Moment niewymierny

Tego poety się nie lubi, nie czyta, oskarża o nihilizm. Zapomina się, że poezja powinna stawiać opór, zwłaszcza w takim świecie jak nasz, gdzie wszystko łączy się ze wszystkim w kilka sekund.

19.08.2008

Czyta się kilka minut

/fot. The Philip Larkin Society /
/fot. The Philip Larkin Society /

Przede mną tom wierszy zebranych Philipa Larkina w przekładzie i z komentarzami Jacka Dehnela, opatrzony ciekawym wstępem Jerzego Jarniewicza. Wbrew tytułowi nie jest to zbiór wszystkich wierszy poety - do przełożenia zostaje wczesna twórczość Larkina, ważna dla zrozumienia jego rozwoju poetyckiego, a także późne wiersze, których autor "Wysokich okien" nie zdążył wydać w osobnym tomie (pomijam inne zaległości, w tym dwie znakomite powieści i serię niezłych tekstów krytycznych). Ale podstawowa robota została wykonana. Larkinowski "kanon" - słowo brzmiące tu zupełnie obco i wzięte jakby z innej bajki - został wreszcie przełożony i ładnie wydany przez wrocławskie Biuro Literackie. A ja po cichu pytam siebie: może to już? I nie chodzi mi tylko o fakt wydania książki.

Parodia wartości

Rzecz w tym, że wokół twórczości Larkina narosło wiele nieporozumień. Że poeta ten stał się - dla niego samego byłoby to sporą niespodzianką - symbolem pewnej postawy i pewnej wrażliwości, a dla wielu nawet braku wrażliwości. Że o Larkinie się mówi, ale nie zawsze się go czyta, a jeśli nawet, to na wyrywki, po łebkach, ograniczając lekturę do kilku klasycznych (a przez to niezbyt reprezentatywnych) tekstów. Że jego nazwisko pada na salonach, ale pada hasłowo, jako formułka, której sensu nikt już dokładnie nie pamięta. Że gdzieś coś czytaliśmy i mamy jakieś pojęcie, ale nie jest ono jakoś szczególnie wyraziste.

Larkin zachęca do prawienia komunałów, zwłaszcza w naszym kraju, a już szczególnie w środowiskach, które z uporem godnym lepszej sprawy głoszą niekwestionowaną wyższość tak zwanej polskiej szkoły poetyckiej, której podstawowym wyróżnikiem ma być zbawienna perspektywa historyczna i przywiązanie do tak zwanych wysokich wartości - cokolwiek ta ostatnia formuła miałaby znaczyć. Tymczasem wiersze Larkina nie tylko nijak się mają do takiej tradycji pojmowania poezji, nie tylko omijają ją szerokim łukiem, ale wręcz parodiują i sabotują jej gesty, wskazują na deklaratywność retoryki, która chce być uczona i magisterialna (często jedynie słuszna), a jest pusta i ogólnikowa. Stąd, jak sądzę, niechęć do poety, okazjonalne oskarżanie go o nihilizm czy moralny relatywizm, a przede wszystkim uparte ignorowanie jego poezji, udawanie, że jej nie ma, że się nie liczy, że nie wpisuje się we właściwy kanon literacki.

Powie ktoś, że to nie do końca prawda. Wszak mamy wybór dokonany przez Stanisława Barańczaka (wydane w 1991 roku "44 wiersze"), znany jest sąd Miłosza. Problem polega jednak na tym, że te dwa odosobnione głosy stworzyły nie do końca prawdziwy obraz angielskiego poety. O pełnych uprzedzenia reakcjach naszego sfrustrowanego noblisty trochę już pisano (myślę tu choćby o Larkinowskiej monografii Jerzego Jarniewicza czy wtórującemu mu we wstępie do niniejszego tomu Jacka Dehnela). Ciekawsza i bardziej znamienna wydaje mi się odpowiedź Barańczaka, którego znakomite przekłady stanowią chyba dobry punkt wyjścia do lektury tomu opublikowanego przez Biuro Literackie. Z premedytacją używam słowa "odpowiedź": Larkin Barańczaka to twór nieco wyimaginowany, po części prawdziwy, po części jednak składający się z elementów dodanych, mających, jak się domyślamy, stworzyć pewną bliską Barańczakowi wizję poety - stojącego z boku ironisty, który w starciu z niezrozumiałym światem używa oręża formy i intelektu. Na pozór jest to postawa bliska postawie Larkina, u którego gryząca ironia idzie w parze z formalizmem i przywiązaniem do tradycji chłodnego, skomplikowanego, intelektualnego wiersza. Są jednak różnice, i to zasadnicze. Larkin podważa wartość zdroworozsądkowego podejścia do rzeczywistości, a jego intelektualizm nie wynika z przekonania o istnieniu ostatecznej racji naszego istnienia w świecie. Jeśli u angielskiego poety są momenty pozytywne, jakieś punkty odbicia, to mają one charakter doraźny i tymczasowy - intelektualna forma to dla Larkina pewna zewnętrzna okoliczność, przypadkowy atrybut, którego można użyć w celach obronnych, ale który nie świadczy o istnieniu wyższej formy świata. W ogóle za dużo mówi się o intelektualizmie Larkina, gdy tymczasem podstawowa w jego twórczości linia napięcia przebiega gdzie indziej - w języku, który rozbraja życie i pozostawia puste formy; w słowach, które do niczego się nie odnoszą, dają za to pozór porządku i precyzji.

Bez zobowiązań

Najpierw truizm: Larkin nie jest moralistą (nie mamy nic przeciwko moralistom). Nic nie jest mu bardziej obce niż potrzeba czy skłonność do oceniania i hierarchizowania literatury. Z całą pewnością nie ma tu też mowy o "etycznych zobowiązaniach", "prawdzie wyrazu" i innych tego rodzaju ogólnikach. Wysuwanie z tego powodu jakichkolwiek oskarżeń nie ma najmniejszego sensu. W poezji Larkina nie odnajdziemy mocnych konstatacji czy sądów - są tylko środki poetyckiego wyrazu, których poznawczej czy egzystencjalnej wartości nie można mierzyć tak, jak mierzy się wartość sądów naukowych, faktów historycznych czy filozoficznych tez. Jeżeli autor "Wysokich okien" nadaje czemuś wartość, to chyba tylko pojedynczym słowom i frazom, które tak a nie inaczej mają wybrzmieć w danym kontekście. To poezja przede wszystkim instynktowna, tak jak instynktowna jest intonacja, z jaką wypowiadamy zdania. Gdzie tu moralistyka? Nawet osławiony Larkinowski nihilizm (fraza wzięta moim zdaniem z sufitu) to tylko lokalny efekt pewnych stwierdzeń i obrazów - i czynimy poecie krzywdę, usiłując nadać im abstrakcyjną, niezależną od konkretnych wierszy wartość. Nie ma tu żadnych lekcji, które mogłyby przetrwać wiersz. Bo w końcu zostajemy tylko z wierszem. I jest to wartość niewymierna. Na dobrą sprawę, z punktu widzenia naszych językowych nawyków i metafizycznych przyzwyczajeń, trudno tu nawet mówić o wartościach, bo co tu zrobić ze słowami, które opierają się wszelkim uogólnieniom, z których nie sposób wycisnąć dominanty semantycznej czy choćby zdroworozsądkowego przesłania na życie?

Oczywiście przesadzam. Uważna lektura kolejnych tomów prowadzi do odkrycia kilku powtarzających się obrazów i tematów (nawiasem mówiąc, przyjęty przez Jacka Dehnela układ kolejnych książek poetyckich nie jest wcale oczywisty, choć moim zdaniem jak najbardziej zasadny - w zredagowanej przez Anthony’ego Thwaite’a angielskiej edycji "Collected Poems" wiersze pojawiają się w porządku chronologicznym, narzucając tryb lektury odmienny od tego, jaki zaplanował sam poeta i jaki wynika z kolejnych książek).

Ograniczenie i nieskończoność

Niewątpliwie ważnym motywem pojawiającym się w wierszach Larkina jest dramat ograniczenia i imperatyw formalnej i egzystencjalnej transgresji. Larkinowski bohater to zazwyczaj minimalista prowadzący bezbarwne, dość ograniczone życie, nierzadko zamykający się w pokoju lub obserwujący Anglię przez okna pociągów, jakby oderwany od rzeczywistości, w której przyszło mu żyć. W tej dokładnie zaplanowanej i bezpiecznej egzystencji pojawia się jednak od samego początku miejsce niedookreślenia - stan emocjonalnego, intelektualnego, duchowego zawieszenia, kiedy świadomość nie potrafi, a może nie chce, nadać otaczającemu światu żadnego sensu. Zastanawiająca w tym kontekście jest zwłaszcza powracająca metafora gęstniejącego, a zarazem pustego, jakby jałowego światła. Na przykład w wierszu "Woda" Larkin kontempluje szklankę wody, "gdzie światło / Wpadałoby pod dowolnym kątem / I gromadziło się bez końca". Z kolei w tytułowym wierszu z tomu "Wysokie okna" metafora przybiera postać szyb zalanych słońcem: "Głęboki błękit powietrza objawia / Nic, które nigdzie jest - i jest bez końca".

Oba wiersze ciążą ku momentowi negatywnej nieskończoności. Ale właśnie dlatego trudno tu mówić o projekcie poetyckim bądź egzystencjalnym. Nieskończoność, impas, świetlista pustka - to nie są tematy. Już raczej miejsca otwarcia, trochę wymuszone i mające sprowokować coś w rodzaju historii, dramatu bądź przynajmniej perypetii. W znakomitym wierszu "Tutaj" (otwierającym tom "Wesela w Zielone Świątki") pojawia się czasownik, który w takiej czy innej postaci będzie nawiedzał poetę - to swerve. Zboczyć z obranej drogi, niespodziewanie skręcić, odciąć się od dotychczasowego świata. To ważny moment wskazujący na potrzebę złamania szyfru egzystencji i przekroczenia samego siebie. Rzecz w tym, że próba transgresji prowadzi do kolejnego pata. Bohater wiersza na pewno odnajdzie się gdzieś w Anglii, w kolejnym epizodzie tej samej monotonnej egzystencji. Znakomicie podkreśla to bezbłędny mechanizm Larkinowskiego wiersza. Poeta jest mistrzem formalnej dyscypliny, ale także różnorakich potknięć, wahnięć, zgrzytów, które świadomie naruszają gładką formę tekstu (Larkin jest tu godnym następcą Eliota i Audena). Każdy bez wyjątku wiersz Larkina to majstersztyk i wyzwanie dla tłumacza, który musi oddać w przekładzie nie tylko konstrukcyjną precyzję tekstu, ale i ledwie zauważalne zakłócenia, szmery czy potknięcia. Wiele wymaga się tu też od czytelnika, który nierzadko pada ofiarą hipnotyzującego rytmu poszczególnych wierszy i zdaje się nie zauważać ich wyjątkowości - a przecież nie znajdziemy w twórczości Larkina dwóch takich samych tekstów. Ale dzięki tym wymaganiom czytanie Larkina może stać się fascynującą przygodą, kiedy nasze przyzwyczajenia, kształtowane przez rygorystyczny tryb wiersza i pozornie przewidywalną częstotliwość głosu, wystawiane są na próbę przypadku: nieoczekiwanego rymu, złamanego metrum, nieznacznie wykoślawionej frazy czy słowa padającego w zaskakującym kontekście. O charakterze tej poezji decyduje napięcie pomiędzy projektem (estetycznym, egzystencjalnym) i tym wszystkim, co ów projekt sabotuje, szyfrem i gestem mającym ów szyfr złamać, pomiędzy wymierną wartością, jakiej poszukujemy w wierszu, i momentami nieobliczalnymi, decydującymi o jego wyjątkowości.

***

Pozostają wiersze. Niezbyt wiele, jeśli pomyślimy, że to dzieło całego życia. Trzy książki, które poeta opublikował w dziesięcioletnich odstępach. Trzy próby odsądzenia poezji od czci i wiary, a zarazem trzy poetyckie zwycięstwa - bo nikt chyba nie ma dzisiaj wątpliwości, że jest Larkin jednym z kilku najwybitniejszych poetów angielszczyzny drugiej połowy XX wieku. Lektura tej książki powinna dać nam do myślenia. Bo nazbyt łatwo oswajamy się z poezją, nazbyt szybko dajemy jej kredyt zaufania. Zapominamy, że poezja powinna stawiać opór, zwłaszcza w tak zmediatyzowanym świecie jak nasz, gdzie wszystko łączy się ze wszystkim w ciągu kilku sekund.

Poezja jako wartość niewymierna? Tak, gdyż cokolwiek byśmy o niej powiedzieli - zawsze pozostanie coś jeszcze. I to właśnie jest ta zbawienna reszta, dzięki której wiersz pozostaje wierszem. Wystarczy czytać, zdaje się mówić poeta. Reszta przyjdzie sama.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2008