Polska w cieniu marszu

Przy okazji XV Marszu Żywych po raz kolejny pojawia się kilka pytań. Dla kogo jest to święto? Czy można przy jego okazji rozbić stereotyp Polski jako kraju, w którym antysemici biegają z nożami w zębach? I czy obecność Polaków w kwietniowym spotkaniu w ogóle jest konieczna?.

05.05.2006

Czyta się kilka minut

Fot. M. Łuczak / visavis.pl /
Fot. M. Łuczak / visavis.pl /

Pytania są niezręczne, bowiem w oficjalnych wypowiedziach Polacy i Żydzi, którzy biorą udział w przemarszu pomiędzy obozami Auschwitz i Birkenau, podkreślają, że wspólny marsz ma wymiar symboliczny i trudno przecenić jego wartość. To prawda. Pomieszanie flag żydowskich i polskich w kwietniowym pejzażu oświęcimskich przedmieść stało się zjawiskiem naturalnym i nie wywołuje już takich emocji jak dziesięć lat temu. Marsz spowszedniał i nie przyciąga tłumu gapiów. Nieprzychylnych reakcji brak. Chłopaki z pobliskich osiedli, te, co stały na szeroko rozstawionych nogach i z rękami założonymi na piersiach, nie przychodzą popatrzeć z drwiącym uśmiechem, w tym roku zniknęły też szarfy odgradzające maszerujących od reszty miasta. Tak, właściciele sklepów nadal­ przerywają zajęcia i wychodzą rzucić okiem, malarze siadają w cieniu i wyciągają papierosy. Ale w ich oczach nie ma dawnego błysku zaciekawienia, jakby oglądali egzotykę albo obrazy widziane na co dzień wyłącznie w telewizorze. Marsz wrósł w miasto. Odpowiedź na pytanie "czy" jest więc oczywista. Tak: maszerować, maszerować, pokazując, że równina pomiędzy Oświęcimiem i Brzezinką należy do różnych narodów, że Żydzi mają do niej prawo.

A co z pytaniem "dla kogo"? Tu zaczynają się komplikacje. Symbolicznym szczegółem jest brak tłumaczenia przemówień żydowskich gości na język polski. Do kogo mówił w tym roku rabin Meir Lau? A przemówienie Simona Peresa, spokojnego pana, który na mównicy w ułamku sekundy potrafi przeistoczyć się w zaciętego trybuna? Skąd to poczucie, że prawie 10 tys. osób słuchało retoryki siły, retoryki państwa przygotowanego do zbrojnej konfrontacji? - Po wojnie nie mieliśmy nic, nie mieliśmy nawet broni. Powiedziałem sobie: już nigdy nie będziemy słabi. I udało się. Mamy niezależne państwo, mamy silną armię, potrafimy się bronić - mówił z dumą Peres. Być może w tych kilkunastu słowach kryje się sens Marszu Żywych. Dla gości z całego świata kwietniowe spotkanie jest okazją do zademonstrowania siły i jedności, do pokazania sobie i innym, że państwo Izrael, choć nadal ocienione Zagładą, żyje, ma się dobrze, a w razie potrzeby odpowie na atak. Przełamywanie uprzedzeń i stereotypów, jakie narosły wokół stosunków polsko-żydowskich, schodzi na drugi plan.

Tak to przynajmniej tłumaczył Josif Yeafi, ortodoksyjny Żyd z Connecticut. Ledwo żywy od tuszy i upału siedział na schodkach, w najwyższym punkcie Birkenau, z dumą patrząc na ciągnące przez obóz tysiące ludzi. - To jest jedyne miejsce, gdzie możemy się spotkać i wysłać wspólnie jasny sygnał: cud się zdarzył, naród powstał. Tylu młodych ludzi przyjechało, Urugwaj, Panama, Australia. Jest nas wielu, a będzie jeszcze więcej. Aż się płakać chce z radości.

Każdego roku za ostatnimi maszerującymi pomiędzy Auschwitz i Birkenau ciągnie się jeszcze jedno pytanie. Pytanie o wizję Polski. O to, że młodzi Żydzi wjeżdżają do Polski jak do kraju, w którym antysemici biegają z nożami w zębach. W ubiegłym roku przewodniczka grupy żydowskiej młodzieży z Francji opowiadała mi o zdumieniu, jakie ogarnęło młodzież na widok Warszawy. To tu są wieżowce? A gdzie ruiny? Gdzie bieda i chałupy kryte strzechą? Środki bezpieczeństwa, jakie towarzyszą żydowskim podróżom po Polsce, są tak duże, że wywołują protesty nawet w Izraelu. Uzbrojeni ochroniarze, zakaz rozmów z polskimi rówieśnikami, zakaz samotnego zwiedzania miast. Pośpiech, z autobusu do muzeum, z muzeum do autobusu i dalej. Po Marszu Żywych prosto do samolotu. Polska jest niebezpieczna. Polacy myślą wyłącznie o tym, jak upokorzyć Żydów.

Należałoby tę wizję rozbić, pokazać przy okazji kwietniowego marszu więcej. I coś się dzieje. W Izraelu polska ambasada wymyśliła ulotki, na których Polska to nie tylko Auschwitz, Majdanek i Treblinka, ale również dzika przyroda i piękne krajobrazy. W tym roku część grup z Ameryki w samolocie otrzymywała ulotki organizacji Friends of Jewish Renewal in Poland: "Czy wiesz, że Polska jest jednym z najważniejszych sojuszników Izraela w Europie? Czy wiesz, że każdego roku w Krakowie 20 tysięcy Polaków i setki Żydów bawią się wspólnie podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej? Czy wiesz, że w Polsce, inaczej niż w Stanach, negowanie Holokaustu jest przestępstwem?". Część grup zwiedza największe polskie miasta, spotyka się z rówieśnikami.

Jakich jednak atrakcji by nie wymyślić, proporcje nie mogą się zmienić: najważniejszym kierunkiem dla Żydów z całego świata są obozy koncentracyjne. Reszta pozostaje w cieniu i nie możemy wymagać więcej. To trochę tak, jakby od Polaków pielgrzymujących do Katynia wymagać zaznajomienia się ze skomplikowaną historią Ziemi Smoleńskiej. Jakimi atrakcjami nie poprzedzilibyśmy wizyty w Auschwitz, jakie słowa by nie padły, popłyną one nad olbrzymią zbiorową mogiłą.

Co w tym wszystkim robią Polacy? Harcerze z całego kraju, grupki liceali­stów i studentów, undergroundowcy z Białegostoku? Dlaczego przemierzają nierzadko setki kilometrów - żeby posłuchać o problemach obcej ziemi, o tym, że Iran nienawidzi Izraela? A może przyciąga ich jakaś niewytłumaczalna potrzeba kontaktu z kulturą niegdyś ważną dla losów tego kraju?

Na przykład ta grupa harcerzy ze 107 DH "Powsinogi" z Opola, która na Marsz Żywych przyjeżdża od 2000 r. Wśród nich jedenastoletni syn dr. Dariusza Ratajczaka. Syn naukowca dowiedział się już sporo o Auschwitz i należał do najaktywniejszych w grupie. Harcerze wymieniali się znaczkami skautowskimi z kolegami z całego świata, dostali w prezencie flagi Izraela, które powieszą w harcówce.

Jacek Chlebda, drużynowy opolskiej stosiódemki: - Zastanawiałem się niedawno, po co właściwie przyjeżdżam tu z dzieciakami. Wymęczą się, przejdą kilka kilometrów i tyle. Wszyscy wokół się śpieszą, większość młodych Żydów przyjeżdża tu tylko raz w życiu, więc trudno mówić o nawiązaniu jakichś głębszych kontaktów. Ja też zdaję sobie sprawę, że Marsz Żywych to nie jest spotkanie towarzyskie i co innego ma tu znaczenie, że to jest święto jakby wewnętrzne. Ale z drugiej strony: zwykła ludzka przyzwoitość nakazuje, żeby być tu z nimi przez pół dnia. Żydzi byli i są częścią naszej kultury. Niech widzą, że są ludzie, którzy o tym pamiętają.

Lepszej puenty nie znajdziemy. Marsz Żywych losów dwóch odległych od siebie narodów nie zmieni. Raz do roku Żydzi i Polacy, chociaż osobno i w innym celu, maszerują razem. A to już bardzo dużo.

MICHAŁ OLSZEWSKI jest pisarzem i dziennikarzem, specjalizującym się w tematyce oświęcimskiej. Ostatnio opublikował "Chwalcie łąki umajone". Pracuje w krakowskim oddziale "Gazety Wyborczej".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2006