Epidemia przemytników

Gdy Południowa Afryka wprowadziła rygorystyczne restrykcje sanitarne – w tym zakaz sprzedaży papierosów – szmuglerzy z sąsiedniego Zimbabwe nie mogli uwierzyć w swoje szczęście.

09.11.2020

Czyta się kilka minut

Mieszkańcy pogranicza przechodzą przez wyschniętą rzekę Limpopo do RPA w okolicy miasta Musina, czerwiec 2020 r. / JEROME DELAY / AP / EAST NEWS
Mieszkańcy pogranicza przechodzą przez wyschniętą rzekę Limpopo do RPA w okolicy miasta Musina, czerwiec 2020 r. / JEROME DELAY / AP / EAST NEWS

Ten krótki film stał się w Zimbabwe przebojem. Na amatorskim nagraniu, które opublikowano w internecie, młody chłopak ściska w garści grube pliki banknotów, południowoafrykańskich randów. „Rok temu byłem nikim, a dziś, patrzcie tylko, jestem milionerem – mówi. – A wszystko zawdzięczam wirusowi!”.

Chłopak mówi, że ma 24 lata i co najmniej cztery miliony. Oraz że kupił właśnie żonie nowiuśki samochód, prawdziwe cacko. Cztery miliony randów to mniej więcej 400 tys. dolarów! A jeszcze rok temu sprzedawał mydło i powidło na ulicznym straganie w Harare, stolicy Zimbabwe. „Epidemia, kwarantanna, kontrabanda… – powtarza jak czarodziejskie zaklęcia. – To całe unieruchomienie gospodarki uczyniło mnie bogaczem”.

Bez cienia zakłopotania, a nawet z dumą w głosie wyznaje, że doszedł do majątku przemycając papierosy przez graniczną rzekę Limpopo, z Zimbabwe do Republiki Południowej Afryki, najbogatszego kraju na całym kontynencie. W marcu (na południu Afryki jest to początek jesieni) władze RPA wprowadziły najbardziej rygorystyczne na świecie środki bezpieczeństwa, włącznie z prohibicją i zakazem sprzedaży papierosów. Przemytnicy z Zimbabwe nie mogli uwierzyć w szczęście, jakie ich spotkało.

Szmuglerski interes

Przemyt papierosów do RPA trwa od dekad. Tytoń z plantacji w Zimbabwe, a wcześniej w Rodezji (obecną nazwę kraj przyjął w 1979 r.), zawsze cieszył się doskonałą opinią, podobnie jak wyrabiane tu papierosy. Są dobre, a przede wszystkim tanie, podczas gdy w Południowej Afryce kosztują krocie. Już samo to nakręcało kontrabandę, która przybierała na sile, odkąd w RPA zlikwidowano w 1994 r. apartheid i zastąpiono go przepisami prawnymi wzorowanymi na zachodnich. Zakładały one także walkę ze szkodliwym dla zdrowia nałogiem tytoniowym. Papierosy obłożono podatkami, co sprawiało, że kosztowały coraz więcej i więcej. Początkowo odnosiło to nawet skutek: oszacowano, że w pierwszej dekadzie po upadku apartheidu liczba palaczy w RPA zmalała o jedną trzecią.

Jednak ciągły wzrost cen papierosów – ich producenci w ten sposób próbowali powetować sobie mniejszą sprzedaż – coraz bardziej kusił przemytników. W Zimbabwe paczka papierosów nie kosztuje nawet dolara, gdy w RPA półtora dolara trzeba zapłacić nawet za te najtańsze. Te lepsze i najlepsze, jak najpopularniejsze stuyvesanty, właśnie znowu zdrożały i kosztują już prawie trzy dolary. Za paczkę papierosów marki Marlboro, Dunhill czy Camel trzeba zapłacić już ponad trzy.

Dekadę temu jedna dziesiąta papierosów w Południowej Afryce pochodziła ze szmuglu, głównie z Zimbabwe. Ostatnio z przemytu pochodził już co trzeci papieros wypalany w Kapsztadzie, Johannesburgu czy Durbanie.

Jak to się robi?

Pomniejsi przemytnicy przekradają się przez granicę pieszo, kartony papierosów przenosząc na własnym grzbiecie. To drobnica. Królowie tego interesu przewożą kontrabandę ciężarówkami, w hurtowych ilościach.

Karawany zatrzymują się w miasteczku Beitbridge na brzegu rzeki Limpopo, wyznaczającej tu granicę między Zimbabwe i RPA. Niektórzy kończą tu wyprawę i za opłatą przekazują papierosy pośrednikom, którzy specjalizują się w przerzucaniu towarów przez granicę do Musiny, najbliższego większego miasta na południowoafrykańskim brzegu Limpopo. W Beitbridge pośrednicy wynajmują przewodników, którzy za sowitą opłatą przeprowadzają ich przez zieloną granicę, przez znane sobie bezpieczne przeprawy, gdzie nie grożą ani patrole, ani krokodyle czy słonie.

Nielegalnych przepraw przez Limpopo jest ze dwieście, a przewodnicy znają nie tylko każdy szlak, ale także trasy i terminarze granicznych patroli, zarówno po zimbabweńskiej, jak też po południowoafrykańskiej stronie granicy. Znają też strażników i celników. Wiedzą, kogo można i trzeba przekupić, by nie robił trudności, gdy karawana przekracza granicę, a w razie wpadki pomógł – znów za opłatą – odzyskać i wolność, i towar.

Przemytnicy wiedzą, że jeśli nie zna się, kogo trzeba, i nie wręczy odpowiedniej łapówki, wówczas ciężarówki ze szmuglowanymi papierosami mogą albo utknąć na przejściu granicznym w Beitbridge, albo zostaną dokładnie przeszukane. Kto wie, komu wręczyć kilka tysięcy randów (200-300 dolarów), ten przejedzie granicę bez zwłoki i zbędnych ceregieli, a na koniec zarobi tyle, że inwestycja w łapówkę wyda się drobnym wydatkiem.

Po przekroczeniu granicy karawany z papierosową kontrabandą wjeżdżają więc do Musiny, gdzie czekają miejscowi kupcy i kolejni pośrednicy. Odkupiwszy od przemytników towar, powiozą go do Johannesburga i sprzedadzą z jeszcze większym zyskiem. Tylko nieliczni przemytnicy z Zimbabwe podejmują ryzyko i jadą dalej, aby bez pośredników zgarnąć samemu cały zysk. Bo żeby dotrzeć do odległego o 500 km Johannesburga, trzeba przedzierać się przez policyjne patrole, które – nierzadko w zmowie z lokalnymi gangami – zedrą z nich ostatnią skórę. Straż graniczna, celnicy i policjanci z RPA stali się tak chciwi i namolni, że kierowcy ciężarówek zamiast kursu do Johannesburga wolą nawet kurs do Konga, od lat uchodzącego za kraj łapówkarzy, bałaganu i wojny.

Przemyt w czasach biedy...

Zimbabwe, pół wieku temu będące spichlerzem południa Afryki, już po raz drugi w tym stuleciu przeżywa gospodarczą zapaść. Nie działa nic, brakuje wszystkiego, nawet czystej wody i gotówki w bankomatach, szaleją za to inflacja (zbliża się do 1000 proc.), bezrobocie i korupcja. Organizacje dobroczynne uważają, że prawie połowa z 15 mln mieszkańców Zimbabwe potrzebuje pomocy żywnościowej.

Większość ludzi nie ma pracy i żeby związać koniec z końcem, musi zajmować się drobnym pokątnym handlem lub kontrabandą. Jedna trzecia ludności szuka chleba za granicą. Pół miliona szczęściarzy zahaczyło się w Wielkiej Brytanii, dawnej metropolii kolonialnej. 2-3 miliony w poszukiwaniu zarobku wybrały się do RPA, wciąż uchodzącej na Czarnym Lądzie za gospodarczą potęgę. Najmują się, zwykle nielegalnie, do pracy na białych farmach, budowach czy w firmach transportowych jako kierowcy.

Podejmują zresztą każdą pracę. Wiele dziewcząt wyruszało do Południowej Afryki, by zarabiać jako prostytutki. Miejscowi z kolei nie cierpią przybyszów, bo zwykle są lepiej od nich wykwalifikowani (wciąż, choć dobre szkoły tak naprawdę działały do lat 90. XX w., potem upadły wraz z całą gospodarką), a w dodatku gotowi są pracować za pół darmo. Mieszkańcy RPA oskarżają ich, że psują rynek pracy i odbierają im chleb; nierzadko urządzają pogromy cudzoziemców, rabują i palą ich sklepy, kramy i domy.

Poza ludźmi i papierosami przez Limpopo przerzuca się wszelkie możliwe towary, a głównie żywność. Biedacy przekradają się do Musiny, by w tamtejszych sklepach kupić cokolwiek do zjedzenia, bogaci i bardziej przedsiębiorczy – na zakupy hurtowe, które jeszcze tego samego dnia odsprzedają z zyskiem w Zimbabwe (w czasach kryzysu za mąkę kukurydzianą, olej czy cukier trzeba tu płacić więcej niż w RPA). Jedni i drudzy wynajmują południowoafrykańskie półciężarówki (kilkaset dolarów za kurs) i wiozą zakupy nad granicę, nad rzekę, gdzie przerzuca się je na północy brzeg Limpopo. A tam już od rana ustawiają się inne półciężarówki, by odebrać towar i rozwieźć go dalej po kraju. Szefowie przemytniczych gangów wstawiają kontrabandę do sklepów, szaraki sprzedają ją na ulicach, prosto z bagażników.

Zdarza się, że przez rzekę szmugluje się zmarłych na obczyźnie Zimbabweńczyków. Legalne sprowadzenie zwłok pociąga wielkie koszty, więc nieboszczyków ukrywa się pod skrzynkami owoców czy warzyw i tak wiezie do kraju.

...i czasach zarazy

Ze wszystkich krajów kontynentu pandemia COVID-19 najboleśniej dotknęła Południową Afrykę, liczącą 58 mln mieszkańców: do połowy października odnotowano tam ponad 700 tys. zakażeń, a prawie 20 tys. osób zmarło (w Zimbabwe oficjalnie doliczono się ponad 8 tys. zarażonych i 231 zmarłych).

Wspomniany już, wprowadzony w marcu przez władze RPA zakaz sprzedaży papierosów, a także zamknięcie granic kraju stały się dla przemytników znad Limpopo zarówno wyzwaniem, jak też okazją do pomnożenia zysków. W Zimbabwe, odciętym teraz od sklepów w Musinie, natychmiast podrożała żywność, a z kolei w RPA, odciętej od papierosów, poszybowały w niebo ceny tytoniu, także tego szmuglowanego z Zimbabwe.

Aby przeciąć drogi przemytnikom, a także wziąć pod kontrolę ruch ludności w nadgranicznych rejonach, południowoafrykańskie władze za 2 mln dolarów wybudowały w okolicy Musiny graniczny płot, wysoki na prawie dwa metry i długi na ponad 40 km. Miał przegrodzić drogę przemytnikom, a także wirusowi, którego przenosiliby przekradający się przez granicę przekupnie.

Płot stanął w kwietniu, ale już w maju był podziurawiony na całej długości przez przemytników, którzy bez skrupułów i większego wysiłku przecinali siatkę i do woli wędrowali przez granicę jak dawniej. Nie musieli nawet uważać na wojskowe patrole, bo uznawszy, że płot załatwił wszystko, władze kazały im pilnować granicy gdzie indziej – tam, gdzie granica RPA biegnie lądem, w buszu i sawannie. Dopiero gdy przekonały się, z jaką łatwością przemytnicy pokonują przeszkodę, strażników nie tylko zawrócono, ale wyposażono ich dodatkowo w motocykle.

Uzależnieni od kontrabandy

W sierpniu, z końcem zimy, ku radości południowoafrykańskich palaczy i miejscowych wytwórni papierosów – oraz ku rozpaczy przemytników – rząd RPA zniósł zakaz sprzedaży papierosów. Otwarto też granice, co dodatkowo uderzyło po kieszeniach szefów przemytniczych gangów. Zyski spadły tak bardzo, że kontrabandowej drobnicy w ogóle przestało się opłacać podejmować ryzykowne i kosztowne wyprawy na południowoafrykańską stronę granicy.

Po zniesieniu zakazu południowoafrykańscy palacze rzucili się do sklepów. Kupowali tytoń kartonami, żeby ponownie nie dać się zaskoczyć. Obawiają się, że gdy jesienią (czyli europejską wiosną) epidemia znów zaatakuje, władze ponownie wprowadzą prohibicyjne rygory.

Przemytnicy nie złożyli jednak broni. Pogodzili się z mniejszymi zyskami, ale nie zrezygnowali z papierosowej kontrabandy, a nawet przedstawili klientom własną ofertę, korzystną dla obu stron. Trwająca prawie pół roku tytoniowa prohibicja sprawiła, że palacze musieli przerzucić się na dostawy od nielegalnych zaopatrzeniowców. Kiedy władze zniosły zakaz sprzedaży papierosów, przemytnicy zaoferowali swoim najlepszym, stałym klientom specjalne zniżki na tytoń z kontrabandy i dostawę pod drzwi. Zadanie ułatwiły im działające w Południowej Afryce koncerny tytoniowe, które – żeby odbić sobie straty poniesione podczas prawie półrocznej prohibicji – zaczęły podnosić ceny legalnych papierosów.

Rachując straty spowodowane epidemią, południowoafrykańscy urzędnicy podatkowi narzekają teraz, że wiele wody upłynie w Limpopo, zanim uczciwi palacze przestaną korzystać z usług przemytników. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2020