Polskie krawiectwo filmowe

„Hiszpanka” i „Ziarno prawdy” to najbardziej oczekiwane polskie premiery filmowe. Czy przyniosły coś oprócz zawodu?

09.02.2015

Czyta się kilka minut

Kadr z „Hiszpanki” Łukasza Barczyka / Fot. Vue Movie Distribution
Kadr z „Hiszpanki” Łukasza Barczyka / Fot. Vue Movie Distribution

Przez ostatnie 25 lat polskie kino było traktowane jak dziecko specjalnej troski. Wszystkie jego niepowodzenia, niedostatki, zerwane porozumienia z widownią usprawiedliwiane były zewnętrznymi okolicznościami bądź jakąś wewnętrzną wadą wrodzoną.


Bez rozgrzeszenia


Najpierw winny był brak spójnego systemu wspierającego rodzimą kinematografię, potem niewystarczające budżety, wskazywano też na powszechny niedowład scenopisarskiego rzemiosła, na rozminięcie się kina ze współczesną literaturą, doskwierał brak kreatywnych producentów i pracy zespołowej, skarżono się na cenzurę wewnętrzną, a nawet i zewnętrzną. Tę litanię usprawiedliwień można by ciągnąć w nieskończoność, choć dziś nie ma to już większego sensu.


Od 10 lat działa Polski Instytut Sztuki Filmowej, który uporządkował system dotacji. Budżety niektórych polskich filmów osiągnęły poziom prawie europejski. Scenariusze powstają w warunkach niemal laboratoryjnych, a uczestniczą w ich powstawaniu najlepsi polscy pisarze. Nad produkcją czuwają coraz częściej nie tylko zapobiegliwi księgowi, ale i prawdziwi wizjonerzy. Ostatnie lata pozwalają też mieć nadzieję, że polskie kino powoli uwalnia się z narzucanych mu powinności, z wypełniania „misji”, że wydobywa z siebie nowe tony.


Skoro więc jest aż tak dobrze, to czemu jest tak źle? Takie pytanie może nasunąć się przy okazji dwóch najbardziej wyczekiwanych polskich filmów tego sezonu, czyli „Hiszpanki” Łukasza Barczyka i „Ziarna prawdy” Borysa Lankosza. Każdy z nich skupia w swoich rękach wszystkie możliwe atuty, a jednak nie przynosi spełnienia.


Bez doświadczenia


„Hiszpanka”, z gigantycznym budżetem 25 milionów złotych i międzynarodową obsadą, poniosła w kinach sromotną porażkę. „Jaka piękna katastrofa!” – chciałoby się zawołać, choć za filmem o wybuchu Powstania Wielkopolskiego stoi przede wszystkim wielkie nieporozumienie. Zamiast kina lektur szkolnych i historycznych czytanek publiczność dostała bowiem wielopoziomową fantazję, z której można wywnioskować, że poznańskim zrywem zarządzali nie tyle polscy patrioci, co różnej maści czarodzieje: spirytyści i inni władcy umysłów. Pomysł to zaiste oryginalny i przewrotny, godzien najbardziej zuchwałej oprawy. Barczyk stworzył więc film bezczelnie zapętlony, tylko po wierzchu przypominający „Grand Budapest Hotel” Wesa Andersona, za to w niczym niekojarzący się z tym, co Krzysztof Mętrak nazywał „filmowym krawiectwem historycznym”. „Hiszpanka” to raczej haute couture – moda wielce spektakularna, ale zupełnie nienadająca się do noszenia.


Trzeba przyznać, że film Barczyka czerpie z najlepszych wzorców. Patronuje mu szkoła polskiego surrealizmu filmowego, na czele z Wojciechem Jerzym Hasem, Walerianem Borowczykiem, Andrzejem Żuławskim. Opowieść o tym, jak przyjazd Paderewskiego do Poznania rozpętał działanie sił nadprzyrodzonych, ma pikantną, operetkową aurę, kojarzy się z szatańską wizją historii spod znaku Michaiła Bułhakowa. Idei światów równoległych patronowały zapewne takie tytuły, jak „Incepcja” Christophera Nolana czy „Mulholland Drive” Davida Lyncha.


Niestety polski reżyser, przygnieciony erudycją, po prostu nie udźwignął tak wyrafinowanego konceptu. Przeszacował swoje możliwości, a jednocześnie zastosował wobec widza rodzaj szantażu: skoro nie nadążasz, to tym gorzej dla ciebie – widocznie nie jesteś gotów na tego rodzaju eksperymenty, zwłaszcza w odniesieniu do rodzimej historii. Bardziej wyrobionego odbiorcę próbował przekupić ambitnymi nawiązaniami do niemieckiego ekspresjonizmu czy Witkacego. Stworzył także osobny wątek „słoń a sprawa polska”, zakpił z polskiej obsesji na punkcie „czasu honoru”, zaś odwieczną tęsknotę: „a wiosną – niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę”, wyraził smakowitą metaforą truskawek ze śmietaną, czyli marzeniem, by na nowo spojrzeć na skrwawioną niewinność polskiej flagi.


„Hiszpanka” to film imponujący i irytujący jednocześnie. Ogląda się go niczym w malignie i jakkolwiek jest to stan momentami upojny, nie sposób opędzić się od pytań o sensowność tak bardzo kosztownego przedsięwzięcia, zrealizowanego w imię efektownych rojeń czy gry z widzem w intelektualne jo-jo. W dodatku przez twórcę, który specjalizował się dotychczas w kameralnym kinie psychologicznych niuansów („Patrzę na ciebie, Marysiu”, „Przemiany”, „Nieruchomy poruszyciel”) i nie miał żadnego doświadczenia w przedsięwzięciach o tak wielkiej skali.


Bez oddechu


Tydzień po premierze „Hiszpanki” weszło na ekrany „Ziarno prawdy”, z o wiele lepszym wynikiem frekwencyjnym i znacznie bardziej przychylnymi opiniami. Podczas gdy Barczyk bez sukcesu próbował połączyć widowiskową superprodukcję z kinem artystycznym, jego rówieśnik Lankosz podszedł do kryminału Zygmunta Miłoszewskiego bez jakichkolwiek pretensji i postawił na solidne kino gatunkowe. Jako twórca nagradzanego „Rewersu” zdążył już udowodnić, że film rozrywkowy może mieć jednocześnie artystyczny potencjał.


Lankosz startował z ogromnym kapitałem symbolicznym: miał za sobą wielki sukces pierwszego filmu, znakomity materiał literacki i „błogosławieństwo” jego autora (Miłoszewski był jednocześnie współscenarzystą filmu). W roli prokuratora Szackiego obsadził najbardziej dziś wszechstronnego aktora polskiego, czyli Roberta Więckiewicza, zaś muzykę napisał dlań Abel Korzeniowski, artysta o światowej renomie. Być może znów zadziałała presja naszych nadmiernych oczekiwań albo coś, co nazywa się w kinie „przekleństwem drugiego filmu”, bo efekt nie wykroczył, niestety, poza rasowy kryminał.


Dotychczas polskie kino cierpiało na deficyt tego rodzaju filmów i dopiero ostatni rok przyniósł obiecujące zmiany (patrz: „Fotograf” Waldemara Krzystka czy „Jeziorak” Michała Otłowskiego). „Ziarno prawdy” z pewnością przewyższa dotychczasowe próby, zarówno pod względem znajomości reguł gatunkowych, jak i mocnego przekazu. Miłoszewski w sandomierskiej scenerii, „wszechświatowej stolicy mordu rytualnego”, zawarł przecież kawałek współczesnej Polski – podzielonej, obłudnej, zamiatającej niewygodne sprawy pod dywan.


Śledztwo w sprawie seryjnych morderstw ożywia stare antysemickie demony, których ofiarą pada nawet główny bohater – nieuleczalny racjonalista i cynik. A jednak czegoś na ekranie zabrakło. O takich adaptacjach mówi się, że film połknął książkę, zamiast się w niej rozsmakować i wydobyć z niej to, co ukryte. Nie uchwycił tego oddechu zła, które czai się na kartach powieści, gdzieś między poszczególnymi rozdziałami, w subiektywnych dygresjach. Tymczasem zwyciężyła dosłowność (jak w scenie żydowskiej retrospekcji) i zbyt pobieżnie przeprowadzona intryga kryminalna, która w końcówce staje się nieznośnie wręcz umowna.


Gdyby Lankosz na moment oderwał się od scenariusza, gdyby nadał większy oddech takim scenom, jak rozmowa Szackiego z lubelskim rabinem, mógłby powstać film wybitny, a nie tylko dobrze skrojony.


Bez żółci


Oba tytuły pojawiają się w wyjątkowym dla polskiego filmu momencie. W kinach dopiero co odnotowano rekordową frekwencję na rodzimych produkcjach. Triumfalny pochód „Idy” przez międzynarodowe festiwale, gale prestiżowych nagród i sale kinowe na całym świecie przecierają szlaki dotychczas rzadko przez naszych filmowców uczęszczane. Mówi się, że film Pawła Pawlikowskiego może zadziałać z taką mocą, jak niegdyś „Cztery miesiące, trzy tygodnie, dwa dni” Cristiana Mungiu, które zwróciły uwagę na fenomen kina rumuńskiego, a tamtejszych filmowców ośmieliły do mówienia własnym, rozpoznawalnym głosem. Tym bardziej żal, że filmy z tak wielkim potencjałem artystycznym i komercyjnym, jak „Hiszpanka” i „Ziarno prawdy”, nie osiągnęły pokładanych w nich nadziei. Pierwszy padł ofiarą gigantomanii, drugi wręcz przeciwnie – zbyt nieśmiałej postawy wobec wyjściowego materiału.


Osobną sprawą jest w tym wszystkim medialna nagonka na film Barczyka. Śmiem twierdzić, że to właśnie powszechne licytowanie się w krytykanctwie „dorżnęło” ów film na naszych ekranach. „Hiszpanka” przy całym swym przeroście formy i chybionej akcji reklamowej, sprzedającej film jako arcydzieło, na taki atak po prostu nie zasługuje i na pewno warto się z tym tytułem zmierzyć. Po raz kolejny okazało się, że jesteśmy narodem ekspertów, którzy wiedzą najlepiej, jak powinien wyglądać film o narodowym powstaniu.


Przy okazji filmu Barczyka wypłynęły też na wierzch pokłady polskiej żółci, o której wspominają bohaterowie „Ziarna prawdy”. Wielu krytykujących wyrażało faryzejską troskę o polskie kino, ale raczej w dywagacjach na temat domniemanego „skoku na kasę” niż poprzez analizę tego, co się w „Hiszpance” nie udało. A przecież porażki nie są po to, by je celebrować, ani tym bardziej z protekcjonalną wyższością wyszydzać. One są po to, by z nimi dyskutować – spokojnie i rzeczowo. Decydenci zapewne wyciągną wnioski na przyszłość, a widzowie i tak zagłosują nogami. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2015