Płot

Koszą, piłują, instalują, odbijają oraz wiercą. Dlaczego akurat przy tej ławce? I co to ma być? Płot jakiś? Trzeba uciekać!

12.09.2016

Czyta się kilka minut

Zbieram notesy, kartki, ołówki. Dokąd? Miasto zmienia się w labirynt. Każda kamienica, blok chce się oddzielić od reszty, schować za parkanem. Tam ułuda innego świata. Sezam, do którego można się przekraść, tylko znając tajemniczy kod do domofonu.
Coraz mniej mamy wspólnego. Wybetonowane ścieżki, coraz węższe, coraz bardziej kręte. Uliczki pełne aut, że utykają śmieciarki i polewaczki. Przybywa ekskluzywności, zaś w dziedzinie ławek deficyt narasta gwałtownie.
Jest ławka! I to w cieniu. Znów wyciągam notesy, które miałem dziś porządkować. Ten jest stary. Jeszcze z czasów, kiedy miasto Donieck było ukraińskie. Teoretycznie, bo bunt złych już narastał. Wieszali flagi, zajmowali budynki. Noce były straszne – gdy uzbrojone w kije bandy przejmowały miasto na własność.
Mieszkałem w ponurej, taniej kawalerce przy ulicy Czeluskinców i cieszyłem się, gdy nie musiałem spacerować po zmroku. Bałem się. Pamiętałem, jak „tamci” mnie gonili. Jak czmychałem przez podwórka i bramy: „Chryste Panie, nie daj mi się potknąć. Chroń mnie przed potknięciem. Bo jak się potknę, to mnie zabiją”.
Młodzi, wściekli, pręty w rękach, brukowiec, połówki cegieł. Koło mnie pada człowiek trafiony prosto w czoło. Nawet nie mam czasu się pochylić, zapytać, odciągnąć. Oni mnie widzą, idą, zaczynają biec. Jakby rozlana na ulicy krew odebrała im rozum. Nienawidzą tych obok mnie, bo demonstrowali pod flagą Ukrainy, nienawidzą i mnie, bo robiłem zdjęcia i byłem obcy.
Wieczorem poszedłem do ich bazy. Miałem tam umówiony wywiad. Sala pełna polowych łóżek, smród nóg, pełne przechwałek opowieści o tym, jak bili, i smutek.
– Kim jesteś?
– Górnik!
Dwadzieścia lat z okładem. Paluchy połamane, wokół oczu czarne obwódki. Dziadek pracował, ojciec pracował i on miał pracować, aż zemrze. Do innego świata nie bardzo pasował, inny świat też nie bardzo chciałby go przyjąć.
– Trzeba się bronić! – przyszli i rozdali pałki. Wzięli więc pałki i bili bezlitośnie. Potem pałki zamienili na karabiny. Zaczęli strzelać, tak jak bili.
Za młodzi, za naiwni, nie moje pokolenie. Bo naiwność mojego pokolenia przeszła już do historii.
Swoich rówieśników spotykałem w eleganckich gabinetach. Płacili sobie pensje, przypinali pułkownikowskie epolety, wydawali rozkazy albo pisali ideologiczne rozprawy na temat wojen sprawiedliwych (naszych) i niesprawiedliwych (ich). Ten bunt to był ich ostatni poryw. A ci młodzi w dusznych salach – ich ostatnia szansa.
Moi rówieśnicy, którzy nie mogli przypiąć sobie epoletów, znów zostali z boku. Oni przy kieliszku mogli tylko rozprawiać się ze swoim życiem, zastanawiać, co poszło nie tak.
Wśród donieckich notatek znajduję list Wasilija Grossmana do ojca Salomona: „Jechałem dzisiaj pociągiem do domu – wagon pełen robotników, wszyscy okropnie pijani (zbliża się Wielkanoc); popatrzyłem na pewnego staruszka – śpiewał coś wysokim cienkim głosem, »weselił się«; twarz zniszczona przez kurz fabryczny, oczy miał mętne, nieruchome jak u nieboszczyka (pijany), więc zrobiło mi się diabelnie ciężko na duszy. Ich dzień powszedni wypełnia wyniszczająca praca, a kiedy przychodzi święto, na które czekają cały rok – Wielkanoc, weselą się histerycznie, w oparach alkoholu, po święcie przez tydzień snują się chorzy, ponurzy, a potem znowu czekają na święto”.
Skąd tu Grossman? Nie znalazł się w notatkach ani jako pisarz, ani korespondent wojenny „Krasnej Zwiezdy”, ani jako zdrajca idei socjalizmu, ani jako dysydent. Znalazł się w notesie z powodów geograficznych. Ot, ciekawy fakt, że pracował w Makiejewce, na przedmieściach Doniecka, który wówczas nazywał się jeszcze Stalino. Może kiedyś się przyda? Młody inżynier, specjalista od kopalnianych gazów trujących, ćwiczył zmysł obserwacji i pióro, pisząc do ojca.
Czytam ten list i myślę, że nieważne jest miejsce ani czas, ani ustrój. Przecież zawsze znajdą się ludzie, którzy „weselą się histerycznie”. Nie dlatego, że lubią, ale dlatego, że nie mają wyjścia.
A tu znów koszą, piłują, instalują, odbijają oraz wiercą. Są coraz bliżej, trzeba uciekać. Już widać, że to będzie płot.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2016