Pomidory to nie chleb, nie „pierwsza potrzeba”. A jednak...

Na ile jesteśmy w stanie zejść z jakości, gdy idziemy na targ z tą samą stówą co rok temu, a ceny o jedna trzecią wyższe?

03.08.2023

Czyta się kilka minut

FOT. ADOBE STOCK

Dwanaście liwrów to była cena, jaką wiosną 1775 r. byli gotowi zapłacić Francuzi za korzec pszenicy, podczas gdy kupcy żądali nawet trzydziestu. A mogli, bo świeżo upieczony król Ludwik XVI rok wcześniej, ulegając oświeceniowej modzie na racjonalizację świata, powołał na ministra skarbu imć pana Turgota, urzędnika i uczonego z grona tzw. fizjokratów. Z grubsza rzecz biorąc byli to ludzie przekonani, iż Bóg sobie życzy, by społeczeństwo mogło w sposób nieskrępowany działać w imię własnego zysku, a to zapewni najlepszą z możliwych, „fizjologiczną” równowagę w stosunkach ludzkich. Zawistne paryskie elity nie dały mu przepchnąć reform ustrojowych, tym bardziej z iście balcerowiczowskim zapałem zabrał się więc za urynkowienie wszystkiego, czego mógł dosięgnąć – na pierwszy ogień likwidując sieć restrykcji w obrocie zbożem i chlebem. Restrykcji oczywistych w oczach ludzi żyjących jeszcze w systemie ekonomii moralnej, gdzie monarcha, jako „pierwszy piekarz królestwa”, winien zapewnić niezagrożony dostęp do chleba, a jeśli tego nie zapewniał, był to przejaw nieporządku, który uzasadniał wszelkie działania zmierzające do przywrócenia właściwej równowagi.

Reforma zbiegła się z wielkim nieurodzajem, a więc i spadkiem podaży, ale Turgot nie chciał ustąpić. Wybuchła tzw. wojna o mąkę, czyli fala ponad trzystu tumultów, również na przedmieściach Paryża. Ludwik musiał nawet na moment zwiać z Wersalu, istniała obawa, iż lud nie zadowoli się czyszczeniem królewskich magazynów. Mocny, zły omen na początek jego panowania zakończonego paręnaście lat później definitywną wyprowadzką (do pałacu w Paryżu, a stamtąd rychło na szafot), wymuszoną tym razem przez kolejne rozruchy głodowe w październiku 1789 r. W naszych podręcznikach marsz wściekłych na drożyznę paryskich kobiet ciągnących armaty na Wersal pozostaje w cieniu lipcowego szturmu na Bastylię. Dopiero na fali „herstorii” próbuje się przywrócić proporcje, bo był to moment równie ważny, jeśli nie ważniejszy dla przebiegu rewolucji i ostatecznej rozprawy ze starym porządkiem.

Tymczasem w roku 1775, w trakcie wojny o mąkę, porządek jeszcze się trzyma, lud nie chce głowy króla-piekarza, tylko przywrócenia ładu, nie chce kraść, dlatego wynosząc zboże z magazynów stosuje taxation populaire, czyli opodatkowuje się sprawiedliwą miarą, zostawiając owe dwanaście liwrów za każdy wyniesiony samowolnie korzec. Z całej tej historii, którą opowiadam wam rzecz jasna w kontekście niedawnych francuskich rozruchów, ten moralny odruch mnie właśnie najbardziej uderza i wystaje z tła, bo tak poza tym wszystko wygląda znajomo. Nawet retoryka pamfletów, jakie w osiemnastym stuleciu pisano o motłochu miłującym chaos.

Nie chcę relatywizować, mówić „ten kraj tak ma” ani szukać na siłę analogii – ale pozwólmy się jeszcze przez moment prowadzić przez liczbę dwanaście, o tyle bowiem procent spadły przez ostatnie półtora roku wydatki Francuzów na żywność. Kto odpowie: „ci gówniarze kradli buty, nie chleb, a poza tym nie mają pojęcia, że żywność zdrożała, bo nie robią sami zakupów”, nie rozumie, że w takich sprawach szukam korelacji, nie prostych związków przyczynowych. Niekoniecznie jedzą o dwanaście procent mniej, w rozwiniętych krajach istnieje pole manewru, gdy trzeba zdobyć tyle samo kalorii za mniejszą kwotę. Ale to jednak jest tąpnięcie, którego wagi nie wolno zlekceważyć. Odczuwalny wymiar psychiczny takich wyrzeczeń nie da się policzyć w euro – chyba że jako suma strat po tygodniu zamieszek.

O ile mniej da się kupić, żeby nie odczuć z piekącym upokorzeniem, że dramatycznie nam czegoś brak? Na ile jesteśmy w stanie zejść z jakości, gdy idziemy na targ z tą samą stówą co rok temu, a ceny o jedną trzecią wyższe? Czy kiedy za chwilę pojawią się na moim Placu na Stawach nieziemskie (choć przecież gruntowe) pomidory pana Grzegorza, już wcześniej drogie jak na moją kieszeń, to czy wyrzucę z koszyka coś innego, byle znów poczuć ich smak? Pomidory to nie chleb, nie „pierwsza potrzeba”, zatem nie obejmuje ich ekonomia moralna (kiedyś wyśmiewana, dziś powracająca pod innymi nazwami). Ale może jednak dla mnie pierwsza? Inflacja i drożyzna weryfikują nam hierarchie potrzeb i przyjemności. I najbardziej boli, gdy potrzebą jest przyjemność. ©℗

 

Z prawdziwymi pomidorami, takimi mięsistymi jak np. bawole serca, da się wreszcie zrobić klasyk biednej toskańskiej kuchni na upał – sałatkę panzanella. To jedno z tych dań, gdzie jakość składników stanowi o wszystkim, dlatego także chleb ma znaczenie i musicie wybrać sobie najlepszy metodą prób i błędów (chyba że mieszkacie w Toskanii). Powinien być pszenny, nie na zakwasie, najlepiej jasny, zwyczajny polski lub od biedy bagietka. Cztery duże kromki chleba zanurzamy na parę minut w misce z wodą zakwaszoną octem winnym (proporcje kwasowości zależne od gustu), po wyjęciu rozkruszamy chleb palcami na drobne okruchy. Lepiej, żeby był czerstwy, bo nie powinien się nam rozpaść na papkę. Siekamy drobno 1 czerwoną cebulę, 1 świeży ogórek, 2 pomidory. Mieszamy i łączymy z chlebem. Solimy, polewamy oliwą i dodajemy szczodrze listki bazylii. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Pierwsza potrzeba