Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od wydania poprzedniego albumu minęły cztery lata. Wystarczająco długo, by świat kilkakrotnie obiegły plotki o rychłym rozpadzie grupy. Najskrupulatniejsi kronikarze jej dokonań nie są zapewne w stanie określić, który to już raz. Fenomen Depeche Mode polega na tym, że w atmosferze gniewu, kłótni i osobistych problemów muzyków powstają ich najbardziej niepokojące, a zarazem najlepsze płyty. Na skraju rozwiązania byli przed przełomową “Black Celebration" w 1986 r. W trakcie powstawania “Songs Of Faith And Devotion" wokalista Dave Gahan sięgał autodestrukcyjnego dna. Na “Ultrze" odcisnęły się trudy jego narkotykowego odwyku i piętno samobójczej próby.
“Playing The Angel", jedenaste studyjne dzieło zespołu, również rodziło się w bólach. Dwie osobowości pokroju Gahana i Martina Gore’a, lidera i kompozytora większości utworów, trio z trudem potrafi pomieścić. Napięcie jednak znowu okazało się twórcze. Przekonują już pierwsze dźwięki otwierającego “A Pain That I’m Used To". Ostre hałaśliwe intro jak w pamiętnym “I Feel You", delikatny rytm gitary, podobny do “Dream On" i chwytliwy, dynamiczny refren niczym z czasów “Never Let Me Down Again". Kwintesencja stylu. Równie znakomity jest gorączkowy “The Sinner In Me". “Lilian" brzmi jak nowocześnie zaaranżowana kompozycja z lat 80. A “John The Revelator" to Depeszowa interpretacja bluesowego standardu. Może też następca “Personal Jesus"? Kto wie…
Na płycie znalazły się trzy kompozycje Gahana. Prawdziwą perłą jest “Nothing’s Impossible". Brzmi niemalże jak pogrobowiec Joy Division. “Nawet gwiazdy świecą jaśniej dziś w nocy / Nic nie jest niemożliwe / Ciągle wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia / Nic nie jest niemożliwe" - śpiewa zrezygnowanym głosem Gahan. Refren wpada w ucho jak neurotyczna mantra. Zupełnie jak śpiewane 25 lat temu przez Iana Curtisa “Miłość rozdzieli nas znowu".
Czy “Playing The Angel" jest najlepszą płytą w dorobku zespołu? Czas pokaże.
Z pewnością to jedno z najważniejszych wydarzeń muzycznych mijającego roku. Fenomenalny nastrój i niezwykłe brzmienie. Arcydzieło? Hmm...