Kościół na kwarantannie

Nikt nas nie uczył duszpasterstwa stanów nadzwyczajnych. Ale już widać, że przemycanie za wszelką cenę przeszłości nie ma sensu.

20.04.2020

Czyta się kilka minut

Błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem w Nidku koło Andrychowa, 5 kwietnia 2020 r. / JAKUB PORZYCKI / AGENCJA GAZETA
Błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem w Nidku koło Andrychowa, 5 kwietnia 2020 r. / JAKUB PORZYCKI / AGENCJA GAZETA

Duszpasterska działalność Kościoła nie jest – a przynajmniej: nie powinna być – zawieszona w teologicznej próżni. Zależy od dwóch czynników: od tego, jak Kościół rozumie zbawienie, i od tego, jak pojmuje swoją rolę w zbawianiu człowieka. W teologii pastoralnej nazywa się to pośrednictwem zbawczym. Zamknięcie świątyń ujawniło, jak różnie rozumiane jest to pośrednictwo zbawcze, a zwłaszcza rola sakramentów i kapłanów. Jedni uznali, że narzucone Kościołowi regulacje to tylko czasowe, zewnętrzne ograniczenia. I starali się – jak tylko mogli – podtrzymywać duszpasterstwo w dotychczasowej formie. Drudzy rozpoznali tę sytuację jako teologiczny kairos, który może stać się szansą i okazją do weryfikacji dotychczasowego myślenia.

Przymusowa kenoza

Epidemia COVID-19 zbiegła się z Wielkim Postem. Paradygmat postu, pustyni, kenozy, izdebki, w której to „Pan widzi w ukryciu”, narzucał się sam. Początkowo jednak wydawało się, że nie trzeba wiele zmieniać. Owszem, frekwencja trochę spadła, poczucie lęku przed nieznaną chorobą wzrastało. Jeszcze wtedy, gdy ograniczono zgromadzenia religijne do 50 osób, próbowano utrzymywać zwyczajne duszpasterstwo. Wciąż ogłaszano terminy spowiedzi, nabożeństwa Gorzkich Żali i Drogi Krzyżowe, gdzieniegdzie tylko odwoływano rekolekcje. Korekty były natury sanitarnej: usunięcie wody święconej, komunia na rękę – tu higiena silnie łączyła się z teologią – czy zalecenie częstszego dezynfekowania konfesjonałów zaopatrzonych w folie. Rzeczywisty problem pojawił się w momencie, gdy religijne zgromadzenia ograniczono do pięciu osób, a potem uświadomiono sobie, że ten liturgiczny numerus clausus obowiązywać będzie także w Wielkim Tygodniu i na samą Wielkanoc. To w tym momencie epidemia stała się prawdziwym duszpasterskim wyzwaniem.


CZYTAJ TAKŻE: Kościół wobec epidemii >>>


Biskupi zaakceptowali sytuację, którą abp Stanisław Gądecki w orędziu wygłoszonym przed Wielkim Tygodniem określił słowami: „Na tej drodze – na której wierni zostali pozbawieni możliwości bezpośredniego dostępu do Eucharystii i sakramentów – obudziliśmy się nagle z głodem Eucharystii”. Stwierdzenie to korespondowało z decyzjami Watykanu dotyczącymi przebiegu liturgii Wielkiego Tygodnia, ze szczegółowymi zarządzeniami biskupów, z przypomnieniem przez teologów praktyki komunii duchowej i żalu doskonałego. Odwołano spowiedzi wielkanocne, zamknięto drzwi świątyń na obrzędy Triduum Paschalnego, przypomniano, że obowiązek komunii wielkanocnej można w Polsce spełnić aż do uroczystości Trójcy Świętej. Nastał czas, który określiłem mianem „chrześcijaństwa ­bezliturgicznego”, gdy wierni – z małymi wyjątkami – zostali pozbawieni bezpośredniego udziału w liturgii Kościoła.

Liturgia domowa

Pierwszym i najpowszechniejszym sposobem kontynuacji dotychczasowego duszpasterstwa były transmisje telewizyjne, radiowe czy internetowe, które po raz kolejny sprowokowały dyskusję o możliwości transmitowania liturgii. Punktem zapalnym dyskusji stało się słowo „udział”, które rozumiane było bardzo różnie: już to jako obecność fizyczna w miejscu, już to jako łączność duchowa. Czy łączność duchowa wystarczy, by „uczestniczyć”? Nie miejsce tutaj, aby przywoływać wszystkie przytaczane w dyskusji argumenty za i przeciw. Dość powiedzieć, że pojawili się także tacy teologowie, którzy gotowi byliby równoważyć obie formy uczestnictwa: bezpośredniego i pośredniego.

Dobrze jednak przypomnieć to, co powiedział we wspomnianym orędziu abp Gądecki: „Nie da się transmitować wiary, nadziei i miłości, przekazywanej przez żywą liturgię Kościoła”. Transmisja stanowi ważną duchową pomoc, ale nie zastąpi ani liturgii, która dokonuje się w miejscu, skąd jest transmitowana, ani żywej modlitwy tego, kto pozostaje w domu. Oglądanie to jedynie i aż środek ułatwiający modlitwę, ale jeszcze modlitwą nie jest. W tym kontekście powstało wiele różnych propozycji – także propagowanych przez samych biskupów – przeprowadzenia domowych liturgii Triduum Paschalnego. Proponowano m.in. czytanie opisów Męki Pańskiej z podziałem na role, wielkoczwartkowe mycie nóg, czyli obrzęd mandatum spełniany w rodzinie, wielkopiątkową adorację domowego krzyża, wielkosobotnie odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych czy liturgię światła.

Propozycje te uświadomiły nam – chyba bardziej niż transmisje mszy – że liturgia jest ostatecznie nietransmitowalna, że oglądanie filmu o znaku nie jest tym samym, co czynienie znaku, oglądanie nie jest formą współdziałania. Zaproponowano więc – prócz oglądania znaków – ich czynienie w domu. Dało to świeckim doświadczenie liturgicznego upodmiotowienia. Soborowa Konstytucja o liturgii mówi bowiem, że w liturgii „Mistyczne Ciało Jezusa Chrystusa, to jest Głowa ze swymi członkami, sprawuje pełny kult publiczny” (7). Podmiotem liturgii nie jest wyłącznie szafarz święcony, czyli – nieco upraszczając – ksiądz, ale cały Kościół jako Mistyczne Ciało, którego członkowie sprawują liturgię adekwatnie do kompetencji, jaka wynika z powszechnego kapłaństwa. Przypomnieliśmy sobie więc, że świeccy też są liturgami.

Święconka z Messengera

Że może to być świadomość niełatwa dla obu stron: duchownych i świeckich, najlepiej pokazała kwestia poświęcenia pokarmów na stół wielkanocny, które dotąd dokonywało się w kościołach czy pod krzyżem bądź kapliczką. Biskupi zgodnie proponowali, aby pobłogosławienie pokarmów odbywało się w domach, a szafarzami obrzędu stali się ojcowie rodzin – choć nic nie stoi na przeszkodzie, by były to także kobiety. Nie wszędzie ta decyzja spotkała się ze zrozumieniem, i to z obu stron. Sam otrzymałem kilka próśb, by pobłogosławić koszyczek za pomocą Messengera. Ludzie byli gotowi stawiać pokarmy przed telewizorem i czekać na ich pobłogosławienie przez ekran, byleby to zrobił ksiądz. Czy uważali, że ich własna modlitwa będzie niewystarczająca, nieskuteczna, czy może czuli się niegodni, by ją sprawować?

Nie zabrakło także duchownych, którzy uznali, że nie mogą pozostawić wielkanocnych koszyczków bez pokropienia wodą święconą. Stosowano różne metody: samotny spacer z kropidłem, poświęcenie z roweru, przejażdżka kabrioletem, bryczką czy wozem strażackim. Wcale się nie dziwię, że akcje te spotkały się z zadowoleniem wiernych. Czy jednak – jak mnie przekonywano – „wzruszenie na twarzach” jest wystarczającym argumentem? Staram się zrozumieć motywacje podejmujących podobne działania księży. Ich – piszę: ich, wszak sam nie jestem proboszczem – kontakt z parafianami został nagle radykalnie ograniczony, by nie powiedzieć – uniemożliwiony. Wewnętrzne niepogodzenie się z myślą, że parafianie mogą się poczuć opuszczeni przez swojego proboszcza, motywowało ich do poszukiwania takich form, które przeczyłyby tezie o księżach, którzy pozamykali się na plebaniach.

Podłącz proboszcza

Jedni bazowali na tradycyjnych, inni szukali nowych metod. Kiedy zbliżał się Wielki Tydzień, otrzymywałem coraz więcej próśb, by subskrybować kolejny kanał transmitujący mszę świętą. Nie zdziwiła mnie taka prośba, gdy dostałem ją od zaprzyjaźnionego kapłana, który duszpasterzuje wśród katolików języka hebrajskiego. Ale czy każda parafia musi teraz mieć liturgię online? Można by argumentować, że przecież wystarczą transmisje przygotowywane przez telewizję publiczną czy stacje komercyjne. Ich liczba i zróżnicowane pory powinny zaspokoić potrzeby wszystkich katolików. A jednak nie.

Jeden ze znajomych proboszczów, który nie jest wielkim fanem technologii, powiedział mi, że sam nie widział potrzeby organizowania transmisji z własnego kościoła. Uświadomili mu to jednak jego parafianie, którzy stwierdzili, że – owszem – msza jest mszą, gdziekolwiek by nie była odprawiana, ale oni chcą widzieć swojego proboszcza. Niektórzy poszli dalej, rozwijając różnego rodzaju formy duszpasterstwa internetowego, jak transmisja prowadzonej adoracji, tele-Żywy Różaniec czy wspólnotowe rozważanie słowa Bożego bądź modlitwa Liturgią Godzin za pomocą różnego rodzaju komunikatorów. W ten sposób wytwarzała się telewspólnota, której członkowie byli razem, choć osobno. Byli do siebie „podłączeni”. Kanadyjski uczony Derrick de Kerckhove nazwał ten wymiar internetu mianem connectivity (konektywność). To właśnie konektywność internetowa stała się technologią, dzięki której zaczęto kreować nowy wymiar wspólnoty parafialnej. Konektywność stała się drugą – obok liturgii domowej sprawowanej w ramach kapłaństwa powszechnego – praktyczną odpowiedzią Kościoła na czas bezliturgiczny.

Kapłan na peryferiach

Nie wszyscy jednak duchowni uznali taką obecność za wystarczającą. Żeby zademonstrować swoją bliskość z wiernymi, organizowali różnego rodzaju „procesje” z Najświętszym Sakramentem. Jedną z form było „oblatywanie” parafii z monstrancją na pokładzie samolotu. Organizowano także objazdy bądź obchody granic parafii czy poszczególnych ulic. Tak, zdaję sobie sprawę z dobrych intencji pomysłodawców tych inicjatyw. Sam pisałem na portalu „Więzi” na początku epidemii: „Proboszcz za oknem z monstrancją w ręku może być dla kogoś większą pociechą niż kilka godzin transmisji z najświętszego nawet miejsca. Może to jest właśnie pasterz na peryferiach, ten, który chce być blisko swoich owiec?”.

Z drugiej jednak strony nie można nie zauważyć, że ta gorliwość często ignorowała prawdę teologiczną dni Triduum Paschalnego. I tak, w Wielki Czwartek Kościół raczej ukrywa Najświętszy Sakrament, niż go odsłania, gdyż w miejscu adoracji Eucharystia zamknięta jest w puszce i schowana do tymczasowego tabernakulum. To nie jest dzień do wynoszenia Najświętszego Sakramentu w monstrancji poza kościół. Podobnie w Wielką Sobotę, gdy Kościół – o czym Watykan przypomniał – pozwala wyłącznie na zanoszenie komunii umierającym. Owszem, wystawia się Najświętszy Sakrament w Grobie Pańskim, ale z jakąkolwiek procesją Kościół czeka aż do Zmartwychwstania, co zresztą miało miejsce także w tym roku, gdy przepisy nakazywały wyjść przed budynek świątyni i pobłogosławić parafię. Powoływanie się na średniowieczne procesje jest ignorowaniem faktu, że od Rytuału Rzymskiego z roku 1614 procesje błagalne winny być organizowane bez Najświętszego Sakramentu. Na koniec dobrze jeszcze przypomnieć, że Kodeks Prawa Kanonicznego zastrzega biskupowi diecezjalnemu prawo do określania, w jaki sposób winien być sprawowany kult Eucharystii w formie procesji (kan. 944).

Najbardziej znaczącym doświadczeniem wiernych jest w ostatnich tygodniach nieobecność (na) Eucharystii. Niektórzy duchowni próbowali tę nieobecność rekompensować, choćby mszami „na zapisy”, pomysłami organizowania liturgii jak w kinie samochodowym czy w wynajętym autobusie. Nawet gdy te pomysły się udawały, to jednak dawały one zaspokojenie tylko niektórym i niewielu. Większość parafian od dłuższego czasu jest w stanie przymusowego postu eucharystycznego. Pytanie, jak dzielić z nimi ten głód, kiedy samemu jest się w stanie eucharystycznego zaspokojenia, nie jest łatwe. Przykład, jaki dali kapłani sprawujący liturgię w Wielki Piątek w świątyni Opatrzności Bożej, jest radykalny: powołując się na przykład św. Augustyna, powstrzymali się od przyjęcia Ciała Eucharystycznego i w duchu solidarności ze wszystkimi pozostającymi w domu przystąpili do komunii duchowej. Wiemy, iż z racji ściśle teologicznych nie jest to przykład do naśladowania w każdą niedzielę kwarantanny.

Internet czy żal doskonały?

Kościół katolicki ma strukturę sakramentalną, co ma konsekwencje także dla kultu, modlitwy i liturgii. Istotne jest jednak, aby nie pomylić sakramentalności Kościoła z sakramentalnym i liturgicznym klerykalizmem. Objawia się on w przekonaniu, że Jezus jest tylko tam, gdzie są sakramenty, a sakramenty tam, gdzie kapłan. W ostatnim czasie niejednokrotnie przypominano, że Bóg nie jest związany sakramentami i ma inne drogi zbawienia. Do tego należałoby dodać, że życie chrześcijańskie – choć jego fundamentem są sakramenty – nie ogranicza się do uczestnictwa w ich sprawowaniu.

Liturgiczność naszego życia katolickiego ma pewien efekt uboczny, jakim jest zapomnienie o innych formach duchowości, życia wewnętrznego, pobożności, która nie zamyka się w liturgii. Niemożność udziału w sakramentach pokazała, że o wielu źródłach naszej duchowości i formach pobożności zapomnieliśmy. Zapomnieliśmy także o wielu sposobach obecności Jezusa, jak choćby w słowie Bożym czy w aktach miłości bliźniego. Jestem przekonany, że w trakcie epidemii niektórzy po raz pierwszy usłyszeli o poza­sakramentalnych sposobach odpuszczenia grzechów powszednich, że o żalu doskonałym czy duchowej komunii nie wspomnę, a są to stare dary Kościoła.

Kwestia święconki pokazała w sposób niemalże karykaturalny, jak bardzo klerykalną mamy wizję Kościoła. Niektórzy uznali, że bez księżowskiego pokropienia ani rusz. A była to szansa przeniesienia „święconki” do domu, uczynienia z niej obrzędu rodzinnego i uwolnienia ciszy Wielkiej Soboty od gwaru. Także dyskusja o możliwości zapośredniczonego uczestnictwa w sakramentach pokazała, że nie należy pomylić „dostępu do księdza” z „dostępem do łaski”. Jak powiedział kard. Antonio Marto, biskup Fatimy, „w nagłych przypadkach nie mam nic przeciwko spowiedzi poprzez wideo­rozmowę, ale uważam taką spowiedź za niepotrzebną. Duch Święty bowiem może działać na wiele sposobów, niekoniecznie poprzez sakramenty”. Mówiąc inaczej: taka spowiedź byłaby technologicznie możliwa, ale czy teologicznie potrzebna? Jak się wydaje, odpowiedzi, jakie formułuje Stolica Święta, idą w stronę teologicznej bezzasadności takiej praktyki. Ale – jak mi powiedział kiedyś pewien duchowny, z którym o tym dyskutowałem – łatwiej o internet niż o żal doskonały.

Zbawienie w izdebce

Duszpasterstwo czasu pandemii jest dużo trudniejsze niż w zwyczajnych okolicznościach. Powiedzmy sobie szczerze: wielu wiernych całe świętowanie Zmartwychwstania ograniczyło do „pójścia na mszę” na Wielkanoc, czasami poprzedzając to spowiedzią. Jak świętować, gdy podstawowa, a czasami jedyna forma świętowania stała się niedostępna? Nie chodzi tu jednak o „technologię duszpasterstwa”, ale o teologię duszpasterską. Teologia pastoralna, zwana praktyczną, nie zajmuje się dostosowywaniem pomysłów do okoliczności. W ten sposób rodzą się jedynie „sprawni” duszpasterze, który potrafią szybko wymyślić dostosowawcze strategie.

Facebookowy komentarz jednego z kapłanów do któregoś z bardziej szalonych pomysłów duszpasterskich zaczynał się od słów „Zastanawiałem się, co tu zrobić...”. I to jest właśnie błąd. Przed pomyśleniem, co zrobić, trzeba najpierw się zastanowić, co to znaczy być Kościołem w takim nietypowym czasie i jak w takim czasie rozumieć zbawienie. Bóg ciągle zbawia, ale teraz – jak zresztą zapowiadał na początku Wielkiego Postu – czyni to w izdebce, w ukryciu, wśród ludzi, którzy żyją bardziej pragnieniem niż zaspokojeniem. W izdebce jest jednak inaczej niż w świątyni czy na placu. Inaczej też musi objawić się tam i Kościół, i kapłan.

Nie wiemy, jak długo potrwa epidemia. Nie wiemy, kiedy i jakie regulacje zostaną zniesione. Nie wiemy, kiedy zniknie lęk, który motywuje raczej do pozostania w izdebce niż do wyruszenia do świątyni. Nie wiemy, jak długo nasze życie wiary będzie się dziać w ukryciu. I kto wie, czy epidemia to nie jest tylko katalizator zmiany, która i tak miała nastąpić. Dokonujące się zmiany mogą być nieodwołalne. „Zawsze tak było” właśnie przestaje być aktualne. Nie da się już przemycać kościelnej przeszłości. ©

Autor jest księdzem diecezji zielonogórsko­-gorzowskiej, teologiem, profesorem Uniwersytetu Szczecińskiego i Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.


CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2020