Mała rewolucja w lagrze

Przed Piotrem Cywińskim, który od września ubiegłego roku kieruje najważniejszym muzeum Holokaustu na świecie, duże wyzwanie. Musi zmierzyć się nie tylko z infrastrukturą obozową, która wymaga remontów i konserwacji, ale też ze zmianami daleko głębszymi.

17.01.2007

Czyta się kilka minut

Styczeń 2007 - nawet po sezonie Muzeum odwiedzane jest przez dziesiątki grup dziennie /fot. M. Olszewski /
Styczeń 2007 - nawet po sezonie Muzeum odwiedzane jest przez dziesiątki grup dziennie /fot. M. Olszewski /

Do jakiego stopnia delikatna jest poobozowa materia, nowy dyrektor przekonał się w grudniu. Pierwsze, ogólnikowe jeszcze zapowiedzi zmian, wywołały nerwowe reakcje wśród tych organizacji żydowskich, które obawiają się, by obóz nie zaczął przypominać sanatorium albo parku, gdzie turyści przechadzają się wśród rabatek. Wpływowy izraelski dziennik "Ha'aretz" opublikował głosy pełne obaw, że oto rozpoczyna się proces łagodzenia obrazu Holokaustu.

Cywiński, historyk i działacz katolicki, do niedawna sekretarz Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, zastąpił Jerzego Wróblewskiego, który muzeum kierował przez ćwierć wieku. Stawia sprawę jednocześnie zdecydowanie i dyplomatycznie: - Zmian nie unikniemy, ale obawy są przesadzone. Na pewno lager nie zmieni się w wesołe miasteczko.

Niosły pożogę i śmierć

O tym, że najwyższy czas na działanie, przekonuje choćby wizyta w tzw. pawilonie polskim. To pierwszy budynek, który odwiedzają sumienni zwiedzający po przekroczeniu bramy z napisem "Arbeit macht frei". Jest ich niewielu, również przewodnicy omijają ten blok. I nic dziwnego. Pawilon polski to muzealny skansen, trudny do przebrnięcia nie tyle ze względu na dramatyczną treść, co formę, w jakiej jest ona podana.

Na wystawie straszą płócienne fotogramy, popękane ze starości i podarte. Mapy wojennych batalii, nawet te nowsze, wyglądają jak wykonane kilkadziesiąt lat temu. Nawałnica faktów, dat. Na historycznym plakacie "Grunwald 1410-Berlin 1945" ktoś wydrapał z hełmu niemieckiego swastykę, a ktoś na powrót domalował ją niebieskim mazakiem. Dominują utrzymane w stylistyce PRL-u hasła typu "Wojska hitlerowskie niosły pożogę i śmierć". Zwiedzający ma wrażenie, że trafił na ekspozycję niechcianą, pozostawioną samą sobie. Podobnie wygląda pawilon jugosłowiański.

Solą w oku nowego dyrektora jest przede wszystkim wystawa główna, którą można oglądać w blokach 4, 5, 7 i 11.

Piotr Cywiński: - W niezmienionej formie przetrwała od 1955 r., jest najstarszą tego typu na świecie. Co najważniejsze, została przygotowana z myślą o ludziach, dla których wiedza o obozowej rzeczywistości była oczywista. A z roku na rok do muzeum przyjeżdża coraz więcej młodzieży z mglistym pojęciem o przyczynach wojny. W dorosłość wchodzą już prawnuki pokolenia, które tamte wydarzenia odczuło na własnej skórze. I są prowadzeni od razu do samego sedna. To błąd. Potrzebują wstępu i posłowia, oczywiście rozsądnego, przy którym nie będą przestępować ze zmęczenia z nogi na nogę.

Wiedza, którą wynosi zwiedzający z tej wystawy, wskazuje Cywiński, jest niepełna tym bardziej, że z roku na rok przybywa faktów: - Jest tak, jakby obóz składał się z prycz i komór gazowych. A my mamy mnóstwo nowych informacji o pracy więźniów. Albo o działaniach Sonderkommando. Przybywa znalezisk. Podczas konserwacji ruin krematorium pracownicy muzeum znaleźli sitko prysznica i maskę gazową, kolejne dowody zbrodni. To wszystko domaga się pokazania.

Teresa Świebocka, obecnie zastępuje Cywińskiego, w muzeum pracuje od lat 70. - Ekspozycja główna rzeczywiście wygląda niezbyt nowocześnie. Podobnie polski pawilon, gdzie praktycznie nie zmieniliśmy nic od 20 lat. Ale to się bierze z priorytetów, jakie w muzeum określiliśmy na przełomie lat 80. i 90. Uznaliśmy wtedy, że najważniejsze jest Birkenau, gdzie stanęło ponad sto nowoczesnych, przejrzystych plansz. Proszę zobaczyć, ile zrobiliśmy: Judenrampe, sauna, nowe tablice w Auschwitz...

Fajerwerków nie będzie

Niedaleko po przekątnej od polskiej ekspozycji można zwiedzać tzw. pawilon holenderski. To przykład zupełnie innego rozwiązania. Całość opowieści o eksterminacji Żydów holenderskich mieści się na jednym piętrze, w przestronnych pomieszczeniach. Tylko to, co najważniejsze. Oszczędnie, prosto i chronologicznie, w przestronnym pomieszczeniu, historia poprowadzona od pierwszych dni wojny do jej zakończenia. Na szklanych tablicach drobną czcionką wypisane nazwiska ofiar. Podobnie w odświeżonym ponad dwa lata temu pawilonie francuskim.

W obu miejscach wyraźnie widać kierunek, w jakim idzie narracja o Holokauście - od ogółu podąża w stronę nazwisk, osobistych historii, drobnych szczegółów biograficznych, fotografii ocalonych z Zagłady, na których widać szczęśliwe przedwojenne życie.

Cywiński dobrze zna ten trend. Zanim został dyrektorem, zjeździł wszystkie muzea Holokaustu na świecie.

Zna dobrze muzeum waszyngtońskie, gdzie przy wejściu na wystawę każdy otrzymuje coś w rodzaju dowodu osobistego ze skróconą historią jednej z ofiar. Zwiedzający przechodzą przez autentyczny wagon, którym Niemcy transportowali Żydów do obozów koncentracyjnych. Obozowe buty w jednej z sal nie są schowane za szkłem, więc w powietrzu czuć zapach stęchlizny. Na końcu wystawy podekscytowane dzieci oblepiają monitory, oglądając słynny dokument z Bergen-Belsen, nakręcony tuż po wyzwoleniu obozu przez wojska amerykańskie: spychacz wbija się w sterty nagich ciał martwych więźniów i zrzuca je do dołów. Z osobnej wystawy o eugenice - fotele i sprzęty do eksperymentów medycznych, sale wyłożone kafelkami o jasnozielonej barwie, jak w szpitalnych łazienkach - widz wychodzi półprzytomny z przerażenia.

I w Waszyngtonie, i w Yad Vashem nie sposób ominąć repliki żydowskiej ulicy. Buty wyginają się na kocich łbach (autentyczne, z Polski), ręka dotyka ściany getta.

Cywiński zapowiada, że w KL Auschwitz-Birkenau fajerwerków muzealnych nie będzie: - To miejsce ma mówić samo za siebie. Owszem, na pewno pojawi się więcej elementów multimedialnych. Chcę włączyć do wystawy głównej nagrania byłych więźniów. Ale nie ma potrzeby, by iść tak daleko, jak w innych muzeach. Auschwitz-Birkenau jest autentykiem i nie trzeba tu nic dodawać.

Gdy zabraknie świadków

Są w muzeum miejsca, które, mimo upływu lat, nadal wywołują spory. To bloki z pozostałościami po zamordowanych więźniach. Czy konserwować buty, czy pozwolić, by rozpadły się w proch? A włosy pomordowanych? Zakopać, konserwować czy zostawić w spokoju? Salomonowych rozwiązań nie ma i zawsze któraś z grup ocalonych czuje się pokrzywdzona.

Prawdziwe problemy zaczynają się jednak gdzie indziej, w sferze symbolicznej.

Po pierwsze, Piotr Cywiński musi zmierzyć się z nieuniknioną przemianą charakteru tego miejsca. W ubiegłym roku KL Auschwitz-Birkenau odwiedziło ponad milion turystów z całego świata. Teren byłego obozu, jak by to źle nie brzmiało, staje się modny; jest miejscem, gdzie trzeba być. Co pociąga za sobą oczywiste konsekwencje - o ile olbrzymia przestrzeń Birkenau wsysa bez śladu choćby największe grupy, to teren dawnego KL Auschwitz przypomina w sezonie ludny trakt turystyczny. Nawet wśród przewodników odzywają się głosy, by w sezonie wprowadzić limity dzienne dla grup zorganizowanych. - Latem czuję się tam jak na ulicy Monte Cassino w Sopocie albo na rynku w Krakowie - opowiada jeden z doświadczonych krakowskich przewodników, który w muzeum bywa regularnie. Nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem, bo materia jest, jak twierdzi, zbyt delikatna. - Przyjeżdżam tu od dwudziestu lat, kiedyś było więcej miejsca na ciszę, refleksję. Teraz jest pośpiech, czasem trzeba rozpychać się łokciami.

Po drugie, trudno oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy świadkami wyczerpywania się oficjalnego pomysłu na KL Auschwitz-Birkenau. Wraz z upływem czasu, który coraz bardziej trzebi szeregi byłych więźniów, dokonuje się przemiana języka, jakim opowiadamy o obozach. Na mównicę, zamiast bezpośrednich uczestników wydarzeń, coraz częściej wchodzą politycy. Więźniowie nikną w cieniu, a to przecież ich obecność powinna być najważniejsza. Co roku w styczniową ciszę KL Birkenau, podczas kolejnej rocznicy wyzwolenia obozu, płyną te same, lepiej lub gorzej wypowiadane słowa o hekatombie, nieszczęściu, dramacie. Słowa konieczne, ale w ustach najlepiej choćby przygotowanych retorycznie polityków brzmiące słabiej niż strzępy biografii byłych więźniów. W skrajnych przypadkach prowadzi to do formy zdumiewającej: dwa lata temu, podczas sierpniowych obchodów rocznicy likwidacji obozu romskiego Zigeunerlager, podczas długiego wystąpienia aktywistki Samoobrony, centralnym motywem przemowy były... dokonania przewodniczącego Leppera.

Najbardziej dramatycznym wydarzeniem ostatnich lat w KL Birkenau nie było wystąpienie żadnej głowy państwa, nie było nim nawet ubiegłoroczne przemówienie Benedykta XVI. To nieplanowany w oficjalnym protokole krzyk byłej więźniarki Miriam Yahaw, która wdarła się na mównicę podczas obchodów 60. rocznicy wyzwolenia obozu, by wykrzyczeć swój gniew, zmroził uczestników celebry.

Co stanie się, gdy zabraknie profesora Bartoszewskiego, gdy odejdą ostatni więźniowie? Czy można uniknąć urzędniczej rutyny, przemówień pisanych w ministerialnych gabinetach?

Dla Cywińskiego pragnienie, by protokoły urzędnicze zastąpić milczeniem i oszczędniejszymi gestami, jest mrzonką. - Nie każdy jest Mirceą Eliadem i nie każdy rozumie, że symboliczne gesty, jak chwila ciszy czy zapalenie znicza, mają większe znaczenie niż długa przemowa - tłumaczy. - Ja się cieszę, że politycy w ogóle chcą tutaj przyjeżdżać. Nie mam zamiaru narzucać im nowego sposobu zachowania. Żeby naprawdę wejść w obóz, trzeba przyjechać kiedy indziej, zostać dłużej.

Dlatego na pewno cisza nie zastąpi protokołu dyplomatycznego. Milczenie jest zarezerwowane dla grup, które przyjeżdżają po sezonie i błądzą wśród ruin baraków KL Birkenau, oglądając ciągle liczne pozostałości obozowego życia: przerdzewiałe pogrzebacze, łopaty i wiadra, szkło z potrzaskanych butelek, osmaloną porcelanę, beton podłóg, w który wciska się przyroda.

Trzecią zmianą, która dotyka symbolicznej sfery istnienia muzeum, tego, co najtrudniejsze do opisania, są pomysły na zagospodarowanie terenów przyobozowych. Muzeum znajduje się w kleszczach sprzecznych żądań. Władze Oświęcimia chcą, by chociaż garść zwiedzających były obóz oglądała również miasto, zostawiając tam pieniądze w kawiarniach i restauracjach. Część organizacji żydowskich obawia się jakichkolwiek zmian, w przekonaniu, że doprowadzą one do otoczenia obozu komercją nielicującą z powagą miejsca. To, w jaki sposób w ostatnich latach zmieniło się otoczenie obozu - mało atrakcyjna architektura restauracyjna, wielki parking, letni grill, kiosk, w którym swego czasu można było nabyć pisma pornograficzne - świadczy, że proces zbliżania się miasta do obozu będzie trudny do opanowania.

Są też pomysły na symboliczne uzupełnienie obozu, jak ogrody po drugiej stronie Soły czy próba zbudowania Kopca Pamięci i Pojednania według projektu byłego więźnia prof. Józefa Szajny. Jakich uzasadnień nie dostarczaliby w tym ostatnim przypadku pomysłodawcy, powstaje podejrzenie, że obóz sam w sobie przestał wystarczać. Jakby do tego porażającego krajobrazu konieczne były mniej lub bardziej symboliczne dodatki, najlepiej pisane wielką literą. Jakby druty kolczaste, pustka Birkenau, schludność Auschwitz domagały się wzmocnienia. Być może to kolejny pośredni dowód, że obecny styl, w jakim mówimy o lagrach, wypala się bezpowrotnie.

Bardzo prawdopodobne, że właśnie rozgrywki w planie symbolicznym będą największym wyzwaniem dla Cywińskiego. Konfliktów nie sposób uniknąć, o czym wiele razy przekonywał się poprzedni dyrektor, czy to podczas dramatycznych wydarzeń na żwirowisku, czy podczas sporów o obecność komercyjnej spółki Maja za obozowymi drutami.

Muzeum zejdzie w dół

Póki co, muzeum skupia się na sprawach mniejszych: pierwsza z nich to obowiązkowy system słuchawkowy. Przy milionie zwiedzających rocznie staje się on niezbędny - są dni, kiedy wystawa główna zmienia się w gwarny jarmark, z przekrzykującymi się wzajemnie przewodnikami.

Na tym nie koniec. Prawdopodobnie z pięter bloków w Auschwitz znikną dotychczasowe wystawy. To poważna zmiana, ale według pracowników konieczna. - Koszary, w których Niemcy urządzili obóz, były parterowe. Pierwsze piętra więźniowie budowali byle jak, z cegły rozbiórkowej. Widzimy, że w niektórych miejscach zaczynają niebezpiecznie pracować schody i stropy - tłumaczą konserwatorzy. Muzeum zejdzie więc w dół, otwierając partery zamkniętych dotychczas bloków.

Od tego roku wszyscy, którzy przyjadą na obchody rocznicy wyzwolenia KL Ausch­witz-Birkenau, nie będą już kostnieć przez kilka godzin na podwórku. Dwie ostatnie rocznice, ze śniegiem, zadymką i dotkliwym mrozem, sprawiły, że część byłych więźniów opuszczała miejsce swojej dawnej gehenny na pół zamarznięta. - Nie mam serca narażać ich na coś takiego - tłumaczy Cywiński. - Dlatego spotkamy się w szkole położonej pomiędzy obozami. A do Birkenau pojedziemy zapalić znicze.

Są też zmiany mniej kosztowne, z pozoru drobne, ale wpływające mocno na atmosferę nieludzkiej przestrzeni. Jednym z pierwszych pomysłów Cywińskiego było wprowadzenie punktowego oświetlenia do krematorium w Auschwitz. Dzięki temu martwa ciemność ożyła.

Jest więc nadzieja, że jeżeli nowy dyrektor nie poprzestanie na deklaracjach, obozowy krajobraz będzie bolał jeszcze bardziej.

Oczywiście tych, dla których jest czymś więcej niż kolejnym punktem wycieczki albo wyjazdu służbowego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2007