Autobus do Doniecka

„Nigdy nie będziemy razem” – mówi żołnierz „Donieckiej Republiki”. Po drugiej stronie linii frontu nastroje są podobne.

21.03.2015

Czyta się kilka minut

Nauka strzelania w ukraińskiej bazie pod Kurachowem, marzec 2015 r. / Fot. Paweł Reszka
Nauka strzelania w ukraińskiej bazie pod Kurachowem, marzec 2015 r. / Fot. Paweł Reszka

Jest stary, zardzewiały. Na dachu butle z gazem. Zagadka, dlaczego taki trup jeszcze jeździ. Milczący. Nie wie, czy dojedzie na miejsce. Bo mogą ostrzelać. Nie wie, czy wszyscy dotrą do celu. Pasażerów mogą wysadzić na każdym posterunku. Autobus się boi. Dlatego słychać tylko dźwięk zdezelowanego silnika.

Mija spaloną trawę. Rozbite domy. Leje po moździerzowych pociskach, które rozerwały się na asfalcie. Aż dojedzie do Doniecka.

1.

Postsowieckie dworce autobusowe są do siebie podobne. Pełne pozornego chaosu. Ludzie tłoczą się z pakunkami. Głośnik chrypi tak, że nie zrozumiesz słowa. Pani w kasie jest wyniosła.

Za to ludzie uczynni: podpowiedzą, pomogą. Chyba że pchacie się do jednych drzwi. Wtedy wślizgują się w każdą szczelinę, zapełniają najmniejszą wolną przestrzeń. Kleją się do siebie jak śledzie, uderzają tobołkami. Nie są źli. Tak samo jak ty chcą dojechać.

Autobus na Donieck miał dojechać do dworca w Kurachowem o 11. Nie ma. Pięć, piętnaście, dwadzieścia minut. Nikt nie okazuje zniecierpliwienia. Jak przyjedzie, to będzie. Jak nie przyjedzie, kasa zwróci za bilety. Albo przyjedzie coś innego. Kiedy? Albo dziś, albo jutro. Ludzie nauczyli się tutaj cierpliwości. Na Donbasie uczono ich jej latami.

Nadjeżdża. Ludzie kleją się do siebie. Zajmują miejsca. Błagają kierowcę, żeby pozwolił stać w przejściu. Ten kasuje i uprzedza:

– Nie odpowiadam za tych, co nie mają przepustek.

Przepustki wydają, ale trzeba czekać kilka dni.

Babina w chustce: – Bez przepustek nie przepuszczą?

Kierowca: – Jak przy grze w karty. Albo tak, albo i nie.

– Bydlaki – mruczy pod nosem babina. Potem cisza zapada na dobre.

Każdy szuka w sobie winy: „Czy moje papiery spodobają się Ukraińcom? Czy dla DNR-owców nie będę podejrzany? Pozwolą przejechać? Czy zawrócą?”.

Najgorzej zostać na ziemi niczyjej. Między posterunkami – tym ukraińskim i tym DNR, „Donieckiej Narodnej Respubliki” – odległymi o kilkaset metrów, gdzie ciągle, mimo zawieszenia broni, trwa wojna.

2. 

Ukraińcy kontrolują na posterunku w Kurachowem i w Marince. Każą wysiadać mężczyznom. Patrzą na dokumenty.Nikt nie musi zostać. Jedziemy dalej.

Dziwne to uczucie – przejeżdżać linię frontu jako zwykły pasażer. Znałem posterunek w Kurachowem, w grudniu siedziałem z ukraińskimi oficerami w ziemiance. Zaprzyjaźniłem się z dowódcą, pułkownikiem Edwardem Werbickim.

– To pan? Jak miło – słyszę w telefonie słaby głos. – Nie, nie spotkamy się. Jestem w szpitalu w Odessie, ranili mnieciężko.

Znam posterunek w Marince. Gdy w oddali było słychać wyrzutnie rakietowe Grad, żołnierze sami zaprosili do okopu. Może mnie ocalili.

Teraz patrzę na nich inaczej. Jak na kogoś, kto może mnie wyrzucić, zostawić, nie przepuścić. Teraz jestem człowiekiem z autobusu. Trzymam z nimi. Jestem z babiną w chustce, która nie ma przepustki.

– Przepuszczam, ale ostatni raz – mówi groźnie ukraiński żołnierz.

Słucham szeptów, że w Kurachowem biorą teraz łapówki za przepuszczanie ciężarówek z towarami. Wszyscy wiedzą, że kosztuje to 800–900 euro. Kijowscy dziennikarze już zaczynają robić o tym reportaże śledcze. Jest coraz więcej dowodów, że wojna to nie tylko bohaterstwo i tchórzostwo, ale także pokątny biznes.

Mijamy już tylko posterunki bojowe. Ci nie mają zadania kontrolować. Oni są od walki.

Wydaje mi się, że w oddali widzę ukraińską pozycję bojową, na której byłem wczoraj. Wiem, że siedzą tam młodzi ochotnicy z karabinami. Szukają celu, kryją się przed snajperem. Jeszcze wczoraj byłem z nimi. Teraz patrzę na nich z „ziemi separatystów”, ze strony wroga.

3. 

Niedawno na ukraińskie pozycje przyjechała nowa zmiana. Jeszcze dzieci, mające mało pojęcia o wojowaniu.

Siedzieli na materacach. W świetlicy dawnego obozu dla pionierów ćwiczyli składanie i rozkładanie kałasznikowów.

Świetlica wymalowana w słoneczka i kwiatki. Gdyby nie źle dopasowane mundury na grzbietach i magazynki, można by pomyśleć, że są na wakacjach. Śmieją się, bawią się w jakąś wciągającą grę towarzyską.

Potem widziałem ich już na pierwszej linii. Skulonych i wystraszonych. I ich kolegów, których poznałem jeszcze w grudniu. Przygiętych do ziemi, z poszarzałymi, nieufnymi oczami. Ci w cztery miesiące stali się starcami. Nowi zestarzeją się równie szybko.

4. 

Zastanawiałem się, jak wyglądają tamci. Też są przecież młodzi. Też pewnie mają dość. Jechałem do jednego z nich. Mamy wspólnych znajomych. Porozmawia ze mną.

Zadzwonię do niego jeszcze dziś wieczorem. Ale mówić będziemy tylko chwilkę.

– Dzisiaj nie, dziś nie jest dobry dzień. Jutro, proszę dzwonić jutro.

– Ale zobaczymy się? – pytam z niepokojem.

– Tak, proszę dzwonić, teraz nie mogę – głos mu drży.

W słuchawce pojedyncze strzały. Teraz seria z kałasznikowa i druga. Usłyszę jeszcze jego ciężki oddech, zanim się rozłączy.

Ale spotkam go jutro.

Nieufny, przyjdzie ze swoim dowódcą. Mnie serwetkę w dłoni, jakby siedział na jakimś egzaminie w szkole. Ma 22 lata. Od prawie roku walczy, zabija. Patrzy na śmierć: – Dziewczyna, była jeszcze młodsza niż ja. Radiotelegrafistka. Wybuch poharatał jej nogę. Tego dnia „Ukropy” [pogardliwe określenie Ukraińców – red.] dobrze strzelały. Ktoś musiał wydać naszą pozycję. Szpital. Obejrzeli nogę. Wisi jeszcze na mięśniach i kościach, trzyma się. Może odratują? Nie trzeba ciąć? Za dużo odłamków, trzeba ciąć, mówi lekarz. To była ładna dziewczyna – opowiada.

Najpierw unika mojego wzroku. Potem się uśmiecha. Też już dawno stracił młodość. Co robi tu chłopak ze Sławiańska, z klasy z ukraińskim językiem nauczania? Powinien być chyba po przeciwnej stronie? Chcę go o to zapytać.

– Zdziwi się pan, ale o mało nie poszedłem służyć w ukraińskiej armii. W październiku 2013 r. sam się zgłosiłem. Wie pan, koledzy, którzy poszli ze mną do WKU, są teraz tam. Miałem iść w następnym rozdaniu. Gdyby nie to, może nie strzelalibyśmy do siebie.

– Żałujesz?

– Nie, Bóg mnie uchronił od tego. Teraz walczę o swoją republikę.

Wychodzimy na chwilę na papierosa. Nie ma dowódcy. Chłopak nagle odzywa się po ukraińsku: – Swobodnie mówię w tym języku. Jest bardzo piękny.

– Myślisz, że kiedyś możecie być jeszcze z Ukrainą?

– Nie, dla mnie Ukrainy już nie ma. Ten rozdział jest zamknięty.

Dotyka kurtki wojskowej. Przy pasku długi bagnet, pod kurtką ukryty pistolet. Nie afiszuje się z bronią jak młodzi. Napatrzył się na śmierć i nastrzelał. Nie musi nic udowadniać.

Znów dotyka kurtki. To pamiątka po ojcu. Walczyli w jednym oddziale po stronie DNR, ojciec zginął.

Proszę, by zamknął oczy i przypomniał sobie najstraszniejszą rzecz, jaką widział na wojnie. Odmawia: – Robiłem to już, ale nic nie widzę. Tęsknię tylko za tatą.

Jak dzieciak.

Opowiadano mi, że ten chłopak zrobił już dużo złych rzeczy.

5. 

To będzie jutro. Ale teraz ciągle jestem w autobusie. Już widać flagi DNR.

– Mężczyźni, wychodzić z bagażem.

Autobus znów zamiera. Ale i teraz przepuszczają wszystkich. Widać przedmieścia Doniecka. Zwykłe blokowiska. Patrzę na zegarek, już popołudnie.

Wyobraźnia podpowiada, że po osiedlowych uliczkach idą kobiety objuczone zakupami. Wracają do domów. Dzieci z kluczami na szyi. Strzelają do krzywej bramki na trawniku. Ci, co niedawno mieli urodziny, paradują dumnie w koszulkach z napisem „Messi” albo „Ronaldo”. Młodzież pociąga piwo na ławce. Mężczyźni o byczych karkach wracają z kopalni do domu. Matki zaraz zaczną uchylać okna i zwoływać dzieciarnię na obiad. Jak to na blokowisku.

Przyglądam się uważniej. W bloku, który widzę w oddali, nie ma okna. Tylko wypalona dziura. Jedna, dwie, osiem. W następnym tak samo. Jutro wejdę na opustoszałe osiedle. Do mieszkania przeszytego pociskiem. Zobaczę ogródki na parterze. Kiedyś wypielęgnowane. Z kwiatkami, marchewką, czasem kartoflami.

Zawsze się z tego śmiałem. – Po co to robicie?

A oni odpowiadali półżartem: – A jeśli będzie wojna?

Ogródek, nawet taki przy bloku, dawał poczucie bezpieczeństwa. Złudzenie, że ma się coś swojego. Teraz to wszystko jest posiekane odłamkami.

Pytam znajomego Nikołaja, jak było z jego mieszkaniem, w dziewięciopiętrowym domu opodal lotniska.

– Ukraińcy rozwalili wszystko w diabły.

– Dlaczego?

Nikołaj patrzy na mnie. Wiem, że nie chce skłamać: – A to było tak, że do bloku zaszli DNR-owcy. Zaczęli strzelać do terminala na lotnisku. Wiedziałem, co będzie dalej. Że Ukraińcy odpowiedzą ogniem.

– Byłeś potem w domu?

Nikołaj spuszcza wzrok: – Byłem, ale mnie do środka nie wpuścili.

– Kto?

– No kto! – wkurza się. – Patrzę, a oni już wymontowali wszystkie kible. Pewnie gdzieś to sprzedadzą.

– Znaczy kto?

– DNR, a kto?

6.

To jedna z historii. Jest ich więcej. Są też inne. Te inne nie zostawiają suchej nitki na ukraińskiej armii.

– Strzelali do nas jak do kaczek, zbrodniarze. Każdy pocisk, który oni wystrzeliwują, spada na miasto. Nie da się wycelować w żołnierza DNR, można celować tylko w miasto. Faszyści, banderowcy, bydlaki – mówią ludzie z bloków.

Ale to jeszcze przede mną. Na razie muszę wjechać do miasta.

Ostatni posterunek na rogatkach należy do DNR. Konkretnie: do „Berkutu”. Nie widziałem tych mundurów od czasu wyjazdu z Krymu, prawie rok temu. Na posterunku „berkutowców” czołg gotów do strzału. Ale podczas całej podróży nie widzę dużo ciężkiej broni. Transporter opancerzony ukryty na drodze do Gorłowki. Na każdym posterunku wartownicy będą powtarzali kierowcy: – To dziennikarz, wieź go prostą drogą. Ani w lewo, ani w prawo.

Nie chcą, żebym oglądał ich pozycje.

„Berkutowcy” są źli. Szperają w rzeczach, wypytują o wszystko. Nienawidzą Zachodu. Rok temu w Łucku i Lwowie ludzie kazali ich kolegom klękać, błagać o przebaczenie za zamordowanych na Majdanie. Ale oni przecież „nic złego nie zrobili, wykonywali tylko rozkazy, chcieli ochronić porządek”.

7.
Myślicie, że tacy są tylko po „tamtej” stronie?

Dzielnicowy, milicjant z drogówki czy „berkutowiec” to inaczej męt. Słowo kojarzy się z łapówkarstwem, sobiepaństwem, mętnymi interesami. Męt pracuje w mętowce, z której wychodzi, by nękać i grabić ludzi. Jest symbolem postsowieckich społeczeństw. Jest władzą umiejscowioną na dole korupcyjnej drabiny. Jednocześnie władzą najbliższą obywatelowi.

Męt odpowiada przed swoim komendantem, komendant przed dowódcą, dowódca… itd. Piramida zwykle sięga szczytów. Jeśli męt grabi, to nie tylko dla siebie, ale żeby opłacić przełożonych. Często po to, by oddać dług. Bo dobre posady mętowskie, np. w drogówce, trzeba sobie kupować, a składa się na to nierzadko rodzina.

Męt rozwala państwo: nie jest jego strażnikiem, ale tym, co je niszczy od wewnątrz.

Kiedy w ukraińskich miastach pojawili się separatyści, milicja potrafiła się z nimi dogadać. Widziałem, jak przechodzili „na stronę narodu” na Krymie. Jak patrolowali ulice w Doniecku i nie zauważali włóczących się po mieście uzbrojonych w kije i pałki bojówek.

Widziałem to samo w Sławiańsku. Niedawno zaproszono mnie na wódkę z tamtejszymi mętami. Chłopcy mieli po 21lat. Przez cały czas byli w Sławiańsku – mieście, które wiosną ubiegłego roku stało się jednym z ośrodków „rebelii w Donbasie”, a latem zostało odbite przez armię ukraińską.

– Widziałem was w mundurach w czasie, gdy byli tu separatyści. Jak to możliwe, że was nie wyrzucono?

– O, wyrzucono wielu. Inni odeszli na własną prośbę. W mieście było 400 milicjantów, teraz w służbie zostało 100. Przyjeżdżała komisja, przesłuchiwali nas, badali wykrywaczem kłamstw. No i ciągle służymy, to znaczy, że nic na nas nie było. To najlepszy dowód – opowiadali z nutką dumy.

Potem przeszliśmy do konkretów. Dziś wiadomo, że rok temu, wiosną, Sławiańsk został zdobyty przez grupkę kilkudziesięciu rosyjskich dywersantów. Zaczęli od budynku miejskiej komendy milicji w centrum. Weszli do środka i w ciągu kilkunastu minut komenda wraz z arsenałem była ich. Gdzie była milicja? Dlaczego funkcjonariusze się nie bronili?

Mówią, że większość miała wolne.

– Widziałem szturm z okien mojego mieszkania, bo akurat mieszkam koło komendy – opowiadał mi jeden z nich. – Zadzwoniłem do komendanta, ale kazał zostać w domu. Nie dał mi żadnego rozkazu.

– Wie pan, myśmy byli wystraszeni. Przecież najpierw szturmowano posterunki na Wołyniu i na Lwowszczyźnie. Robił to Majdan, czyli ci, którzy są dziś u władzy. Milicjanci, którzy bronili się przed demonstrantami, ponieśli konsekwencje służbowe. Po co mieliśmy nadstawiać karku? Żeby nas zabili? Rozstrzelali?

W czasach, gdy w Sławiańsku rządzili separatyści, milicjanci normalnie chodzili do roboty: – Mogliśmy patrolować ulice, ale broni nam nie wydawali.

– A dziś?

– Mamy broń, ale zmieniło się niewiele. Zarabiamy marnie, toniemy w zwałach papierków. Absolutnie nic się nie zmienia. Było źle, a jest gorzej.

Oni nie czują żadnego związku ani z państwem, ani z tym, co działo się na Majdanie. Im w mętowkach Sławiańska nie była potrzebna żadna rewolucja: – Majdan? Tam działy się rzeczy bezprawne. Rzucano kamieniami i koktajlami Mołotowa w naszych kolegów. Jak się to mogło nam podobać? Nas uczono, żebyśmy stali na straży prawa i porządku – mówią.

Gdyby siły (pro)rosyjskie znów ruszyły na Sławiańsk, moi rozmówcy pewnie ukryliby się w mieszkaniach. Wyszliby z nich po skończonej strzelaninie i służyliby dalej. Komu? To nie jest dla nich ważne.

8.

„Berkut” przepuszcza wszystkich. Jestem już w mieście. Pusto. Działa komunikacja, jeżdżą karetki, ale nie ma ludzi. Idę po Artioma, na głównej ulicy. Sto, dwieście, trzysta metrów – nie ma żywej duszy. W sklepach ogołocone półki. Knajpy, które znałem, pozamykane.

Gdzie ludzie? Drogie auta? To było jedno z najbogatszych miast Ukrainy. Dumne. Chwalące się węglem, stadionem, lotniskiem, pieniędzmi i rozmachem życia.

Dzwonię do znajomej z Doniecka. Starsza pani. Pamiętam ją z zeszłego roku. Wtedy była po stronie Ukrainy, choć krytykowała władze w Kijowie. Jaka jest teraz?

Herbatę podaje się tu w filiżankach. Miejsce w fotelu przy oknie należy się honorowemu gościowi. Ona jest wielbicielką twórczości Bułhakowa, kobietą oczytaną i dominującą. To mąż robi herbatę, kroi ciasto i siedząc na małym zydelku potulnie przysłuchuje się rozmowie. To on będzie zachęcał do jedzenia i picia.

Ona zaś będzie mówić: – Jak pan wie, jestem Ukrainką, mam paszport z tryzubem – zaczyna, ale wiem, że tym razem będzie to opowieść pełna goryczy. – Nawet nie mogłam głosować na prezydenta, bo tu nie było wyborów. Ale przecież nawet w takiej sytuacji powinien być prezydentem wszystkich Ukraińców, także moim.

– Nie jest?

– W szkole byłam prymuską, po studiach poszłam do pracy. Przez ponad 40 lat pracowałam w pocie czoła. Na mój kraj i na emeryturę. Teraz, żeby ją otrzymać, musiałabym przejechać przez linię frontu. Nie jadę, bo się boję. Nie jadę, bo mnie to poniża.

– Ale to dlatego, że Ukraina nie chce sponsorować terenów zajętych przez separatystów – oponuję.

– Ależ nie jestem separatystką. Jestem lojalnym obywatelem Ukrainy, porzuconym przez państwo. Proszę popatrzeć na starych ludzi, którzy są bezradni. Nie tak jak ja, ale naprawdę bezradni. Państwo zrobiło z nich żebraków. Moje państwo strzela do mnie.

– Strzela?

– Przecież pociski spadają na nas. Mam małego wnuka. Myślałam, że pierwszym słowem, jakie wypowie, będzie „mama” albo „tata”. Wie pan, co powiedział? Bum! On wie, co to ostrzał.

Żegnamy się.

– Niech pan napisze, że Donbas chce żyć spokojnie i pracować. Dla Ukrainy.

– Słucham?

– Dla Ukrainy.

Usłyszałem to tutaj tylko ten jeden raz.

9.

Inni dziwili się pytaniom o Ukrainę, możliwość pogodzenia się z resztą kraju. Z kim się godzić? Z jakiej racji? Aleksander „Szubin” (to pseudonim) pokazuje mi rękę, w której trzyma kałasznikowa: – Widzi pan ręce: separatysty, terrorysty, mordercy? Nie mam palca. Drugi wybity. Plecy sztywne. To lata pracy kopalni.

Górnik „Szubin” w mundurze DNR stoi na posterunku „Panteliejmonowka”, przy drodze Donieck–Gorłowka. Rozmawiamy o tym, dlaczego on, dojrzały facet, wziął karabin. – Zaczął się Majdan w Kijowie. Oni tam majdanowali, a myśmy tu pracowali. Oni ciągle majdanowali, a myśmy ciągle pracowali. A potem zadaliśmy pytanie: jeśli wy tam ciągle majdanujecie, bawicie się, a my pracujemy, to dlaczego mamy być z wami, dlaczego mamy was karmić? Zdecydowaliśmy się oddzielić – opowiada.

Jego żona jest stąd. Jest etniczną Ukrainką. On też stąd. Etniczny Rosjanin. Ukraina nie znaczy dla niego nic. Mieszkał tu w Związku Sowieckim. Potem Sowiety się skończyły i przyszła Ukraina.

– Żyliśmy tu, z nikim nie wchodziliśmy w spory, dobrze odnosiliśmy się do innych. Tyle że nie lubiliśmy banderowców, wspólników faszystów.

A to „banderowcy”, opowiada mi „Szubin”, wygrali na Majdanie. I chcieli przyjść na Donbas, rzucić Donbas na kolana. Znaleźć tu niewolników, ziemię. Ale Donbas na to nie pozwolił. I „banderowcy” spłynęli krwią:

– W Debalcewem ich trupy żarły psy, jak ostatnią padlinę. Psy były z tego zadowolone, aż się uśmiechały.

„Szubin” mówi, że to widział. Nie ma w nim za grosz współczucia.

– Zdusimy tego gada, jak kiedyś zdusiliśmy Hitlera.

– A Ukraina?

– Nigdy nie będziemy razem – mówi. – Teraz jest tu DNR. A najlepiej byłoby przyłączyć się do Rosji.

10. 

Dworzec autobusowy w Doniecku przypomina ten w Kurachowem i wszystkie inne. Tłum ludzi, wyniosła kasjerka, chaos, w którym kryje się jakiś ukryty porządek.

– Ten do Sławiańska?
– Chyba tak. Zapytam kierowcy.
– Tak, Sławiańsk, 6.30. Pani też?
– Tak.
– To jedziemy razem. Jak pani na imię?
– Anna.

Autobus rusza. Anna milczy, patrzy na mnie. Czuję, że dawno z nikim nie rozmawiała, że ma potrzebę się wygadać. Jestem dobrym rozmówcą. Cudzoziemcem, którego pewnie nigdy więcej nie spotka.

– Wie pan, że przez tę wojnę straciłam ukochanego? – zaczyna. – Poszedł ze Striełkowem do Sławiańska [Igor Girkin, ps. „Striełkow”, pułkownik FSB, wiosną 2014 r. organizował rosyjską dywersję na Krymie i w Donbasie – red.]. Zdobywał miasto. Robił tam przewrót. Rozmawiałam z nim codziennie przez telefon. Był taki szczęśliwy.

– Dlaczego? Strzelał do ludzi, skąd tu szczęście?

– On to robił dla idei.

– Ale jakiej idei?

– Dobre pytanie. Bogaty facet w średnim wieku, najpierw poszedł po przygodę, a potem w to uwierzył. Był taki punkt zwrotny. Dzwonię do niego i mówię, że czas wracać: „Co ty tam w ogóle wyrabiasz? Jaki DNR? Przez tyle lat budowaliśmy biznes. Wszystko się układa, a wy to rozwalacie. To nie są żarty, przez tę twoją wojnę wszystko stracimy”.
– A on?
– „Czy potrafisz patrzeć na to wszystko tylko w ten sposób?”. Tak mnie zapytał – mówi Anna. – Wiedziałam, że już nie wróci. Przestał odbierać telefon. Najpierw nie wiedziałam. Potem powiedzieli mi, że zginął. I po co?

Dopiero wtedy zauważyłem, że Anna nosi żałobę. ©℗

Na Ukrainie mogłem być dzięki stypendium Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2015