Metafizyka piasku

Nawet w środku lata zieleń jest tu delikatna, wieje chłodnawy wiatr, przelewa się woda. Wszystko, co znamy z lektury Miłosza, staje się bliskie jak na wyciągnięcie ręki i nie pozwala o sobie zapomnieć.

20.08.2018

Czyta się kilka minut

Wydmy na Mierzei Kurońskiej / GRAŻYNA MAKARA
Wydmy na Mierzei Kurońskiej / GRAŻYNA MAKARA

To nie jest miejsce dla każdego. Na mierzącym 50 kilometrów dystansie raptem jeden duży sklep spożywczy, jeden większy kemping, jedna droga; kilka wiosek i miasteczek, noclegów niewiele, hucznych dyskotek brak, dużych hoteli brak. Są za to czyste lasy sosnowe, im dalej w głąb, tym bardziej przestronne i wysokie; o poranku często niesie się po nich fletowy śpiew wilgi; jest jakiś rodzaj północnego wtajemniczenia, bo czuć w tym miejscu wyraźnie, że Skandynawia o krok; są potężne wydmy i jedne z najpiękniejszych plaż nadbałtyckich; są łosie (zdarza się, że w upalne dni klempy prowadzą łoszaki do morza i stoją nieruchomo w wodzie, niczym posągi); jest wreszcie pustka, bo blisko 50 kilometrów szerokich plaż to w sam raz, by każdy znalazł miejsce dla siebie.

Oto Kuršių Nerija, czyli litewska część Mierzei Kurońskiej. Miejsce, z którego nie chce się wracać. Enklawa wciśnięta pomiędzy zasieki rosyjskiej części obwodu kaliningradzkiego a rozrywkową Połągę. Przestrzeń, gdzie człowiek ograniczył swoją aktywność do minimum. Opis autorstwa pochodzącego z pobliskiej Kłajpedy malarza Karla Eulensteina, mimo że sporządzony w 1930 r., pozostaje w mocy: „Wędruję wzdłuż grzebienia wydm brzegiem Mierzei Kurońskiej. Po raz pierwszy ujrzałem wydmy wiele lat temu. Było to na przedwiośniu. Zwały piasku błyszczały w jaskrawych promieniach słońca. Woda z roztopionego śniegu formowała się w dolinkach między wydmami w małe błękitne jeziorka, otoczone brązowo-fioletowym, wilgotnym piaskiem. Był to krajobraz najpierwotniejszy, wspaniały i niesamowity, jakby w pierwszym dniu stworzenia”.

Czysta cisza

Było tak: po żmudnej jeździe w gigantycznym korku, tuż przed Miechowem, auto odmówiło posłuszeństwa. Pompa przy chłodnicy stopiła się i płyn lunął na asfalt. Ruszyliśmy w pola, szukając mechanika. Mechanik był człowiekiem wymownym, ciekawskim, a do tego sprytnym – okazało się, że wystarczy odrobinę naciągnąć przewód i dalsza podróż będzie możliwa.

– To dokąd teraz? – zapytał, dokręcając obejmę.

– Na Litwę – odpowiedziałem.

– Na Litwę? Strasznie daleko – mechanik pokręcił głową. – Nie lepiej do Chorwacji?

– Na Litwę bliżej.

– Może i bliżej, ale i tak za daleko.

Na początku puściłem tę rozmowę mimo uszu, ale potem zaczęła do mnie wracać. Dlaczego bliżej nam do Chorwacji niż do litewskiego sąsiada? W czym lepszy jest Zadar od Juodkrantė, Preili czy Pervalki? Czy popularność kierunku południowego wynika wyłącznie z gwarancji dobrej pogody? A może gdzieś na wysokości Budziska czy Ogrodnik przebiega niewidoczna granica, której nie chcemy przekraczać?

Możemy się podśmiewać, że Litwini mają mapę punktów odniesienia ustawioną inaczej niż my i chętniej spoglądają na północ niż w stronę Warszawy. Gdzie im do Szwedów czy Norwegów? A jednak na Mierzei Kurońskiej wyraźnie czuć skandynawskiego ducha. Domy są schludne, pomalowane inaczej niż w pozostałych regionach Litwy (dominują barwy wiśni, kasztana i chabru), ulice wymiecione do ostatniego pyłku, plan przestrzenny utrzymywany jest rygorystycznie, w związku z czym wyraźnie widać granicę pomiędzy miasteczkiem a lasem. To świat, który z rejonem solecznickim czy okolicami Wilna nie ma zbyt wiele wspólnego.

Podobnie zresztą jak z polskim wybrzeżem – konsekwentna polityka architektoniczna sprawia, że w tutejszych miasteczkach nie ma reklamowego chaosu, natłoku banerów, reklam i billboardów. Polaka musi ten stan rzeczy dziwić, a nawet niepokoić – restaurator, który chce przyciągnąć turystów do swojego lokalu, wystawia przed drzwi jedynie niewielką tablicę. Tyle musi wystarczyć. Ale dzięki nieznanym w Polsce obostrzeniom nieodległa Neringa wygląda jak oddalona o lata świetlne od naszych przyzwyczajeń.

Również na kempingu panują obyczaje z polskiego punktu widzenia nieoczywiste – o godzinie 22 zapada cisza, biwakowicze rozmawiają półgłosem, siedząc przy miniaturowych ogniskach lub świecach. Trudno też powiedzieć, żeby na kempingu dochodziło do zawiązywania znajomości: jest sympatycznie, ale dominuje wyraźna oszczędność gestów bądź zgoła milczenie. To rzeczywiście świat bardzo odległy od chorwackiego wybrzeża, z jego ciasnotą, nieuporządkowaniem i bezlikiem atrakcji. Może dlatego Polaków spotyka się tu rzadko.

Pochód wydm

Na początku XX w. świat obiegło zdjęcie, które później służyło jako koronny dowód na głęboką nędzę mieszkańców Mierzei Kurońskiej, choć było raczej dowodem szczególnych przyzwyczajeń kulinarnych. Widać na nim odzianego w łapcie i połatany kaftan chłopa (czy może rybaka), który przegryza szyję wronie. Podobno wrony na Mierzei były w cenie. Uwe Rada w książce „Niemen” pisze, że „w dawnej manierze miejscowych rybaków przywabiano wrony, by skręcić im kark. Za zapłatę dzieci dostawały w niedzielę zupę z wron, zaś w restauracjach kłajpedzkich (...) zamówić można było specjalność lokalnej kuchni – »gołąbki zalewowe«”.

Dzisiaj wron na Nerindze się nie jada, ale warto pamiętać o ukrytych osobliwościach tej krainy. Przechodziła ona głębokie metamorfozy przyrodnicze, społeczne i krajobrazowe, a po dekadach dostatku przychodziły okresy, kiedy mieszkańcy, mimo bliskości morza, zalewu i bogactwa ryb, walczyli o przetrwanie.

Byłaby też świetnym przykładem dla Jareda Diamonda, wybitnego antropologa amerykańskiego, badającego szczególnie jaskrawe przypadki rabunkowej eksploatacji zasobów naturalnych i następujące później konsekwencje. Na Mierzei doszło bowiem do spektakularnej katastrofy ekologicznej. Niekontrolowany wypas bydła zachwiał delikatnym ekosystemem i zapoczątkował proces pustynnienia terenu. Naukowcy określają go mianem uruchomienia wydm.

Wylesianie, szczególnie intensywne w czasie wojny rosyjsko-szwedzkiej i późniejszej wojny siedmioletniej (1756-63), kiedy to oblegający Królewiec Rosjanie wyrąbali lasy, żeby z drewna zbudować okręty, sprawiło, że piaski ruszyły. W efekcie w XIX w. wąski pas lądu bardziej przypominał Saharę niż północnoeuropejski pejzaż. Sięgające wysokości prawie 70 metrów wydmy zagarniały ląd, zasypując kolejne wioski i zmuszając mieszkańców do wyprowadzki.

W niektórych miejscach proces miał błyskawiczny charakter – wydmy przesuwały się z prędkością 13 metrów na rok. Piach zasypywał wejście do portu w Kłajpedzie, pochłaniał na zawsze część wiosek rybackich (depczą teraz po nich, nawet o tym nie wiedząc, turyści), a inne zmuszał do przenosin.

Pojęcie o życiu wśród wydm daje żałobna pieśń „Kobiety z Nidden”, autorstwa Agnes Miegel, królewieckiej poetki (która, swoją drogą, przeszła od nostalgicznych wierszy o lokalnej ojczyźnie do literatury nazistowskiej, co udowadnia po raz kolejny, że natura nie jest szczepionką przeciwko zarazom ideo­logicznym). Miegel opisała rozpacz żon rybaków w wiosce ogarniętej dżumą:

(...)
Wspięły się na diuny zboczem dzikim,
Wzuły pończochy i trzewiki,
I rzekły: „Diuno, z całej wsi
Ostałyśmy już tylko my.

Kto by nam trumnę wyciosać mógł?
Nie szlocha po nas ni syn, ni wnuk,
Nie masz już księdza, co poda hostię,
Knechta ni dziewki nie masz w domostwie – 

Tak tedy, diuno biała, zważ:
Tam, w dole, wrota otwarte masz,
Wnijdź do izb naszych, zasyp progi,
Zduś w piecach ogień, przewróć stogi –

Bóg nas zapomniał, opuścił w biedzie,
Tedy dom Jego obejmij w schedzie,
Kpij z krzyża, Biblii, piekła i nieba – 
Tylko, mateczko, przyjdź nas pogrzebać!

Otul nas kirem, otul nas cieniem,
Byłaś nam klątwą – dziś bądź zbawieniem.
Patrz, jak czekamy: przyjdź, diuno miła” –

I diuna przyszła, i je przykryła 

(przeł. ANDRZEJ KOPACKI)

Próby rekultywacji Mierzei trwały ponad sto lat i były przerywane przez zawieruchy historyczne. Rosły piaszczyste wały od strony morza (żeby uchronić wioski i trakt pocztowy, łączący północ Europy z resztą kontynentu), przybywało drzew. Jednak dopiero po zakończeniu II wojny światowej masowe zalesianie piachów zaczęło przynosić wyraźne efekty. Proces pustynnienia zatrzymał się do tego stopnia, że dzisiaj w zagrożeniu znalazł się narodowy skarb – wydmy, stopniowo zarastające roślinami pionierskimi. Jak wyglądała Mierzeja sto lat wcześniej, można sobie wyobrazić, stając na szczycie wydmy Parnidis – łachy drobnego piachu ciągną się kilka kilometrów, aż do granicy z obwodem kaliningradzkim.

Szumiące lasy Neringi, mimo że sprawiają wrażenie naturalnych i odwiecznych, są więc stosunkowo świeżym zjawiskiem. Również po biedzie nie pozostał ślad – powołany w 1991 r. Park Narodowy Neringa wprowadził restrykcje budowlane i wysokie opłaty za wstęp. W efekcie Mierzeja Kurońska jest dla Litwinów zbyt droga i częściej można obserwować tu wycieczki zagraniczne, głównie niemieckie, które, jak podejrzewa cytowany już Uwe Rada, poszukują śladów „niemieckiego krajobrazu duchowego” i mitycznej Memelland – krainy, w której mieszały się wpływy niemieckie (sięgające jeszcze czasów krzyżackich), kurońskie (od plemiona Kurów, które przybyło na Mierzeję z położonej na północ Liwonii) i litewskie.

Ceny wynajmu są dosyć wysokie, ale z pomocą przychodzi pole namiotowe, oblegane głównie przez turystów z Pribaltiki, Niemców i Skandynawów. Dziesięć minut spaceru przez las i otwiera się przestrzeń wielkiej wolności. Jedynym dysonansem w tym pejzażu jest szrama granicy pomiędzy Litwą a obwodem kaliningradzkim, która przecina plażę, las i wydmy.

Ptasi raj

Nie bez przyczyny wspomniałem na początku o śpiewie wilgi, ptaka płochliwego i urzędującego w górnych partiach lasu. Poranny spacer przez nadmorski las w towarzystwie delikatnego, napływającego nie wiadomo skąd fletowego trelu może być doświadczeniem formacyjnym. Neringa to raj dla ornitologów, nie tylko za sprawą stu występujących tam gatunków ptaków. Mierzeja leży na szlaku ptasich migracji, co doprowadziło do powstania w 1901 r. pierwszej w Europie stacji obrączkowania ptaków (obecnie po rosyjskiej stronie). W jej pobliżu zaś, po drugiej stronie Zalewu Kurońskiego, znajduje się jeden z celów ornitologicznych pielgrzymek – delta Niemna ze słynną stacją ornitologiczną Ventė. Można tu obserwować większość gatunków Europy środkowej, od potężnego bielika po małą i coraz rzadziej występującą wodniczkę.

Pomiędzy Neringą a Ventė rozciągają się jednak nie tylko wody zalewu. O ile Mierzeja to teren z ducha skandynawski, to po stronie Niemna rozciąga się jeden z najbiedniejszych terenów Unii Europejskiej. Warto przeprawić się stateczkiem na drugą stronę (albo też zaplanować podróż tak, by w drodze powrotnej skręcić z autostrady i pojechać bocznymi drogami) i spojrzeć na świat zapomnienia, chylących się ku upadkowi chałup i starych ludzi. Nie po to, by napawać się cudzą biedą – jest coś głęboko melancholijnego w litewskich pejzażach, jak gdyby część tej krainy od czasów młodzieńczych Czesława Miłosza pozostawała w uśpieniu, zatopiona jak w bursztynie. Delikatna nawet w środku lata zieleń, chłodnawy wiatr, wypalony błękit i woda – wszystko, w czym wzrastał poeta, tu staje się bliskie jak na wyciągnięcie ręki i nie pozwala o sobie zapomnieć.

Kolonia artystyczna

Fenomen Mierzei polega na zamierzonym ubóstwie – użyjmy określenia z folderów – oferty. Turyści otrzymują przede wszystkim gwarancję metafizyki piachu, wiatru oraz chłodnego i mało przejrzystego morza, jakby Neringa stawiała na skupienie i koncentrację. Jeśli ktoś lubi puste plaże (najmniej tłoczno jest pod zasiekami oddzielającymi Litwę od obwodu kaliningradzkiego), wodę i lasy sosnowe, będzie tu szczęśliwy.

„Przede wszystkim” nie oznacza jednak, że pomiędzy Nidą i Kłajpedą próżno szukać tropów kulturalnych i kulturowych. Czasem ukryte wśród sosen, wymagają uwagi i przenoszą nieraz w czasy bardzo odległe. Po miasteczkach rozsiane są piękne, ręcznie rzeźbione wiatrowskazy; na cmentarzach widać pozostałości drewnianych nagrobków; znaki runiczne, sygnał przedchrześcijańskiej przeszłości Litwy, są naturalnym elementem pejzażu, podobnie jak krzyże; warto też pamiętać, że od końca XIX w. Mierzeja, a szczególnie Nida, przyciągały malarzy poszukujących plenerów i natchnienia, m.in. słynnego Lovisa Corintha, za sprawą którego na Mierzei powstała silna kolonia artystyczna. Ten trop widoczny jest zresztą do dziś – jednym z najpiękniejszych budynków na Nerindze jest nowoczesny dom dla artystów na obrzeżach Nidy. Na północnym skraju Mierzei czekają zaś dwie największe atrakcje: delfinarium, w którym można obejrzeć zapierający dech w piersiach pokaz umiejętności delfinów oraz ich opiekunów, a także Muzeum Morza, umieszczone w potężnym Forcie Nerija.

Kemping w Nidzie / Fot. Grażyna Makara

Dla poszukiwaczy tropów literackich gratką jest dom Tomasza Manna, który zakochał się w Mierzei Kurońskiej bez pamięci. Pisarz zwierzał się w 1931 r. ze swojego zachwytu członkom monachijskiego Klubu Rotariańskiego, mówiąc, że na wąskim spłachetku terenu człowiek doświadcza „elementarnego fenomenu, jakiego poza tym doznaje się tylko w wysokich górach i na pustyni”. Niedługo potem Mann, przeciwnik nazizmu, musiał uciekać z Niemiec. Pozostawił w Nidzie dom i garść uwag, które nie straciły na aktualności. Granice wyglądają inaczej, wydmy nie wędrują już tak intensywnie jak kiedyś, a Mierzeja porosła lasem.

Mimo to Kuršių Nerija nadal wygląda jak „elementarny fenomen”. ©

Korzystałem z: Uwe Rada „Niemen. Dzieje pewnej europejskiej rzeki”, przeł. Magdalena Sacha, Olsztyn 2012; Kazimierz Brakoniecki, Winfried Lipscher „Borussia. Ziemia i ludzie”, Olsztyn 1999.

Autor jest pisarzem i reporterem. Laureat Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego w 2015 r. za „Najlepsze buty na świecie” (Czarne 2014). Ostatnio wydał powieść „#Upał” (Znak 2017), redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2018