Romantyk i epileptyk

Żaden chyba zespół na świecie, który wydał zaledwie dwie płyty, nie został uczczony taką ilością coverów; żaden wokalista, który napisał tylko nieco ponad 40 piosenek nie miał tylu naśladowców. Mija 30 lat od śmierci Iana Curtisa, wokalisty i lidera legendarnej grupy Joy Division.

18.05.2010

Czyta się kilka minut

Grób Iana Curtisa / fot. Bernt Rostad / flickr.com (Creative Commons) /
Grób Iana Curtisa / fot. Bernt Rostad / flickr.com (Creative Commons) /

Gdyby żył, miałby dziś 53 lata, choć, parafrazując znany bon mot Jerzego Pilcha, i tak by już nie żył. Trudno nawet zmuszać się do tego typu wyobrażeń. Życie Curtisa zanadto naznaczone było wewnętrznym pragnieniem śmierci, przesiąknięte potrzebą wycofania, zarówno podskórną, podświadomą, jak i wyrażaną wprost - będąc szesnastolatkiem mówił już z pełną powagą swoim przyjaciołom o zamiarze nieprzekroczenia 25 lat życia.

Ale krzywdzącym byłoby sądzić, że jego samobójstwo było wyrokiem zapadłym w czasie nastoletniej fascynacji śmiercią i typowych dla tego okresu życia pierwszych, naiwnych egzystencjalnych rozterek. Chociaż tendencje autodestrukcyjne, które weszły w jego krew u bram świadomego życia i przejawiały się z początku w eksperymentach z załatwianymi pokątnie i obficie dawkowanymi lekami, a potem ewoluowały już w czasach Joy Division w przypadki przedawkowania lub samookaleczenia nawet podczas występów na scenie, naznaczały całą jego karierę. Tego typu fascynacje wzmagała nie tylko przygnębiająca szarość manchesterskiego blokowiska, którą wspaniale wizualnie uchwycił trzy lata temu w filmowej biografii Curtisa, "Control", Anton Corbijn, ale inspirowały ją też poważne muzyczne i literackie lektury. Wśród tych pierwszych były najbardziej depresyjne płyty lat 70., "Berlin" Lou Reeda i "Low" Davida Bowie. To na tym ostatnim znalazł się utwór "Warszawa", zimny oddźwięk krótkiego pobytu artysty w tym mieście. Pod wpływem tego utworu zresztą założony przez Curtisa, gitarzystę i klawiszowca Bernarda Sumnera, basistę Petera Hooka oraz perkusistę Stephena Morrisa zespół nosił wpierw nazwę Warsaw. Idolem młodego Curtisa był zmarły z przedawkowania narkotyków muzyczny poete maudit, Jim Morrison. Dla romantycznych poszukiwań odmiennych stanów świadomości pożywkę znajdował też w lekturze "Wyznań angielskiego opiumisty" Thomasa de Quinceya, rozgryzającego w swoich pismach także fenomen nagłej i niespodziewanej śmierci.

***

Jednakże za jego desperackim krokiem nie stali młodzieńczy idole, smutne dźwięki i wywrotowe lektury, ale autentyczny dramat, który dosięgnął go zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zaciążyła na nim epilepsja, której ataki zaczęły się w czasie, gdy występował już z Joy Division. Tak, jak gruźlica poety Johna Keatsa, niczym rodzaj romantycznego naznaczenia, jednocześnie twórczo i destrukcyjnie wpływała na postać Curtisa. Jego szalony a zarazem sztywny, nieskoordynowany taniec na scenie, który z czasem stał się charakterystycznym elementem występów Joy Division, był zapewne rodzajem scenicznego rozładowania epileptycznej traumy. Bywało jednak, że nieświadoma niczego publiczność brała zdarzające się także na scenie autentyczne ataki grand mal, za rodzaj niepohamowanej ekspresji scenicznej dziwnego wokalisty.

Z czasem strach przed kolejnymi atakami zaczął być dla niego prawdziwym problemem, a przed planowanym na koniec maja 1980 r. wyjazdem w trasę koncertową do Stanów Zjednoczonych, która miała przynieść zespołowi sławę i pieniądze, działał wręcz paraliżująco. Curtis popadał w coraz większą depresję, którą pogłębiał tylko inny, rozgrywający się równolegle, dramat - uczuciowe rozdarcie pomiędzy dwoma kobietami: żoną Deborą, a belgijską kochanką Annik Honore. Z żoną nie chciał się rozwieść, choć w ostatnich tygodniach życia był rzadkim gościem we wspólnym domu w Macclesfield, zaniedbywał nawet odwiedzanie córki Natalie a dzień przed śmiercią otrzymał pozew rozwodowy. Z Belgijką jednak też nie potrafił się rozstać. W jedynym znanym przeboju, który napisał z Joy Division, "Love Will Tear Us Apart" (“Miłość nas rozdzieli") zadawał dramatyczne pytanie: "Jak to jest, że coś dobrego nie może już dłużej trwać?".

W sobotę 17 maja 1980 r. ostatni raz spotkał się z Deborą. Żona pojechała jednak na noc wraz z córką do domu rodziców. Gdy wychodziła, Ian oglądał film Wernera Herzoga "Stroszek". Do świtu pił kawę i słuchając płyty "The Idiot" Iggy’ego Popa, pisał do rana dużymi drukowanymi literami - podobnie jak teksty swoich poetyckich piosenek - długi list do żony. Nie wspominał w nim o zamiarze popełnienia samobójstwa. Napisał jedynie, że wolałby nie żyć.

Przed południem 18 maja Deborah znalazła go wiszącego na sznurze od suszarki.

Dwa miesiące później ukazał się drugi album Joy Division "Closer", uznawany za jedno z rockowych arcydzieł. Zdobiła go wybrana przed śmiercią przez Curtisa fotografia nagrobka z genueńskiego cmentarza. "Atmosphere". Być może najlepszy utwór nagrany przez zespół, który ukazał się jeszcze później na singlu, wydaje się być napisanym z myślą o sobie Requiem.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że charakterystyczny, głęboki, niski głos Curtisa brzmi w nim jakby w istocie dobywał się z jeszcze większych głębin, spod powierzchni świata, zza grobu.

Idziesz w milczeniu

Nie odchodź w milczeniu

Bacz na wieczne zagrożenie

Rozmowy bez końca

Odtwarzanie życia

Nie odchodź*

Emil Cioran pisał w swoich "Spotkaniach z samobójstwem": "Człowiek zabija się tylko wówczas, gdy w takim bądź innym sensie zawsze pozostawał na zewnątrz wszystkiego. Chodzi tu o jakieś pierwotne niedostosowanie, którego można nie być świadomym. Ten, komu pisane jest się zabić, jedynie mocą przypadku należy do tego świata; w gruncie rzeczy nie należy do żadnego".

***

Ian Curtis miał praktycznie wszystkie powody, by stać się ikoną popkultury: krótkie, pełne sprzeczności życie, tragiczną, samobójczą śmierć. Ale nie zostawił po sobie pamiętników, ani szuflady nieznanych utworów wydawanych premierowo jeszcze kilkadziesiąt lat po śmierci, jego podobizna rzadko zdobiła koszulki nastolatek, a prosty grób na cmentarzu w Macclesfield z inskrypcją "LOVE WILL TEAR US APART" nie stał się miejscem pielgrzymkowym, na którym fani pozostawialiby zamiast świec dziesiątki niedopałków papierosów. Nie został masowym idolem, powszechnie czczonym rockowym bóstwem, tym, kim widział go słynny dziennikarz i promotor muzyczny Tony Wilson w scenie z filmu Michaela Winterbottoma "24 Hour Party People", gdzie pochylając się nad trumną ze zwłokami Curtisa mówił: "To muzyczny odpowiednik Che Guevary".

Zamiast na wątpliwy piedestał popkultury, Curtis trafił tam, gdzie bardziej zasługiwał - do panteonu muzyki. Joy Division, mimo skromnego dwupłytowego dorobku (przed "Closer" wydali post-punkową "Unknown Pleasures") wzbogaconego o kilkanaście rozproszonych nagrań, cieszy się chwałą jednego z najbardziej inspirujących zespołów w historii muzyki. Krótka, burzliwa kariera zespołu przerwana gwałtownie 18 maja 1980 r. i wyprzedzająca swoje czasy wyobraźnia twórcza samego Iana Curtisa, przetarły drogę dla setek wybitnych grup z The Cure, Depeche Mode i Sonic Youth na czele. Na muzyce zespołu wychowało się zarówno grono jego współczesnych epigonów, takich jak Interpol i Editors, których wokaliści imitowali wręcz w wielu swoich utworach wokalną manierę Curtisa, ale też tak oryginalne grupy, jak Radiohead, które nie kryjąc fascynacji zespołem na swój sposób odnaleźli się w kręgu jego posępnej, depresyjnej poetyki.

Czy jednak samobójstwo Curtisa nie wybudowało pozycji Joy Division w historii muzyki? Chcę wierzyć, że muzyka zespołu obroniłaby się sama. Że Ian Curtis przeszedł do legendy już za życia. Ale czy kiedyś był naprawdę żywy? Patrząc z naszej polskiej perspektywy, do której echa utworów Joy Division dotarły ze znacznym opóźnieniem, można odnieść wrażenie, że de facto nigdy. Że nawet śpiewając o życiu w "Heart and Soul":

Istnienie, a cóż ono znaczy?

Ja istnieję na najlepszych warunkach

Przeszłość to część mej przyszłości

Teraźniejszość wymyka się z rąk

- czynił to już jako samobójcą.

Sięgnijmy po Ciorana: "Samobójcy prefigurują przyszłe, odległe losy ludzkości. Są zwiastunami i jako tacy zasługują na szacunek. (...) Prekursorzy - oto jak zostaną kiedyś nazwani".

* tłumaczenie: Tomasz Beksiński

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej