Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Staram się znaleźć przy nim, gdy tylko los prowadzi mnie do Wrocławia. Stoi samotnie na małym placyku, na który z wysoka spogląda rzeźba Eugeniusza Geta-Stankiewicza: pusty krzyż, obok figurka Jezusa, gwoździe, młotek i zachęta „Zrób to sam”. Dotknąć go, być przez chwilę w ciszy tego pomnika, okaleczonego torsu, staram się od dnia, gdy przeczytałem linie, które zapisał Tadeusz Różewicz: „biorę lekcje / u pastora Dietricha Bonhoeffera”.
„czemuś mnie opuścił/ czemu ja opuściłem / Ciebie”
Opublikowany w roku 1947 „Niepokój” to może najbardziej wstrząsający zbiór wierszy w historii polskiej poezji. Głos ocalałego, młodego mężczyzny, który wymknął się krwawym młynom wojennej rzeźni, był zarazem wyznaniem grzechów, ciężaru zła, nazwaniem samego siebie mordercą. I jeszcze zapisem „okaleczenia”, które każe mówić: „Nie wierzę w przemianę wody w wino / nie wierzę w grzechów odpuszczenie / nie wierzę w ciała zmartwychwstanie”. Jak silnie brzmią te słowa „Lamentu”! Utraty wiary nie zbywa się wzruszeniem ramion, nie ma zapomnienia, obojętności – jest cięcie i ból.
W późniejszej o rok „Czerwonej rękawiczce” znajdziemy „Niebo dzieciństwa” ze słowami „Ja któremu dano poznać / smak krwi gwałtu i ognia / rozcieram na podniebieniu opłatek / kruchego aniołka / z nikłą białą twarzą”; zbiór „Wiersze i obrazy” (1952) przynosi „Wyznanie”: „Małemu chłopcu w białym ubranku / dano poznać / smak Boga / którego nie ma / I zostałem sam”.
Taki jest początek: utrata wiary, opuszczenie przez Boga. Stan, którego poeta nie kwituje nigdy nihilistycznym szyderstwem, choć podkreśla oddzielenie, dystans czasu, zła i cierpienia, który dzieli go od ufności przystępującego do pierwszej komunii chłopca, od tłumu wiernych w katedrze, jawiącej mu się jako „żebra umarłego Boga” lub gruzowisko, kamieniołom, zaludniony przez „dziwaczne metafizyczne / ssaki”. O Bogu i wierze Różewicz mówi często i intensywnie, dekada po dekadzie uzupełniając zapis osierocenia. Na progu lat 80. pisze: „widzę człowieka stworzonego / na obraz i podobieństwo boga / który odszedł”, ćwierć wieku później wspomina: „rób co chcesz jesteś dorosły (...) powiedział Bóg / z płonącego krzaka / który zamienił się w popiół”. W innym wierszu ten sam los spotyka rajskie drzewo wiadomości dobrego i złego, które „uschło / rozwiało się”, zaś bohater, pozbawiony „wiary nadziei miłości” syn marnotrawny musi odejść „w krainę bez światła”, bo w domu nie ma już „Ojca / ani braci ani chleba”.
Z ponawianych zaklęć i zapisów najpełniejszym, najbardziej poruszającym i zapadającym w pamięć pozostaje słynny wiersz „bez”, powstały na początku lat 90. i otwierający tom „Płaskorzeźba”, tak zarazem prosty i spełniony, tak bardzo prawdziwy:
największym wydarzeniem
w życiu człowieka
są narodziny i śmierć
Boga
ojcze Ojcze nasz
czemu
jak zły ojciec
nocą
bez znaku bez śladu
bez słowa
czemuś mnie opuścił
czemu ja opuściłem
Ciebie
(...)
opuściłeś mnie bez szumu
skrzydeł bez błyskawic
jak polna myszka
jak woda co wsiąkła w piach
zajęty roztargniony
nie zauważyłem twojej ucieczki
twojej nieobecności
w moim życiu
życie bez boga jest możliwe
życie bez boga jest niemożliwe
Co pozostaje w miejscu „bez”, w czasie po odejściu Ojca? Pozostaje nic, a raczej Nic pisane z wielkiej litery, aktywne, groźne, ogarniające, podstępne. Czasem jest to nicość wielokrotnie portretowanej przez Różewicza cywilizacji ciała i pieniądza („przedmioty stają się bogami / ciało staje się bogiem // jest to bóg bezwzględny i ślepy / swego wyznawcę połyka trawi / i wydala”), kultury obywającej się nawet bez diabła, wszak – czytaliśmy w poemacie prozą „Złowiony” – „duszy nie ma więc i diabła nie ma. Jest wielka rosnąca cywilizacja. Jest ohyda, która czeka na swój koniec”. Chaos, któremu próbuje się oprzeć, jak w tym późnym, pięknym utworze „cóż z tego że we śnie”: „piszę na wodzie / piszę na piasku / z garści ocalonych słów / z kilku zdań prostych / jak proza cieśli / z kilku nagich wierszy / buduję arkę / żeby coś uratować / z potopu / który nas zaskakuje / w biały dzień / albo w środku nocy / zmywa z powierzchni ziemi”.
Czasem – najbardziej osobisty lęk, szara strefa depresji, gdy „W nocy / słowo / nic / rozrasta się krzewi / gwałtownie”. Czasem wreszcie trudna do ujęcia w słowa nicość, negatyw istnienia. Owo „nic”, które niegdyś nadchodziło „w czarodziejskim płaszczu / Prospera” – „nic z ulic i ust / z ambon i wież” i które w wierszu „Drzwi” zastępuje zapamiętany krajobraz dzieciństwa, rodzinny dom, „serce Jezusa w cierniowej koronie”. Pustka. Nic. Głucha czerń.
„nie wierzę od przebudzenia / do zaśnięcia”
Osierocony, porzucony... Ale przecież diagnoza, którą autor „Płaskorzeźby” stawiał człowiekowi, bywała o wiele bardziej bezwzględna. Bo może to nie On odszedł, ale ja przed nim uciekłem? Wypędziłem go? Pozbawiłem życia? I marnotrawny syn stał się ojcobójcą?
W utworze będącym rozmową z Tadeuszem Konwickim czytamy: „znów uciekam / przed widmem które / okryte chałatem nieba / stoi na zielonej łące / i mówi do mnie w nieznanym języku / jam jest pan bóg Twój / który Cię wyprowadził z domu niewoli”. Czemu żydowski Bóg budzi lęk? Bo jako Polak mieszkam na ziemi Zagłady? Bo poznałem zło, do jakiego jestem zdolny? A może tylko nie chcę przyjąć jakiejkolwiek zwierzchności, jakiegokolwiek zobowiązania?
Są w twórczości Różewicza wiersze, gdzie zwykłe role niespodziewanie się odwracają, gdzie to Bóg staje się bezbronnym dzieckiem, ofiarą, naszym Izaakiem. Oto on: „mały (...) / krwawiący (...) w białych / chustach dzieciństwa” – zapisany w tomie „Regio”. Dwie dekady później, w zbiorze „Na powierzchni poematu i w środku” poeta mówił wprost: to my jesteśmy odpowiedzialni, my, ludzie, my – ciała, my – „zwierzęta tajemnicze / które urodziły boga / a potem go zabiły”. Ale nieporównywalną z niczym, straszną siłą przemawia przede wszystkim powstała przed pół wiekiem „Biel”:
Biały baranek
uciekł schował się w szafie
beczy
z chorągiewką wbitą w oko
krew tryska
z rozdartego pyska
czarnymi płynie rzekami
związali baranka
udusili baranka
ze skóry obłupili
kości mu policzyli
zęby mu wybili
wrzucili do dołu
kloacznego
baranka nie narodzonego
(...)
baranka białego
który gładził
grzechy tego świata
Nihilista, ateista? Jak dalekie od prawdy są te określenia czy zarzuty, które stawiano nieraz Różewiczowi. Ileż jest w jego poezji napięcia, dramatu traconej, ale może także, przynajmniej czasem – wypowiadam to zdanie ostrożnie, podkreślając niepewność – odzyskiwanej wiary. Jak w tej „Walce z aniołem” z tomu „Zielona róża”, gdzie współczesny Jakub walczy z Posłannikiem w scenerii nieznanej ani Biblii, ani pokoleniom europejskich malarzy: na ziemi „ubitej z gazet / na śmietniku gdzie / ślina krew i żółć / leżała wymieszana / z gnojem słów”. Ziemi, z której nie pozwoli aniołowi odejść: „złapałem go za nogę / spadł na mój śmietnik / pod mur / tu jestem / istota człekokształtna / z wybitymi na światło / oczami”. Pozostaną razem, kaleki człowiek, zmuszony do ludzkiego losu anioł?
Kilka lat później autor „Regio” napisze „Cierń”, utwór, w którym trudno nie usłyszeć tonów paradoksalnego, odwróconego wyznania wiary:
nie wierzę
nie wierzę od przebudzenia
do zaśnięcia
nie wierzę od brzegu do brzegu
mojego życia
nie wierzę tak otwarcie
głęboko
jak głęboko wierzyła
moja matka
nie wierzę
jedząc chleb
pijąc wodę
kochając ciało
Spokojne wygaszenie nie dyktowałoby słów tak pełnych intensywności, zdań utkanych z odniesień do Biblii, nie kazałoby bohaterowi nieustannie myśleć „o cierniu który rozdziera / nasze oczy usta / teraz / i w godzinie śmierci”. Cierń wbija się głęboko, uwiera, boli, jadzi, nie pozwala zapomnieć, nie pozwala zabliźnić się ranie.
„coś mi mówiło/ że to jest Syn Człowieczy”
Cierń z korony Umęczonego? Już w latach 50., w wierszu „Drewno” Różewicz portretuje Boga, który przyjmuje ludzkie cierpienie, Boga „w cierniowej obroży / z opuszczoną głową / zbitego psa”. W tomie „Rozmowa z Księciem” pokazuje Jezusa piszącego na piasku, w ukrytym przed uczniami liście zwierzającego się Matce, że musi czynić cuda, rozmnażać chleb, zwyciężać śmierć, by choć na chwilę utwierdzić człowieka w wierze. Bohater jednego z wierszy zbioru „Regio” wyznaje, że nie jest w stanie patrzyć na świat, na Boga w sposób, jaki zapowiada Biblia: twarzą w twarz; może tylko dostrzec, że „na piaskach” jego słów „ktoś nakreślił znak / ryby / i odszedł”. W późniejszym utworze czytamy: „bez Jezusa / nasza mała ziemia / jest pozbawiona wagi // ten Człowiek / syn boży / jeśli umarł // zmartwychwstaje / o świcie każdego dnia / w każdym / kto go naśladuje”.
Wreszcie w tomie „zawsze fragment. recycling” (z dławiącą wizją złota płaczącego krwawymi łzami w szwajcarskich i watykańskich bankach, krwawiących sztab złota z żydowskich pierścionków, stalówek, sztucznych zębów) znajdziemy utwór „Widziałem Go”. Wręcz zaskakująco bezpośredni, konfesyjny, raz jeszcze podkreślający naszą słabość, ucieczkę od Boga, od tego, który może wcielić się w bezdomne, śmierdzące ciało:
spał na ławce
z głową złożoną
na plastykowej torbie
(...)
pochyliłem się nad nim
i poczułem zepsuty oddech
z jamy ustnej
a jednak coś mi mówiło
że to jest Syn Człowieczy
otworzył oczy
i spojrzał na mnie
zrozumiałem że wie wszystko
odchodziłem pomieszany
oddalałem się
uciekałem
w domu umyłem ręce
Ciało naszego bliźniego. Zabity przez nazistów Dietrich Bonhoeffer, prawy i odważny uczestnik ruchu oporu, marzył o chrześcijaństwie, w którym spotkanie z Bogiem dokonuje się poprzez drugiego człowieka, gdyż On opuścił świat, pozostawiając nas z odpowiedzialnością za bliźnich. Jego pisany w więzieniupoemat przynosi niezwykły obraz idącego na śmierć człowieka, który zwraca się do współwięźnia: bracie, żyj za mnie. Ten utwór jest zaczynem Różewiczowskiej, drukowanej przed dziesięciu laty w „Tygodniku Powszechnym” „nauki chodzenia”, gdzie polski poeta mówi za niemieckim teologiem: „Bóg odszedł z tego świata / nie umarł! / trzeba się z tym zgodzić / że jest się dorosłym / że trzeba żyć / bez Ojca”, „żyć godnie / na świecie bezbożnym / nie licząc na karę ani nagrodę”.
Wybór Bonhoeffera to droga naśladowania Jezusa, wsłuchania się w słowa Kazania na górze, moralnego wyboru, który musi przynieść podjęcie krzyża. W swoim wierszu Różewicz rozmawia z uwięzionym myślicielem, siedząc przy jego pomniku i zadając mu pytanie o odejście Boga. Bonhoeffer milczy, kładzie palec na wargach, aż w końcu sam odchodzi:
wstał i odszedł
szedł za Chrystusem
naśladował Chrystusa
szedł polną drogą z innymi
uczniami głodni rwali
dojrzałe kłosy
łuskali ziarno jedli
z dłoni
łuskali ziarno palcami
próbowałem ich dogonić
i znalazłem się nagle w świetle
w krainie młodości
w ziemskim raju odnalazłem
oczy i usta
mojej dziewczyny i chabry
i obłoki
„zobaczył odblaskboskiego światła”
Końcem drogi jest milczenie. Jeśli Bóg do nas przemawia, czyni to ciszą, odblaskiem światła, cieniem. We Wrocławiu, obok dawnej pracowni Geta-Stankiewicza, przyjaciela autora „Płaskorzeźby”, Dietrich Bonhoeffer upamiętniony został klęczącą ludzką figurą, której odjęto głowę i ręce, milczącym korpusem, na którego plecach i klatce piersiowej otwierają się rany – ślad po biczowaniu. Pomnik o barwie ucichłego złota chwyta słońce niczym ten cynowy dzban, na którym Jakub Böhme „zobaczył odblask boskiego światła”. Osadzony na okrągłym niskim postumencie, jest zarazem igłą zegara, a jego cień wskazuje drogę.
Bo jest czerń nocy, opuszczenia, czerń zabicia Boga – białego ofiarnego baranka. Jest tkwiący w nas ciągle cierń, oścień tęsknoty i braku. I jest cień, znikliwy powidok, odblask, echo światła, o którym mówił nam Tadeusz Różewicz:
Kiedy na mój wiersz
pada cień
widzę w nim światło
wątłe uparte
życie