Pomiędzy nostalgią a amnezją

W jednym z ubiegłorocznych kazań kard. Józef Glemp zacytował wypowiedź uczestniczki Przystanku Woodstock, która na pytanie, co dla niej znaczy Polska, odpowiedziała "nic, po czym powtórzyła raz jeszcze: "nic. Nie ulega wątpliwości, że taka odpowiedź musi budzić niepokój. Równie mocno jednak powinna skłaniać do refleksji, co jest jej źródłem.

03.01.2007

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Z czym dzisiaj ma się nam kojarzyć Polska? Z historią czy teraźniejszością? Z miejscami, gdzie zostały nasze groby, czy z polskimi przyczółkami w Dublinie? Polska powojenna naznaczona jest migracją, której początek dały repatriacje z Kresów Wschodnich, a jej ostatni etap to wyjazdy tysięcy młodych Polaków za chlebem do Zachodniej Europy. Na czym budować polską tożsamość?

Pamięć do odziedziczenia

Kilka lat temu odbyłem sentymentalną podróż na Ukrainę, w okolice Rudek, by odwiedzić rodzinne strony mojego ojca. Odnalazłem dom, który zostawił, gdy jako młody jeszcze chłopak wyruszał na wojnę wraz II Armią Wojska Polskiego. Ten dom opuszczali też moi dziadkowie, gdy przyszło im wraz z wieloma innymi rodzinami odbyć exodus na tzw. Ziemie Odzyskane. Dzisiaj mieszka w nim rodzina polskich Łemków, którzy zostali przesiedleni spod Przemyśla. Obszedłem biedne obejście, zaszedłem do izb, których układ dobrze był mi znany z opowiadań. Mieszkańcy domu wspominali moich dziadków, ojca i stryja. Ich pamięć jeszcze tam trwa. Z tym tylko, że to pamięć zupełnie różna od mojej.

Moja pamięć zrodziła się już tutaj, w małym, poniemieckim domu przy dawnej Pförtenerstraße (dzisiaj Przemysłowa) w Lubsku. Nigdy nie poznałem jego przedwojennych właścicieli, ale często odwiedza go inny dawny mieszkaniec Lubska - starszy już pan, Niemiec z niedalekiego Cottbus. Jest z nami zaprzyjaźniony. Cieszy się, gdy "jego" Sommerfeld (tak nazywała się miejscowość przed wojną) pięknieje. Pamięć tego człowieka zrodziła się właśnie tu, w niewielkim brandenburskim mieście leżącym na terenie historyczno-geograficznej krainy Dolnych Łużyc; tu, gdzie był kraj jego lat dziecinnych, którego został pozbawiony okrutnym podmuchem wiatru historii.

Jestem z pokolenia, które urodziło się już na Ziemiach Zachodnich, które wyrosło już na własnym, ale które nie wie do końca, jaką pamięć odziedziczyć: tamtą zza Buga czy tę znad Odry i Nysy?

A może po trochu jedną i drugą?

Bezimienna ziemia

Cechą charakterystyczną tutejszej społeczności jest brak historyczno-geograficznego continuum. Znakomita większość najstarszego pokolenia mieszkańców Ziem Odzyskanych, jeśli nie bez mała wszyscy (Niemców pozostało przecież kilkunastu), ma swoje metryki w tzw. Centrali czy też na terenach dawnych wschodnich województw Rzeczypospolitej. Ich małe ojczyzny pozostały daleko od aktualnych adresów. W pamięci pozostały nazwy wsi i przysiółków, lokalne imiona lasów, łąk, rzek czy pagórków. Czasami próbowali wskrzeszać pozostawiony świat, osiedlając się razem całymi wioskami i kultywując dawne tradycje. Przywieźli swój język, religię, kuchnię i muzykę. Do dzisiejszego dnia w Złotniku k. Żar istnieje zespół folklorystyczny Górali Czadeckich.

Z czasem to, co poniemieckie, stawało się polskie. Bardzo pomagała w tym władza ludowa, która z niezwykłym zaangażowaniem celebrowała kolejną rocznicę powrotu Ziem Zachodnich do macierzy. Tutaj zawsze była Polska - podkreślano przy każdej okazji, przypominając, iż mamy prawo do tego, co pozostawiła po sobie Rzesza, chociażby jako wyrównanie krzywd wojennych.

Tysiącletnia historia tych ziem była jednak dla nowych mieszkańców terra incognita. Najczęściej nie znali ludzi, którym zawdzięczali domy. Nie znali historii kościołów, w których przyszło im się modlić. Imion tutejszych lasów i wzgórz zrazu nie przekazał im nikt, a gdy je już poznali, brzmiały tak obco, iż nigdy ich sobie nie przyswoili.

Repatriacja, przesiedlenie, wygnanie

Obcy świat zaczęto pomału oswajać. Coraz rzadziej mówiono i coraz mniej się bano, że "oni", tzn. Niemcy wrócą. A niepokój o to, czy wrócą, przez długie lata skutecznie blokował pytanie, w jaki sposób odeszli. Przybycie tu Polaków określało się pięknym wyrażeniem "repatriacja", czyli powrót do ojczyzny, odejście Niemców kwitowano słowem "przesiedlenie". Dopiero z czasem pojawiło się na horyzoncie złowróżbne słowo "wypędzenie". Nie znaczy to jednak, że przysługiwało ono wszystkim jednakowo. Poczucie krzywdy będącej wynikiem utraty domu "za Bugiem" nie przekładało się na świadomość krzywdy tych, których domy odziedziczono nad Odrą.

Porównywanie cierpień z góry skazane jest na niepowodzenie: nie ma porównywalnych bólów, a w tym przypadku cierpienia jednostki nakładają się jeszcze na narodową tożsamość oraz poczucie dziejowej sprawiedliwości. Długo żyliśmy w przekonaniu, że to nas skrzywdzono, tamci zaś sami są sobie winni, gdyż to oni rozpoczęli wojenną gehennę. Przekonanie takie jest o tyle prawdziwe, o ile fałszywe jednocześnie. Trudno byłoby przecież utożsamiać machinę wojenną Hitlera z politycznymi przekonaniami przeciętnego Niemca, z których wielu nigdy nie godziło się z nazistowską doktryną. Trzeba więc powiedzieć, że niemiecki naród także stał się ofiarą rozpętanej przez Niemców wojny. Powojenne przesiedlenie, które dokonywało się na mocy umów poczdamskich, miało swoje okrutne preludium w tragicznych ucieczkach ludności niemieckiej przed zbliżającym się frontem. Wielu Niemców wolało ryzykowną eskapadę w głąb kraju niż sowiecką okupację.

Prekursorskie "Wybaczamy i prosimy o wybaczenie" z listu biskupów polskich do niemieckich długo przebijało się przez powszechną świadomość polskiego społeczeństwa. Dziś coraz częściej mamy do czynienia ze wspólnymi spotkaniami dawnych i obecnych mieszkańców lubuskich wsi i miasteczek. Lubsko nawiązało partnerskie stosunki z niemieckim Vlotho, gdzie po wojnie zamieszkała część sommerfeldczyków. Także pojęcie ziomkostwa nie musi się już kojarzyć z tendencjami rewizjonistycznymi czy odwetem. Na naszych cmentarzach tworzy się lapidaria, by ocalić pamięć o grobach dawnych mieszkańców. Odbywają się wspólne liturgie wspomnieniowe, podczas których wybrzmiewają słowa wzajemnego przebaczenia i wdzięczności.

Tutejsi

Czy da się przywrócić historyczno-geograficzne continuum w świadomości urodzonych już tutaj mieszkańców Ziemi Lubuskiej? Przecież to nie od nich rozpoczyna się historia regionu. Chcą czy nie chcą, są dziedzicami ziemi i związanych z nią dziejów. Pomijanie tysiącletniej historii jest zbiorową amnezją.

Aby nawiązać rzeczone continuum, trzeba powszechnej edukacji o dziedzictwie naszych małych ojczyzn. Jesteśmy przecież - z woli historii - spadkobiercami tych małych ojczyzn i ich bogatej tradycji. Obok Rudek mojego ojca jest jeszcze Lubsko mojego dzieciństwa. Obok Fredry, który w Rudkach miał pałac, w mojej pamięci historycznej musi znaleźć miejsce także Jan Rak (Johannes Rhagius Aesticampianus) - najwybitniejszy poeta łużycki z przełomu XV i XVI w., czy też Gerhard Domagk, laureat nagrody Nobla w dziedzinie medycyny z roku 1939. Ten pierwszy urodził się właśnie w Sommerfeld, drugi spędził w nim dzieciństwo. Odrzucenie jednego czy drugiego dziedzictwa będzie pozostaniem w nostalgicznej, nieprzywracalnej utopii przeszłości bądź też świadczyć będzie o braku historycznego szacunku dla małej ojczyzny, w której dzisiaj żyjemy.

Tego procesu nie wolno się bać, nie ma on też nic wspólnego z jakąkolwiek ukrytą germanizacją czy antypolskością. Wiemy, jak boleśnie przeżywane jest przez nas zacieranie wszystkiego, co polskie, na utraconych przez Rzeczpospolitą terenach (próżno dziś szukać świadectw o dawnym mieszkańcu pałacu we wspomnianych Rudkach, gdzie działa bodajże technikum weterynaryjne). Zapominanie to współczesna, ukryta wersja nacjonalizmu.

Jestem przekonany, że nie da się kochać ojczyzny bez miłości własnego domu i podwórka. Nie da się kochać ojczyzny bez miłości tej małej ojczyzny. Tak było zawsze. Wiele można przytaczać przykładów, zwłaszcza z terenów wielonarodowych i wielokulturowych, że świadomość narodowa była niewielka, a może nawet w ogóle jej nie było, ale istniała silna świadomość lokalna, małoojczyźniana, tutejsza. Tak było na wschodnim pograniczu Polski, gdzie żywioł polski, białoruski, ukraiński czy litewski tworzyły skomplikowaną mozaikę. Tak było na pograniczu niemiecko-polskim na Śląsku, gdzie ludzie często nie nazywali się ani Polakami, ani Niemcami, lecz po prostu Ślązakami. Tak było na pograniczu pruskim, gdzie ci, którzy "za Niemca" byli Polakami, za władzy ludowej stawali się Niemcami. Czy w czasach wzmożonej migracji nie jest to pomysł, by ze stanu "bycia u kogoś" przejść do stanu "bycia u siebie"?

Korzenie w kieszeniach

W perspektywie przynależności narodowej i rodzącego się z niej patriotyzmu często pada pytanie o korzenie. Coraz częściej jednak młodzi ludzie odpowiadają, że swoje korzenie noszą w kieszeniach i zapuszczają je tam, gdzie się aktualnie znajdują. Nancy Huston, kanadyjska pisarka i intelektualistka, zastanawia się, czy taka kruchość i nietrwałość związków z ziemią musi być traktowana jako duchowe inwalidztwo? A może we współczesnych czasach taka zdolność przystosowawcza to atut? Czy rzeczywiście można ją skwitować jedynie oskarżeniem o kosmopolityzm?

Jako przykład Nancy Huston przytacza postać Romaina Gary'ego, francuskiego pisarza pochodzenia polsko-żydowskiego, który urodził się w Wilnie, spędził dzieciństwo w Warszawie, zamieszkał w Nicei, spędził wiele lat w dyplomatycznej służbie Francji w Europie i Ameryce, by na koniec osiąść w Paryżu. W jednym z ostatnich wywiadów zapytano go, czy czuje się "obywatelem świata". Odpowiedział: "Kosmopolita, obywatel świata, ale tak właściwie, co to niby znaczy? Podróże? Turystykę? Czy może także współczucie wobec cierpień w Bangladeszu, czy coś podobnego? Oczywiście, jeśli pójdzie się już tak daleko, to wówczas się mówi: »jestem człowiekiem, jestem członkiem wspólnoty ludzkiej«, nie ma wówczas narodu, nie ma świata, nie ma nic. Ale gdy mówi się o przynależności, nie mówi się o Europie, nie mówi się o świecie, nie mówi się o kosmopolityzmie, mówi się o małej dziurze położonej gdziekolwiek. Dla mnie wspólnota ludzka to ta najmniejsza wspólnota ludzka. Tak więc powiedziałbym »jestem Baquistą«, jestem z ulicy du Bac".

Fundamentem tak rozumianego patriotyzmu jest najbliższa okolica, sąsiedztwo, by nie powiedzieć - dom. W języku dolnołużyckim ojczyzna to po prostu "domownia". Współczesny dom nie jest jednak i nie może być jedynie dziedzictwem przeszłości. W czasach wzmożonej migracji stanowi raczej wypadkową troski o zachowanie odziedziczonej tożsamości i konieczności integracji z wciąż zmiennym otoczeniem. W Dublinie tworzy się polską szkołę i duszpasterstwo, a jednocześnie chrzci się dzieci o obco brzmiących imionach. Wielokulturowość każe coraz bardziej brać w nawias etniczne kategorie i szukać nowej definicji tożsamości. Cytowana już Huston pisze o swoich pradziadkach, którzy pochodzili z Irlandii, Anglii, Szkocji i Niemiec. Ich krew, kultury i religie zmieszały się w kanadyjskim tyglu, redukując się do - jak pisze - prymitywnego, amerykańskiego "Yahoo!". Trudno to jednak nazwać tożsamością, nawet w wersji kanadyjskiej.

Pomiędzy

Współczesna wersja tożsamości i patriotyzmu będzie się kształtować gdzieś na przecięciu tego, co zostawiono, tego, co ze sobą wzięto, i tego, co zastano. Zdaje się, że to coraz bardziej naturalna transgresja w obszarze narodowej tożsamości, która niegdyś (a niekiedy jeszcze i dzisiaj) wymuszona przez przesiedlenia i wypędzenia, przez emigrację zarobkową, polityczną czy religijną - obecnie coraz częściej jest po prostu wybierana. Bycie "pomiędzy" staje się coraz bardziej naturalnym stanem człowieka współczesnego. Być może nawet owo bycie "pomiędzy" jest sposobem na ucieczkę od nacjonalizmu albo ślepego, patologicznego i zwyrodniałego patriotyzmu. Huston tak pisze o swojej kanadyjskiej dwujęzyczności: "To właśnie ta niewygodna koegzystencja dwóch języków i dwóch sposobów bycia najgłębiej czyni mnie Kanadyjką. Te dwa sposoby bycia nie chcą się zjednoczyć, nie chcą tak naprawdę nawet podać sobie rąk, rozmawiać ze sobą, wciąż się krytykują, ironizują, robią sobie kawały, reasumując - wciąż przypominają o pewnej dwuznaczności mojej sytuacji".

W czasach permanentnej wędrówki ludów kanadyjski model tożsamości i patriotyzmu może stać się coraz bardziej przydatny. Wielojęzyczność, wielokulturowość czy wieloreligijność naszych rodzin i społeczeństw będzie prawdopodobnie wzrastać. Nie da się już żyć tylko między swoimi. Trzeba będzie się uczyć, jak od wieków uczyli się Polacy na emigracji, bycia pomiędzy: pomiędzy starą i nową ojczyzną, pomiędzy tym, co odziedziczone, i tym, co nowe. "Trzeba być tak samo nieufnym wobec miłości do wszystkich narodów, jak i wobec ślepego patriotyzmu" - mówi Gary. Być może tylko w ten sposób da się uniknąć mentalności getta z jednej strony i zupełnego rozpłynięcia się w kosmopolityzmie z drugiej. Obserwowany w Europie renesans tożsamości regionalnej i małoojczyźnianej, odrębności kulturowej i językowej małych wspólnot, np. Łużyczan czy Walijczyków, a także naszych Kaszubów, to nie są wcale zapowiedzi separatystycznych tendencji, lecz symptomy odradzającej się świadomości lokalnej, tutejszej, domowej. Polska bowiem - gdziekolwiek by była, winna się kojarzyć z domem, swoiście pojmowaną ojcowizną, z miejscem, gdzie się żyje, pracuje, uczy. To - w moim przekonaniu - najlepsza perspektywa, by na pytanie, co oznacza słowo "Polska", nie odpowiedzieć "nic". W niej bowiem - parafrazując słynne już słowa - zaczyna się wszystko, nie wyłączając patriotyzmu.

Ks. ANDRZEJ DRAGUŁA (ur. 1966) jest kapłanem diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, doktorem teologii i duszpasterzem młodzieży. Współorganizator "Przystanku Jezus", stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2007