Kapłańska futurologia

Pandemia zdaje się podważać naszą niezbędność. Przypadki pedofilii ściągają nas z piedestału. Czy ksiądz ma przyszłość?

15.06.2020

Czyta się kilka minut

 / FRANCO ORIGLIA / GETTY IMAGES
/ FRANCO ORIGLIA / GETTY IMAGES

Czas, w którym się znaleźliśmy, można potraktować jak kurację z klerykalizmu – mówił niedawno ks. Adam Boniecki. – Nagle się okazało, że ksiądz nie jest nam niezbędnie potrzebny do zbawienia. Co więcej, że niektórzy księża nie są nam do niczego potrzebni w sferze »posługi słowa« – jak się lubi nazywać to, co mówią. Bo po prostu nie mają nic do powiedzenia” („TP” nr ­17-18/20). Pytanie jednak, czy to jest kuracja z klerykalizmu, czy może z kapłaństwa? To istotne rozróżnienie. Czy przedłużająca się epidemia doprowadzi do jakiejś redefinicji roli księdza? Tak, to prawda, że przez tygodnie dawaliśmy sobie radę bez kapłanów, a przynajmniej bez bezpośredniego z nimi spotkania: komunia duchowa, żal doskonały, liturgia domowa, transmisje. Sam pisałem na tych łamach, by nie mylić sakramentalności Kościoła z „sakramentalnym i liturgicznym klerykalizmem”, czyli przekonaniem, że Jezus jest tylko tam, gdzie są sakramenty, a sakramenty tam, gdzie kapłan.

Czy księża wrócą do swoich ról? Ale co tak właściwie jest rolą księdza? Poza tym – ponieważ są one ściśle związane – rolę teologiczną łatwo pomylić z rolą społeczną. Film „Zabawa w chowanego” kolejny raz pokazał, do czego może doprowadzić pomieszanie tych dwóch ról z ich jednoczesnym przecenianiem. Bez dość powszechnej zgody na specjalny status księdza wiele z tych dramatycznych historii mogłoby wyglądać inaczej. Oprawcy swój wyjątkowy status wykorzystywali, ofiary – ulegały mu. W jakimś sensie wydawał się przecież naturalnym spoiwem struktury religijno-społecznej.

W teologicznym rozkroku

Kiedy przed 30 laty przygotowywałem się do święceń kapłańskich, czytałem wydany w 1972 r. „Czas otwarty” ks. Janusza St. Pasierba. To rozważania pisane już po Soborze Watykańskim II: wiał wiatr zmian, których autor był entuzjastą, choć został ukształtowany przez Kościół przedsoborowy i wciąż jedną nogą w nim tkwił. Dobrze to widać w eseju pt. „Liturgia jako dzieło sztuki”. Pasierb przyznaje w nim, że chciał kiedyś napisać tekst o liturgii przedsoborowej i dać mu tytuł „Oda na śmierć królowej”: „Byłem zwolennikiem nowej liturgii, doceniałem jej prostotę i przystępność, powściągliwość i biblijność. (…) Ale moje serce pozostaje po stronie liturgii dawnej, liturgii mojego ministranckiego dzieciństwa i kleryckiej młodości”.

Nie ma teologii liturgii bez teologii kapłaństwa. Inaczej myśli o sobie ksiądz, który sprawuje tzw. liturgię przedsoborową, a inaczej – liturgię odnowioną. Pasierb ma świadomość zmian, jakie wpływają na rozumienie kapłaństwa. Pisze tak: „Czy księża są jeszcze potrzebni? Jeśli tak, to do czego? Człowiekowi współczesnemu nie bardzo trafia do przekonania argumentacja historyczna, że idea kapłaństwa jako pośrednictwa między człowiekiem a siłami nadprzyrodzonymi jest stara jak sama ludzkość. (…) Człowiek współczesny, w jakimś stopniu self made man (…) jest przekonany, że może sam, bez pośredników załatwiać swoje sprawy z Bogiem”. Czyżby dzisiejszy kryzys kapłaństwa to wypadkowa braku zapotrzebowania na pośredników między ludźmi a Bogiem?

Kościół bez księży

Myśl o zbędności księdza w procesie zbawienia pojawia się też wśród wierzących. Ks. Remigiusz Szauer z Uniwersytetu Szczecińskiego przeprowadził badania religijności studentów i uczniów szkół średnich diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej („Między potrzebą doznań a trwałością potrzeb”). Jedno z pytań brzmiało: „Czy Kościół mógłby prowadzić do zbawienia wiernych bez duchownych?”. Co prawda tylko 9,7 proc. badanych odpowiedziało „zdecydowanie tak”, ale odpowiedzi „raczej tak” udzieliło aż 26,2 proc., co daje łącznie ponad 35 proc. Tych, którzy nie wyobrażają sobie zbawienia bez pośrednictwa kapłanów, jest łącznie 25,9 proc. respondentów. Zaskakujący jest także duży odsetek tych, którzy nie zdecydowali się na żadną odpowiedź – tych jest aż 38 proc. To – niestety – potencjalni „wyznawcy” Kościoła bez księży.

To prawda, że ponad 30 proc. głęboko wierzących nie widzi możliwości, aby Kościół prowadził wiernych do zbawienia bez księży, ale jednocześnie ponad 20 proc. respondentów z taką autodeklaracją wiary jest zdania, że duchowni nie są potrzebni do tej misji, a aż 47 proc. głęboko wierzących nie ma zdania w tej kwestii. Tak oto rodzi się religijność bez niezbędnej roli kapłana.

Chyba jeszcze bardziej zaskakująco brzmią odpowiedzi w powiązaniu z deklaracjami na temat praktyk. 46,6 proc. respondentów praktykujących częściej niż w niedzielę opowiada się za koniecznością duchownych dla zbawczej misji Kościoła. Pozostaje pytanie: czy to aż, czy tylko 46,6 proc.? W tej samej grupie 16,1 proc. zadeklarowało, że Kościół mógłby się obyć bez księży w drodze do zbawienia. W grupie praktykujących systematycznie tych, którzy opowiadają się za niekoniecznością księży, jest 33,6 proc., a 28,8 proc. jest odmiennego zdania.

Mnie jako księdza zaskakuje fakt, że tak wielu (głęboko) wierzących i systematycznie praktykujących katolików nie widzi konieczności kapłana. Przecież biorą udział we mszy, a więc w czymś, co bez kapłana jest – w rozumieniu teologii katolickiej – niemożliwe.

Niepotrzebny

Można by zaryzykować stwierdzenie, że poprzez wielotygodniowe obchodzenie się bez fizycznego uczestnictwa w liturgii sprawowanej przez księdza w jakimś sensie potwierdziła się jego „niekonieczność”. Owszem, parafie starały się prowadzić transmisje, ale – Bogiem a prawdą – mogłaby przecież wystarczyć jedna dla wszystkich, gdyby sprowadzić całą kapłańską posługę do umożliwienia wiernym „uczestnictwa” w mszy transmitowanej. Owszem, podkreślano wyjątkowość takich praktyk jak komunia duchowa i żal doskonały. Owszem, pisano, że liturgia domowa nie zastąpi liturgii pod przewodnictwem kapłana. Ale jednocześnie pytano, czym w gruncie rzeczy różni się nabożeństwo Wielkiego Piątku sprawowane w domu przez ojca rodziny od tego w kościele?


Czytaj także: Ks. Adam Boniecki: Moja i twoja nadzieja


Jeśli coś jest możliwe w wyjątkowej sytuacji, to znaczy, że jest de facto możliwe zawsze. Jak przypomina Pasierb, „w najstarszych religiach ojcowie rodziny spełniali funkcje kapłańskie, które potem wyspecjalizowane stały się domeną »fachowców«”. Ano właśnie. Przypomnieliśmy sobie o Kościele domowym, o kapłańskiej funkcji ojców i w ogóle świeckich. Mówiąc nieco anegdotycznie: skoro ksiądz zbędny jest już do święconki, to do czego w ogóle jest potrzebny? Próby organizowania święconki w Wielką Sobotę były powodowane dobrem wiernych czy lękiem przed utratą statusu?

Przewodniczący

Wracam do Pasierba z 1972 r.: „Nowa wizja Kościoła – nowe ukształtowanie kościoła. Świeccy i duchowni stoimy wokół ołtarza i przez ołtarz, który symbolizuje Chrystusa, patrzymy sobie w oczy”. Pasierb doświadczył przejścia od liturgii starej do nowej, od – w dużym skrócie – pokazywania ludowi pleców do patrzenia mu w oczy. Ta „nowa topografia” liturgii ujawniała oczywiście nową teologię, którą daje się wyczytać z soborowej konstytucji „Sacrosanctum concilium” (co ciekawe, inni z tego samego dokumentu wyprowadzają zgoła inną wizję teologiczną).

Ta teologia dokonała przesunięcia w obrębie rozumienia podmiotu sprawowania liturgii, zwłaszcza Eucharystii. Powiedziano, że „czynności liturgiczne należą do całego Ciała Kościoła, (…) poszczególnych natomiast członków dosięgają w różny sposób, zależnie od stopnia święceń, urzędów i czynnego udziału” (n. 26). Dalej dokument mówi, że zarówno świecki, jak i duchowny spełnia swą funkcję „w odprawianiu liturgii” (n. 28). Kapłan mszy nie sprawuje „dla ludzi”, ale „z ludem”, bo właściwym podmiotem odprawiającym mszę jest całe zgromadzenie, któremu on przewodzi. Właśnie dlatego wspólne sprawowanie liturgii ma pierwszeństwo „przed odprawianiem indywidualnym i niejako prywatnym” ­(n. 27), choć każda msza „ma zawsze charakter publiczny i społeczny” (n. 27), także ta sprawowana sine populo.

Skoro kapłan przestaje być odprawiającym solistą, należy mu przypisać inną funkcję – przewodniczenia zgromadzeniu liturgicznemu. Ars celebrandi zamienia się w ars praesidendi, sztuka celebrowania w sztukę przewodniczenia, a ta domaga się zgoła innych kompetencji komunikacyjnych. Obrazowo wyraził to Pasierb: „Odprawiając mszę św. twarzą do ludzi, trzeba mieć (…) twarz i coś z nią robić, coś wyrażać spojrzeniem, mimiką, uczymy się patrzeć sobie w oczy”. Także i w tym zdaniu ujawnia się swoista teologiczno-liturgiczna schizofrenia polskich kapłanów – w dużej mierze teologicznie przedsoborowych i liturgicznie posoborowych. Uczyliśmy się wszyscy już Nowej Mszy (Novus Ordo Missae), ale z tkwiącą w nas mocno przedsoborową wizją Ludu Bożego, z umiłowaniem starego porządku teologicznego, gdy – jak mówili złośliwi – świecki miał wyłącznie prawo powiedzieć „amen”.

Razem lub samotnie

Cóż to ma wspólnego z epidemią? W jej trakcie internet obiegały zdjęcia kapłanów sprawujących mszę samotnie wobec pustych ławek. Niektórzy prosili parafian, by przysyłali swoje zdjęcia, które umieszczali w kościele. Pojawiły się pytania o sens takich celebracji. Środowiska tradycyjne podkreślały, że sprawowanie mszy twarzą do nawy w chwili, gdy nikogo w niej nie ma, ukazało pułapkę kryjącą się w teologii (a może w praktyce) mszy sprawowanej w stronę ludu. Samotny kapłan napotykał horror vacui. Nagle przestał czemukolwiek przewodniczyć. Został „skazany” na samotną celebrację, która przed Soborem nie była niczym nadzwyczajnym. Tylko czy sensownym?

Ks. Boniecki mówi: „Te samotnie odprawiane msze zawsze były, i jeśli się zdarzają, to nadal są dla mnie silnym przeżyciem. W pustym pomieszczeniu, bez innych uczestników odczuwam wspólnotę z Kościołem, ze wszystkimi mszami, które na świecie się w tym momencie odprawiają. Nie jestem w centrum, bo jestem sam. Wtedy nie ma innego centrum poza Jezusem”.

W ostatnim czasie pojawiały się jednak propozycje wyrastające z zupełnie innej wrażliwości teologicznej. Postulowano zupełne zawieszenie liturgii, które miałyby być sprawowane bez ludu, i to nie z powodów epidemiologicznych, ale teologicznych. Księża z Francji apelowali: „dopóki wszyscy nie będziemy mogli zgromadzić się na Eucharystii, to taka Eucharystia jest wypaczeniem nakazu Chrystusa”. Msza bez ludu byłaby według nich czystym rytualizmem, który akcentuje konieczność zadośćuczynienia samej akcji liturgicznej, a nie dobru ludu Bożego, którego na tej mszy nie ma. W tym rozumieniu nie chodzi o łączenie się z mistyczną, powszechną wspólnotą Kościoła, ale ze wspólnotą in concreto, aktualizującą się w danym miejscu i czasie. Jeśli nie ma wspólnoty, nie ma racji do sprawowania mszy. Po prostu nie ma czemu przewodniczyć.

Kapłan jak świecki

Nie dziwi mnie krytyka takich propozycji. Na ćwiczeniach w ramach wykładów z teologii laikatu omawiam z przyszłymi duchownymi fragmenty książki „Być kapłanem dzisiaj” ks. Gisberta Greshakego, w której podejmuje on kwestię relacji duchownych do świeckich, a także problem klerykalizmu księży. Fragment dotyczący relacji kapłan–Eucharystia–wspólnota spotyka się zawsze z tym samym dystansem słuchaczy: „specyficzny charakter [kapłana] polega na aktywnym służeniu wspólnocie, nie zaś na szukaniu »duchowego samospełnienia« przez wykonywanie funkcji kapłańskich. Ponieważ kapłan zawsze pozostaje »laikiem« (członkiem Ludu Bożego), to »bycie urzędu razem z« pozostałymi chrześcijanami powinno znajdować swój zewnętrzny wyraz w taki sposób, że tam, gdzie – w sprawowaniu Eucharystii na przykład – jego kapłańska posługa nie jest koniecznie potrzebna, powinien zupełnie świadomie zająć miejsce pośród Ludu Bożego”. W konsekwencji – tam, gdzie w formie wspólnotowej liturgia jest niemożliwa, trzeba się powstrzymać od jej samotnego sprawowania. Bez ludu msza nie ma racji bytu.

Ireneusz Cieślik, świecki liturgista, tak pisał na portalu „W ięzi” o samotnych celebracjach księży w czasie epidemii: „Zazwyczaj trudno było dostrzec w ich wypowiedziach i gestach nawet cień świadomości, że sprawowanej przez nich Eucharystii z powodu braku wiernych brakuje czegoś fundamentalnego pod względem sakramentalnym. Miało się wrażenie, że ten brak wiernych postrzegany jest bardziej w kategoriach dyskomfortu z powodu braku lub skromności audytorium”. Mówiąc krótko, nie miał kto księdzu odpowiedzieć.


Czytaj także: Ks. Andrzej Draguła: Kościół na kwarantannie


Na przeciwległym biegunie będzie kard. Robert Sarah, który mówił „Naszemu Dziennikowi”: „Bywa, że z powodu przymusowego odosobnienia [księża] odprawiają Mszę Świętą w samotności. Uświadamiają sobie wówczas niezmierną wielkość Ofiary Eucharystycznej, która nie potrzebuje wielkich rzesz ludzi, by przynosić owoce. Przez Mszę Świętą ksiądz dotyka całego świata. Jak Mojżesz i jak sam Jezus, księża odkrywają na nowo moc swojego wstawiennictwa, swoją funkcję pośrednika między Bogiem i człowiekiem. Oczywiście, sprawując Eucharystię, już nie mają przed sobą ludu Bożego. Zwracają wówczas spojrzenie ku Wschodowi”. Daleka jest to perspektywa od tej przedstawionej przez grupę francuskich kapłanów, a jednocześnie bliższa polskim księżom.

Wstawiennictwo

Wracamy do punktu wyjścia: do wstawiennictwa i pośrednictwa. Ta wstawiennicza funkcja kapłaństwa wciąż jest żywa w świadomości wiernych. I nie chodzi tylko o samo zamawianie mszy, ale o prośby typu „niech się ksiądz za mnie pomodli”, zdradzające przekonanie, że modlitwa zanoszona przez księdza ma specjalny status, jest – jakby z natury – bardziej skuteczna, bezpośrednio docierająca do Boga. Jak się ksiądz pomodli, to będzie inaczej.

Kard. Sarah ma rację. W teologii kapłaństwa, która w nas dominuje, chodzi nie tylko o funkcję pośredniczącą, ale o funkcję wstawienniczą, a wstawiać się może jedynie ten, kto ma większe kompetencje niż proszący. Tylko skąd miałyby się one brać? Z wiedzy teologicznej? Ta jest przecież dostępna wszystkim. Z życia duchowego? Niejeden świecki prowadzi bogatsze życie duchowe niż jego proboszcz. Z technik? Też nie, bo kapłaństwo nie ma nic wspólnego z szamanizmem. A więc z czego? Z kondycji sakramentalnej? Ta uzdalnia go – jedynie czy aż? – do przewodniczenia liturgii, której podmiotem jest „mistyczne Ciało Jezusa Chrystusa, to jest Głowa ze swymi członkami”. To Kościół – jak przypomina Konstytucja o liturgii – „wykonuje całkowity kult publiczny” (n. 7), a nie ksiądz.

Po co ludziom ksiądz? A może po co Bogu ksiądz? „Po Jego wniebowstąpieniu [Chrystus] – odpowiada Pasierb – pragnie spotykać się z ludźmi przez człowieczeństwo, by Jego straszliwy majestat był jakby ograniczony przez słabość wybranego człowieka. (…) Potrzebuje ich dla ludzi, żeby zmniejszyć dystans – ileż się niektórzy biedni księża namęczą nieraz, żeby go właśnie stworzyć, żeby na tym zbudować swój żałosny »autorytet«. Bóg potrzebuje zwykłych ludzkich nóg, żeby iść do ludzi, potrzebuje ludzkich rąk, żeby ich dotknąć, pogładzić, podnieść, potrzebuje ludzkich ust, żeby mówić do ludzi zrozumiałym dla nich językiem”. Tak zarysowana perspektywa redefiniuje kapłańskie pośrednictwo. Najpierw odwraca jego kierunek. Potem przekształca je w pośrednictwo służebne. Od myślenia o sobie w kategoriach szczególnego wstawiennictwa, które pozwala na dystans, inność, odrębność i koturnową wyjątkowość, trzeba przejść do pośrednictwa, które jest rozumiane jako pokorne i nieudolne reprezentowanie Boga wobec człowieka. Ludzie wciąż potrzebują księdza, nie chcą klerykała.

Dwa kierunki

Jeszcze raz Pasierb: „Podstawowa rzecz, którą trzeba zrozumieć i ciągle o niej pamiętać, że księdzem nie zostaje się dla siebie. Egotyzm, egoizm są największymi wrogami powołania. Księdzem może zostać tylko ten, kto posiada zdolność głębokiego przejmowania się losem innych ludzi – aż po ostateczne konsekwencje”. Ja wiem, że w kontekście ostatnich wydarzeń ten postulat brzmi gorzko i może mało wiarygodnie. Ale jest prawdziwy. To prawdziwy powód dla bycia księdzem – przejęcie się losem człowieka.

Przychodzący do seminarium kandydat będzie słyszał przez 6 lat, że kapłan to alter Christus – drugi Chrystus, albo nawet ipse Christus – sam Chrystus. I że będzie działał in persona Christi. I choć to w określonych kategoriach teologicznych prawda, może się od niej zakręcić w głowie i w sercu. Bo kim jest wtedy ta cała reszta? Kim jest Kościół, do którego idzie? Łatwo tu o poczucie wyższości, a nawet pogardę.

Ale ważne jest też pytanie, z jaką wizją przychodzi. Czy będzie chciał poprzez ołtarz spoglądać w oczy zgromadzonych razem z nim na liturgii? Czy może raczej jego wzrok będzie się kierował ku Wschodowi? A może to fałszywa alternatywa? Może swoje kapłaństwo „wygrywają” ci, którzy potrafią złączyć w sobie oba kierunki? Popatrzeć ludziom w oczy i z oczu Boga nie stracić? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2020