Akcja „Wisła”, 70 lat później

Niezależnie od tego, co mogło uchodzić za uzasadnione w latach 40. XX wieku, nie da się dziś wskazać racji, które mogłyby uzasadnić przesiedlenie polskich Ukraińców.

17.04.2017

Czyta się kilka minut

Żołnierze Wojska Polskiego konwojują podejrzanych o przynależność do ukraińskiego podziemia. Powiat Sanok, maj 1947 r. / Fot. Archiwum IPN
Żołnierze Wojska Polskiego konwojują podejrzanych o przynależność do ukraińskiego podziemia. Powiat Sanok, maj 1947 r. / Fot. Archiwum IPN

Wiosną 1947 r. siły zbrojne komunistycznej Polski wysiedliły z południowo-wschodniego pogranicza Ukraińców, pozostałych tam po wcześniejszych – rozpoczętych jeszcze w 1944 r. – przesiedleniach ludności ukraińskiej na sowiecką Ukrainę. Był to zarówno element walki z partyzantką Ukraińskiej Powstańczej Armii, jak też polityki narodowościowej, stawiającej sobie za cel homogenizację etniczną państwa – jeśli nie przez deportacje, to przez wymuszoną asymilację.

Pamięć o tych wydarzeniach wciąż jest podstawą tożsamości polskich Ukraińców. A wśród Polaków tematem powracających dyskusji i sporów.

140 tysięcy

Zaczęło się 28 kwietnia 1947 r. Tego dnia polskie siły wojskowe i milicyjne podjęły ostatnią wielką operację antypartyzancką, mającą zlikwidować ukraińską partyzantkę niepodległościową na terenie pojałtańskiej Polski. Tym razem kluczowym elementem działań było wysiedlenie z przygranicznego pasa województw rzeszowskiego i lubelskiego ludności ukraińskiej (przede wszystkim rolników), pozostałej tam po wcześniejszych wysiedleniach do Związku Sowieckiego. Podczas trwającej do 31 lipca akcji wysiedlono ok. 140 tys. obywateli polskich narodowości ukraińskiej (późniejsze „uzupełniające” wysiedlenia objęły dalsze 10 tys. osób).

Spośród ok. 2-2,5 tys. partyzantów UPA, którzy wiosną 1947 r. pozostawali jeszcze w szeregach, 630 poległo, zaś ponad 800 dostało się do niewoli (170 z nich zostało skazanych na śmierć w trybie doraźnym). Resztki rozbitych oddziałów zostały wycofane przez dowództwo UPA z terytorium Polski. Strona polska straciła ok. 300 zabitych i rannych. Podczas akcji antypartyzanckich i wysiedleńczych aresztowano 3,6 tys. Ukraińców, z których do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie skierowano 2,8 tys. Siatka organizacyjna Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów w Polsce, licząca na początku 1947 r. ok. 3 tys. osób, została rozgromiona.

Centralny Obóz Pracy w Jaworznie został zorganizowany jeszcze w 1945 r. w obiektach byłego niemieckiego obozu pracy „NeuDachs” nr 147, stanowiącego filię KL Auschwitz. Początkowo był to obóz jeniecki, później internowano tu m.in. Ślązaków, a w 1947 r. ukraińskich działaczy narodowych podejrzewanych o współpracę z OUN.

Do Jaworzna trafiło w sumie ok. 4 tys.Ukraińców, w tym ok. 30 księży grekokatolickich i prawosławnych; ok. 150 internowanych zmarło w obozie. Dodajmy, że po zwolnieniu ostatnich Ukraińców (a także tzw. spekulantów, osadzanych tu także w 1947 r.) w Jaworznie urządzono zakład karny dla młodocianych więźniów politycznych.

Oderwani od ojcowizny

Przesiedlenie było źle przygotowane – polskie dowództwo szacowało, że obywateli narodowości ukraińskiej pozostało tylko 20-30 tys. i dopiero w trakcie działań okazało się, że jest ich dużo więcej.

Wysiedlonych rozmieszczano przymusowo w województwach zachodnich i północnych, rozpraszając mieszkańców poszczególnych miejscowości i starając się nie tworzyć większych skupisk ukraińskich (co nie do końca się udało, prawdopodobnie w wyniku niedoszacowania ich liczby). Zakazano działalności wszystkich dotychczasowych organizacji ukraińskich, w tym Kościoła greckokatolickiego, a przesiedlonych poddawano surowszemu – niż ich polskich sąsiadów – nadzorowi aparatu komunistycznej represji.

W sierpniu 1949 r. wysiedleni zostali wywłaszczeni z pozostawionego majątku – bez względu na to, czy w miejscu osiedlenia otrzymali majątek nieruchomy, czy też nie. To wywłaszczenie, nigdy nie anulowane, ogromnie utrudniło powroty, gdy po 1956 r. stały się one możliwe. Jednak wielu Ukraińców zdołało po latach wrócić w rodzinne strony, choć nieczęsto do rodzinnych miejscowości. W 1956 r. władze PRL zezwoliły też na odtwarzanie struktur ukraińskiego życia narodowego, oczywiście pod ścisłą kontrolą partyjno-bezpieczniacką.

Wykorzenieni, oderwani od ojcowizny Ukraińcy dość łatwo i licznie porzucali rolnictwo i migrowali do miast, starali się też kształcić młode pokolenie intensywniej, niżby czynili to pozostając w swych małych ojczyznach. Szybko wyrosła nowa ukraińska inteligencja (w 1947 r. świeckich inteligentów wśród polskich Ukraińców praktycznie nie było). Jednak i bez wysiedleń Ukraińcy licznie korzystaliby z możliwości awansu społecznego, oferowanych przez PRL.

Pytanie o zasadność

Oceniając zasadność Akcji „Wisła”, trzeba rozdzielić dwa zagadnienia: operację antypartyzancką i wysiedlenia. Ta pierwsza była niezbędna: członków UPA trzeba było wyłapać lub wybić, ich cywilne zaplecze rozbić. Może się to komuś podobać lub nie – takie są twarde realia życia państwowego.

Czy jednak w tym celu niezbędne było wysiedlenie? To już nie jest oczywiste. W walce z polską partyzantką niepodległościową komuniści nie uciekali się nawet do przejściowego internowania polskich chłopów, choć popierali oni „leśnych” może bardziej niż Ukraińcy. A podhalański oddział „Ognia” działał w terenie trudniejszym dla operacji wojskowych niż większość obszarów działalności UPA.

UPA można było osłabić i następnie zlikwidować w inny sposób. Gdyby amnestia z lutego 1947 r. objęła także jej członków, wówczas większość siatki cywilnej i duża część niedawno zmobilizowanych partyzantów zapewne by się ujawniła. W lesie zostałaby garstka najbardziej nieprzejednanych, w nowej sytuacji pozbawionych oparcia we wsiach. I do ich wytropienia potrzebne byłyby znacznie mniejsze siły. Tego jednak władze komunistycznej Polski nie chciały. UPA miała być zniszczona fizycznie – zapewne także dlatego, że walczyła też na sowieckiej Ukrainie (tak naprawdę walczyła przede wszystkim tam).

Być może względy wojskowe uzasadniały, zwłaszcza na terenach górskich, czasowe internowanie ludności cywilnej. Ale przymusowe osiedlenie w innej części kraju, rozbijanie więzi sąsiedzkich, a nawet rodzinnych, zakaz powrotów, a zwłaszcza wywłaszczenie nie były niezbędne z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa.

Motywy tych działań były natury politycznej: wynikały z założeń polsko-sowieckiej polityki narodowościowej, z zamiaru doprowadzenia do pełnej asymilacji mniejszości ukraińskiej. Niezależnie od tego, co mogło uchodzić za uzasadnione w latach 40. zeszłego wieku, nie da się znaleźć dla tych działań usprawiedliwienia i wskazać racji, które mogłyby uzasadnić je dziś w naszych oczach.

Gdyby UPA w podobny sposób walczyła w niepodległej (niekomunistycznej) Polsce, byłaby zwalczana z równą, a może i większą stanowczością i brutalnością. Sowiecka oferta wzajemnego przesiedlenia Polaków i Ukraińców też zostałaby zapewne przyjęta i wykonana, może skuteczniej niż przez komunistów. Ale w demokratycznym (nawet wedle ówczesnych standardów) kraju nie byłoby miejsca na przymusowe przesiedlenie wewnętrzne, na wywłaszczenie, na rozbijanie struktur Kościoła.

Czas europejskich przesiedleń

Masowe przesiedlenia ludności jako recepta na rozwiązywanie konfliktów etnicznych nie były naszym pomysłem. Ani nawet sowieckim.

Po raz pierwszy zarządziła je Ententa, wpisując je do traktatu lozańskiego z 1922 r., kończącego wojnę grecko-turecką. Przesiedlono wówczas ok. 2 mln osób, kładąc kres tysiącletnim dziejom Grecji jońskiej (zachodnich wybrzeży Anatolii), zaś z Turcji czyniąc kraj jednolicie muzułmański (co było niejako dopełnieniem rzezi Ormian z 1916 r.). Z kolei po II wojnie światowej alianci uznali za konieczne wysiedlenie Niemców z ziem przyznanych Polsce i Sowietom, zgodzili się też na wysiedlenie Polaków z ziem, które przyznano wtedy Stalinowi.

Wcześniej zaś miały miejsce masowe wysiedlenia Polaków, podjęte przez okupantów niemieckiego i sowieckiego (Związek Sowiecki już wcześniej bez skrupułów deportował własnych obywateli, na zasadzie etnicznej lub nie). Pod koniec wojny Sowieci podyktowali „wzajemną ewakuację ludności”: polskiej z Kresów, a ukraińskiej, białoruskiej i litewskiej z ziem pozostawionych Polsce (z wysiedlania Białorusinów i Litwinów szybko zrezygnowano).

Wysiedlenie Ukraińców z Polski rozpoczęto więc jeszcze w 1944 r., w toku wojny. Trwały one do lata 1946 r. i dotknęły 480 tys. osób (w tym samym czasie z zachodnich obwodów ukraińskiej republiki sowieckiej wysiedlono prawie 800 tys. Polaków). Rząd w Warszawie chciał kontynuować wysiedlanie Ukraińców w 1947 r., ale Sowieci odmówili przedłużenia umowy, prawdopodobnie ze względu na trudności aprowizacyjne. Dlatego podjęto decyzję o przesiedleniu wewnętrznym.

Ukraińskie ofiary przesiedlenia z 1947 r. musiały sąsiadować z innymi wygnańcami: Polakami z Kresów, którzy tak jak oni stracili wszystko, łącznie z małą ojczyzną, i z trudem zagospodarowywali się w nowym miejscu. A także mieli w pamięci zbrodnie UPA z Wołynia i Galicji Wschodniej. Trudno się dziwić ich niechęci, a nawet wrogości do Ukraińców. Obok nich sąsiadowali z chłopami z centralnej Polski, którzy na Ziemiach Zachodnich szukali poprawy losu, możliwości wzbogacenia, zaś o Ukraińcach ledwie coś tam słyszeli. Czy ktoś próbował kiedyś zbadać, która z tych grup traktowała gorzej osiedleńców z Akcji „Wisła”?

Czym żył wtedy kraj

To nie były spokojne, zamożne i cokolwiek gnuśne czasy, w jakich żyjemy teraz, w których łatwo za biurkiem deliberować o wyborach i postawach naszych rodziców czy dziadków.

Wiosną 1947 r. od zakończenia wojny światowej minęły ledwie dwa lata. Wojny, która przyniosła śmierć milionów ludzi, zniszczenie tysięcy wsi i licznych miast, masowe mordy ludności cywilnej (w tym eksterminację środkowoeuropejskich Żydów), zagładę Warszawy, wreszcie przesiedlenia i wypędzenia o skali nieporównywalnej z niczym w dziejach powszechnych.

Wiosną 1947 r. wciąż jeszcze opłakiwaliśmy pomordowanych i poległych, czekaliśmy na powrót zaginionych, odbudowywaliśmy domy i miasta. Z trudem godziliśmy się ze stratą połowy kraju. Polska żyła w biedzie, którą trudno nam dziś nawet sobie wyobrazić, w poczuciu klęski i upokorzenia – i powszechnej ulgi, że wojna się skończyła. Jakkolwiek, ale się skończyła. Nie chcieliśmy, by trwała, nawet na najmniejszą skalę.

Koniec wojny przyniósł też swoiste otępienie moralne, przyzwolenie na cokolwiek, byleby wreszcie zapanował spokój, aby można było bez lęku wychodzić z domu i do niego wracać. Aby można było podjąć trud zrodzenia nowego pokolenia. To był jeden z powodów łatwości, z jaką przystaliśmy na zaprowadzenie komunizmu. Nie wszyscy, to prawda. Ale większość.

Zimą 1947 r. komuniści przeprowadzili oszukańczą (jak się miało okazać) amnestię, pozbywając się problemu polskiej konspiracji niepodległościowej, a także sfałszowali wybory do Sejmu. Wiosną podjęli bezpardonową walkę z prywatnym handlem (tzw. bitwa o handel, która inaczej niż Akcja „Wisła” zajmowała nagłówki ówczesnej prasy). Musieli go złamać przed przystąpieniem do kolektywizacji rolnictwa. Tym wówczas żył kraj. Dla przesiedlonych Ukraińców w świadomości społecznej nie było miejsca.

Daleki jestem od osądzania ówczesnych Polaków. Wypadło im żyć w czasach trudnych, wręcz paskudnych. Dźwigali nadmierny ciężar. Czy można zarzucać im, że nie chcieli dźwigać jeszcze więcej?

W ukraińskiej pamięci

Dla polskich Ukraińców Akcja „Wisła” i późniejsze życie na czużyni (ukr.: na obczyźnie) jest niezmiennie podstawowym doświadczeniem egzystencjalnym całej wspólnoty i wszystkich jej członków. Będzie ono kształtować ich postawy jeszcze pewnie przez jedno lub nawet dwa pokolenia. Bez względu na to, kto został, a kto wrócił w rodzinne strony, kto poszedł do miasta, kto wyemigrował. Nic tego nie zmieni.

Inaczej jest na Ukrainie, gdzie praktycznie nie ma wysiedlonych w 1947 r. ani ich potomków. Tam jest to – podobnie jak działalność UPA w Polsce – marginalny epizod historyczny. Żywa jest natomiast pamięć o wysiedleniu Ukraińców z lat 1944-46, bo ich świadkowie są tam liczni i kultywują pamięć o swych małych ojczyznach. Stąd dość często można spotkać określanie mianem Akcji „Wisła” całości ówczesnych przesiedleń, także tych sprzed 1947 r.

Publikacje na Ukrainie, związane z kolejnymi rocznicami, przyczyniają się do popularyzacji wiedzy o powojennych losach polskich Ukraińców, ale głównie wśród zainteresowanych historią elit. To się może zmienić w tym roku, gdy Ukraińcy, pracujący i studiujący w Polsce, będą świadkami obchodów rocznicy Akcji „Wisła” i związanych z nimi dyskusji.

Jednak we współczesnej ukraińskiej pamięci niewiele jest miejsca dla ofiar tamtych i innych wysiedleń. Kraj, który prowadzi wojnę, skupia się na walczących, a nie na cywilnych ofiarach konfliktu. Na walce zbrojnej, nie na jej kosztach.

Polskie pytania i spory

Przez dziesięciolecia Akcja „Wisła” była traktowana w propagandzie PRL cokolwiek wstydliwie. Łatwo było o niej nie wiedzieć, jeśli ktoś nie miał kontaktu z rozproszonymi Ukraińcami (a większość Polaków nie miała). Nawet w sztandarowym dziele antyukraińskiej propagandy, „Łunach w Bieszczadach” Jana Gerharda, rzecz skwitowano kilkustronicową suchą relacją, wyłączoną z powieściowej narracji. W latach 80. pojawiło się już większe zainteresowanie, ale poważniejsza dyskusja – tak jak nad wieloma innymi kartami naszej historii – mogła zacząć się dopiero w wolnej Polsce.

W dyskusji tej dominują dwa spory: czy Akcja „Wisła” była przedsięwzięciem polskim, czy też komunistycznym/sowieckim. Oraz: czy można/należy traktować ją jako naturalną konsekwencję zbrodniczej działalności UPA (w skrajnych ujęciach – jako usprawiedliwiony odwet).

Odpowiedź na pierwsze pytanie wydaje się prosta: decyzja i wykonanie były zarówno komunistyczne, jak i polskie. Nie ma dowodów, by decyzja o przeprowadzeniu przesiedlenia wewnętrznego zapadła w Moskwie (choć mogła być z nią uzgodniona). Podjęły ją władze komunistycznej Rzeczypospolitej Polskiej (jeszcze wtedy nie było nazwy PRL), a wykonali żołnierze i oficerowie Wojska Polskiego i innych formacji, w przygniatającej większości Polacy. Prawda, że gen. Świerczewski, który nadzorował przygotowania do tej operacji, był sowieckim Polakiem, choć obywatelem polskim nie był nigdy, zaś gen. Steca, który ją zaplanował – sowieckim Ukraińcem (rodem zresztą z bieszczadzkiej Komańczy).

Ale marszałek Rola-Żymierski, naczelny dowódca WP, był Polakiem. Także gen. Mossor, dowódca Akcji „Wisła”. I Władysław Gomułka, ówczesny szef Polskiej Partii Robotniczej (tylko on z tej trójki był komunistą).

To, że Polska była wówczas uzależniona od Moskwy, nie zmienia faktu, iż nawet w latach 40., gdy powszechnie panoszyli się „pełniący obowiązki Polaków”, komunizacja kraju była dziełem głównie „miejscowych kadr”: Polaków, którzy z różnych przyczyn decydowali się poprzeć nowy ład. Dotyczy to także Akcji „Wisła”.

Drugi spór jest trudniejszy do rozstrzygnięcia. Z jednej strony trudno ignorować związek kolejnych etapów konfliktu polsko-ukraińskiego. Z drugiej – uzasadnianie nowego zła wcześniejszym złem jest co najmniej podejrzane moralnie. Odwet może być konieczny (w ujęciu pragmatycznym), ale nie może być usprawiedliwiony (w ujęciu etycznym). Zło może być konieczne (wbrew pięknoduchom), ale nie przestaje być przez to złem (wbrew cynikom).

To prawda, że przed Akcją „Wisła” była Zbrodnia Wołyńska. A wcześniej irredenta OUN w II Rzeczypospolitej i niszczenie cerkwi Chełmszczyzny w 1938 r. Oraz, jeszcze wcześniej, wojna polsko-ukraińska z lat 1918-19. I inne spory, wojny i mordy między Polakami a Ukraińcami. Wieczne, zatrute pytanie: „kto zaczął?” (zaczął był Kain, mordując brata) i kto więcej wycierpiał.

Ważniejsze jest pytanie, kto i jak zakończył (lub nie zakończył). A w tym konflikcie ostatni (oby rzeczywiście ostatni) ruch należał do nas.

Po 70 latach

Akcja „Wisła” zakończyła się wraz z rozwiązaniem Grupy Operacyjnej Wisła w lipcu 1947 r. Jej skutki trwają do dziś – nie mniej i nie więcej niż każdego wydarzenia z tamtych czasów. Bo nie da się odwrócić czasu, cofnąć wyrządzonych krzywd. Ani sprawić, by – że zacytuję „Mszę za miasto Arras” – „co się stało, to się nie stało, co się zdarzyło, to się nie zdarzyło”. Zdarzyło się.

Jak się czujemy dziś z tą pamięcią? Pamięcią o nieprawościach wyrządzonych przez naszych przodków (bo przecież nie przez nas samych) i o doznanych przez nich krzywdach? Dziś znów w narodowej narracji skupiamy się raczej na własnych krzywdach niż na winach. Niechętnie myślimy o tym, co nasi przodkowie zawinili wobec innych. Nie tylko myśląc o stosunkach między Polakami a Ukraińcami czy dowolnym innym narodem.

Po 70 latach nie ma już mowy o pociągnięciu sprawców do odpowiedzialności. Może jeszcze żyją jacyś kaprale i szeregowcy, którzy brali udział w wysiedleniach: starcy stojący nad grobem. Prawdziwi sprawcy (rozkazodawcy i dowódcy) dawno już stanęli przed sądem Wszechmocnego. Podobnie ogromnej większości ofiar Akcji „Wisła” nie ma już wśród żyjących.

W ciągu ostatnich 30 lat z polskiej strony padło wiele deklaracji ubolewania z powodu Akcji „Wisła”, uznania własnej winy, uderzenia się w piersi. I tych oficjalnych, i obywatelskich. Są one faktem – politycznym (zwłaszcza te pierwsze) i moralnym (zwłaszcza te drugie). Nie wiem, czy potrzebne są kolejne, czy nie wystarczy przywołanie tych już złożonych, potwierdzanie ich niezmiennej wagi.

Także dlatego, aby nie wikłać refleksji nad przeszłością (której zmienić nie zdołamy) w spory dotyczące teraźniejszości i przyszłości. Czy to polskie, czy ukraińskie. ©

Autor jest historykiem i politologiem, pracuje w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia. Autor publikacji m.in. o I wojnie światowej w Galicji oraz książek „Historia Ukrainy XX w.” i „Trud niepodległości. Ukraina na przełomie tysiącleci”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2017