeczy wiersze i poematy satyryczne są naturalnym, choć może nieoczekiwanym, przedłużeniem takich utworów jak “Kamień filozoficzny" czy “Słowa"; i jeśli wydają nam się nieco przypadkowe i bezwiedne, pozbawione koncentracji bądź logiki wywodu, to dzieje się tak nie z winy poety. Różewiczowska nieufność do słów - bodaj czy nie motyw przewodni nowej książki - może przybrać postać kruchej liryki pojedynczych tonów i akordów (jak w wierszu o bieli), ale może też manifestować swoją obecność kakofonią dźwięków, zgrzytów i dysonansów.

Można oczywiście zapytać, czy jest to jeszcze poezja? I jak czytać tom zakończony utworem zatytułowanym “Cmentarz wierszy"? Lub też dokąd miałaby zmierzać liryka wypierająca się siebie, kwestionująca i sabotująca wszelakie gesty i intuicje poetyckie, choćby te najwznioślejsze? Wyjście z poezji? Wyrastanie z wierszy? Śmierć takiego pięknego pomysłu na słowa?

Ależ nie. Różewicz po raz kolejny pokazuje mieliznę świadomości rozproszonej - ale nie osiada na niej. Podobnie jak wcześniejsze książki, tak i ta ma konstrukcję ironiczną: jej elementy ułożone są w taki sposób, że tworzą pewną całość, ale całość przewrotną, nie dającą się scentralizować, stematyzować czy sparafrazować. Książka “dzieje się" na wielu poziomach i w różnych miejscach równocześnie, prowokując do osobliwej lektury, w trakcie której pogłębianiu się bieli towarzyszy absurdalna inflacja języka, a gryząca ironia współbrzmi z uroczystymi, delikatnymi tonami. Szczęśliwa czytelnicza dystrakcja: wychodzenie poza słowa, a jednocześnie spoza słów. Okazuje się, że porzucenie wiersza nie musi oznaczać porzucenia poezji. Wręcz przeciwnie. Wyrzuca się wiersz, aby ratować poezję. I to niekoniecznie poezję przez duże “p". Poezja, mówi Różewicz, może też być zamknięta poza słowami, w miejscu trudno dostępnym lub zgoła niedostępnym, w przestrzeni zgoła niepoetyckiej, na przykład pod kamieniem lub w kuble na śmieci. Zapieczętowana, bez adresu, na nieznanej częstotliwości.

W wierszu “Kamień filozoficzny" poeta dopowiada: “trzeba uśpić / ten wiersz". A mnie przypomina się inny wiersz innego poety: “Wiersz wychodzi z domu i nigdy nie wraca". (Ale w końcu trzeba zamknąć książkę i wyjść z pokoju).

Tadeusz Różewicz, “wyjście". Wrocław 2004, Wydawnictwo Dolnośląskie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2005