Banksy z Doniecka

Za odważny street art, którym wyśmiewał separatystów, zapłacił wysoką cenę: więziony przez bezpiekę „Republiki Donieckiej”, szedł już na egzekucję. Przeżył. O swych doświadczeniach Serhij Zacharow opowiada dziś rysunkami.

24.11.2014

Czyta się kilka minut

Uliczna instalacja-graffiti Zacharowa w Doniecku / Fot. Archiwum Serhija Zacharowa
Uliczna instalacja-graffiti Zacharowa w Doniecku / Fot. Archiwum Serhija Zacharowa

Zanim na wschodniej Ukrainie zaczęła się wojna, artysta Serhij Zacharow, lat 47, zajmował się architekturą wnętrz. Dla chleba. – Z samej sztuki trudno przeżyć – przyznaje, gdy rozmawiamy w Kijowie, gdzie żyje dziś jako uchodźca.
Zacharow stał się szerzej znany dopiero, gdy w jego mieście powstała „Doniecka Republika Ludowa”. Wątpliwe jednak, by ktoś pozazdrościł mu drogi, którą doszedł do tej sławy. Choć wszystko zaczęło się niewinnie. A przynajmniej tak się zdawało. Mówi dziś: – Spotykaliśmy się ze znajomymi. Nie podobało się nam to, co się dzieje w Doniecku, ten cały separatyzm. Chcieliśmy jakoś okazać nasz sprzeciw.


A zaczęło się, jak zawsze, w kuchni. W czasach Związku Radzieckiego kuchnia była jednym z niewielu miejsc, gdzie sowieccy obywatele mogli rozmawiać względnie otwarcie.


Zacharow mówi, że te czasy wracają. W każdym razie wracają w Doniecku. Bo jak inaczej, zastanawia się, można tłumaczyć to, co usłyszał od sąsiada z celi, gdzie przez półtora miesiąca był trzymany przez ludzi z „Donieckiej Republiki”? Mężczyzna opowiedział mu, że posprzeczał się w autobusie, padły ostre słowa o „separach” (popularne na Ukrainie określenie separatystów). Na kolejnym przystanku czekali już zbrojni „bojcy” z „pospolitego ruszenia Donieckiej Republiki”.


Just Do It


Czym Zacharow tak rozwścieczył władze „Donieckiej Republiki”? Najprostsza byłaby chyba odpowiedź, że śmiechem. Oto w centrum miasta, w różnych miejscach, nagle zaczęły się pojawiać figury przedstawiające w prześmiewczy sposób „Noworosję” (tak Putin i separatyści nazywają parapaństwowy twór powstały na wschodniej Ukrainie) i jej liderów.


Prac było niewiele, może dziesięć. Raz był to klaun w kominiarce, kamizelce kuloodpornej, z karabinem i w koszulce z symbolami „Noworosji”.


Dalej szkielet z granatem w ręku i flagą „Noworosji” na plecach. Albo jeden z dowódców „pospolitego ruszenia”, człowiek o pseudonimie „Motorola” (ten, który zasłynął groźbą, że zaatakuje Polskę). „Motorola” z pracy Zacharowa ma rękę w bandażu, mundur, medal, pistolet w kaburze. Obejmuje go wampiryczna kobieta w sukni ślubnej z bronią przy piersi (ranny „Motorola” rzeczywiście wziął w Doniecku powstańczy ślub, nagłośniony przez rosyjskie media; rzecz w tym, że w Rosji miał już żonę...).


Ale czarę goryczy ludzi „Noworosji” przelał chyba dopiero wizerunek Igora Girkina – wówczas dowódcy „pospolitego ruszenia”, tytułującego się „ministrem obrony Donieckiej Republiki”. I kadrowego oficera rosyjskiego wywiadu, bez którego donbaskie powstanie by nie wybuchło. Girkin z pracy Zacharowa przykładał sobie do głowy pistolet. Pod spodem artysta umieścił znany slogan reklamowy: „Just Do It” (Po prostu zrób to).
– Moje prace można nazwać karykaturami – mówi Zacharow. Przyznaje, że chciał, aby czuć w nich było złowieszczą siłę. W istocie, gdy patrzy się dziś na jego prace, mogą wydać się śmieszne, ale też – straszne.


Akcja uliczna


Wcześniej Zacharow nie zajmował się sztuką uliczną – tzw. street artem, którego najsłynniejszym w świecie twórcą jest legendarny brytyjski Banksy: jego prace zdobią ulice Londynu i innych zachodnich miast.


Dlaczego po tamtych rozmowach w kuchni Serhij wybrał street art? Bo to najszybszy i najskuteczniejszy sposób ekspresji w sytuacji, w której znaleźli się tacy jak on, mieszkańcy Doniecka nieakceptujący nowych władz. Tłumaczy: – Napisałeś coś na ścianie i wszyscy to widzą. Nie muszą nigdzie iść, żeby zobaczyć twoją pracę, po prostu na nią trafiają.


Ponieważ po ulicach krążą gęsto patrole „bojców”, Zacharow nie mógł malować po ścianach. Czasu było za mało. Dlatego przygotowywał swe prace w domu: farby kładł na płyty pilśniowe wielkości człowieka. Gdy wyschły, pakował je do auta i wiózł do punktu docelowego. Tam przymocowywał do ściany lub płotu. Odjeżdżał. Znajomy fotograf robił zdjęcia i znikał. Wszystko trwało krótko. Wieszali je za dnia, bo w nocy jest godzina policyjna i jeszcze łatwiej wpaść na patrol.


Obliczył, że najkrócej jego prace wisiały 30 minut, a najdłużej dwa dni – zanim nie zostały usunięte. Natykali się na nie zwykli ludzie idący ulicą. Serhij starał się obserwować z ukrycia ich reakcje. – Raz podeszli młodzi ludzie, śmiali się, robili sobie zdjęcia. Wówczas czułem satysfakcję – mówi. Często słyszał pochwały od mieszkańców, którzy wiedzieli, kim jest. Wielu z nich dziś również żyje na wygnaniu.


Bracia syjamscy


Po kolejnych sukcesach Zacharow czuje się zbyt pewny siebie. Zaczyna się kontaktować z ukraińskimi dziennikarzami, udziela telefonicznych wywiadów. Dzięki znajomemu pisarzowi jego sztuka uliczna zaczyna być pokazywana w ukraińskich mediach. W ten sposób wszyscy dowiadują się, że po Doniecku grasuje „dywersant”, który kpi z rosyjskich władz. A on szykuje kolejne prace.


Jest środa, 6 sierpnia, gdy jak zwykle opuszcza swą pracownię i rusza do domu. Stwierdza, że coś dziwnego dzieje się z jego telefonem, gubi zasięg. Dziś sądzi, że mogli go namierzać.


Nagle stają przed nim ludzie w mundurach. Chwytają, wrzucają do bagażnika. Wiozą do budynku, gdzie kiedyś mieściła się lokalna delegatura Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Teraz to siedziba separatystów – a konkretnie jej bezpieki kontrolowanej przez rosyjskie służby specjalne.


Tu przez dwa dni jest przesłuchiwany i bity. Już pierwszego dnia ma złamane dwa żebra. Przesłuchujących interesuje jedno: kto z nim współpracuje. Poza tym nie mają innych pytań. Zacharow ma wrażenie, że po prostu chcą go katować. Jest pewien, że przesłuchują go nie lokalni „bojcy”, lecz Rosjanie z Federacji Rosyjskiej.
– W pomieszczeniu, gdzie mnie przesłuchiwali, cała ściana była we krwi. Od razu zrozumiałem, że tu nie odbywają się rozmowy – mówi. Nie zdradził kolegi fotografa.


Trafia do karceru, gdzie nie można się wyprostować. Jest tu także ukraiński żołnierz. Mija dzień – i znów wsadzają go do bagażnika, razem ze współwięźniem. Na stacji benzynowej przepakowują do kolejnego auta. Trafiają do innego budynku. Tu spotyka się z jeszcze większą przemocą. – Wcześniej chociaż nas nie bili po twarzy – mówi.
Pomieszczenie, gdzie teraz go trzymają, to metalowe pudło, mniejsze niż poprzednia cela. Dzieli je ze współwięźniem. Jest lato, pudło się nagrzewa. Zacharow mówi, że od gorąca często traci przytomność.
Po dwóch dniach trafia do kolejnego pomieszczenia, chyba garażu. Przestrzeni jest więcej, ale teraz on i współtowarzysz są spięci kajdankami, każdy za prawą rękę (Zacharow lewą ma spuchniętą, a jego towarzysz zabandażowaną). Mówi: – Byliśmy tak spięci przez dziesięć dni. Razem jedliśmy, razem korzystaliśmy z toalety. Jak bracia syjamscy.


Trzy razy chcieli rozstrzelać


– Całą prawą stronę ciała miałem siną – mówi Zacharow.


Ale pałki, drewniane i gumowe, to nie jedyne narzędzia, po które sięgają oprawcy.
Trzy razy Serhij jest przekonany, że idzie na rozstrzelanie. Za pierwszym razem – jeszcze w dawnej siedzibie SBU. Kobieta, która go torturuje, mówi, że ciekawie byłoby zobaczyć, jak zachowuje się człowiek przed śmiercią. Wyprowadza Serhija do pokoju obok, odbezpiecza broń. Blefuje.


– Za to dwie następne „inscenizacje” były naprawdę straszne – mówi Zacharow.


W nocy budzą go pijani „bojcy”. Wyciągają z celi, wiodą do dowódcy. On też jest pijany, biesiaduje z jakimiś kobietami. Wyciąga pistolet. Zacharow: – Widziałem, że to szalony człowiek, co mu szkodzi pociągnąć za spust.
Dwunastego dnia – bo liczy dni – jeden z „bojców” przypomina sobie, że mają w piwnicy artystę. Chcą, by przemalował ich auto w barwy maskujące. Odpinają go z kajdanek, wraca czucie w ręce. Serhij postanawia to zrobić. Dla świętego spokoju. Może powstrzyma ich to od bicia? „Jak skończysz, wypuścimy cię” – słyszy. Nie wierzy. Ale wieczorem rzeczywiście pozwalają mu iść do domu.


Tych dwanaście dni było najgorszych. Jego rysunki, które sporządza teraz, w Kijowie, są poświęcone właśnie temu okresowi.


Ale szybko okazuje się, że to nie koniec jego przygód.


Droga do raju


Następnego dnia po zwolnieniu Serhij Zacharow idzie do dawnej siedziby SBU – po swoje dokumenty. W końcu bez nich nie może chodzić po ulicach, przy pierwszej kontroli trafiłby znów do piwnicy.


„A czemuż to już wyszedłeś?” – słyszy. I ponownie trafia za kratki. Teraz przynajmniej nikt go nie bije i nie przesłuchuje. Leży sobie, z połamanymi żebrami. Ze strony pielęgniarki, która ogląda zatrzymanych, może liczyć tylko na środki przeciwbólowe. Zacharow: – Leżysz tak całymi dniami. Nie wiesz, dzień czy noc. Jedyny rytm to dwa posiłki i dwa razy na dzień toaleta. Można zwariować. W pewnym sensie to gorsze niż te przesłuchania.
Dlatego wielu więźniów rwie się do prac, do których zmuszają ich „bojcy” – nawet jeśli to kopanie okopów.
Ale Zacharow nie może pracować fizycznie, ze względu na złamania. Leży więc w celi. Wreszcie, po trzech tygodniach, znajduje się dla niego praca. W hotelu Liverpool, gdzie rosyjskie władze lokalne urządziły sobie siedzibę, potrzebna jest pomoc kuchenna.


„Bojec”, który wiezie jego i innego więźnia, mówi im, że „jadą do raju”. Trafiają do pokojów hotelowych z łazienkami, bez kajdanek. Serhij: – Po piwnicy to był naprawdę raj. Przez dwa tygodnie pracuje w kuchni. W końcu wstawia się za nim ktoś z wyżej postawionych ludzi „Donieckiej Republiki”. Kto i dlaczego? Tego artysta nie chce powiedzieć. Twierdzi, że to mogłoby być niebezpieczne dla jego wybawców.


Zwolniony po raz drugi, nie namyśla się długo. Ucieka do Kijowa.


Stawanie na nogi


Gdy spotykam Zacharowa w centrum Kijowa, minął miesiąc, odkąd wyszedł z katowni. Wygląda już nieźle, żebra się zrosły. – Ale nie mogę się do końca schylać – pokazuje.


W Doniecku zostawił wszystko: mieszkanie, pracownię, przyjaciół. I rodzinę: byłą żonę (są rozwiedzeni), córkę i syna. Mówi, że oni też chcieliby wyjechać, ale nie mają pieniędzy. A on nie może im pomóc. Bo w Kijowie żyje się ciężko. W portfelu ma w tej chwili raptem 500 hrywien (ok. 125 zł). To wszystko. Pomagają trochę znajomi, instytucje sztuki.


Ale Serhij Zacharow ma nadzieję, że ruszy z nowymi projektami. Jeśli zapuści tu korzenie, zostanie w Kijowie. Nie wie, czy kiedyś wróci do Doniecka.


– Chciałbym – mówi. – Ale wiem, że mogę to zrobić tylko wtedy, gdy będzie pokój.
– To znaczy – dodaje – gdy Donieck będzie znów ukraiński. W „Donieckiej Republice” pokój jest niemożliwy.

PAWEŁ PIENIĄŻEK jest niezależnym dziennikarzem, wydarzenia na Ukrainie relacjonuje od początku Majdanu. 15 grudnia ukaże się jego książka „Pozdrowienia z Noworosji”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2014