Piazza agli Stavi

11.08.2019

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Mógłbym was długo wodzić za nos opowiadając, że znużony korkiem zjechałem z autostrady Słońca, po czym krętą drogą wspiąłem się w górę doliny Fiaby, wzdłuż zbocza masywu Monte Bel Sogno, aż dotarłem do miasteczka Filastrocca – chociaż nie przesadzajmy z tym miasteczkiem, ledwie dwa pierścienie niskich domów z kamienia zmęczonego swoim trwaniem wokół placu z obłupanym Trytonem na suchej fontannie, zacienionej fasadą czegoś, co służyło za siedzibę miejscowego wielmoży, a dziś straszy ślepymi okiennicami i tylko w przyziemiu przybytek handlowy z nadżartą przez rdzę literą T na szyldzie świadczy o tym, że ktoś w tym mieście kupuje tytoń, zapałki i sól...

I otóż gdym dotarł na Piazza agli Stavi, wskazówka na wieży (San Balocco, wiek XI, ołtarz szkoły sieneńskiej – głosi tabliczka, ale któż to sprawdzi, ostatnio było otwarte na Wielkanoc w tamtym roku) z niechęcią opuszczała wygodny pion godziny dwunastej, zastałem więc zwijające się kramy targowe. Sprzedawcy zamiatali bruk z liści i trocin. Popędziłem ku nim w nadziei, że kupię coś do przegryzienia, na wypadek gdyby jedyna w mieście trattoria była in ferie, a raczej zamknęła się na wieczny urlop. Jeden ze sprzedawców wrzucał na pakę trzykółki ostatnią skrzynkę. Dostrzegłem kątem oka jej zawartość – były to tak piękne, mięsiste i czerwone bawole serca, że nawet nie bardzo wybujała fantazja potrafiłaby przekonać rozum, iż wydarto je z trzewi zwierzęcia na kafelkach jatki, a nie zdjęto z krzaka. Nawet towarzyszka podróży, raczej nieufnie obchodząca się z bakteriami, dała się z tej błogości namówić na zjedzenie od razu, bez mycia i bez soli.

Mógłbym więc snuć reminiscencje wakacyjne ku waszej zazdrości, gdyby nie to, że każdy nosi w kieszeni mapę pokazującą cały świat z dokładnością do ułomków krawężnika. Sprawdzicie więc szybko, że kłamię, a miejsce pomidorowej epifanii to nic innego jak plac Na Stawach. Adres realny, krakowski, tramwaj dwójka z dworca was podwiezie, drogą o tyle krętą, że przez pijany szał remontowy nie da się w tym mieście dokądkolwiek dojechać bez objazdów. Co prawda reszta szczegółów się nie zgadza, kamienice wokół niego masywne, w Dworku Łowczego zasiada coraz bardziej wielmożne wydawnictwo, kościół Norbertanek stoi otwarty, w kilku przybytkach gastronomicznych ruch jak w ulu cały rok – ale pomidory są najprawdziwsze.

W którym miejscu, zapytacie – zostawię wam tę przyjemność, targ jest niewielki, oko wasze wyłapie szybko z ogólnie apetycznego tła ten szczególny widok, nie tylko zresztą bawolich serc, ale i innych równie mięsistych pomidorów. Piszę o nich już przytłoczony na zapas nostalgią, zaraz bowiem wyjeżdżam na Południe, aż nazbyt realne, gdzie wiele można dobrego zjeść, polizać, powąchać, ale pomidory to naprawdę nędza. Mówię o takich do zjedzenia, dostępnych zwykłemu śmiertelnikowi na targu, nie o plantacjach tej odmiany, która potem trafi do puszki. Jadając we Włoszech czy Francji pomidory rozumiem dobrze, co czuł Jarosław Iwaszkiewicz, kiedy np. w relacjach z podróży na Sycylię zauważał, że owoce to ma lepsze pod Sandomierzem. Albo kiedy na placu przed kościołem w Monreale pisał: „Pragnąc podsycić w sobie egzotyczność przeżywań, każę dać kieliszek marsali. Ale i marsala nie pomaga, falami zalewa mnie jakaś dawno miniona i bardzo polska rzeczywistość (...) atmosfera stepu i dzieciństwa, podolskich jarmarków i ludzi, który zapalali papierosy krzesiwem i hubką”.

Z Piazza agli Stavi tylko dwa kroki do naszego Museo Nazionale, gdzie wisi jeszcze wystawa poświęcona Wajdzie. Z nostalgią równą tej, jaką czuję już dzień po wyjeździe do polskich bawolaków, oglądałem materiały związane z „Brzeziną” i myślałem, dlaczego tak lubię do tego tekstu i filmu wracać, dlaczego podnosi mnie na duchu, chociaż jest cały zarażony śmiercią. Rzecz w tym, że obaj panowie potrafili wyrazić rzeczy najważniejsze i najpowszechniejsze, nadając im formę arcypolską – podniesioną do kwadratu przez wizualny dialog z Malczewskim – w taki sposób, że potrafię być z niej dumny. Być dumnym z polskości, radować się, że przez polską mowę orientuję się na ścieżkach życia.

Język obrazowy Wajdy powoli, wraz z pisaniem Iwaszkiewicza, przechodzi jednak już na drugi brzeg społecznej nieistotności, tam, gdzie ludzie używają krzesiwa oraz hubki. Nie umiejąc się oswoić z nowymi formami narodowej dumy, na razie więc swój patriotyzm ograniczam na co dzień do poziomu pomidorów. ©℗

Pomidory ze Stawów trafiły potem w domu do sałatki caprese. Nie mam o niej nic do powiedzenia poza jednym, co powtarzam obsesyjnie, bo taką właśnie sałatkę pamiętam z dzieciństwa: nie bazylia, ale szałwia! To naprawdę czyni różnicę. Częsty problem z caprese to że robi się za mokra, całość pływa w nieładnej cieczy, co sprawia problemy przy nakładaniu. Trzeba zadbać, by mozzarella przed pokrojeniem była w temperaturze pokojowej, a po pokrojeniu warto odłożyć jej plastry na trochę, żeby oddały część swojego płynu, zanim trafią na półmisek. Podobnie pomidory – nawet najbardziej mięsiste bawole serca warto po posoleniu na chwilę odłożyć na sito albo wręcz lekko osuszyć papierowym ręcznikiem. No i solimy tylko pomidory, sól bowiem sprawia, że mozzarella dodatkowo nam się „spoci”. Letni obiad zaczęty tą sałatką ze Stawów warto zakończyć w duchu Stawiska ogórkami z miodem, jak w „Pannach z Wilka”. Iwaszkiewicz nic o tym nie wspomina, ale mistrz Wajda słusznie się wczuł w nastrój i wprowadził je do filmu. Ja je najbardziej lubię z gryczanym, żeby nie było za słodko.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2019