Podróż na Zachód

Najpierw go poczułem. Zachód pachniał dymem dobrych papierosów i kosmetykami. ​Tak jakby cały świat wokoło był wielkim peweksem. Potem go dostrzegłem. Filigranowe domki. Kwieciste ogródki. Uśmiechy na twarzach ludzi.

14.09.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Szedłem ze swoim przemytniczym plecakiem (dwie butelki wódki, dwa kartony papierosów). Z zachwytu zapomniałem, że powinienem się bać. Przecież mogą mnie zgarnąć, deportować, wyrzucić z raju z zakazem wjazdu na kilka lat. Niby nie robię niczego złego, ale stróji wygląd człowieka Wschodu stawiają mnie poza prawem.

Przestrzegano mnie przed tym: „Kto będzie z tobą dyskutował? Wezmą za łeb, odstawią na prom i tyle będziesz miał ze swojego Zachodu”. Ale ja przez zachwyt nie byłem w stanie o tym myśleć. Szedłem w drobnym deszczu, poprzez nierealnie sterylne ulice. Zazdrościłem nudy szczęśliwego istnienia, przerywanej tylko comiesięcznym liczeniem sutej pensji, która starcza na wszystko.

W istocie nie przeżywałem niczego szczególnego. To klasyczny „kompleks zachodni u wszystkich ludzi ze Wschodu”. Opisywał go Czesław Miłosz, któremu zresztą (po redakcyjnej znajomości) ukradłem tytuł felietonu. „Właściwie wierzyłem, że uczestnicząc w tym ładzie i bogactwie, ludzie tutaj powinni górować duchowo nad inną, brudnawą, pobudliwą i łatwiejszą do odczytania ludzkością, powinni znać wyższą miłość i prowadzić wyższe rozmowy” – tak pisał o swojej pierwszej „podróży na Zachód”, która zdarzyła się 84 lata temu.

Miłosz – wówczas młody, wileński student – wierzył w takie rzeczy, gdy postawił nogę w Bawarii i przechadzał się po sennym miasteczku Lindau. My jesteśmy mądrzejsi. Już wiemy z historii, że tamta „wyższa miłość” i „wyższe rozmowy” zostały rychło zastąpione przez wyższość rasową. Nastąpiły tak straszne wydarzenia, że ludzie zaczęli bać się samych siebie.

Może dzięki tej mądrości nabywanej „po szkodzie” nigdy nie sądziłem, że za białymi płotkami, ażurowymi okiennicami, koronkowymi firankami toczą się jakieś „wyższe rozmowy”. Zaś na uporczywą myśl: „Dlaczego u nas tak być nie może?”, przychodziła zbawiennakontrmyśl: „To wszystko mają dzięki naszemu cierpieniu!”.

Szedłem więc pewnym krokiem do placu w mieście Ystad, gdzie miałem sprzedać swoją kontrabandę. Papierosy gniotły w plecy, butelki wyborowej ciążyły. Ale dumnie powtarzałem sobie, że kraj mój „przypomina serce” lub „człowieka rozpiętego na krzyżu” (dopiero po latach uświadomiłem sobie, że chodziło o mój kraj w granicach przedwojennych, bo w granicach powojennych kształt jest nieco kołowaty). W każdym razie nie dość, że w Ystad z zyskiem sprzedałem wódkę, to jeszcze przekułem wschodni kompleks niższości na prywatny kompleks wyższości.

Mijały lata. Ulice wokoło mnie były coraz bardziej czyste. Pojawiły się białe płotki i ażurowe okiennice, a ja tkwiłem w swoim kompleksie. Ciągle powtarzałem sobie, że my byliśmy i jesteśmy przedmurzem! Że zawsze – jak mawia Pan Prezydent – „byliśmy po właściwej stronie” (swoją drogą, ciekawe, czy np. Czesi też tak to widzą). Nasze istnienie to podróż od nieszczęścia, poprzez nieszczęście, ku nieszczęściu (z niewielkimi przerwami na oddech). -Albo misja odkupienia nie swoich win. Skoro tak, to nawet jeśli przewaga materialna Zachodu nad nami się kurczy, nasza duchowa przewaga nad nimi pozostaje niezmieniona!

My wszak ciągle patrzymy w gwiazdy, a dla nich to tylko kule wodorowo-helowej plazmy, sklasyfikowane wg diagramu Hertzsprunga-Russella. Dla nich c-moll to tylko trzy bemole na pięciolinii – wiedzą, że w tej tonacji najlepiej pisać utwory o zawiedzionej miłości, bo tak napisał im Schubert w XIX w. Dla nas c-moll to Etiuda Rewolucyjna, która wprawia w nastrój porywisty „że lecieć, że pędzić”.

Kompleks wyższości jest milszy od kompleksu niższości. Ale to jednak kompleks. Czasem zastanawiałem się, jak wyglądałoby życie po drugiej stronie koronkowej firanki. Syte, zwyczajne, przeliczalne. Dopiero odrzucając kompleks mógłbym się poczuć jak część Zachodu, czy nie tak? A może spróbować, choć na chwilkę? Na próżno! Nie tak łatwo zrzucić bagaż heroicznej historii, którą nakładały na barki pokolenia. To nie jest ani hop-siup, ani szast-prast! Działa to i w jedną, i w drugą stronę! Bo gdyby np. jakiś Niemiec chciał nas nauczyć solidarności, to – jak słusznie zauważył nasz wicepremier – w tej sprawie nauczyć nas niczego nie może.

Nawet gdy taki Niemiec stoi na dworcu ze szklanką herbaty, czekoladą i napisem „Witamy”? Nawet wtedy, gdy my udajemy, że to się nie dzieje? Czy ciągle jesteśmy wyjątkowi?
Jeśli tak, to moja „podróż na Zachód” nadal trwa, z tym że jestem już coraz bliżej. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2015