Wyrazy wdzięczności

Podobnie jak Walt Whitman, Williams parł na świat całym sobą, zagarniając coraz większe jego połacie i odczuwając z tego powodu niebłahą satysfakcję. Nie wiem, czy dałoby się znaleźć poetę o większym apetycie.

24.03.2009

Czyta się kilka minut

William Carlos Williams w otoczeniu aktorów: Geren Kelsey (z lewej) i Lestera Robina podczas próby przed premierą sztuki „A Dream of Love”, Nowy Jork, 1949 r. / fot. Bettmann, Corbis /
William Carlos Williams w otoczeniu aktorów: Geren Kelsey (z lewej) i Lestera Robina podczas próby przed premierą sztuki „A Dream of Love”, Nowy Jork, 1949 r. / fot. Bettmann, Corbis /

W zapiskach czynionych na marginesie "Ćwiczeń duchowych" Loyoli G. M. Hopkins notował: "jeśli tylko zastanowić się nad samym faktem bycia sobą, tudzież świadomością i odczuciem siebie, smakiem siebie, odczuwalnym we wszystkich rzeczach, ale też niezależnie od nich, to dojdziemy do wniosku, że nie ma niczego, co byłoby bardziej osobne, własne i wyraziste". Zwracam uwagę na frazę "smak siebie", w której silnie rozbrzmiewa odczucie osobności własnej jaźni, a zarazem mocny sensualizm towarzyszący jej odczuwaniu; przeżyciom tym towarzyszy wiara w ostateczność doświadczenia własnego "ja", ale i zdumienie wywołane faktem, iż owo "ja" jest jakością na poły zmysłową, nie zaś abstrakcyjną, suchą, wywiedzioną z filozoficznych rozważań.

Waga detali

Doświadczenie takie było też, jak sądzę, udziałem Williama Carlosa Williamsa, jednego z najwybitniejszych poetów amerykańskich doby modernizmu, przypomnianego wła-

śnie przez Julię Hartwig. Zdziwienie własną obecnością w świecie przybiera u niego charakter, by tak rzec, dialektyczny. Uczucie to łatwo kojarzy się poecie z wdzięcznością, a dalej z empatią, której najróżniejsze przejawy stanowią dominantę jego twórczości. Przede wszystkim jednak jest ono "ściągnięte" do kilku słów i prostych obrazów, które często dają wrażenie suchego zapisu, nie zaś dowodu wdzięczności.

Otwierająca tom "Czerwona taczka" mogłaby zostać uznana za niewiele znaczący drobiazg - ot, nieco przypadkowa uwaga rzucona na marginesie rodzajowej scenki. A przecież trudno znaleźć czytelnika czy krytyka, który przeszedłby nad tym wierszem obojętnie. Już na samym początku wiersza mamy magiczne słowa, które nadają ton następnym książkom poety: "Tak wiele zależy / od [czerwonej taczki]". Nie poznamy szczegółów, ale dzięki poecie udaje się uruchomić mechanizm wiersza, który zaczyna znaczyć niejako poza sobą, poza słowami. Jest w tych wyrazach głębokie przekonanie, może nie o pięknie świata, lecz o jego istotności: wadze detali rozsypanych przed naszymi oczami i czekających na rozpoznanie. Nie smakuje się istoty świata czy esencji siebie, jakiekolwiek by nie były. Smakuje się po prostu siebie i świat.

W książce "Od pieśni do skowytu" Jerzy Jarniewicz przywołuje słowa Ruth Grogan, dla której poetycka twórczość Williamsa to powolne przechodzenie od obiektywistycznego rygoru nakazującego "patrzeć i tylko patrzeć" do pogłębionej refleksji nad obrazami, które wprawiają intelekt w ruch, zamieniając jego skomplikowane operacje w serie figur tanecznych. W takim "tańcu intelektu" - a bez wątpienia w swych późnych wierszach i poematach Williams zbliża się do poezji abstrakcyjnej i intelektualnej - jest jednak silnie obecny pierwszy impuls, za sprawą którego czerwona taczka czy potłuczone okruchy zielonej butelki (z wiersza "Między ścianami") stają się obiektami wytężonej uwagi.

Bo dla Williamsa fragmenty świata nigdy nie są tylko odpryskami, z których buduje się dopiero nasze widzenie rzeczywistości. To ostatnie spełnia się i wyczerpuje właśnie w szczegółach. Nie chodzi zresztą jedynie o przedmioty. Opisując spotykanych na ulicy ludzi, poeta zdaje się zatrzymywać uwagę na niewiele, zdawałoby się, znaczących drobiazgach - przypadkowych gestach bądź spojrzeniach. Dzięki takim drobnym epizodom Williams daje nam portrety w pełnym znaczeniu tego słowa: portrety konkretnych ludzi w konkretnych sytuacjach, zaznaczone kilkoma kreskami, a przecież wypełniające całe płótno. Zdolność do kondensacji obrazu będzie charakteryzowała całą twórczość poety; niezmiennie też będzie mu dyktowała słowa - prawie zawsze trafne do bólu bądź zachwytu, płynące jako wyrazy wdzięczności, których nigdy, zdaje się mówić poeta, za wiele.

Zgoda, są u Williamsa wiersze słabsze, jakby gorzej policzone (szczęśliwie nie dostrzeże ich czytelnik tego wyboru). Ale nawet w nich wyczuwalne jest tętno słów. A dzieje się tak dlatego, że nie istniały dlań słowa nieważne, tak jak nie istniały nieważne przedmioty czy przymioty. Wszystko na wagę złota - a właściwie wiersza, bo miłość i wierność względem rzeczywistości były dla amerykańskiego poety synonimami dobrze skrojonego i celnie wypunktowanego wiersza. Williams należał do tych twórców, którzy nie tylko nie wstydzili się wpadek, ale traktowali je na równi z sukcesami; był przekonany o jedności doświadczenia i jedności jaźni, która nie jest kapryśna i nie wybiera pomiędzy mniej lub bardziej wyrazistymi smakami. Podobnie jak Whitman, Williams parł na świat całym sobą, zagarniając coraz większe jego połacie i odczuwając z tego powodu niebłahą satysfakcję. Autor "Patersona" odnajduje szczęście niejako na skróty, powiedzmy w jednym doznaniu lub odnalezionym właśnie współbrzmieniu słów. Szczęście udzielające się czytelnikowi i zachęcające do kolejnych lektur, spotkań z żywym słowem.

Zaproszenie do rozmowy

Myślę, że "Spóźniony śpiewak" jest świetnym zaproszeniem do takich lektur. Tym bardziej że przekładów Williamsa na polski nie ma wiele. Jest tom wydany w 1972 r. przez PIW i zawierający tłumaczenia Leszka Elektorowicza; są nieco przypadkowe wiersze rozsiane po pismach i antologiach. Dość powiedzieć, że nie mamy do tej pory polskiego przekładu "Patersona", utworu w twórczości poety kluczowego. Książka opublikowana przez Biuro wypełnia więc lukę. Nie do końca - tłumaczce zdecydowanie nie chodziło o prezentację całego Williamsa, zwraca na to uwagę w posłowiu - ale już samo wskrzeszenie kilkudziesięciu ważnych wierszy jest przedsięwzięciem wartym zachodu.

Julia Hartwig zaproponowała nam Williamsa w dużej mierze "przebranego". W "Spóźnionym śpiewaku" odnajdziemy krótkie, liryczne utwory, raczej te wcześniejsze, bardziej bezpośrednie, pokazujące poetę wciąż zaskoczonego światem, w którym przyszło mu żyć. Wybór świadomy? Jak najbardziej. To się czuje: książka ma nienaganny krój i spaja wiersze, tak przecież różne, w interesującą całość. Ten Williams to poeta wyciszonej, wyważonej, precyzyjnej frazy. Wystarczy przeczytać dwa wiersze otwierające tom, aby w pełni docenić, jak te jakości przekładają się na konkretne rozwiązania poetyckie.

Jest w tej książce wiersz, który powie nam o poecie więcej, niż byliby to w stanie zrobić krytycy. Myślę o "Rozmówcach", utworze będącym zresztą ciekawą polemiką z podobnymi utworami Stevensa:

W wazonie na stole

wśród burzliwej zamieci

żółtych gałązek, zielonych ostrzy

liści, czerwono nakrapianych

płatków,

karbowanych główek błękitu

i bieli, w sąsiedztwie brudnych

widelców, odruchów i talerzy,

jedynie kwiaty okazują opanowanie.

Ich rozmowa spokojnie toczy się

dalej

ponad kawą i hałaśliwą wymianą

słów.

Nawiasem mówiąc, czyż nie jest tak, że do takiej rozmowy zaprasza nas każdy dobry wiersz? A w zbiorze przygotowanym przez Julię Hartwig takich wierszy jest nadzwyczaj wiele. Wyzwalają one poetycką energię o rzadkiej urodzie i czystości.

W "Spóźnionym śpiewaku" ostateczny szlif należy właśnie do tłumaczki, która dokonała fachowej ekspertyzy dzieła i wybrała z niego to, co szczególnie zasługuje na uznanie. Oczywiście zawsze można polemizować z dokonanym przez tłumacza wyborem, ale czy takie zastrzeżenia mają sens? Każdy dobry poeta mówi wieloma głosami, a przekonanie o możliwości przełożenia "całego poety" wcale mu dobrze nie służy. Wręcz przeciwnie. W gruncie rzeczy o wiele trudniejsze jest pokazanie, jak wiele zależy od jednego spojrzenia, jednego akcentu czy, dajmy na to, jednej częstotliwości poetyckiej. Zawężenie obrazu pozwala na niezwykłą koncentrację poetyckiego komunikatu - rzecz szczególnej wagi w przypadku poety, skutecznie kwestionującego prawomocność poezji jako instytucji, której celem miałoby być dostarczanie czytelnikowi idei bądź przesłań.

***

Williams jest poetą wymagającym. W jego wierszach odnajdziemy lekkość bytu, ale i ciężar słów, które mają tę lekkość wyrazić i ocalić. To spore wyzwanie dla tłumacza - trzeba odnaleźć w polszczyźnie porównywalne jakości, a jeszcze umieć je przekazać w charakterystycznym dla amerykańskiego poety kapryśnym, ale jednak precyzyjnym rytmie. Myślę, że się udało: w "Spóźnionym śpiewaku" rytm jest równy i przekonujący. Ludzie, miejsca i przedmioty pojawiają się we właściwej kolejności i, bo ja wiem, z jakąś nieuchronnością? Bo wybrane przez Julię Hartwig wiersze to w dużej mierze zapisy spotkań, których sens pozostaje niedocieczony, ale logika nieodparta. Williams pozostaje niezmordowanym obserwatorem, czemu daje wyraz w lirycznych błyskach i fantastycznych refleksach - bo tak też można nazwać te wiersze, które ciążą ku światu. Nie wiem, czy dałoby się znaleźć poetę o większym apetycie. Trzeba tylko chcieć patrzeć, a tę sztukę autor "Patersona" opanował w stopniu doskonałym. On sam tak to skomentował w wierszu "Zbliżając się do miasta":

Nigdy nie znuży mnie ten widok,

znajduję w nim zawsze wytchnienie,

bo jest tu ułamek świętości,

który odnaleźć można w co zacniejszych rzeczach.

William Carlos Williams, "Spóźniony śpiewak", wybór, posłowie i przekład Julia Hartwig, Biuro Literackie, Wrocław 2009

Nowa energia

Jak zawsze, tak i tym razem, wybór poety, któremu poświęciłam tom przekładów, nie był przypadkowy, ale wynikał ze szczerego podziwu i poczucia bliskości poezji Williama Carlosa Williamsa.

Urzekł mnie jej wyrazisty obraz świata i ludzi, przenikliwe ujęcie szczegółu i sytuacji, podane z ujmującą empatią i poczuciem ogólnoludzkiej wspólnoty, brak jakiejkolwiek retoryki czy sentymentalizmu, zadziwiający dar obrazowania, niebudzący podejrzeń o pusty estetyzm, wreszcie stosunek do przyrody.

Jest wśród wierszy Williamsa jeden, zadziwiający, którego autor skłonny jest sądzić, że tym, kto pisze w nim jego wiersz, jest kobieta; potwierdzając w ten sposób niejako dwoistość ludzkiego istnienia.

Wiliams jest jednym z ulubionych moich poetów amerykańskich, choć ogromną bliskość czuję też z poetką tak odmienną jak Elizabeth Bishop, autorką znakomitych wierszy i próz poetyckich.

Wydaje się rzeczą zdrową dla poezji polskiej sięgać do wciąż nowych wzorów po nową energię, nie zaniedbując tu poezji amerykańskiej.

JULIA HARTWIG jest poetką, tłumaczką, eseistką. Tłumaczyła na język polski utwory m.in. Allena Ginsberga, Guillaume’a Apollinaire’a, Maxa Jacoba, Blaise’a Cendrarsa... Autorka monografii Apollinaire’a i Gerarda de Nervala. Wydała kilkanaście tomów wierszy, ostatnio "To wróci" (2007).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2009